Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Mariana Leky, „Sen o okapi” (fragment)

ŁĄKA, ŁĄKA

Kiedy Selma powiedziała, że w nocy przyśniło jej się okapi, byliśmy pewni, że jedno z nas niechybnie umrze, i to w ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin. Tak też się stało, no prawie. Minęło dwadzieścia dziewięć godzin. Śmierć przyszła trochę spóźniona. Przyszła dosłownie: przez drzwi. Może spóźniła się dlatego, że długo zwlekała, wahała się nawet wtedy, gdy minął ostatni moment. 

Selma trzy razy w życiu śniła o okapi i zawsze ktoś potem umierał, dlatego byliśmy przekonani, że sen o okapi i śmierć są nierozerwalnie związane. Tak działa nasz rozum. W mgnieniu oka może sprawić, że na trwałe powiążą się ze sobą najbardziej absurdalne elementy. Przykładowo: dzbanki do kawy i sznurówki albo butelki zwrotne i choinki. 

Rozum Optyka był w tym szczególnie dobry. Wymieniało się Optykowi jakieś dwie rzeczy, które nie miały ze sobą nic wspólnego, a on z miejsca wynajdywał ścise pokrewieństwo. A teraz to właśnie Optyk utrzymywał, że ostatni sen o okapi z całą pewnością nikomu nie przyniesie śmierci, że śmierć i sen Selmy są absolutnie bez związku. Ale my wiedzieliśmy, że Optyk właściwie też wierzy w ten omen. On przede wszystkim. 

Mój ojciec również mówił, że to wierutna bzdura i że nasze błędne mniemanie bierze się głównie z tego, że w nasze życie wpuszczamy za mało świata. Tak właśnie stale powtarzał: „Musicie wpuścić więcej świata”. 

Mówił to stanowczo, w szczególności do Selmy. Przedtem. 

Potem mawiał to już tylko z rzadka. 

*

Okapi jest zwierzęciem absurdalnym, o wiele bardziej absurdalnym niż śmierć, wygląda kompletnie nieskładnie – z tymi swoimi łydkami zebry, biodrami tapira i rudawym ciałem żyrafiego kształtu, z tymi sarnimi oczami i mysimi uszami. Okapi jest całkowicie nieprawdopodobne, zarówno w rzeczywistości, jak i w złowieszczych snach pewnej mieszkanki Westerwaldu. 

Nawiasem mówiąc, oficjalnie okapi zostało odkryte dopiero osiemdziesiąt dwa lata temu w Afryce. To ostatni duży ssak odkryty przez człowieka – a w każdym razie on tak sądzi. I zapewne ma rację, bo po okapi nic więcej nie jest możliwe. Prawdopodobnie już znacznie wcześniej ktoś kiedyś natknął się na to zwierzę, ale pewnie na widok okapi uznał, że śni albo że postradał zmysły, bo okapi, szczególnie nagłe a niespodziewane, sprawia wrażenie totalnie wyśnionego. 

Okapi wcale nie wygląda złowrogo, wręcz przeciwnie. Nie potrafi wyglądać złowrogo, nawet gdyby się wysiliło, co – o ile wiadomo – czyni nader rzadko. Nawet gdyby we śnie Selmy zafundowało sobie fruwający wokół łba wieniec z wron i puszczyków, odwiecznych zwiastunów nieszczęścia, nadal sprawiałoby łagodne wrażenie. 

Selma i okapi we śnie stali na łące w Sowim Gaju, zupełnie cicho. Okapi miało łeb zwrócony w prawo, w stronę lasu. Selma stała kilka kroków dalej. Miała na sobie nocną koszulę, taką, w jakiej akurat spała w rzeczywistości, raz zieloną, innym razem niebieską czy białą, ale zawsze do kostek i zawsze w kwiatki. Spuściwszy głowę, przypatrywała się swoim starym palcom u nóg zanurzonym w trawie, pokrzywionym i długim jak w prawdziwym życiu. I tylko od czasu do czasu kątem oka zerkała na okapi, z ukosa od dołu, tak jak patrzy się na kogoś, kogo kocha się o wiele bardziej, niż chciałoby się przyznać. 

Żadne z nich się nie poruszało, nie wydawało żadnego dźwięku, nawet wiatr ucichł, wiatr, który na jawie ciągle wiał w Sowim Gaju. A później, pod koniec snu, Selma uniosła głowę, okapi zwróciło ku niej swoją i odtąd patrzyli na siebie. Okapi spoglądało bardzo łagodnie, bardzo czarno, bardzo wilgotnie i przeogromnie. Wyglądało przyjaźnie i tak, jakby chciało o coś spytać Selmę, jakby żałowało, że okapi również we śnie nie mogą zadawać pytań. Ten obraz długo pozostawał nieruchomy: Selma i okapi patrzący sobie w oczy. 

A potem obraz odpłynął, Selma się obudziła i już było po nim, po tym śnie. Zakończył się, tak jak niebawem zakończyć się miało czyjeś bliskie życie. 

*

Następnego ranka, a był to 18 kwietnia 1983 roku, Selma chciała jakoś ukryć swój sen o okapi i udawała szczególnie wesołą. W udawaniu wesołości była mniej więcej tak zręczna jak okapi i sądziła, że rozbawienie najbardziej wiarygodnie będzie okazywać niezbornymi ruchami. Zatem rano po owym śnie zjawiła się w kuchni cała rozedrgana, z krzywym uśmiechem na twarzy. 

Moja mama jeszcze spała (w naszym mieszkaniu nad mieszkaniem Selmy), ojciec był już w swoim gabinecie. Poprzedniego dnia nie mogłam zasnąć i Selma długo siedziała przy moim łóżku. Może przeczuwałam, co przyśni się Selmie, i dlatego chciałam, żeby jak najdłużej została ze mną. 

Kiedy spałam na dole u Selmy, przysiadała na brzegu łóżka i opowiadała mi historie ze szczęśliwym zakończeniem. Dawniej, gdy byłam młodsza, zawsze po takich opowieściach chwytałam ją za nadgarstek i wyczuwając kciukiem tętno, wyobrażałam sobie, że cały świat robi wszystko w takt pulsu Selmy. Wyobrażałam sobie, jak Optyk szlifuje soczewki, Martin podnosi ciężar, Elsbeth przycina żywopłot, a sklepikarz ustawia kartony z sokami, jak moja mama układa jedną na drugiej gałązki jedliny, ojciec podbija recepty – a wszyscy robią to dokładnie w rytm bicia serca Selmy. Usypiałam przy tym zawsze, ale teraz, gdy miałam dziesięć lat, według niej byłam już na to za stara. 

Kiedy Selma wtelepała się do kuchni, siedziałam właśnie przy stole i przepisywałam moje rozwiązane zadania z geografii do zeszytu Martina. Zdziwiłam się, bo Selma, zamiast mnie ofuknąć, że znowu odrabiam pracę domową za Martina, powiedziała „dzieńdoberek” i żartobliwie szturchnęła mnie w bok. Selma nigdy dotąd nie mówiła „dzieńdoberek” i nie zdarzyło się jeszcze, żeby dała komuś żartobliwego kuksańca. 

– Co się dzieje? – spytałam. 

– Nic – zaszczebiotała Selma, otworzyła lodówkę, wyjęła opakowanie krojonego sera żółtego i wątrobiankę i pomachała mi tym przed nosem. – Z czym sobie życzysz dzisiaj kanapkę do szkoły? – zaszczebiotała, po czym dodała: – Myszeńko? 

Te szczebioty i „myszeńki” były już doprawdy alarmujące. – Poproszę z serem. Ale co ci jest?
– Nic – zaszczebiotała znów Selma. – Przecież mówiłam. – I zabrała się do smarowania kromki masłem, a ponieważ nadal się trzęsła, przegubem dłoni strąciła przy tym ser z kredensu. 

Zastygła w bezruchu i spojrzała w dół na opakowanie sera, jakby to było coś drogocennego, co rozbiło się na tysiąc kawałków. Podeszłam do niej i zebrałam ser z podłogi. Kucnąwszy, zajrzałam jej w oczy, podnosząc wzrok. Selma była wyższa niż większość dorosłych, a miała wtedy około sześćdziesiątki – z mojego punktu widzenia była więc wysoka jak dąb i stara jak świat. Zdawała mi się tak wysoka, że sądziłam, że z wysokości jej głowy można spoglądać daleko poza sąsiednią wieś, i tak stara, że wierzyłam w jej współuczestnictwo w wynalezieniu świata. 

A teraz nawet z dołu, całe metry od oczu Selmy, mogłam zobaczyć, że tej nocy pod jej powiekami rozegrało się coś złowieszczego. 

Selma chrząknęła. 

– Nie mów o tym nikomu – wyszeptała – ale obawiam się, że przyśniło mi się okapi. 

Otrzeźwiałam momentalnie.
– Jesteś zupełnie pewna, że to naprawdę było okapi? 

– A cóż by innego? – odparła Selma. – Trudno przecież pomylić okapi z innym zwierzęciem.
– Ale to mogła być przecież jakaś przerośnięta krowa albo żyrafa złożona z niewłaściwych kawałków, taki kaprys natury, a co do pasów i rudego odcienia, to przecież w nocy nie da się zobaczyć wszystkiego aż tak dokładnie. Po ciemku wszystko całkiem się rozmywa. 

– Co za bzdura – fuknęła Selma i potarła sobie czoło. – To niestety kompletna bzdura, Luizo. 

I położyła plasterek sera na chlebie, skleiła kromki, po czym schowała kanapkę do mojego pudełka na drugie śniadanie. 

– Wiesz, o której ci się to śniło?
– Koło trzeciej.

Zerwała się ze snu, kiedy odpłynął obraz okapi, usiadła wyprostowana na łóżku i najpierw nie mogła oderwać wzroku od koszuli nocnej, w której dopiero co stała we śnie na łące w Sowim Gaju, a potem zerknęła na budzik. Była trzecia. 

– Chyba nie powinnyśmy brać tego aż tak na poważnie – skwitowała, ale powiedziała to tak, jak serialowi komisarze mówią, że nie biorą na poważnie jakiegoś anonimowego listu. 

Spakowała mi pudełko z kanapką do tornistra. Zastanawiałam się nad tym, czy ją spytać, czy w tej sytuacji nie mogłabym zostać w domu. 

– Mimo to pójdziesz dziś do szkoły, ma się rozumieć – powiedziała Selma, która zawsze wiedziała, co myślę, tak jakby moje myśli wisiały mi nad głową girlandami liter. – Taki sen nie wiadomo skąd nie może przecież storpedować żadnych twoich planów. 

– Czy mogę opowiedzieć o tym Martinowi? Selma zastanawiała się chwilę.
– W porządku, ale tylko jemu. 

*

Nasza wieś była za mała na dworzec kolejowy, była też za mała na szkołę. Martin i ja codziennie najpierw dojeżdżaliśmy autobusem do małej stacyjki w sąsiedniej wsi, a później jechaliśmy pociągiem osobowym do miasteczka powiatowego. 

Kiedy czekaliśmy na pociąg, Martin mnie podnosił. Już od przedszkola ćwiczył się w podnoszeniu ciężarów, a ja byłam jedynym ciężarem, który zawsze był w zasięgu ręki i bez problemu dawał się podnosić. Bliźniaki z Górnej Wsi dawały się podnosić tylko za opłatą, dwadzieścia fenigów od dźwigniętego bliźniaka, z dorosłymi i cielakami na razie mu nie szło, a wszystko inne, co mogłoby stanowić wyzwanie, jak wątłe drzewka czy świńskie podrostki, albo było wrośnięte w ziemię, albo umykało kłusem. 

Byliśmy jednakowego wzrostu. Martin przykucnął, chwycił mnie za biodra i dźwignął do góry. Teraz już potrafił utrzymać mnie w powietrzu prawie przez minutę, a ziemi dotykałam tylko wtedy, kiedy całkiem obciągnęłam palce u stóp. Gdy podniósł mnie drugi raz, podzieliłam się z nim nowiną: 

– Mojej babci przyśniło się dziś okapi. 

Spojrzałam na przedziałek Martina; ojciec przyczesał mu jasne włosy na mokro, pojedyncze kosmyki były jeszcze ciemne. 

Usta Martina znajdowały się na wysokości mojego pępka. 

– To znaczy, że ktoś teraz umrze? – spytał prosto w mój sweter. 

Może umrze twój ojciec – pomyślałam, ale oczywiście nie powiedziałam tego na głos, bo ojcowie nie powinni umierać, niezależnie od tego, jak bardzo są źli. 

Martin postawił mnie na ziemi i wypuścił powietrze. 

– Wierzysz w to? – spytał.
– Nie.
Czerwono-biały semafor stojący przy torach wyswobodził się z uchwytu i z brzękiem opadł.
– Nieźle dzisiaj wieje – skomentował Martin, choć to wcale nie była prawda. 

Mariana Leky, Sen o okapi, przeł. Agnieszka Walczy, Wydawnictwo Otwarte 2021.