Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Niña Weijers, „Konsekwencje” (fragment)

Skóra tego portfela była gładsza niż pozostałych trzech. W prawym dolnym rogu widniało logo – dwa trójkąty ułożone bokiem, jeden za drugim – wyglądające jak symbol przewijania do przodu na odtwarzaczu CD. Poza tym portfel był równie bezpłciowy, jak pozostałe.

Do jakiego stopnia elementy życia były wymienne? Matkę Minnie często zdumiewało, jak bardzo przebieg jej życia determinowały zbiegi okoliczności. Jak łatwo rzeczy się wymazywały. Domy, posady, przyjaźnie, mężczyźni – zostawali zastąpieni przez nowe domy, posady, przyjaźnie, mężczyzn. Zmarłe dziecko, żyjące dziecko. Nie wiedziała, czy było to cechą swoistą jej życia, podejrzewała jednak, że to o wiele powszechniej obowiązująca prawda. Jedyna różnica między nią a większością innych ludzi polegała na tym, że ona miała mniej sentymentalne usposobienie i sam dźwięk wyrażenia „z góry przeznaczone” budził w niej odrazę.

A mimo to, kiedy otworzyła portfel i zobaczyła, do kogo należy, poczuła, jak w jej sercu, które zawsze wydawało jej się niezdatne do tego, by zapuszczać się w pokątne zaułki predestynacji i patosu, zabrakło tchu. Ogarnęło ją poczucie, jakby zanurzyła się w zimnej wodzie aż po szyję, jakby coś od wewnątrz ściągało jej ciało w dół. A sinking feeling. 

Zamknęła oczy i pozostała w tym stanie do czasu, aż zniknęło wrażenie utraty równowagi. Dopiero wtedy ośmieliła się przeczytać nazwisko jeszcze raz i jeszcze raz, i czytała je tak długo, dopóki litery nie oddzieliły się od nazwiska i nie zmieniły w obraz; znak i znaczenie jednocześnie. 

Nie wiedziała, kiedy ostatni raz czynnie poświęciła mu jakieś myśli. Być może był spleciony za bardzo z jej systemem, by można było powiedzieć o nim cokolwiek sensownego. Na początku, tak, nieprzerwanie o nim myślała, snuła niekończące się pętle: „A co, jeśli?”. Co, jeśli on nie… A co, jeśli tak? W którym momencie wszystko nieodwołalnie się zmieniło? Musiał być jakiś punkt zwrotny, to wynikało z praw fizyki, ale im bardziej go poszukiwała, tym więcej potencjalnych punktów zwrotnych wyłaniało się w jej pamięci, aż wszystko stało się jedną wielką równią pochyłą.

Kiedy zauważyła, że odtwarzanie w kółko swych wspomnień tylko bardziej rozdyma sprawę, postanowiła nauczyć się kierować własnymi myślami, tak aby ją okrążały. Biorąc pod uwagę, jaką była kobietą, całkiem nieźle jej to wychodziło, choć zdarzały się chwile, że nawet w zamkniętym obwodzie jej wewnętrznego życia ukazywały się pęknięcia. Małe otworki, które, dość irytujące, chwilami jawiły się jej jako możliwości. Kilka razy zdarzyło jej się sądzić, że widzi go przechodzącego. Klap, odzywały się mechanizmy w jej mózgu, pójdź za tym, co jej ciało, dzięki Bogu, odrzucało. 

Teraz jednak stała przed wyzwaniem z innego porządku. Nie miała przed sobą niejasnej zjawy, którą zrodził być może – lub nie – jej własny umysł, stała wobec rzeczywistości, jakiej jeszcze nigdy nie umiała sobie wyobrazić. Oto jego nazwisko, wypisane literami, które wystawały z plastikowej powierzchni karty kredytowej. Jego karty kredytowej. To nie miało najmniejszego sensu. Już od dawna nie mieszkał w Holandii, od wielu lat. Przyszło jej do głowy, że to jakiś przypadkowy imiennik, ale po dokładniejszym sprawdzeniu portfela znalazła jego zdjęcie legitymacyjne na prawie jazdy. Serce jej stanęło na jedno uderzenie (Boże, pomyślała, czyli nawet ten banał jest prawdziwy). Na fotografiii był starszy, ale w zasadzie ledwie co, trochę lepiej ogolony, nieco bardziej zachowawczo ubrany, jakby emanujący większym sukcesem. Pośród kilku banknotów – funtów szterlingów, ale i guldenów – znalazła wizytówkę dość eleganckiego hotelu w centrum miasta. Na jej odwrocie długopisem nagryzmolono liczbę 106.

Wodziła palcem wskazującym po reliefie liter na karcie kredytowej i się wstydziła; wstydziła się, bo sobie wyobrażała, że tym palcem dotyka w nim czegoś istotnego. Wstyd rozprzestrzeniał się od koniuszka jej palca na całe ciało, na portfel, salon, jej śpiące dziecko. Podniosła kartę ze stołu i mocno przycisnęła litery do policzka.

Wstyd, jaki czuła, był co najmniej czterdziestokrotnością wstydu, który odczuwała niedawno, przy otwieraniu pozostałych portfeli. Jednocześnie w ogóle już jej to nie obchodziło. Może człowiek potrafi osiągnąć maksimum wstydu, pomyślała, a potem już nic nie ma znaczenia. Karta paliła ją w policzek i ku jej zaskoczeniu wstyd ustąpił miejsca czemuś innemu. Poczuła dreszczyk emocji wynikający z posiadania, i jeszcze coś, bezpośredniego, pilnego i nieomylnego. Podniecenie.

Pospiesznie wcisnęła wolną rękę między nogi; jej palce niczym jeden palec – w styku z kroczem. Naciskała i puszczała, naciskała i puszczała, i było to strasznie, strasznie niezadowalające. Jednym gwałtownym ruchem rozpięła zamek błyskawiczny spodni, opuściła dłoń z kartą kredytową i przycisnęła gładką, chłodną powierzchnię do kości łonowej. Jej wzór nadal palił skórę jej policzka. Cyfry, litery, obietnica pieniędzy i towarów. Kontrast między płomieniem a chłodem krocza był dobry. Miało to coś wspólnego z seksem, z seksem i kredytem. Przycisnęła mocniej, krawędzie karty ostro wpijały się jej w wargi sromowe.

Zmrużyła oczy i próbowała zwizualizować sobie rzeczy, które już bardzo dawno zostały zepchnięte na zaplecze jej pamięci. Jak ją dotykał, po całym ciele, lizał jej sutki, jak stykały się ich brzuchy. Rzeczy, które jej szeptał do ucha. Jego rękę, która składa podpis pod jakimś pismem, kartę kredytową na srebrnej czarce. Dobrze jej szło, faktycznie minęła wieczność, odkąd ostatnio była na takiej fali, aż tu nagle, właśnie gdy o tym pomyślała, twarz pani Anneke przesunęła się na wierzch wszystkich obrazów, które tak starannie zebrała do kupy w swej fantazji. Ci żołnierze oczywiście wciąż jeszcze częściowo głową są w warunkach panujących w Iraku, powiedziały usta pani Anneke. Pod względem psychicznym. A potem twarz została rozerwana ciosem od tyłu: krew, kości, mózg – wszystko rozleciało się wokoło. Pozostał jedynie klejący kołtun blond włosów i dwie duże obręcze srebrnych kolczyków, zupełnie nienaruszonych.

Westchnęła, otworzyła oczy i wyjęła rękę z kartą kredytową z majtek. Była lekko wilgotna i smakowała – matka Minnie nie mogła się powstrzymać, by nie polizać jej koniuszkiem języka – słono, z gorzkim posmakiem plastiku pod spodem. Smak ten zachował się na nasadzie jej języka, z intensywnością nieproporcjonalną do tego, jak lekko ją polizała. Czuła dziecięcą chęć podrapania się po języku, żeby pozbyć się tego smaku. Jednocześnie miała ochotę jeszcze raz polizać kartę.

Niña Weijers, Konsekwencje, przeł. Jadwiga Jędryas, Korporacja Ha!art 2021.