Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Katherine Mansfield, „Opowiadania” (fragment)

Jak uprowadzono Pearl Button

Pearl Button huśtała się na furtce przed Szeregowym Domkiem. Było wczesne popołudnie, dzień słoneczny, wietrzyki grały w berka. Falbankę przy fartuszku podwiewały aż na buzię Pearl Button, a cały kurz z drogi – na Szeregowy Domek. Pearl przyglądała się temu: to była taka chmura, jak kiedy mama posypuje rybę pieprzem i nagle odpada wieczko od pieprzniczki. Pearl huśtała się na furtce, całkiem sama, i podśpiewywała sobie. Drogą szły dwie duże kobiety. Jedna była ubrana na czerwono, druga na żółto i zielono. Na głowach miały różowe chustki, każda niosła wielki kosz wyplatany z lnu pełen paproci. Obie były bez butów i pończoch, szły powoli, ponieważ były bardzo grube, rozmawiały sobie i cały czas się uśmiechały. Pearl przestała się huśtać, a one zatrzymały się na jej widok. Patrzyły na nią i patrzyły, i mówiły coś jedna do drugiej, wymachując rękami i klaszcząc w dłonie. Pearl zaczęła się śmiać. 

Kobiety podeszły do niej, stanęły tuż za żywopłotem i patrzyły na Szeregowy Domek z przestrachem. 

– Dzień dobry, dziewczynko – odezwała się jedna.

– Dzień dobry – odpowiedziała Pearl.

– Jesteś całkiem sama?

Pearl kiwnęła głową.

– A mama gdzie?

– W kuchni, prasuje, bo dzisiaj jest wtorek.

Kobiety uśmiechnęły się do niej, a ona do nich. 

– O! – zawołała. – Ale macie białe zęby! Zróbcie tak jeszcze raz!

Ciemnoskóre kobiety roześmiały się i znowu zaczęły coś do siebie zabawnie mówić i machać rękami. 

– Jak się nazywasz? – zapytały.

– Pearl Button.

– A pójdziesz z nami, Pearl Button? Mamy różne piękne rzeczy, pokażemy ci je – szepnęła jedna z nich.  

No to Pearl zeszła z furtki i wymknęła się na zewnątrz. I poszła krętą drogą między tymi dwiema ciemnoskórymi kobietami, podbiegając trochę, żeby nadążyć, i zastanawiała się, co takiego one mają w swoim Szeregowym Domu. Szły długo.

– Zmęczona? – zapytała jedna z kobiet, pochylając się do Pearl. 

Pearl pokręciła głową. I znowu szły bardzo długo. 

– Nie zmęczona? – zapytała ta druga. 

Pearl znowu pokręciła głową, ale z oczu trysnęły jej łzy, a buzia zadrżała. Jedna z kobiet przekazała drugiej swój kosz z paprocią, chwyciła Pearl w ramiona i szła dalej, przyciskając ją do ramienia; zakurzone nóżki dziewczynki dyndały. Była miększa niż łóżko i miło pachniała – takim zapachem, że chce się w nią wtulić, i wdychać, wdychać…

Postawiły Pearl na ziemi w izbie z bali, w której było pełno innych ludzi tego samego koloru, co one – i wszyscy stłoczyli się, żeby obejrzeć Pearl, kiwali głowami, śmiali się i przewracali oczami. Kobieta, która ją niosła, teraz rozwiązała Pearl wstążkę i rozpuściła jej włosy. Inne kobiety wydawały okrzyki, przeciągały palcami po jej żółtych lokach, bardzo delikatnie, a jedna, młoda, podniosła włosy Pearl i pocałowała ją w biały kark. Pearl czuła się jednocześnie zawstydzona i zadowolona. Na podłodze siedzieli też mężczyźni i palili, otuleni dywanikami i matami z piór. Jeden wykrzywił się śmiesznie, wyciągnął z kieszeni wspaniałą wielką brzoskwinię, położył na podłodze i pchnął tak, że się potoczyła do Pearl. Dziewczynka podniosła ją i zapytała:

– Przepraszam, czy mogłabym ją zjeść?

Na to wszyscy się roześmiali i klaskali w dłonie, a ten śmieszny mężczyzna znowu zrobił do niej minę, wyjął z kieszeni gruszkę i też pchnął ją po podłodze. Pearl roześmiała się. Kobiety usiadły na ziemi i ona też usiadła. Podłoga była bardzo zakurzona. Pearl starannie podciągnęła fartuszek i sukienkę, następnie usiadła na podkoszulce, tak jak ją nauczono siadać w zakurzonych miejscach, i zabrała się do jedzenia owoców, a sok lał się jej po brzuchu. 

– Oj! – zawołała do jednej z kobiet przestraszonym głosem. – Pobrudziłam się sokiem! 

– Nic nie szkodzi – odpowiedziała kobieta, głaszcząc ją po policzku. 

Do chaty wszedł jakiś mężczyzna z długim batem w ręku. Coś krzyknął. Wszyscy wstawali, wołali, śmiali się, owijali dywanikami, kocami i matami z piór. Pearl znowu ktoś niósł, tym razem do wielkiego wozu, tam usadzono ją na kolanach jednej z kobiet, obok woźnicy. Wóz był zielony, zaprzężony w czerwonego konika i czarnego. Bardzo szybko wyjeżdżali z miasteczka. Woźnica stał i wywijał nad głową batem. Pearl patrzyła znad ramienia swojej kobiety. Za nimi jechały inne wozy, jak w procesji. Pomachała do nich. A potem była wieś. Najpierw pola z krótką trawą i owcami, krzaczki o białych kwiatkach i kosze różowych dzikich róż – potem wielkie drzewa po obu stronach – i zupełnie nic, tylko wielkie drzewa. Pearl starała się zobaczyć, co jest za nimi, ale było tam całkiem ciemno. Ptaki śpiewały. Umościła się na szerokich kolanach. Kobieta była ciepła jak kot, a kiedy oddychała, ruszała się w górę i w dół, jakby mruczała. Pearl bawiła się zieloną ozdobą na jej szyi, kobieta wzięła jej rączkę i pocałowała w każdy paluszek, a potem odwróciła i pocałowała w dołeczki. Pearl jeszcze nigdy nie była taka szczęśliwa. Zatrzymali się na szczycie wysokiego wzgórza. Woźnica odwrócił się do Pearl i powiedział:

– Patrz! Patrz! – i wskazał biczem.

Bo na dole, poniżej wzgórza, było coś zupełnie innego – na ląd wpełzał ogromny kawał błękitnej wody. Pearl krzyknęła i przycisnęła się do kobiety.

– Co to? Co to?

– Przecież to morze.

– Zrobi nam krzywdę? Idzie tu?

– Eee… no nie, do nas nie przyjdzie. Jest bardzo piękne. Przypatrz się jeszcze. 

Pearl spojrzała.

– Na pewno tu nie przyjdzie?

– Eee… no nie. Zostanie tam, gdzie jest – odpowiedziała wielka kobieta. 

Po błękicie skakały teraz fale o białych czubkach. Pearl patrzyła, jak rozbijają się o długą linię lądu, pokrytą muszelkami, takimi na ścieżki w ogrodzie. Wjechali za zakręt. 

Blisko morza stały domki, wokół nich drewniane płoty z ogródkami w środku. To ją pocieszyło. Na płotach wisiało różowe, czerwone i niebieskie pranie, a kiedy podjechali, z domków wyszło sporo ludzi i pięć żółtych psów z długimi, chudymi ogonami. Wszyscy byli grubi i śmiali się, gołe dzieci przytulały się do nich albo hasały po ogródkach jak pieski. Pearl wyniesiono z wozu i zaprowadzono do malutkiego domku z jednym pokojem i werandą. Była tam dziewczyna, która miała dwa pasma czarnych włosów sięgające aż do stóp. Szykowała kolację na podłodze.  

– Ale tu zabawnie – powiedziała Pearl, przyglądając się ładnej dziewczynie, podczas gdy kobieta rozpięła jej guziki przy majteczkach. Pearl była bardzo głodna. Zjadła mięso i warzywa, i owoce, kobieta dała jej też mleka w zielonym garnuszku. I było zupełnie cicho, dobiegał tylko szum morza i śmiechy obserwujących ją dwóch kobiet. 

– A nie macie tu Szeregowych Domków? – zapytała. – Nie mieszkacie przy uliczce? A panowie nie chodzą do biura? Nie ma tu żadnych wstrętnych rzeczy?

Zdjęły jej buciki i pończoszki, fartuszek i sukienkę. Chodziła tylko w samej koszulce, a potem spacerowała po trawie, która przepychała się jej między paluszkami u stóp. Obie kobiety wyszły z domu, lecz już z innymi koszykami. Wzięły Pearl za ręce. Przez małe podwórko, przez ogrodzenie i dalej po ciepłym piasku, gdzie rosła brązowa trawa, poszły w stronę morza. Pearl pociągnęła je w tył, kiedy zobaczyła, że piasek jest mokry, ale kobiety zachęcały ją:

– Nie groźne, nie, bardzo piękne. Chodź!

Wrzucały do koszy muszle, które wykopywały z piasku. Takiego mokrego, jak na babki. Pearl zapomniała, że się boi, i też zaczęła kopać. Zrobiło się jej gorąco i była przemoczona, a o jej stopy nagle rozbiła się falka piany.  

– Oj, oj! – krzyknęła, przytupując. – Śliczne, śliczne!

Brodziła w płytkiej wodzie. Ciepłej. Nabrała jej trochę do złożonych rąk. Ale w rękach woda przestała być niebieska. Pearl była tak przejęta, że podbiegła do swojej kobiety i zarzuciła jej cienkie rączki na szyję, i przytulała ją, i całowała… 

Nagle ta dziewczyna wrzasnęła przeraźliwie. Kobieta wyprostowała się, a Pearl ześlizgnęła się w dół na piasek i spojrzała w stronę lądu. Małe ludziki w niebieskich płaszczach – małe niebieskie ludziki biegły, pędziły ku nim, krzycząc i gwiżdżąc – tłum małych niebieskich ludzików, po nią, żeby ją zabrać z powrotem do Szeregowego Domku.

Katherine Mansfield, Opowiadania, przeł. Magda Heydel, Wydawnictwo Officyna 2020.