Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Orfeusz i Eurydyka w świetle „Reflektora” (Arcade Fire „Reflektor”)

Recenzje /

Skupieni dotychczas niemal wyłącznie na własnych doświadczeniach, z których czerpali materiał na trzy poprzednie płyty, muzycy z zespołu Arcade Fire zdecydowali się tym razem na dość radykalny krok. Krok w stronę wyobraźni i kreacji. Dwupłytowy album Reflektor to dzieło logicznie wynikające z ich rozwoju, ale równocześnie otwierające zupełnie nowy etap w działalności grupy.

W którejś z recenzji poprzedniego krążka Arcade Fire The Suburbs krytyk wysnuł przypuszczenie, że piosenka The Sprawl II (Mountains Beyond Mountains) może zapowiadać rychły zwrot zespołu ku muzyce elektronicznej. Tak też się stało. Śledząc uważnie rozwój twórczości grupy, można było się spodziewać z ich strony podobnego ruchu. Pierwszy album, wydany w 2004 roku Funeral, był silnie indie rockowy (a zarazem pełen dramatycznych, przyprawiających o ciary partii smyczkowych). W Neon Bible wyraźnie zaznaczyły się dwa kierunki muzycznych poszukiwań. Pierwszy czerpał garściami z przebojowego rocka amerykańskiego, z Brucem Springsteenem na czele, drugi zaś był patetyczny i monumentalny, a jego ukoronowanie (cierń niemalże) stanowił kończący płytę utwór My Body Is a Cage. Nagrodzony statuetką Grammy dla najlepszego albumu 2011 roku The Suburbs był jeszcze bardziej eklektyczny muzycznie, łącząc indie rocka, rocka, obecny od zawsze w twórczości grupy baroque pop i nowy element w postaci electropopu. Bogactwo inspiracji i fascynacji muzycznych zostało w Reflektorze ujarzmione, a dokładniej mówiąc: podzielone na dwie części. I tak oto pierwsza część dwupłytowego wydawnictwa jest stylistycznie podobna do The Suburbs, świeża i utrzymana w jasnej tonacji, momentami rockandrollowa, aż nogi rwą się do tańca. Druga część to natomiast zupełnie inna bajka: bardzo mroczna, ciężka i zaskakująco poważna. Jak druga część mitu o Orfeuszu i Eurydyce, który jest motywem przewodnim projektu.

Właściwie każdy z albumów zespołu miał wyraziście określoną oś narracji, konsekwentnie prowadzoną od pierwszej do ostatniej nuty. W Neon Bible może nie było to aż tak łatwo dostrzegalne, ale już The Suburbs można nazwać klasycznym albumem koncepcyjnym, skupionym na motywie nostalgicznej podróży do czasów dorastania. Teksty przypominały wyznania nastolatków (Ready to start, Empty room), notowały spostrzeżenia dorosłych przyglądających się współczesnym małolatom (Rococo) czy też przywoływały osobiste doświadczenia (The Suburbs, We used to wait). Jeden utwór płynnie przechodził w drugi. Zachwycała trafność wyważenia nastrojów.

Strategia, jaką zespół przyjmował przy pracy nad poprzednimi albumami, została na Reflektorze doprowadzona do perfekcji. Pomijam w tym miejscu kwestię zagadkowej (i moim zdaniem przejaskrawionej) kampanii promującej album, obejmującej rozsiewanie tytułowego logo po świecie czy półgodzinne teledyski nafaszerowane gwiazdami maści wszelakiej.

Wolę skupić się na refleksjach, jakie nasunęły mi się po wielokrotnym przesłuchaniu materiału. Aby uniknąć szafowania górnolotnym nazewnictwem, napiszę, że nowa propozycja grupy to bardzo konsekwentnie wykonany koncept album. Ale pojęcie Gesamtkunstwerku aż ciśnie mi się na klawiaturę.

Zacznijmy od początku, czyli od tytułu. Słowo reflektor niesie w tym przypadku dwa znaczenia. Odnosi się ono zarówno do mediów, życia w świetle błysku fleszy, jak i do dosłownego „rzucania światła” na wybrane zagadnienia. Kompozycja okładki koresponduje z tą interpretacją. Ukazuje ona grupę rzeźbiarską na tle czarnego okręgu wpisanego w kwadrat ze wzorem przypominającym fragment akwareli Williama Blake’a. Marmurowi Orfeusz i Eurydyka są jedynie częścią większej rzeźby Auguste’a Rodina.

Oryginał przedstawia grupę ulokowaną w czymś w rodzaju skalnej wnęki. Przypomnijmy pokrótce mit: on – piękny król tracki, którego śpiew i gra na lutni zachwycała wszelkie stworzenie. Ona – nimfa drzewna, hamadriada, której uroda wzbudzała uczucie w sercu każdego mężczyzny. Gdy Eurydyka umarła wskutek ukąszenia żmii, zbolały Orfeusz zszedł do podziemi i swoją muzyką przekonał Hadesa, by zwrócił mu żonę. Ten zgodził się pod jednym warunkiem – wychodząc z krainy umarłych, Orfeusz miał iść przed ukochaną i nie oglądać się za siebie. Zdjęty tęsknotą, obejrzał się jednak i tym samym stracił żonę na zawsze. Dzieło Rodina przedstawia moment tuż po odwróceniu się Orfeusza, który zasłania twarz w geście rozpaczy. Pełna bólu i tęsknoty Eurydyka dotyka go po raz ostatni, by za chwilę zniknąć na zawsze w podziemiach. Już nigdy nie uda się wrócić do szczęścia. It’s over too soon.

Teksty na płytach orbitują wokół mitu, lub dokładniej, wokół jego współczesnej wersji.

We fell in love when I was nineteen

And I was staring at a screen

Zabiegani, pogubieni w świecie kamer, internetu i udawania (Flashbulb Eyes, You already know, Normal Person), Orfeusz i Eurydyka mierzą się z wirtualną codziennością. Przychodzi jednak moment dramatu – i tu otwiera się pole do interpretacji drugiej płyty, z którą w pełni koresponduje okładka wydawnictwa. Wygenerowany komputerowo świat dźwięków buduje zjawiskowy obraz otchłani, niepokojący i głęboko przenikający. Jest on w dużej mierze dziełem Jamesa Murphy’ego z LCD Soundsystem, zaproszonego do produkcji płyty. Nadchodzi czas nocy, ale nie chodzi już o beztroską imprezę sprzed kilku utworów, tylko etap mierzenia się z koszmarami, strasznymi odgłosami i echem powtarzającym imiona. Czas godzenia się ze stratą i stale pojawiającym się w twórczości Arcade Fire dojrzewaniem. Jak inaczej tłumaczyć poniższe słowa?

Seems like a big deal now
But you will get over
Seems like a big deal now
But you will get over
When you get over
And when you get older
Then you will discover
That it’s never over

Zresztą, It’s never over to kapitalnie zinterpretowany dialog świadomych niemożności naprawienia pewnych błędów kochanków, jaki ma miejsce tuż przed ostatecznym rozstaniem. Mit kończy się w tym miejscu. Narracja Reflektora sięga jednak dalej: przez pogodzenie się ze stratą, euforię (Afterlife), aż do wyciszenia i utulenia (Supersymmetry). Ostatni utwór trwa ponad jedenaście minut i koi skołatane nerwy. Współcześni Orfeusz i Eurydyka mają jeszcze kolejne szanse przed sobą. Może nie tylko w wirtualnym świecie.

Reflektor jest bezprecedensowym osiągnięciem na gruncie muzyki popularnej ostatnich lat. Naprawdę staram się wstrzymywać od wielkich słów, przecież Arcade Fire to nie Penderecki ani Lutosławski; obracamy się w kręgu ambitnego popu. Cieszy mnie jednak każdy mariaż tzw. wysokiego z tzw. niskim, co tutaj znajduje odzwierciedlenie w interpretacji mitu za pomocą muzyki elektronicznej i bardzo prostych słów. Plus Rodin na okładce – naprawdę, lepiej tego nie można było sobie wyobrazić. Nie pamiętam drugiego tak udanego koncept albumu w ostatnim czasie – chyba że weźmiemy pod uwagę The Suburbs. Arkady stworzyły pewną nową muzyczną jakość, z którą żaden współczesny zespół nie wytrzymuje porównania. Bo kto mógłby to być? Bliżej im do twórczości młodego Davida Bowiego.

I chyba nieprzypadkowo ten artysta tak często współpracuje z Kanadyjczykami.