Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

O niepewnym istnieniu produktu

Artykuły /

Przynajmniej od roku jestem zdigitalizowany i z tą digitalizacją wiąże się męcząca przypadłość. Książki do lektury własnej kupuję tylko w formie cyfrowej, bo zupełnie jak w dobrym związku, pragmatyzm wziął górę nad wiernością. Z książkami w papierze wchodzę w interakcję w zasadzie tylko, gdy wydawnictwa albo redakcja wysyłają mi je do recenzji. Albo gdy muszę sprawić komuś nieprzydatny prezent.

W czasach książki papierowej lud miał wieczny problem z kradzieżą po znajomości. Pożyczona koledze książka łatwo znikała w czeluściach historii nawet mimo zapewnień, że się odda i że się szanuje. Koledzy zazwyczaj nie oddawali w ogóle. Straciłem przez to wiele książek. Sprawiedliwie będzie zauważyć, że mam w domu książki, które należą do kolegów, ale nie pamiętam już których. Nie pamiętam też, które to książki.

W czasach wydawnictw cyfrowych pożyczanie przestało być dylematem. Problem z moją digitalizacją ujawnił się jednak dopiero, gdy na Kindlu uzbierałem pokaźną bibliotekę, a w mojej pamięci przybyło loginów i haseł do niezliczonych kont w księgarniach, wydawnictwach, sklepach i na serwisach aukcyjnych. Zechciałem dziś wgrać na czytnik kupionego wcześniej Christensena. Pamiętałem, że trzy, może cztery miesiące temu nabyłem go w jakiejś promocji, Półbrat i Odpływ w cenie tylko Półbrata albo w cenie tylko Odpływu. Zasiadłem więc do komputera, uruchomiłem przeglądarkę i gdy przyszło do wpisania adresu, uświadomiłem sobie, że nie pamiętam, gdzie wydałem pieniądze.

Wiadomo, łatwiej zapamiętujemy faktyczny gmach i witrynę sklepową niż nietrwały internetowy adres. Poddałem się więc nieprzyjemnej czynności przetrząsania trzech skrzynek pocztowych. Początkowo wpisywałem w wyszukiwarkę słowa-klucze: „Christensen”, „Półbrat”, potem już: „Kupiłeś przedmiot”, „Stan twojego zamówienia” itd. Gdy to nie przyniosło rezultatu, przeklikałem z dziesięć lub piętnaście podstron skrzynki odbiorczej z okresu datowanego na marzec i później. Przekopałem też spam.

Zdesperowany zalogowałem się do kilku internetowych księgarni, żeby sprawdzić swoje wirtualne półki. Logowania wywołały następną falę frustracji, bo nie pamiętałem haseł i loginów, więc konieczna była męcząca procedura resetowania konta. Christensena nie znalazłem. Przy okazji, takie logowania mogą spowodować utratę zaufania do własnej pamięci, najpewniej po cichu kąsanej przez raczkującego Alzheimera. Na przykład dwa dni temu logowałem się do Wydawnictwa Czarnego, by kupić nowego Piotra Siemiona i odkryłem, że na półce mam Cynkowych chłopców Swietłany Aleksijewicz, których kupiłem tydzień temu. Jest to więc powód do radości i jest to powód do niepokoju. Siemiona, by uchronić się przed postępującą autoagresją, od razu wgrałem na czytnik.

Gdy powyższe czynności nie przyniosły rezultatów, konieczne stało się śledztwo nad przepływem pieniądza. Przeszukałem więc historię transakcji swojego banku, tu również najpierw wpisując słowa-klucze, a potem ręcznie sprawdzając rachunki z kolejnych miesięcy. W akcie desperacji przejrzałem też miliony esemesów z potwierdzającymi przelewy tokenami na dwóch komórkach. Christensena nie znalazłem.

Mogłem, zauważycie słusznie, sprawy pilnować. Organizacja pracy podstawą sukcesu; organizacja życia jego solidnym fundamentem. Zgodzę się z tym tak, jak zgadzam się z każdą formą coachingu: ostrożnie i tylko do pewnego stopnia. Bo uchronić mnie mogło lub nie mogło. Organizacja elektroniczna to jeszcze jeden login, jeszcze jeden dokument, lista, aplikacja i kalendarz, które choć pozbawione materialności, tym bardziej przeszkadzają i ciążą, zakotwiczając nas w kolejnych i kolejnych systemach zewnętrznej pamięci. Pamięci, o której wcale nie tak łatwo pamiętać, a którą w dodatku łatwo zniszczyć lub ukraść.

Osaczony wątpliwościami, pomyślałem, że nigdy Christensena nie kupiłem. Może, myślałem w duchu, tylko patrzyłem na tę promocję, a przycisku „Dodaj do koszyka” nigdy nie kliknąłem. Czasami tak mam, że patrzę na produkt i chcę kupić, ale jednak nie kupuję, bo nie. Może zastanawiałem się nad promocją wystarczająco długo i moja pamięć uznała, że mam prawo do posiadania norweskiego pisarza. To zresztą, pomyślcie o tym, przekleństwo kapitalizmu. Niepamięć o tym, co się posiada i co się kupiło. Niepamięć tego, gdzie się pieniądz wydało. I niepewność posiadania albo wątpliwość własności. Oto jest konsument przerażony. Nie ceną produktu, ale produktu niepewnym istnieniem.

Najłatwiej byłoby po prostu pamiętać. Ale czy przypadkiem nie chodzi nam dzisiaj o to, by właśnie posiadać, a nie musieć pamiętać?

Maciej Pawlikowski

(ur. 1986) – studiował krytykę literacką na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Publikuje tam, gdzie go wpuszczą. Jest redaktorem w GRYOnline.pl. Urodził się w Kamiennej Górze, mieszka w Krakowie.