Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

T. Karamon, „Co widziała Matka B. Opowieści z Barda” (fragment)

5/2024

O tej, która jest egregia, celestis, beatissima, mirabilis, dulcis 

1. 

Za chwilę wybuchnie pożar, a pielgrzymi jakby nigdy nic zbliżają się do miasteczka od wschodu. Niosą krzyż i chorągwie, które łopoczą na wietrze. Są podekscytowani, że zaraz przy będą na miejsce, i nieświadomi, że to miejsce lada moment przestanie istnieć. 

Strudzony podróżny, który właśnie zapala świecę obok łóżka w gospodzie, nie wie, bo wiedzieć nie może, że świeca przewróci się na siennik i wywoła pożar. Płomienie błyskawicznie się rozprzestrzenią i ogarną niemal całą Warthę. W annałach nie znajdzie się wzmianka o imieniu tego nieszczęśnika. 

Za chwilę dwaj cystersi wbiegną do płonącego kościółka czeskiego. Jeden z nich zawróci z powodu żaru bijącego z wnętrza świątyni. Drugi rzuci się w ogień, dotrze do ołtarza i chwyci w objęcia świętą figurę. W tym samym momencie sklepienie się zawali, blokując drogę ucieczki. Duchowny będzie krzyczeć, płonąc z Matką Bożą w ramionach. 

Niedługo wystrzelą płomienie, tymczasem mieszkańcy wciąż zajęci są swoimi codziennymi sprawami. Gdyby ktoś im powiedział o zbliżającej się katastrofie, zostałby uznany za szaleńca. A przecież nazajutrz wejdą do zrujnowanego kościoła i zobaczą spalone szczątki ołtarza. W pogorzelisku nawy głównej znajdą poczerniałą figurę i zwęglone ciało cystersa. Nie spłonie tylko jedno jego ramię – to, którym obejmował Matkę Bożą. Na kamiennej posadzce kościoła przez długi czas będzie widoczny ślad po jego ciele. Ludzie będą przychodzić i dotykać tego miejsca z nabożną czcią. 

Wieść o pożodze szybko rozprzestrzeni się po całym Śląsku, Czechach i Morawach, a pielgrzymi ruszą do Warthy, żeby zobaczyć cudownie ocaloną Madonnę i wybłagać u niej cuda również dla siebie. Figura zostanie umieszczona w nieuszkodzonym przez pożar sąsiednim kościele niemieckim i stanie się obiektem wielkiej czci i adoracji. Wielu pielgrzymów ofiaruje jej suknie, płaszcze i welony. Pod warstwą nowych strojów przez kolejne wieki ukryje się niewyraźny, życzliwy uśmiech na umorusanej popiołem twarzy. 

2. 

Proboszcz Joseph Klose chodzi wokół figury Matki Bożej, cmoka i chrząka na jej widok. Ilekroć jego spojrzenie pada na poczerniałą twarz Madonny, przewraca oczami. Razi go brud pokrywający święte oblicze. 

Ojciec Josepha był młynarzem. Gdy wracał z pracy, na podłogi w domu osypywała się z niego mąka, a matka, która wychowała syna w bojaźni Bożej, brudu podobnie jak grze chu znieść nie mogła. Joseph witał więc ojca z mokrą ścierką w dłoni. Choć rodzice już od dawna nie żyli, zamiłowanie do czystości i nawyk sprzątania nie minęły. Dlatego duchowny nie może ścierpieć widoku umorusanej twarzy Matki Bożej. Po pożarze w 1525 roku i cudownym ocaleniu figury przez trzysta sześćdziesiąt lat nikt nie odważył się umyć świętego oblicza. Aż w końcu proboszczem w Warcie został Joseph Klose. 

Rankiem 23 lutego 1885 roku Klose spotyka się z właścicielem gospody Zur Goldenen Sonne. Paul Rupprecht jest nie tylko oberżystą, browarnikiem, ale również kirchvaterem – świeckim piastującym urząd zakrystiana, kościelnego i dzwonnika. Od powiada za prowadzenie parafialnych ksiąg rachunkowych oraz strzeże niemieckiej wizji podporządkowania Kościoła państwu. Mimo to Paul trzyma stronę proboszcza, a szczególnie Matki Bożej. „Tam dom twój, gdzie dzwonnica twoja” – ma w zwyczaju mawiać. 

Duchowny i oberżysta ruszają wozem konnym do Camenz, a potem na południe, w stronę Reichensteiner Gebirge. Rupprecht zręcznie prowadzi wóz po oblodzonym trakcie. Proboszcz kurczowo przyciska do siebie walizkę w obawie, że mogłaby, nie daj Boże, wypaść na zakręcie. W Reichensteinie kierują się na wschód i przekraczają granicę Cesarstwa Niemieckiego i Austro-Węgier. 

Zmierzają do Weisswasser, gdzie w 1876 roku osiadły siostry de Notre Dame po tym, jak zostały wypędzone z Deutsches Kaiserreich przez Bismarcka. Dwadzieścia kilometrów od Warthy zakonnice, uznane przez kanclerza za zagrożenie dla jedności i stabilności zjednoczonego państwa niemieckiego,  zajmują się edukacją dziewcząt, opieką nad sierotami i starszymi członkiniami zakonu. 

W klasztorze proboszcz otwiera walizkę i wyjmuje z niej Madonnę, która u podnóża Reichensteiner Gebirge jeszcze nie była. 

Siostry pochylają się nad nią z szacunkiem i zabierają się do pracy ze znawstwem i zgodnie ze sztuką. Gruntownie oczyszczają figurę, naprawiają uszkodzenia, uzupełniają braki w warstwie zaprawy klejowokredowej oraz wymalowują na nowo dekorację malarską rzeźby. Na skórę twarzy i rąk Maryi i Dzieciątka Jezus oraz stopy Dzieciątka nakładają farbę olejną zmieszaną z roztopionym woskiem. 

17 marca 1885 roku siostry ubierają Matkę Bożą w nową, haftowaną złotem suknię z czerwonego jedwabiu oraz zielony płaszcz obszyty perłami. Tron zostaje obity czerwonym aksamitem ozdobionym złotymi frędzlami. 

20 marca 1885 roku figura wraca do Warthy. Zamiast poczerniałej Madonny oto uśmiechała się do wiernych jasna Panienka. Kronikarz klasztoru odnotował, że „wielka była radość mieszkańców oraz pielgrzymów, gdy zobaczyli figurę w tak pięknym i godnym stanie”. Pojawiają się jednak również wątpliwości, czy to aby na pewno oryginał. Siostry przeprowadziły odważną konserwację i zmieniły wygląd figury do tego stopnia, że niektórzy nie mogą rozpoznać w tym jasnym obliczu dawnej, okopconej Matki Bożej. 

26 marca 1885 roku Joseph Klose przedstawia wiernym w Warcie dokument potwierdzający autentyczność figury podpisany przez matkę prowincjonalną sióstr de Notre Dame Michaelę Beck, a także siostry Filomenę Blattner i Cecylię Kreisler, które wykonały prace przy figurze, oraz ich kapelana księdza Klemensa Veitha, który przywiózł ją do Warthy. Jedni wierzą proboszczowi, inni nie, ale dyskusje z czasem przycichają, a ludzie przyzwyczajają się do nowego wyglądu Matki Bożej. 

Jednak cień wątpliwości co do tego, że wierni na pewno zanoszą modły do oryginału figury, pozostaje na lata. 

3. 

Ten obraz z Matką Bożą został wystawiony na aukcji dzieł sztuki i wisiał przez sześć lat w antykwariacie w Warszawie, ale nikt go nie kupił. W końcu trafił do internetu. „Obraz wotywny z Małopolski – XVIII wiek, olej na desce, 49 x 35 cm” – przeczytałem na jednym z portali z drobnymi ogłoszeniami. 

Na obrazie widać w głębi wysoki piec kaflowy, a przed nim drewniany stół. Na podłodze leży mała dziewczynka z nienaturalnie wykręconą główką. Prawdopodobnie dziecko próbowało wspiąć się na stół i spadło. Pochyla się nad nim złotowłosy anioł stróż w różowobiałej sukni. Spóźnił się? Nie zdążył chwycić dziewczynki w locie? Anioł kieruje błagalny wzrok do Matki Bożej, która unosi się na tronie wśród chmur. Na dole artysta namalował rozwinięty rulon papieru z dziesięcioma wersami wyblakłego, nieczytelnego już tekstu. To zapewne szczegółowy opis historii, która po interwencji Madonny zakończyła się dla dziecka szczęśliwie. Inaczej obraz wotywny by nie powstał. 

Gdy w wielkim pożarze z 1711 roku spłonął stary, drewniany klasztor, cystersi postawili na jego miejscu w latach 1712–1716 piętrowy budynek z kamienia. Przylegający do zakrystii ślepy fragment wysokiego korytarza zamknęli kratą i urządzili w nim kaplicę wotywną, gdzie zawisły obrazy dziękczynne. Obecnie są pięćdziesiąt cztery i wszystkie przypominają „obraz wotywny z Małopolski”, który znalazłem w internecie. Jak ten z 1736 roku, na którym widać Elisabeth Fuhrmann z Reyersdorfu, która przechodząc przez płot z żerdzi, przebiła się na wylot drewnianym kołkiem. Kołek wisi nad obrazem. 

Na innym, z 1837 roku, przedstawione są dwie dramatyczne sceny. Pierwsza ukazuje jedenastoletniego chłopca leżącego nago w mrocznym lesie z raną ciętą brzucha. Pochyla się nad nim dorosły mężczyzna o rumianej twarzy trzymający w uniesionej dłoni zakrwawiony nóż, jakby szykował się do zadania kolejnego ciosu. Nad postacią chłopca widnieją jego ostatnie słowa wypowiedziane w agonii: Gott in Himmel erbarm dich meiner – Boże w niebie, zmiłuj się nade mną. Druga scena ukazuje chłopca z zakrwawionym brzuchem wychodzącego z lasu. Z opisu wynika, że przeżył, a złapany sprawca popełnił samobójstwo w więzieniu. 

Odnaleziony w internecie olej na desce z pewnością niegdyś należał do kolekcji zgromadzonej w bardzkiej kaplicy wotywnej. Każdy z tych obrazów to osobna historia i osobisty podarunek dla Matki Bożej złożony w podziękowaniu za wstawiennictwo i pomoc. Świadectwem tego, że cud się wydarzył, jest przedstawienie Madonny na tronie unoszącym się pośród chmur. 

Na obrazie znalezionym w internecie Matka Boża ma na sobie długą czerwoną suknię, zielony welon i płaszcz w tym samym kolorze. Odkryte są tylko dłonie i twarz. Po tym, gdy figura wyszła z pożaru z 1525 roku poczerniona, pielgrzymi przez wieki ofiarowywali jej liczne stroje. 

Dziś, po wielu konserwacjach, figura jest prezentowana wiernym bez tych dodatków, co być może sprawiło, że antykwariusz z Warszawy jej nie rozpoznał. 

„Obraz wotywny z Warthy – XVIII wiek, olej na desce, 49 × 35 cm” – tak powinien brzmieć opis. 

4. 

Spotykam ją przypadkiem podczas wycieczki w bukowym lesie na zboczach Trójgarbu siedemdziesiąt kilometrów od Barda. Matka Boża jest wyrzeźbiona z piaskowca. W długim, spływającym fałdami okryciu zasiada na tronie. Na jej osnutej welonem głowie spoczywa korona. W prawej dłoni trzyma złotą kulę, drugą podtrzymuje drapowany płaszcz. Na kolanach Maryi siedzi Dzieciątko Jezus ze złotą księgą w lewej rączce. Na twarzy Świętej Panienki maluje się niewyraźny, życzliwy uśmiech. Od razu ją rozpoznaję. 

Front postumentu zdobi łacińska sentencja: „saLVe spes nostra Vita et Via o! DVLCIs Virgo MarIa”, co oznacza: „Witaj, nadziejo nasza, życie i drogo. O słodka Panno Maryjo”. Po prawej stronie widnieje zdanie: „saLVe CaVs nostra LetIte De hoste In Via proteg Iter para tVtVM” – „Witaj, przyczyno naszej radości, od nieprzyjaciela w drodze chroń, drogę ściel bezpieczną”. Z lewej strony natomiast: „saLVe pVra Del Via o! MarIa eVes nostra CoeLI IanVa” – „Witaj, prosta [do] Boga drogo. O Maryjo! Jesteś naszą bramą niebios”. 

W inskrypcjach akcentowane jest słowo „droga” ze względu na lokalizację przy dawnym trakcie prowadzącym ze Starych Bogaczowic do Krzeszowa. Posąg służył jako znak dla pielgrzymów, potwierdzając, że są na właściwej ścieżce. Zanim wyrósł las, Matka Boża stała na polanie nieopodal skrzyżowania. Wierzono, że w takich odosobnionych miejscach, z dala od ludzkich osad diabeł zwodził ludzi na manowce. Wysoka na sto czterdzieści centymetrów figura miała odstraszać złe moce. 

Wiosną 2020 roku rzeźba, którą nazwano Matką Boską Tronującą Królową Sudetów, przeszła gruntowną i kosztowną renowację. Wsparło ją finansowo ponad pięćdziesiąt osób, głównie mieszkańców Marciszowa, Kamiennej Góry, Czadrowa, Wron, Nowych Bogaczowic, Gostkowa, Borucina, Chwaliszowa, Rydzyny oraz Wieściszowic. 

Zaskoczony niespodziewanym spotkaniem w bukowym lesie z uśmiechniętą figurą Matki Bożej, w pierwszym odruchu chcę pisać w internecie, że zaszła pomyłka, że to nie żadna królowa Sudetów, że to nasza, bardzka Madonna. 

Ale Maryja jest przecież egregia, celestis, beatissima, mirabilis, dulcis. Dla jednych jest królową niebios, słodką i urzekającą wdziękiem niby źródło ogrodów duchowych, dla innych wieżą z kości słoniowej i gwiazdą morza. Może być więc również Matką Boską Tronującą Królową Sudetów. 

5. 

Mistrz Oldřich Kvapil od 1966 roku rzeźbi drewniane formy piernikarskie. Ludzi, którzy opanowali tę trudną sztukę w stopniu mistrzowskim, można policzyć na palcach jednej ręki. 

W magazynie Muzeum Regionalnego w Šumperku razem przeglądamy w bawełnianych rękawiczkach na dłoniach tamtejsze zbiory, szukając form piernikarskich z Warthy. Otwieramy po kolei tekturowe pudełka. W każdym znajduje się misternie rzeźbiona forma, jedna bardziej perfekcyjna od drugiej, a ich kunszt wprawia w zdumienie samego Oldřicha. Huzarzy na koniach, panny z koszami pełnymi kwiatów, niemowlęta w powijakach, kołyski, psy, jelenie – przez nasze dłonie przechodzi korowód fantastycznych kształtów i motywów sprzed wieków. 

– Tomasz, není to Panna Maria Bardská? – pyta Oldřich, podsuwając mi pod nos jedną z form. 

Widywałem ją już na witrażach, w kapliczkach, na medalikach, okładkach starych ksiąg, naczyniach liturgicznych, ornatach, pieczęciach, świętych obrazkach, magnesach na lodówkę, pojemnikach na wodę święconą, obrazach olejnych i obrazkach na szkle, pocztówkach, notgeldach, długopisach, proporczykach, rycinach, freskach i szklanych przyciskach do papieru. Jednak jeszcze nigdy w postaci drewnianej formy do pierników. 

Tak, to ona.
Raz, dwa, trzy, Matka Boża patrzy. 

Tomasz Karamon, Co widziała Matka B. Opowieści z Barda, Wydawnictwo Dowody 2024.