Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

K. Acker, „Imperium postradanych zmysłów” (fragment)

6/2025

Męski

Odkąd pamiętam, chciałem zostać piratem. Odkąd pamiętam, chciałem pływać pod żaglem marynarki wojennej. Odkąd pamiętam że cokolwiek chciałem, chciałem zarzynać innych ludzi i patrzeć jak wypływa z nich krew.

Na ile znam siebie nie znam pochodzenia ani przyczyny moich pragnień.

Noc była ciemna dla piratów.

Zima złapała nas wszystkich na statku. Pewnej nocy, której początkiem była śmierć, trzech piratów przysiadło na pokładzie jakby byli tłustymi piździelcami lub świniami i prowadziło naradę która ciągnęła się, niczym śmierć, nie stając się niczym innym. Jedyny człowiek którego pojmali podczas ostatniej bitwy pozostawał związany i zakneblowany przy bukszprycie. Ich dyskusja stawała się coraz bardziej pogmatwana, zbyt pogmatwana, przynajmniej dla ofiary, która jeszcze miała słuch. Piraci stawali się coraz bardziej pijani. Tłusty niechluj dochybotał się do ofiary która była dzieckiem i zgwałcił ją jeszcze raz.

Nie stawiała oporu podczas gdy pozostała dwójka zrobiła z nią to samo.

– Po tym chciałbym zrobić to tobie – pierwszy pirat rzekł do drugiego pirata.

– Nie. Jestem młodszy od ciebie więc mogę mieć dziecko. A nie chcę. Tylko dlatego że jest to bezpieczne dla ciebie…

– Nie jeśli zrobię ci to w dupę. W twoją dupę będzie bezpiecznie.

– Po prostu przestań to robić. Przede wszystkim nie chcę zajść w ciążę!

– Nie wierzysz mi. Nie ufasz…

– Nie. – drugi wyjaśniał – Dlaczego miałbym ci ufać? Powiedz mi dlaczego miałbym ci ufać. Powiedz mi dlaczego miałbym ufać tobie, który nie możesz zajść w ciążę, że mnie nie zaciążysz.

Trzeci pirat doszedł w gacie. Pokazała się okrągła plama.

– Nie wierzysz że mogę cię wyruchać i nie zrobić ci dzieci?

Przyzwyczajony do bronienia swojego dziewictwa jak dziewczyna najmłodszy pirat skapitulował. 

– Jeśli zostawisz mnie w spokoju pozwolę ci to zrobić dziś w nocy. Ale musisz obiecać że nikomu o tym nie powiesz.

Tłuścioch odpowiedział „obiecuję” bo i tak te słowa w jego ustach nigdy niczego nie znaczyły. 

– Ale musisz rozłożyć się przede mną teraz. Inaczej chcę ten cienki spust tego cienkiego fiuta którego ciągle mi pokazujesz, obetnę ci głowę by się do niego dorwać.

Wobec siebie, też, piraci też byli morderczy. 

– Ale jak już dojdę gdy będziesz martwy, możesz zrobić co zechcesz.

Tłuścioch zanurzył się, rozsadził i walił swoim kutasem w głąb tej tak ciasnej że aż prawie nieprzystępnej dupy. Walił i rozsadzał aż gówniarz zaczął podrygiwać, a wtedy zaczął pchać mocno. Pchał szybko. Ożywiony grzbiet. Klejnot na szczycie dziury. Anus rozwarł się mimowolnie. Dzieciak zapiszczał jak nerwy. Po jakimś czasie dzieciak poczuł że Tłuścioch znieruchomiał. Po kolejnych kilku minutach zapytał Tłuściocha czy doszedł.

– Zamknij się. Zamknij. Się.

Wykapując ostatnia drobinka spermy zaogniła czubek jego fiuta.

Ledwo mamrocząc:

– Teraz jest czas na mnie, teraz jest czas na to, czego chcę.

Pirat którego właśnie wyruchano pochylił się nad mocno związanym linami dzieckiem, już zgwałconym. Wyciągnął ręce do jej piersi. Podczas gdy sperma która przypominała okaleczone małże wyciekała mu z dupy, dotykał jej piersi.

Trójka piratów odwróciła się od dziecka. Wrócili do swojej pracy nad obgryzaniem i objadaniem się migdałami Nestle, płatkami czekoladowymi Cadbury, grillowanymi czipsami tortilla, zieloną fasolką, waniliowym toffi, Lucozade i batonami Marsa. Pochłaniali puszkę za puszką swojej lury.

Kapitan, czyli ja, wyszedł na pokład. 

– Co za banda świń! Czy wasi nauczyciele z przyzwoitych szkół z internatem, do których uczęszczaliście, a o których nigdy nie wspominacie, nie nauczyli was niczego o odżywianiu?

– Ten statek to nie szkoła prywatna – wybekał Tłuścioch przez strugi Coca-Coli zmieszanej z piwem. – Ten syf jest statkiem pirackim. A to jest stowarzyszenie filantropijne.

– Jasne – Kapitan Thivai, czyli ja, zadrwił. – A ja jestem dobrotliwym rządem socjalistycznym więc płacę wam za przesiadywanie na dupach i opalaniu się na tym słońcu tak byście byli na tyle szczęśliwi że nie zbuntujecie się przeciw mojemu ekonomicznemu faszyzmowi.

Tłuścioch miał czelność się mi sprzeciwić. 

– Nie ma szans. Ten statek jest naszym filantropijnym stowarzyszeniem, naszym miejscem bezpieczeństwa, naszą kołyską. Ponieważ mają dość kasy aby zostać naszymi dobroczyńcami, wszyscy ludzie na zewnątrz, wszyscy ludzie poza nami tutaj, są naszym przeciwnikami.

– Ponieważ żyjemy na tym statku, jesteśmy sierotami. Sieroty są tępe i głupie. – Tłuścioch był epileptyczny. – Ponieważ jesteśmy głupi, nie wiemy jak prowadzić się w przyzwoitym (majętnym) społeczeństwie i zabijamy ludzi bez powodu.

– Historycznie rzecz biorąc, czyż jednymi z najbrutalniejszych zabójców politycznych – dodał ten gnojek – nie byli arystokraci?

– Czy wy wszyscy macie rodziców? – zapytałem swoją załogę, gdyż byłem zdumiony. – Generalnie pochodzicie z dobrych domów?

– Jak mógłbym odpowiedzieć na pytanie dotyczące ogólności? Jakże więc mogę odpowiedzieć na jakiekolwiek pytanie? – Tłuścioch oczywiście miał wysokie pochodzenie.

– Czy ty, – wymierzając palec w najmłodszego a więc najsłabszego z całej zgrai – czy ty, osobiście, nie masz rodziców?

– Nie mam rodziców.

– Ani ja.

– On też nie?

– Żaden.

– Żadnych.

– Nikt już niczego nie ma.

– Więc z kogo wyszliście i skąd pochodzicie? – Nie zamierzałem dać się nabrać tej swołoczy.

– To nasza sprawa. Każdego z nas osobno.

Angielski pirat odpowiedział: 

– Nie nawykliśmy do dyskutowania o sprawach prywatnych. Nie twój interes kogo zlewamy.

Musiałem przyznać rację Anglikowi, ponieważ dla mnie było koniecznością ufać swojej załodze o której nie wiedziałem nic poza tym że nie byli najgorszym plugastwem tej ziemi, byli plugastwem tych pełnych plugastwa mórz.

Tak więc następnego dnia, kiedy statek zatrzymał się przy wybrzeżu nad którym dom publiczny rozcapierzał swoje pazury, opuściłem pokład. Kurak zapiał na szczycie wzgórza. Czerwone grzbiety kogutów skakały przez kładące się trawy. Strażnik i jego ciężki pistolet nadchodzili z góry. Schowałem się przed nim.

Tam gdzie były budynki z ogromnych drzew deszczem opadała rosa na ich czerwone dachy. Ze strachu wyschło mi gardło. Moje ręce leżały na brzuchu dla ochrony.

Słońce…

Moje gardło rozpadło się ze strachu…

Oszołomiony…

Obudziłem się. Nie byłem już wolny. Obudziły mnie słowa. 

– To ja, Xaintrilles. Po południu zostaniesz przesłuchany przez sztab generalny. Powodzenia i tak dalej. Wyruszam do Ait Saada.

Nie odezwałem się.

Xaintrilles kucnął na piętach i spojrzał w kraty. Zobaczył młodego mężczyznę rozłożonego płasko na podłodze, nieruchomo, z rozwartymi kolanami, włosiennica pokrywała tylko kawałek jego brzucha. 

– Thivai, czy nie słyszysz mnie? Może w ogóle już nie słyszysz?

Rozpoznałem rozpacz na tyle by otworzyć zmysły tylko do wnętrza siebie. Wszy zżerały moją ostrzyżoną głowę. Xaintrilles wniósł to ciało do środka, obcierając ręce i kolana.

Strażacy i żołnierze z konwoju umyli się w głębokiej rzece. Błoto iskrzyło się wokół rozkładającej się łaźni.

Nacierałem czaszkę z czułością, lekkie rany zadane maszynką do rwania włosów. 

– Ostrzyż mnie. Do mięsa – powiedziałem.

Delikatny fryzjer, gdy tylko jego oficer wyszedł, ustawił brzytwę u nasady czoła. 

– Thivai, nie mogę. Niemal nic nie zostało.

Po powrocie, oficer spojrzał na więźnia i nakazał balwierzowi ogolić go całkowicie.

Uśmiechnąłem się, obniżyłem głowę, balwierz zadrżał, tkanka odchodziła od mojej łepetyny i czubka ucha, oficer zgniótł moją bosą stopę swoim czerwonym skórzanym butem; fryzjer wytarł swoje palce w szmatkę zawiązaną wokół mojej szyi. Następnie wrócił do obcinania. Moje włosy opadały niczym muchy. Podczas obcinania muskały moje uszy, dziurki w nosie, zostawały na brwiach, mamusiu, poszedłem do fryzjera tylko obciąć jeden lok, na zapałkę, mamusia siedzi w fotelu, mamusia trzyma moje kolano, mamusia podnosi czasopismo, mamusia kładzie je na swoich kolanach. Véronique jest za lustrem. Véronique stoi wyprostowana. Wtedy fryzjer popycha ją na ziemię podczas gdy Véronique daje jakieś znaki które odbijają się w lustrze. Ścięte włosy opadają muskają ul który schowałem w koszulce, mamusia wychodzi, zapominając swojej torebki. Idzie w deszczu wzdłuż rzeki. Czy śnię? Fryzjer rozgląda się dookoła, kładzie dłoń na rozgrzanej flaneli moich gaci, jego ręka wspina się po moim udzie, patrzę na Véronique, to ona mnie gwałci, to ona mnie dotyka, mamusia wydziera się głośno i płacze w deszczu. Robotnicy dokowi rozciągnęli drut kolczasty w błocku pośniegowym. Mamusia przygryza swój przemoknięty szalik. Dłoń fryzjera zatapia się między moimi kolanami, znów ją odpycham, jego druga ręka wędruje do mojego brzucha, moje kolana uderzają w marmurową umywalkę która mimo to utrzymuje równowagę, ręka fryzjera jawnie opiera się na moim drżącym brzuchu. Fryzjer ogląda się za siebie.

Mamusia suszy swoje buty przy drzwiach. Wchodzi do pokoju. Zapada noc. Jej mokre ręce trzymają moje małe dłonie, opadam w fotelu, mamusia płaci fryzjerowi, on pcha mnie do drzwi.

Mamusia wyciąga mnie na zewnątrz, schodzimy czarnymi ulicami aż docieramy do rzeki. Robotnicy dokowi starają się ogrzać stojąc tak blisko paleniska z pyłu węglowego jak to możliwe. Mamusia, trzymając mnie w swoich ramionach, wskakuje w gęstszą mgłę. Wchodzi na pomost i przebiega po skałach. Śnieg pokrywa skały. Próbuję się wywinąć, ale przyciska mnie do swoich bioder. Więc gryzę ją w rękę, podczas gdy holownik którego jasne portowe świetliki rzucają promyki na czarne jak ropa morze płynie w dół ujścia rzeki, mamusia rzuca się, …, gryzę ją w rękę, jej ramiona puszczają, spadam na skały, staczam się ze skał, mamusia upada do morza (samobójstwo mojej matki), piana morska znajduje ją i pokrywa, wykręcam swoje ciało w kierunku skał. Tam fala niesie głowę mojej matki. Jej dłonie ześlizgują się po gładkiej, lekko skrzącej się skale. Holownik kieruje się w przeciwnym kierunku, następnie zatrzymuje się, marynarz biegnie na mostek, odpina jolkę, biegnie z powrotem na pokład, wiosłują w stronę pomostu. Spomiędzy chmur jaśnieją gwiazdy. Moja głowa kąpie się w małej porzuconej kałuży. Marynarz wskakuje na pomost, unosi mnie w swoich silnych ramionach, w górę, głaszcze moje czoło i lewy policzek. Pozostali marynarze wyciągnęli wiosła i podnosząc ciało mojej matki, przenieśli je na płaską skałę. Marynarz położył mnie do łóżka. U szczytu głównego drążka namiotu balansowała latarnia. Krew napłynęła mi do rąk. Marynarze wykonywali telefony, trzymali moje ręce w swoich, zakrywali moją twarz, rozrywali plakaty khaki i afisze…

Gdy dżipy i ciężarówki odjechały, ugodzony w czoło przez wschodzące słońce, zakryłem włosiennicą swoją twarz. Reszta była naga. Muchy w toalecie i tłoczni do wina które żołnierze mieli dla swojej wygody, wgryzały się w krawędzie drutów w barierce, rzucały się w przód, wzlatywały ponad moim fiutem, zanurzały się w czuprynę niżej, przemykały przez poskręcane loki, aż zadrżałem, rozwarłem uda. Poranna bryza chłodziła uda i masę płciową. Muchy ukradły…

Véronique znów odrzuca swoje włosy do tyłu, chwytam je i zatapiam w nich twarz, Véronique odwraca się i ujmuje moją głowę w dłonie:

– Xaintrilles pocałował mnie z języczkiem w ogrodzie.

Zarzucam ramiona wokół jej talii, i pożeram jej usta, przekręcając uda ocierała się i przyciskała do mojego brzucha, chociaż odpychała moje ramiona, całuję ją w rzęsy, jej ręce pocierają moje plecy moją talię, jej rzęsy smakują jak błoto, rozpięta koszula nasiąka potem.

W chwili gdy zaczęła się śmiać obracam ją pod sobą w fotelu.

Wiatr zamyka książki na stole z hukiem. Moje ręce nurkują w jej ubraniach jak krety. Do sutka. Drżąco. Pod moją dłonią sutek jest ciepły. Pocieram jej drugi sutek. Wolną ręką rozpinam sukienkę. Liżę czubek sutka. 

– I mnie – dyszy. Zgniata moje usta swoją piersią. Szeroko otwarte okna wychodzą na park. Xaintrilles idzie przez gęstą trawę, pistolet zadarty wysoko.

– Nie bądź taki twardy – mówi do mnie. – Łamiesz mi nogi.

Pełznę do niego. Syreny plamią dystans.

Dziś nie ma już piratów zatem nie mogę zostać piratem. Wiem że nie mogę zostać piratem bo nie ma już statków pirackich.

W 1574 były statki pirackie.

Do tego czasu ze względu na całkowite przerwanie legalnych, narodowych, europejskich wojen francuscy i niemieccy żołnierze musieli albo zniknąć albo stać się nielegalni – zostać piratami. Jedyne ograniczenia dla okrętu korsarskiego, wyzwolonego zarówno z narodowych jak i religijnych interesów i restrykcji, miały naturę ekonomiczną. Piractwo było najbardziej anarchistyczną formą prywatnej działalności gospodarczej.

Tak więc, w tamtym czasie, w pewnym sensie, zaczął się świat nowoczesnej ekonomii. W czasach anarchistycznych, kiedy każdy mógł zostać tym lub tamtym, korsarze, wolni przedsiębiorcy włóczyli się wszędzie coraz bardziej i bardziej

Mordercy zabijali morderców…

Istota ludzka jest dobra z natury. Oto credo tych którzy są liberałami, nawet pacyfistami, w czasach narodowych i nacjonalistycznych wojen.

Ale w 1574, gdy regularna, regulowana wojna, to jest, wojna narodowa, którą zaangażowane narody utrzymywały za cenę wielkich kosztów tylko dzięki ekspansji autorytaryzmu, skończyła się: marynarze żołnierze wyrzutki wysiedleńcy seksualni odmieńcy prowadzili nielegalne wojny na lądzie i na morzu.

Wojna, jeśli nie rodzicielka wszystkich rzeczy, to z pewnością nadzieja wszelkiego rodzicielstwa i przyjemności. Dla bogatych a przede wszystkim dla biednych. Wojno, ty lustro naszej seksualności.

Ja który zostałbym i byłbym piratem: nie mogłem. Ja który żyję w swoim umyśle który jest moją wyobraźnią jak wszystko – tułacz awanturnik bojownik naczelny dowódca Aliantów – jestem niczym w tych czasach.

Kathy Acker, Imperium postradanych zmysłów, przeł. Patrick Leftwich, Ha!art 2025.