Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Lin Hai Ying, „Huang Skorupa” (fragment)

2/2024

Zaledwie dwa miesiące temu – kiedy przeniesiono przystanek autobusowy i postawiono jego tabliczkę na ulicy za rogiem – odkryliśmy serwujący mleko sojowe bar o nazwie Rodzinne Strony. Tamtego ranka Fan szedł na autobus, ja na targ i kiedy zobaczyliśmy wypłowiałą czerwoną kartkę z reklamą: „Zapraszamy na śniadanie – ciastka krabowe skorupki”, po raz pierwszy przestąpiliśmy próg lokalu.

Wnętrze było tak małe, że mieściły się w nim zaledwie trzy kwadratowe stoliki. Usiedliśmy w rogu, pod tabliczką z napisem VIP. Nikt nas nie przywitał. Naprzeciwko drzwi chłopak w zielonej koszuli w kratkę zajmował się ciastkami – ze skupieniem wyciągał je z pieca, po każdym machał, dmuchał na rękę, miał spoconą i tłustą twarz, wyglądało na to, że ma więcej zapału niż umiejętności. W lokalu było tylko dwóch ludzi, z tyłu ktoś w kucki mył naczynia, skulony, z opuszczoną głową, widać było wyłącznie jego duży nos.

– Hej! – krzyknąłem lekko zirytowany.

Długi Nos ani drgnął, ale Zielona Koszula odwrócił głowę, zobaczył, że nikt się nami nie zajął, i zawołał ze zmarszczonymi brwiami:

– Hej, wyjdź do gości!

Z akcentu natychmiast poznaliśmy, że pochodzi z prowincji Guangdong, a ponieważ używał słowa „gość” zamiast „klient”, zakładałem, że ze wschodniej części. Miał wysokie czoło, ciemne oczy i cerę, był umięśniony i nie wyglądał jak drobny przedsiębiorca, ale raczej jak piłkarz z Hongkongu czy Filipin. Okrzyk zadziałał, Długi Nos powoli się podniósł, odłożył naczynia i w końcu do nas podszedł.

Zobaczyłem wtedy, że faktycznie miał wielki nos, i przypomniało mi się opowiadanie Akutagawy Nos. Opisany w nim nos mnicha buddyjskiego Zenchi miał długość pięciu czy sześciu cun i było to możliwe, ponieważ ten stojący przede mną nos – od podstawy do czubka – był właśnie takich rozmiarów. Cała jego twarz zdawała się uginać pod ciężarem tego nochala. Kiedy był ponury, wyglądał na zgorzkniałego, z uśmiechem – złowrogo.

Już pierwszego dnia nam się poszczęściło i zobaczyliśmy jego uśmiechniętą twarz, gdy nasze ciastka zaniósł na stolik obok, a cudze owoce miłorzębu w syropie z wahaniem postawił przed nami. My i ludzie przy stoliku obok chłodno popatrzyliśmy bez słowa, a on, widząc, że nie zabieramy się do jedzenia, dopiero wtedy odkrył swój błąd, rozciągnął usta w uśmiechu i powiedział:

– Aj! Całe rano mnie opieprza, pomieszało mi się!

Mówiąc to, podmienił dania na stolikach. Słysząc jego mocny pekiński akcent, wymieniliśmy z Fanem spojrzenia i uśmiechy. Może i miał długi nos i wyglądał nieprzyjaźnie, ale wobec nas był serdeczny.

Przez kilka kolejnych dni gościliśmy w Rodzinnych Stronach. Ponieważ niektórzy klienci nazywali chłopaka w zielonej koszuli Małym Huangiem albo Starym Huangiem i zajmował się on głównie robieniem krabowych skorupek, zaczęliśmy go nazywać Huang Skorupa, mówiliśmy tak, rzecz jasna, wyłącznie między sobą i za jego plecami. Po kilku dniach trochę się rozeznaliśmy i okazało się, że Huang Skorupa to właściciel, a Duży Nos to pracownik. Chociaż kelner był dwa razy starszy od szefa, to z racji hierarchii i tak co jakiś czas dostawał potężny opieprz. Z natury wszystko robił wolno, a gdy z tego powodu szef się na niego darł, wtedy jeszcze bardziej zwalniał i w ten sposób pokazywał swój bunt! Pewnego dnia, kiedy Huang Skorupa ponaglał go, żeby coś zrobił, Długi Nos dalej hałaśliwie mył naczynia i nawet nie drgnął. Huangowi się spieszyło, więc wściekły sam pobiegł na zaplecze.

Dopiero wtedy Długi Nos z godnością się podniósł, odłożył miski i pałeczki na stół i z kamienną twarzą zaburczał pod nosem:

– Skorupa, zupa z trupa! Sam sobie biegaj w tę i we w tę!

Sześciu gości przy trzech stolikach roześmiało się w głos, a ja prawie oplułam się mlekiem sojowym. Śmiałam się, nie mogąc uwierzyć, że bez umawiania wszyscy nadaliśmy szefowi identyczne przezwisko. Długi Nos rozbawił klientów, ale sam się nie śmiał, był ponury jak zawsze.

Po kolejnych kilku dniach na restauracji pojawiło się czerwone ogłoszenie, do starego menu – krabowych ciastek, paluchów youtiao i mleka sojowego dodano nowe danie – xiaolongbao, przed drzwiami pojawił się nowy piec i blat, za którym stanął potężny i ciemny mężczyzna, który wyrabiał ciasto i lepił xiaolongbao. W lokalu dostawiono jeden stolik, a stanowisko do mycia Długiego Nosa wciśnięto do kąta. Chociaż przybyło klientów i pracy, wolne tempo Długiego Nosa nie uległo zmianie. Właściwie miał rację, brudne naczynia po gościach należało umyć, a kiedy przerywał mycie, żeby obsłużyć nowych klientów, a nie miał czystych misek, to jak niby miał podać zamówione mleko sojowe? Stopniowo zaczęłam mu współczuć, był tak metodyczny w tym, co robił, a gdy dowiedziałam się, że podobno zwolnili go z trupy operowej, poczułam do niego jeszcze większą sympatię, kto wie, może byłam jego widownią! Ciekawe, co śpiewał? Poprawianie czapki, gładzenie wąsów, podwijanie rękawów, kaszel – w lokalu z mlekiem sojowym dalej występował na scenie! Problemem było to, że Huang Skorupa był zbyt młody i brakowało mu empatii. Często tak myślałam.

Potężny facet od xiaolongbao pochodził z Szantungu i był dokładnie taki, za jakich są uważani Szantuńczycy. Wysoki, pełen energii, bryła ciasta w jego rękach zawsze ważyła z kilkanaście jinów, kładł ją na blacie, obracał, miętosił, klepał, bach! bach! bach! Wyglądało to jak bicie pulchnej kobiety o jasnej skórze. Kilkanaście bambusowych koszyków na xiaolongbao piętrzyło się wysoko, z każdego parowało, ale Stary, w odróżnieniu od Huanga Skorupy, nie bał się gorąca i nawet kiedy obłok pary buchał mu prosto na klatkę zasłoniętą wyłącznie podkoszulkiem na ramiączkach, nie zwracał na to uwagi.

Zamówiliśmy jeden koszyk. Xiaolongbao były trochę za duże i przypominały małe mantou, powiedziałam cicho do Fana:

– Ciasta jest za dużo, a farszu za mało, nie wyglądają jak xiaolongbao.

Zanim Fan zdążył odpowiedzieć, Długi Nos, który akurat przyniósł nam ciemny ocet do maczania, powiedział lodowatym tonem:

– Smacznego! Jeśli do xiaolongbao włoży się za dużo farszu, nie da się ich zlepić!

Nie wiedziałam, czy sarkastycznie skrytykował Starego, czy go bronił.

Xiaolongbao smakowały może i nieźle, ale nie były wybitne.

Po wyjściu z Rodzinnych Stron w drodze na targ nie mogłam przestać myśleć – właściwie to czyje rodzinne strony? Trzech pracowników, każdy z innego miejsca: Guangdong, Beiping i Szantung. Kantończyk i Szantuńczyk robią ciastka krabowe skorupki i xiaolongbao typowe dla regionu Jiangnan, a śpiewak z opery pekińskiej pracuje jako posługacz.

Na początku wyglądało to nieźle, poza Długim Nosem, który lodowatym tonem rzucał jakieś odzywki, jakich nie rozumiał Stary. Pozostali dwaj zdawali się zgodnie współpracować. Każdy z nich sprzedawał osobno, ale jak to rozliczali? Zobaczyłam, że zawsze rozdzielali pieniądze za xiaolongbao, widocznie Długi Nos pracował dla nich dwóch. Biznes szedł im dobrze, Długi Nos miał więcej pracy niż wcześniej, ale bynajmniej nie zaczął się szybciej ruszać, dalej chodził jak po scenie i doprowadzał szefa do szału.

Pewnego dnia Fan zamówił czarkę mleka sojowego i dwa koszyki xiaolongbao i kiedy je zjadł, a mleka dalej nie było, zaczął się zachowywać jak w szkolnej stołówce, nie ponaglał, nie wołał, tylko wziął pałeczkę i w niemym proteście stukał nią lekko w stół. Robił tak przez chwilę, ale ponieważ odgłosy mycia naczyń za naszymi plecami wcale nie ustały, odwrócił głowę i żartobliwie zaczepił Długiego Nosa:

– Rozprawiliśmy się już z dwoma koszykami xiaolongbao, a co z mlekiem? Jeszcze ziarna mielicie?

Długi Nos uśmiechnął się złowrogo, jakby to nie miało z nim żadnego związku i zażartował:

– Gdzie kucharzy trzech, tam nie ma co jeść!

Usłyszawszy te słowa, Huang Skorupa rzucił się nalewać mleko, przyniósł je i łup! postawił z takim impetem na stoliku, że aż chlapnęło na blat, tak jakby wkurzył się na gości, choć był wściekły tylko na Długiego Nosa, i nie przebierając w słowach, wrzasnął:

– Nie wiedziałem, że ludzie z Północy są tak beznadziejni! Miał w nosie, skąd pochodzą klienci jedzący właśnie śniadanie.

Długi Nos chrząknął i nic nie odpowiedział, odezwał się za to Stary:

– Nie wrzucaj wszystkich do jednego worka!

Na szczęście nie był agresywny i na tych słowach się skończyło. Goście też nie podjęli tematu, to był problem między pracownikami, ale przyglądali się z zainteresowaniem. Huang Skorupa nie zachował się kulturalnie i trochę nam dogadał, ale wybaczyliśmy mu ten wybuch. Po dłuższej chwili, kiedy Huang zniknął na zapleczu, Długi Nos wstał od naczyń i patrząc za odchodzącym szefem lodowatym tonem, wycedził:

– Dzikus z Południa!

Cała sala gruchnęła śmiechem, Stary też zaśmiał się w głos. Huang Skorupa wyszedł przebrany w zieloną koszulę w kratę.

Nie wiedział, dlaczego wszyscy są roześmiani i się na niego patrzą, uznał jednak, że z powodu słusznego zbesztania Długiego Nosa, z którego teraz wszyscy się śmieją, więc rzucił mu z ukosa wrogie spojrzenie. Długi Nos udał, że nic nie widzi, scenicznym krokiem podszedł do starego po koszyki z xiaolongbao i rzucił pod nosem:

– Laluś!

Wiedział doskonale, że Huang Skorupa tego nie zrozumie, stąd ta niepohamowana odwaga.

Klienci też nie usłyszeli wyraźnie, ale nasz stolik był najbliżej, usłyszeliśmy i zrozumieliśmy.

Śmiał się, że Huang Skorupa w zielonej koszuli wygląda jak dziewczyna. Akurat wtedy Huang miłym tonem pytał o coś Starego, nie spodziewał się, że ten zniecierpliwiony warknie:

– Nie mam pojęcia!

Odpowiedział z taką złością, a potem tak mocno walnął w pulchny kawał białego ciasta, jakby wyżywał się na kobiecie, którą zostawił w domu w Jinanie. Zaskoczony Huang Skorupa wrócił do swojego pieca. W lokalu zrobiła się ciężka atmosfera, Stary wyrabiał i gniótł ciasto i nagle jęknął:

– I po co to wszystko? Wszyscy jesteśmy z kontynentu! Po tych słowach zaśmiał się zimno.

Klienci skończyli jeść, zapłacili i wyszli, wszyscy mieli na twarzy uśmiech – rozbawiło ich droczenie się całej trójki.

Kiedy przypomniałam sobie słowa Długiego Nosa, nie mogłam się powstrzymać od śmiechu.

– Dla klientów to było zabawne śniadanie, dla nich trzech to mało zabawna współpraca – powiedział Fan.

– Niełatwo jest współpracować! – westchnęłam. Rzeczywiście, po dwóch miesiącach ta mało zabawna współpraca ostatecznie się skończyła. Przeczuwałam to od pierwszego dnia, kiedy Długi Nos za plecami szydził z Huanga Skorupy, i podejrzewałam, że nie była to jego ostatnia drwina. Powiedział niby tylko do Starego, ale na tyle głośno, żeby słyszeli klienci:

– Stary ziomie! Pojutrze się zwijamy! Niech Huang Skorupa popracuje w pojedynkę!

Czerwony plakat z reklamą xiaolongbao zżółkł na wietrze i słońcu. Kiedy obaj pracownicy odeszli równocześnie, Huang Skorupa przez kilka dni uwijał się sam: rozlewał mleko, podawał ciastka, mył naczynia, przyjmował pieniądze, naprawdę miał co robić. Kiedyś po południu przechodziłam obok i widziałam, jak prał swoją kraciastą zieloną koszulę. Przez dwa dni na drzwiach wisiała kartka „Zamknięte”, a potem pojawił się nowy plakat na czerwonym papierze jaskrawym jak słońce i promieniującym oślepiającym blaskiem, na którym koślawymi kulfonami napisano: „ciastka krabowe skorupki, paluchy youtiao, świeżo wyciskane mleko sojowe, ciastka uśmiech na twarzy i smażone baozi”.

Huang Skorupa spocony jak dawniej piekł ciastka przy wejściu. Obok niego chudy i wysoki mężczyzna z dziobami na nosie robił smażone baozi. Posypywał bułki czarnym sezamem, ziarenka przypominały ślady na jego twarzy. W szklanej ladzie miał pełno sezamowych kulek „uśmiech na twarzy”, na płaskiej patelni skwierczały podsmażane baozi. Obaj mężczyźni byli cały czas w ruchu i w lokalu panowała odmienna atmosfera.

– Nie wiesz, skąd pochodzi ten dziobaty? – cicho zapytałam Fana, siadając przy stoliku.

– Na pewno przybysz z kontynentu!

– Wiadomo, chodziło mi o to, czy to południowy dzikus, czy… Jeszcze nie skończyłam, kiedy usłyszeliśmy, jak z szanghajskim zaśpiewem mówi do klienta:

– Dziękuję panu, dziękuję, do zobaczenia jutro.

W porządku, nie ma o czym mówić, ten człowiek pochodził właśnie z miejsca, skąd pochodziły smażone baozi, i skoro obaj byli z południa Chin, powinni się dogadywać! Okazało się jednak, że niekoniecznie. Dziobaty znał się na swoim fachu, może pracował w którejś z szanghajskich restauracji. Wyglądało na to, że chce przejąć stery, bo nie tylko nie stosował się do poleceń szefa, ale i sam chciał je wydawać. Obaj często kłócili się przy klientach, Kantończyk mówiący w putonghua zawsze brzmi fatalnie, Dziobaty w ogóle nie mówił w putonghua, gadał wyłącznie po szanghajsku, szybko i ostro, i często zdobywał przewagę nad Huangiem.

Pewnego dnia pewien stały klient, usłyszawszy ich kłótnię, roześmiał się:

– Tak się, młodzi, kłócicie, że nie będziemy długo się cieszyć smażonymi baozi!

Ponieważ ten wąski lokal należał do Huanga Skorupy, kiedy on się z kimś nie dogadywał, to tamten drugi musiał się wynieść. Dziobaty utrzymał się wyjątkowo krótko, przeszedł do historii, zanim klienci zdążyli się nacieszyć smakiem jego wyrobów, a Huang powrócił do jednoosobowej działalności. Chociaż w menu zostały jedynie krabowe skorupki, klienci z przyzwyczajenia dalej przychodzi do niego na śniadanie, co chyba miało związek z lokalizacją obok przystanku; świetne miejsce, ale cóż, niełatwo jest utrzymać harmonię w kontaktach z innymi. Klienci namawiali Huanga, żeby był bardziej wyrozumiały i serdeczniejszy we współpracy i że to strata czasu szukać wspólników, skoro samemu się nie jest zgodnym. Stopniowo poznawaliśmy się lepiej i trakcie pogawędek przekonałam się, że moje przypuszczenia były trafne: Huang rzeczywiście pochodził z rejonu Lingdong, tam dorósł, skończył szkołę średnią i w pojedynkę uciekł na Tajwan, był typowym, ciężko pracującym Hakka – prostolinijnym, uczciwym i nieco porywczym. Może dlatego, że w moich żyłach płynęła krew w połowie Hakka i znałam charakter Hakka, nie mogłam z nim nie sympatyzować. Ale wcześniej też współczułam Długiemu Nosowi! Miałam wrażenie, że nie da się uciec od pojęcia rodzinnych stron, tak długo mieszkałam w Beipingu.

O dziwo, w Rodzinnych Stronach wkrótce znów pojawił się

ktoś nowy. Tamtego dnia zjadłam śniadanie w domu, kiedy przechodziłam obok baru, zerknęłam do środka i, ojej!, jakaś młoda dziewczyna niosła klientowi czarkę z mlekiem sojowym!Huang Skorupa schylony pracował przy piecu. Zatrudnił pracownicę? Polubiłam ten lokal i chciałam wiedzieć, co się w nim zmienia. Dlatego następnego dnia heroicznie zrezygnowałam ze śniadania w domu i razem z Fanem poszliśmy do Rodzinnych Stron. Nie lubiłam ciastek krabowe skorupki, więc kiedy zniknął Dziobaty ze smażonymi baozi, zachodziłam tam sporadycznie. Dziewczyna miała szesnaście, może siedemnaście lat, Huang wołał na nią A Jiao i wyglądała na zatrudnioną pomoc. Od dawna klienci radzili Huangowi, że lepiej wynająć jakąś miejscową dziewczynę niż przybyszy z kontynentu, takich jak Długi Nos. A Jiao była urocza, pracowała szybko, miała małe oczy, ale zawsze uśmiechniętą buzię i nie dało się jej nie lubić. Huang Skorupa w końcu był szczęśliwy, bo mógł rozkazywać, A Jiao, zrób to, A Jiao, zrób tamto, martwiłam się, że powtórzy się stara historia, dziewczynie w końcu sprzykrzy się wysłuchiwanie rozkazów, zabierze się stamtąd i co on wtedy zrobi?

Po południu wyszłam do redakcji i czekałam na autobus na przystanku naprzeciwko Rodzinnych Stron. O tej porze lokal miał przerwę, znudzeni A Jiao i Huang Skorupa siedzieli bezczynnie przy osobnych stolikach, dwie pary oczu patrzyły ospale na ulicę, widać było, że jeszcze się ze sobą nie oswoili. A Jiao wyglądała na dziewczęco onieśmieloną, zupełnie inaczej niż rano przy licznych klientach.

Stopniowo A Jiao przestała się przejmować poleceniami Huanga, czasem nie reagowała na jego wołanie, czasem patrzyła na niego z wydętymi ustami, ale robiła wszystko, co powinna, a on nie traktował jej tak obcesowo, jak wcześniej Długiego Nosa. Niekiedy to jemu się obrywało wyzwiskiem: „Brudna fleja!”.

Pewnego dnia zobaczyłam, jak Huang przez nieuwagę zamoczył ścierkę w misce z mlekiem sojowym, wyciągnął ją i chciał zanieść mleko klientowi, wtedy A Jiao go ochrzaniła, wyrwała naczynie z rąk, wylała mleko, nalała świeże i zaniosła do stolika. Huang, widząc, co robi A Jiao, nie miał wyboru, bez słowa wrócił do swojego pieca.

– Ta dziewczyna wie, jak sobie z nim poradzić! – powiedziałam do Fana.

Dwa razy czekałam na przystanku i widziałam, że oboje już nie byli tacy ospali, A Jiao nuciła pod nosem, Huang Skorupa czytał popołudniówkę. A Jiao czystym głosem śpiewała ludową piosenkę z Yilan Kapie, kapie woda, która pięknie brzmiała w jej wykonaniu. Próbowała nauczyć Huanga zdanie po zdaniu, ale kompletnie mu nie wychodziło.

– Tępy Hakka! – niecierpliwiła się A Jiao i żartobliwie obrażała go w Hoklo. W ten sposób ludzie Hoklo wyzywali Hakka. Obrażany Huang chichotał. Na ten widok chciało mi się śmiać i szybko wyciągnęłam chusteczkę i zakryłam sobie usta, miałam straszną ochotę na nich popatrzeć: zobaczyć Hakka, który zgrywa głupka przed dziewczyną, ale nie śmiałam się odwrócić, tylko nasłuchiwałam, aż do przyjazdu autobusu. W drodze wciąż się zastanawiałam, czy Huang zdołał się nauczyć tej piosenki.

Następnego dnia, pijąc mleko sojowe, zagadnęłam A Jiao:

– A Jiao, jakie masz nazwisko?

– Lin.

– To tak jak ja, skąd pochodzisz?

– Z Luodong.

– Ach, nic dziwnego, że tak pięknie śpiewasz tę piosenkę!

Kapie, kapie woda to tajwańska piosenka ludowa o pociągu przejeżdżającym tunelami. Z Yilan do Tajpej trasa kolejowa przechodzi przez wiele gór i wszyscy z rejonu Lanyang, od sędziwych starców po małe dzieci, potrafią ją zanucić.

Po moich słowach A Jiao najpierw się zdziwiła, a potem zaśmiała się skrępowana. Zaś nazwanemu przez nią „tępym Hakka” Huangowi Skorupie praca paliła się w rękach i nawet nucił coś pod nosem – niespotykany widok i znak, że wszystko się zmieniło.

Pewnego popołudnia szliśmy z Fanem do kina i z daleka zobaczyłam, że A Jiao coś robi na pustym od dawna blacie. Czyżby uczyła się robić xiaolongbao? Kiedy podeszliśmy bliżej, okazało się, że dziewczyna prasowała koszulę w zieloną kratę, a jej właściciel, dumny i zadowolony, siedział obok i czytał gazetę! A Jiao podniosła głowę i popatrzyła na mnie, nie wiem dlaczego lekko się uśmiechnęłam, spojrzałam najpierw na koszulę, a potem na A Jiao – dziewczyna spąsowiała.

Kiedy ją minęliśmy, Fan zaczął żartować:

– Ten uśmiech nie był zbyt miły!

– A gdzie tam! Tylko zerknęłam na koszulę, nic więcej.

– Myślisz, że oni dwoje… czemu miałby się z nią nie ożenić? Fan uwielbiał, kiedy ludzie się łączyli w pary, i prawdę mówiąc, wyglądało na to, że ci dwoje już się dobrze dogadywali. Jednak małżeństwa pomiędzy miejscowymi i przyjezdnymi nie zawsze są łatwe!

Pewnego dnia Fan wrócił po pracy do domu i powiedział:

– Cholera jasna! Huang Skorupa znów nakleił kartkę „Zamknięte”, założę się, że A Jiao go rzuciła.

Kartka wisiała na drzwiach przez kolejne dwa dni, założona sztaba, drzwi zamknięte na klucz. Czwartego dnia rano niosłam torbę warzyw i z Fanem weszliśmy w uliczkę. O rany! Już z daleka zobaczyłam jakiś plakat na Rodzinnych Stronach. Ucieszyłam się i powiedziałam do Fana:

– Patrz! Znów będziesz mógł popróbować czegoś nowego, ciekawe, kogo przyjął tym razem. Najlepiej, jakby robił wontony, makarony w zupie, jiaozi czy mantou i jakieś nocne przekąski.

Pełna nadziei i pchana ciekawością, od razu podeszłam do czerwonego plakatu i z bliska zobaczyłam, że są na nim tylko wielkie znaki: „Ślub Lin i Huanga”.

– Ooo! – krzyknęłam na głos, zaskoczona i szczęśliwa. Stojący obok Fan powiedział:

– To będzie najszczęśliwsza i najdłuższa współpraca!

Zerknęłam do środka i pośród wielu odświętnie ubranych gości zauważyłam kilka znajomych twarzy: Dziobatego, Starego i Długiego Nosa, wszyscy przyjaźni i uśmiechnięci od ucha do ucha! Najbardziej zaś Długi Nos – przy piciu nie wiadomo dlaczego śmiał się, a jego nos trząsł się przy każdym ruchu głowy i przyciągał wzrok.

Lin Hai Ying, Huang Skorupa (蟹殼黃), przeł. Katarzyna Sarek, w: Tajwan na końcu języka. Współczesne opowiadania tajwańskie, Officyna 2023.