Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Oglądając „Dragons’ Den – jak zostać milionerem”

Artykuły /

Na archiwalne odcinki polskiej edycji programu „Dragons’ Den – jak zostać milionerem” trafiłam w piątek i zostałam z nimi aż do niedzieli wieczór. Oczywiście ten wspólny czas przerywały nam różne, konieczne do utrzymania mojego weekendowego dobrostanu, czynności, ale i tak czuję, że była to niezwykle intensywna lekcja historii przedsiębiorczości. 

Ja co prawda zaczęłam odrabiać ją od środka, odpalając od razu sequel Incepcji (odcinek dostępny tutaj), ale tym, którzy swoją przygodę z programem chcieliby zacząć w bardziej konwencjonalny sposób, polecam najpierw zapoznać się z jego zapowiedzią. Gdyby ktoś zapytał mnie kiedyś: „Jak powinna wyglądać reklama programu polegającego na tym, że ludzie, którym W BIZNES SIĘ JESZCZE NIE UDAŁO, namawiają do zainwestowania w swoje pomysły innych ludzi, którym JUŻ SIĘ W BIZNES UDAŁO?”, to bez chwili namysłu wskazałabym na to wideo.

Materiał ten ważny jest nie dlatego, że tłumaczy zasady show, ale dlatego, że pokazuje nam dziś, z czym w czasach emisji programu (2011–2013) kojarzono naprawdę duże pieniądze. Dla tych, którzy zastanawiali się kiedyś, jak rodzą się wielkie fortuny, twórcy programu przygotowali wideokolaż wyjaśniający tę frapującą kwestię. Znajdziemy w nim zbiór elementów, na który składają się: ciemna noc, opuszczona fabryka, ciężkie skrzypiące drzwi, kalkulatory (!), grube pliki banknotów i osłonięte cieniem twarze inwestorów. Polska edycja nie jest tu może scenograficznych wyjątkiem, zarówno jeśli chodzi o wykorzystanie motywów postindustrialnych, jak i pod względem budowania napięcia (tutaj dla porównania wersja brytyjska). Wydaje mi się jednak, że nasza interpretacja formatu jest-jakby-bardziej. Już sam fakt, że ktoś zdecydował się przywołać estetykę gangsterskiego kina lat 90., dowodzi, że niecałe dziesięć lat temu stosunek do wielkich fortun musiał być naprawdę nieufny. Jeszcze zabawniej by było, gdyby okazało się, że szemrany klimat spotu paradoksalnie zwiększał wiarygodność przekazu. Że legitne biznesy to te, których pierwsze akty musiały rozgrywać się w mrocznej atmosferze. 

To wszystko każe nam się zastanowić nad tym, w jakim momencie byliśmy JAKO NARÓD i JAKO LUDZIE w latach, gdy program był emitowany. Z historycznego punktu widzenia – z wolnym rynkiem zdążyliśmy już się otrzaskać. Pierwsze (a nawet drugie i trzecie) zachwyty i rozczarowania powinny już być za nami. Z emocjonalnego punktu widzenia – wydaje mi się, że wciąż tliło się w rodakach (i chyba tli się nadal) wyobrażenie dotyczące nagłego awansu finansowego, który po prostu może się przytrafić, i przekonanie, że od marzeń nie ma przecież podatku. Pewne jest natomiast, że w latach 2011–2013 narracja o sukcesie nie zdążyła jeszcze zostać obśmiana. Może to właśnie społeczne przyzwolenie na dążenie do sukcesu sprawiało, że program „Dragons’ Den – jak zostać milionerem” przyciągnął nie tylko barwnych inwestorów*, ale też wielu naprawdę ciekawych uczestników. 

Oglądając odcinek za odcinkiem, sama sobie powtarzam: „Weź nie śmiej się z ludzi tylko dlatego, że żyli w 2011”, ale jednak trochę muszę. Bo to naprawdę niesamowite, jak jeszcze dziesięć lat temu można było postrzegać poważny biznes i że nikt nie miał jakoś z tym problemu. Z dzisiejszej perspektywy zabawne są nie tylko kwadratowe garnitury czy wciśnięte w ręce inwestorów kalkulatory, ale też naprawdę kuriozalne wyrażenia, jak na przykład: „Pomysł jest bardzo przydatny, że tak powiem po angielsku useful”. Dużo radości wywołuje też słowo „byznes” brzmiące w ustach jednej z jurorek tak wymownie, że każde jego powtórzenie uruchamia w mojej głowie zapętloną wizualizację złożoną z pater pełnych egzotycznych owoców, strzelających korków szampana, puchowych dywanów i kryształowych popielnic, w których tlą się czerwone marlboro.

Jednak prawdziwą solą tego formatu są uczestnicy, którzy nawet jeśli zawiedli inwestorów, to nigdy nie zawiedli mnie. Moi ulubieni bohaterowie to zdecydowanie ci, którzy w ciemnych zaułkach marketingu znaleźli się po raz pierwszy. Są oni jeszcze nieśmiali i niewinni, a wszystko, co wraz z trwaniem kapitalizmu nauczyliśmy się ukrywać, u nich jest ordynarnie na wierzchu – wykute na pamięć okrągłe zdania, nerwowe gesty i wielkie nadzieje. I chociaż sprzedać usiłują ze wszystkich sił swoich i z całego serca swego, to już od pierwszych chwil wiadomo, że i tak ich wysiłki skończą się porażką. Ale jakie piękne są to porażki! Bo to, czego nie można odmówić uczestnikom, to chęci, które realizują się niekiedy w budowaniu niezwykłych opowieści o własnych pomysłach biznesowych. W ich narracjach można znaleźć kilka naprawdę spektakularnych sprzedażowych „usiłowań”, które i bawią, i łamią serduszko. 

Jednym z takich „usiłowań” są naciągane do granic fabularnej wytrzymałości przykłady „z prawdziwego życia” czy też dowody anegdotyczne, które mają przekonać niedowiarków, że prezentowany produkt znajdzie swoich nabywców. 

Warte uwagi są również momenty śmiałego malowania słowem, kiedy to sprzedażowa opowieść nabiera nastrojowych tonów – na przykład inwestycja w stawy ze szczupakami może przynieść inwestorom między innymi profit w postaci doświadczenia, jakim jest leżenie na hamaku i oglądanie zachodu słońca. 

Równie ciekawa jest presja, jaką ewidentnie wywiera na uczestnikach stojący w sali flipchart. Kiedy już czyjaś dłoń chwyta za marker, to możemy być pewni, że zaraz zobaczymy jakąś wspaniale absurdalną ilustrację. Jednemu z uczestników zachciało się na przykład narysować tor z pachołkami tylko po to, by jury mogło wyobrazić sobie trasę, na jakiej poruszać może się prezentowana zabawka. 

Na tych przykładach repertuar sprzedażowy, z jakim przychodzą uczestnicy, oczywiście się nie kończy, ale nie chciałabym tworzyć tutaj ich pełnej kompilacji. Zainteresowanych odsyłam do źródeł, życząc im wielu dobrych chwil z tym formatem. 

* Skład jury zmieniał się nieco w kolejnych sezonach, ale zasadniczo koncentrował się na polskich przedsiębiorcach. Znaleźli się tam między innymi: Grzegorz Hajdarowicz (ówczesny właściciel czasopisma „Przekrój”), Maciej Kaczmarski (działający na rynku finansowym „windykator i wizjoner”), Anna Hejka (założycielka i prezeska Heyka Capital Markets Group, czyli pierwszego banku inwestycyjnego w Europie Centralnej) czy Marian Owerko (współzałożyciel Bakalland S.A.). 

Agnieszka Staszczak

(ur. 1988) – absolwentka komparatystyki UJ. Interesuje się nową prozą polską i odzieżą sportową.