Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

L. Erdrich, „Rzeka Czerwona” (fragment)

5/2025

Księgarnia Bev

Pleśń. Nieprzyjaciel książek. W październiku było teraz wilgotniej i cieplej. Hugo krzątał się przy instalacji systemu wentylacyjnego, który samodzielnie obmyślił. Poprzedniego wieczoru znowu spotkał się z Kismet, tym razem przy parkingu, i teraz próbował zająć czymś głowę. Grzebiąc w osuszaczu, doszedł do wniosku, że łatwiej byłoby zasysać powietrze w obszar łagodnego ciepła, nagrzewany grzałką, a potem wydmuchiwać je z powrotem, teraz już suchsze, świeższe i wolne od zarodników. I dać sobie spokój z opróżnianiem zbiorników,

częstymi awariami i nieustannym wymienianiem filtrów. Majstrował przy swoim wynalazku z matczyną czułością. Musiał przyznać, że książki na półkach ich księgarni naprawdę miały się teraz lepiej. Niegroźne im były pofałdowane okładki czy też podstępny grzyb. Hugo miał już dosyć tej ciągłej walki z pleśnią. A może chodziło o to, że znużenie nią uwalniało jego myśli, emocje i zaczął się obawiać, że spuszczony z cumy umysł da się ponieść prądowi…

Zainstalował się za biurkiem. Układanie planów na przyszłość sprawiało mu ulgę. Z początku były gąbczaste, rozchwiane. Ale Hugo zamierzał ich doglądać, aż stężeją. Jak galaretka. Choć galaretka zawsze przecież się trzęsie. Po drugiej stronie regału z romansami rozległy się jakieś szelesty. To była Mary Sotovine – pokaźna, energiczna kobieta o urodzie cherubinka, jedna z członkiń klubu książki prowadzonego przez ich księgarnię. Hugo nie miał ochoty z nią rozmawiać, ale jak zwykle było to znaczenia. Zmarszczył brwi i nachylił się nad różnymi listami, które sobie wynotowywał. Próbował otoczyć się murem skupienia. A jednak Mary jak zawsze już w pierwszym podejściu przebiła go swymi promieniami ckliwości.

– Siemaneczko! – zagadnęła.

Hugo stopniowo podniósł na nią wzrok.

– Dzień dobry, pani Sotovine. W czym mogę pomóc?

– Jakiś ty dobrze wychowany!

Gruchała i popiskiwała, a jej mahoniowa kręcona czupryna, spięta wysoko ogromną klamrą z niebieskiego plastiku, zakołysała się z uznaniem. Hugo musiał się nią zająć – przez te ciemne włosy nagle zaczęła mu się jawić jako duchowa członkini kobiecego stada obejmującego także jego ukochaną. Jego twarz złagodniała. Spojrzał na Mary Sotovine z namysłem i powiedział:

– Chyba miałbym coś w sam raz dla pani. Ta książka powinna się pani spodobać. Może nawet nada się na kolejną lekturę do klubu książki.

Ściągnął z półki i podał Mary zbroczony łzami egzemplarz Jedz, módl się, kochaj. Przeczytał tę pozycję w taki sam sposób, w jaki czytał wszystko – po prostu ją wchłonął. Całkowicie utożsamił się z autorką. Ta książka przemówiła do niego w otchłani i teraz, wyciągając ją obiema rękami, wykonał nawet lekki ukłon.

Mary przeczytała tytuł.

– Gdyby dorzucić jeszcze jakieś morderstwo, byłaby doskonała – oświadczyła. Kupowała wyłącznie romanse albo true crime.

– Ludzka potrzeba miłości – odpowiedział Hugo – idzie w parze z ludzką potrzebą sensu życia. I może faktycznie byłaby nawet w stanie rozwiązać jakąś kryminalną zagadkę. Proszę bardzo – rzekł, dorzucając jeszcze sterany egzemplarz Viktora Frankla w miękkiej okładce. – Z pozdrowieniami od Bev. I schował obie książki do reklamówki, z czułością owijając plastikiem twardą okładkę w oryginalnej obwolucie oraz zaplamione poszukiwania sensu życia.

Poszukiwania sensu życia w kontekście stratygrafii

Hugo wsparł głowę na rękach, zasłaniając wrażliwe uszy, i zapatrzył się w głębiny czasu. Zgodnie z definicją z jego podręcznika supereon obejmował miliardy lat i zawierał w sobie kilka er, czyli jednostek milionów lat. Była zatem era paleozoiku, mezozoiku i kenozoiku. Wszystkie te nazwy pochodziły od greckich terminów oznaczających kolejno „stare życie”, „środkowe życie” i „nowe życie”. Miliony lat. Milionami liczy się także okresy, na przykład jurę i czwartorzęd, w którym nadal się znajdujemy. Z kolei epoki trwają po tysiące lat. W obliczu tego wszystkiego cóż to znaczy żyć z chwili na chwilę, tak jak ja? Każda sekunda spędzona w niewiedzy, czy ona mnie kocha, wydaje mi się supereonem – rozmyślał Hugo. A potem, kiedy z nią jestem, czas zapada się w sobie. Kismet to taki zapadnięty supereon. Hugo był myślicielem pompatycznym. „Przy Kismet czas nie istnieje. Albo może śmigamy pomiędzy epokami na widmowym statku pożądania”.

– Sam już nie wiem – odezwał się na głos. – Ja tylko usiłuję to jakoś ogarnąć.

Pod jego stopami tkwiły deski. Pod deskami – piwnica wykopana w głębokiej na trzydzieści stóp warstwie uprawnej gleby, wzmocniona pospolitymi kamieniami polnymi czy też eratykami. W ostatniej dekadzie osiemnastego wieku pewien geolog, o ciągnącym się w nieskończoność mianie Henri Louis Frédéric de Saussure, zwrócił uwagę na głazy nielokalnego granitu rozrzucone po wapiennej wyżynie szwajcarskiego pasma górskiego Jura. Terrain erratique, jak je określił, posługując się łacińskimi terminami erratus i terra w znaczeniu „grunt, który zbłądził”. I pojęcie to do tej pory stosowane było w stosunku do głazów pozostawionych po przejściu lodowca. 

Oto moje serce – myślał Hugo. Moje serce, ogromnym wysiłkiem przesunięte na obecne miejsce i tu porzucone – samotny eratyk. 

Odłożył książkę, bo z oczu pociekły mu łzy. Miał poczucie, że wezbrały w jego sercu, ponieważ stanął twarzą w twarz z ogromem znaczenia. Czasami powierzchnia Ziemi pochłaniała pewną ilość lodu i formował się nad nim grunt, który narastał, tworząc martwą morenę. A potem, w miarę jak planeta się ocieplała, glebę zaczynały nawilżać od spodu łzy lodowca. Mogło to nawet prowadzić do powstania tymczasowego ujścia wody albo polodowcowego źródła. Ani jedno, ani drugie nie było żadnym ewenementem w czasach, gdy Dakota Północna była jeszcze zaludniona w sposób odpowiedzialny; gdy na powierzchni Piekielnego Potoku zalegały kości dinozaurów, a Rzeka Czerwona – Nil Północy – była mętna, lecz wciąż czysta. Teraz ten zbiornik wodny wyzyskiwano w ich dolinie do uprawy idealnych ziemniaków na frytki z McDonalda. Nie było już żadnych ukrytych szemrzących źródełek. Pod osłoną włóczni sansewierii i rozdartych serc monster, które stały w witrynie, Hugo jednym okiem obserwował ruch uliczny. Wcześniej widział Gary’ego, gdy ten przejeżdżał samochodem swojej matki. A później zobaczył go, kiedy jechał z przeciwnego kierunku razem z Kismet. Przynajmniej się nie śmiali. Hugo nie dostrzegł u nich żadnych widocznych oznak szczęścia. Kismet nawet się nie uśmiechała, tylko co ona w ogóle robiła z Garym Geistem? Co robiła z Garym, skoro poprzedniego wieczoru była razem z nim?

(…)

Patelniove

Włosy w kucyk. Niebieski T-shirt z logo w postaci jajka na patelni. Czarne dżinsy i fartuch. W miarę możliwości czarne buty do biegania. Patelniove. Albo zwyczajnie Patelnia. Wcale niezła knajpa, o ile człowiekowi nie przeszkadzało żarcie. Wszystko tutaj zostało zainspirowane hitem Eltona Johna Part-Time Love – córka właściciela źle usłyszała jego tytuł i wydało jej się, że chodzi o patelnię. A stało się tak, ponieważ jej ojciec Val Kallinor – pamiętany w miasteczku z uwagi na to, że dawno temu, w przedszkolu, kiedy miał przynieść jakiś przedmiot i opowiedzieć o nim innym dzieciom, zaprezentował dildo – nagle odkrył w sobie pasję do gotowania i zaczął dostawać palpitacji na myśl o tym, że jego żeliwna patelnia miałaby zostać zbezczeszczona mydłem. Traktował ją niczym relikwię. Aż nagle, kiedy usłyszał tytuł tamtego hitu z 1978 roku w wersji swojej córki, przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Val zainwestował niewielki spadek w podupadającą knajpkę na końcu głównej ulicy i ludzie od razu się w niej zakochali. Problem tylko w tym, że nie umiał odtworzyć swoich domowych przepisów w restauracji. Dużo o tym rozmawiał z ojcem Hugona, Ichorem Dumachem, i czasami nawet Ichor wpadał, żeby przetestować jakąś potrawę. Mimo tych problemów lokal nadrabiał kulinarne braki atmosferą i Vala stać było na zatrudnienie personelu spoza rodziny. Stąd właśnie Kismet. W ciągu tygodnia obsługiwała stoliki. W weekendy, jeśli był duży ruch, pomagała w kuchni przy szykowaniu śniadań. Cztery dni w tygodniu chodziła do Patelni prosto ze szkoły – albo szła tam na piechotę, albo ktoś ją podrzucał – zjadała wybraną kanapkę, czyli zwykle Normana (pieczona szynka z serem i sekretnym sosem), wreszcie o czwartej zaczynała zmianę. Pracowała do ósmej lub dziewiątej razem z jedną z pozostałych dziewczyn, Melly, Roselle albo Stockton, a na koniec jedna z nich zamykała o jedenastej lokal. Roselle to właśnie była córka Vala, która pomyliła tekst tamtej piosenki – i, kurwa, ale sobie teraz pluła w brodę. Melly z kolei była młodą samotną matką, której mama jedynie wieczorami mogła pomagać przy dzieciach. Stockton jakoś zniosła gocką fazę Kismet i pozostała jej najbliższą przyjaciółką – i to mimo że Kismet słuchała tamtej jękliwej składanki z festiwalu Lilith Fair,

a na Britney kręciła nosem. Kiedy był mały ruch, Kismet odrabiała zadania domowe przy jednym ze stolików i pomagała Stockton podliczyć utarg, poodkurzać podłogę i powycierać blaty. A potem siedziały i gadały, dojadając resztki frytek czy czegoś w tym stylu, podczas gdy jeden z kucharzy doprowadzał do porządku kuchnię. Jeśli Trevor był w dobrym humorze, szykował dla nich dodatkowego Normana, żeby zjadły go na spółkę. – Gary próbował wcisnąć mi pierścionek – oświadczyła Kismet. – Masz. Przepchnęła po blacie frytki smakujące Cudem – kanapką ze smażonym burgerem rybnym na bułce. Stockton odsunęła je z powrotem. Siedziały przy stoliku obok kuchni, zawsze przeznaczonym dla personelu.

– A ładny przynajmniej ten pierścionek? Duży diament?

– Co? A skąd mam wiedzieć i co mnie to obchodzi?

Stockton, która nie przeszła fazy ewidentnego zdziwaczenia i buntu, miała lepsze niż Kismet pojęcie o chłopcach, z którymi przez całe życie chodziły do szkoły. Wiedziała, że zdaniem wszystkich popularnych chłopaków w ich roczniku – no, może z wyjątkiem Erica – Kismet była szmatą, puszczalską, zerem i że uważali tak wyłącznie na podstawie jej ciuchów. Potem obudzili się z ręką w nocniku, kiedy Gary zaczął się z nią umawiać. Ale tylko czekali, aż znowu będą ją mogli traktować jak śmiecia, jeśli ją rzuci. Typowe chłopaki. Właśnie dlatego Stockton doszła do wniosku, że randkowanie to strata czasu. Nachyliła się, żeby pozbierać ich talerze i szklanki.

– Słuchaj, koleżanko – oświadczyła – świat nie kończy się na jednym z tej bandy durnych byczków. Po zakończeniu tego sezonu żaden z nich już nigdy nie zagra w futbol i nikt się nimi nie zainteresuje. Daj mu kosza i go spław. Tylko nie próbuj mi ściemniać, bo wiem o Hugonie. Okej, teraz jest dziwakiem, który nie chodzi do szkoły, ale to geniusz, a ty go lubisz. I to bardziej niż Gary’ego.

– Może i tak. 

– Dobra, bo to już się zaczyna robić nudne. Chodźmy do ciebie.

Wyszły razem z Trevorem, który zamknął lokal, i dały mu się podwieźć do domu Kismet. Jej tata jak zwykle był jeszcze na próbie jakiegoś amatorskiego teatru, a Crystal w pracy. Kismet i Stockton zdjęły buty w zimnym wiatrołapie i przeszły do salonu z wysiedzianą błękitną kanapą w kwiaty, z telewizorem, regałem w zabudowie i podniszczonym stolikiem. Wielkie, kwadratowe i ustępliwe poduchy kanapy były wygodne, a Crystal nie przeszkadzało, jeśli ktoś kładł na stoliku stopy w skarpetkach albo siedział do późna, opychając się popcornem. Mama Stockton była bardziej wymagająca – no ale ona była prawniczką.

Au

Gdyby Hugo miał samochód, mogliby dokądś się przejechać i wtedy na pewno łatwiej byłoby mu ją przekonać, mieliby fajniejsze randki niż teraz. A że nie miał, spotkali się na placu zabaw za lotniskiem, pod truchłem odrestaurowanego myśliwca, w którym plotkowały chmary wróbli.

– Chyba powinnam ci coś powiedzieć… – zaczęła Kismet.

– Ale co?

– Gary się oświadczył.

– Tobie?

– No a komu?

To było milion razy gorsze od samotności polodowcowego eratyka. W głowie zaczęło mu wibrować. Hugo powoli usiadł na huśtawce i zaparł się stopami. Głos mu się rwał jak wątła nitka.

– Zaręczyłaś się z nim, bo nie mam samochodu?

– A ty znowu to samo. Nie. I dlaczego zakładasz, że się

zgodziłam?

– A nie zgodziłaś się?

– Jeszcze nie.

Serce Hugona rozpękło się na oścież. Na lewą komorę padł promyk słońca.

– Au – powiedział, pocierając się po klatce piersiowej.

– Co się stało?

Hugo zerwał się niczym komiksowy bohater, obejrzał się zapalczywie na Kismet i odrzucił swoją czapkę z daszkiem. Chłodny wiatr rozwiał mu włosy.

– Volim te, mój mały naleśniczku.

Uczył się mówić „kocham cię” w każdym języku, z którym miał styczność. Śmieszny był.

– A to po jakiemu?

– Po chorwacku. Mój tata pracuje z takim jednym gościem.

Kismet zajęła drugą huśtawkę, on także usiadł z powrotem.

Kiedy się ściemniło, przenieśli się do dużej zjeżdżalni rurowej i zaczęli się całować na łagodnym, płaskim końcu. Dotyk Hugona był taki delikatny – dłonie silne od pomagania tacie przy stolarce, lecz wrażliwe od stukania palcami w klawiaturę. Robił przerwy między pocałunkami, żeby każdy z nich nabrał jakby większej wagi. Oboje mieli na sobie grube, puchowe kurtki i kaptury, więc nie było im zimno. Ich stopy w ocieplanych butach wystawały z końca zjeżdżalni. Hugo wsunął rękę między zatrzaski kurtki Kismet i pod jej polarowy sweter. Zadrżała. Jego dłoń pozostawiła po sobie rozżarzony ślad. Nie chcieli się rozstawać, ale Kismet obiecała, że zastąpi Stockton pod koniec wieczornej zmiany. Wreszcie więc ruszyli we dwoje do Patelni.

– Wejdziesz? Napijesz się kawy.

Hugo zajął stolik przy kuchni. Kismet nalała mu kawy i zajęła się resztą gości. Przyniosła mu ostatni kawałek cytrynowej bezy. Beza była gumowata i zjeżdżała z cytrynowego nadzienia.

– Chcesz cheeseburgera z bekonem? Nikt się do niego nie przyznaje.

Hugo popatrzył na nią z miłością. Te jego cynamonowe piegi i długie, łukowate złotorude brwi i rzęsy, i nastroszone miedziane włosy, i skóra smaglejsza niż zwykle u rudzielców, i usta takie pełne życia, i oczy takie brązowe i lśniące entuzjazmem. Był krągły, owszem – zawsze taki ciepły. Dotknęła jego ręki i kopnął ją prąd. Oboje rozmasowali sobie dłonie i udawali, że krzywią się z bólu.

– Nikt się do niego nie przyznaje, ale od kiedy? – próbował uściślić Hugo.

– Hej, tylko mi tu nie wybrzydzaj.

– Nie wybrzydzam, płocha dziewko. Zważ, że przemawiasz do bóstwa w człowieczym przebraniu.

– Masz. Polej sobie keczupem.

Louise Erdrich, Rzeka Czerwona, przeł. Agnieszka Walulik, ArtRage 2025.