Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Jiří Kamen, „Świece w pogańskim gaju. Opowiadania, horrory, etiudy” (fragment)

Edyp,
artysta konceptualny 

Kiedy podczas lekcji historii kreda spadła na podłogę, nauczycielka Bartoňová schyliła się, aby ją podnieść, a wtedy na jej obcisłej sukience pokazał się zarys pasa wraz z zapinkami przytrzymującego pończochy. Ta podwiązkowa gra kształtów i figur pod szarą sukienką jakiemuś estecie niewątpliwie przy- wiodłaby na myśl abstrakcję geometryczną. Jednak w tamtych czasach uczeń szkoły podstawowej Jindřich Šimek nie miał pojęcia o istnieniu jakiejś tam abstrakcji geometrycznej, za to dzięki pupie nauczycielki historia stała się jego ulubionym przedmiotem. Jego nieszczęście brało się stąd, że kreda spadała Bartoňovej tylko czasami. 

Kilka razy przed lekcją historii udało się Jindřichowi ukradkiem przełamać kredę, a następnie położyć kawałki obok siebie tak, żeby wyglądały na jedną całość. Wymagało to zimnej krwi i specjalnych przygotowań. Musiał uważać, żeby go ktoś nie nakrył. Nikt by nie zrozumiał, dlaczego to robi. Za każdym razem Jindřich wyobrażał sobie, że nauczycielka weźmie kredę do ręki, ta się rozpadnie, kawałek wyląduje na podłodze, a ona… Ale Bartoňová najwyraźniej przejrzała ten podstęp na wylot, bo nigdy nie dotykała przełamanej kredy, pisała po tablicy tylko całą. 

Jindřich Šimek po raz pierwszy zaobserwował zarysy pasa do pończoch na lekcji o antycznej Grecji. Zjawisko na pupie pani od historii uznał za znak z nieba objawiony tylko jemu. Zrozumiał w nagłym błysku, że nie tylko tyłek opięty szarą sukienką, ale też nogi, głowa, nos, wargi i cała figura idealnie odpowiadają greckim kanonom piękna. 

Od dłuższego czasu czekał na znak z nieba potwierdzający, że jest człowiekiem wyjątkowym i wybitnym. A że ów znak nie wiedzieć czemu ociągał się, starał się mu jakoś pomóc. Przyznać trzeba, że nie miał w tej kwestii wygórowanych wymagań. Wystarczyło mu, że gdzieś po drodze natknął się na psa, który zatrzymał na nim dłużej wzrok, a już czuł się wybrańcem. Kiedyś, wracając ze szkoły i włócząc się po willowej dzielnicy, wyznaczył sobie zadanie: jeżeli po krawężniku dojdzie do końca ulicy i ani razu z niego nie spadnie na jezdnię, to nigdy nie umrze. Docenić trzeba, że Jindřich chciał zdobyć nieśmiertelność bez niepotrzebnego ryzyka. Po pewnym czasie potrafił już chodzić po krawężniku bez skuchy nawet z zawiązanymi oczami, więc postanowił utrudnić opatrzności zadanie: nie wolno mu było przez cały dzień ani razu nadepnąć na linię między płytami tworzącymi krawężnik, bo gdyby to zrobił, to umarłby natychmiast. Jednak tak strasznie go kusiło, żeby sprawdzić, co się stanie, kiedy złamie tę zasadę, że przestał chodzić po krawężniku. Bo co by było, gdyby naprawdę umarł. 

Mały Jindřich najbardziej lubił dwie książki: Przygody Meliklesa Greka i Diossosa polskiego pisarza Witolda Makowieckiego. Obie opowiadały o przygodach chłopców w jego wieku w starożytnej Grecji i obie ukazały się w serii PIK: Przygoda i Odwaga. 

Uczeń szkoły podstawowej Jindřich Šimek zaczął codziennie wybierać się samotnie do Meksyku. W jego miasteczku tak nazywano przedmieście, na którym sto lat temu mieszkało z rodzinami kilku austro-węgierskich żołnierzy. Szczęśliwie udało im się przeżyć awanturę cesarza Maksymiliana Habsburga w Meksyku i wrócić do Europy. Brat zamordowanego Maksymiliana, Franciszek Józef I, podarował każdemu z żołnierzy domek i na dziesięć lat zwolnił go z podatku. Meksyk z czasem zmienił się w cygańskie getto, które wszyscy przyzwoici ludzie omijali szerokim łukiem. Jindřich zastąpił zabawy w nieśmiertelność wypadami do tej dzielnicy. Kroczył tamtędy dumnie i bez strachu, wyobrażając sobie, że główna ulica przecinająca Meksyk to Kanał Koryncki, a w domkach Cyganów mieszkają pięknie umięśnieni Grecy. I gołe Greczynki nacierające swe ciała oliwą z oliwek. 

Jindřich bardzo starannie przygotowywał się na lekcje historii z panią Bartoňovą. Studiował na przykład mitologię grecką. Na każdych zajęciach zgłaszał się, by uzupełnić wykład nauczycielki o historii Grecji własnymi uwagami. Pod nieobecność rodziców przeprowadził badania nad pasem do pończoch mamy, żeby mieć dokładne wyobrażenie o konstrukcji, jaką sobie Bartoňová naciąga na biodra. Zrobił też kilka eksperymentów, aby stwierdzić, czy kobiety noszą to pod majtkami, czy na nich. 

Mimo że nie miał zielonego pojęcia o sztuce nowoczesnej, stworzył szkic przypominający dzieła konceptualistyczne. Na zdjęciu przedstawiającym antyczny posąg kobiety dorysował pas do pończoch, a następnie porównując co chwilę rzeźbę ze wzorem, jaki miał przed sobą, powiększał jej pupę. Stwierdził, że Bartoňová jest reinkarnacją tych greckich piękności z ich chłopięcymi kształtami, maleńkimi piersiami i krótkimi włosami. Chciał tym figurom dorysowywać obcisłe szare sukienki, ale doszedł do wniosku, że bez przebijających się spod nich za- pinek nie tworzyłoby to tej idealnej całości. Wszystko dlatego, że posągi były nieożywione, a dopiero ruch sprawia, że zapinki nagle się uwypuklają. Może lepsza byłaby do tego rzeźba Myrona przedstawiająca dyskobola, ale akurat ta nie obrazowała kobiety. Podczas poszukiwań odpowiednich obiektów do szkicowania spełniających jego wyśrubowane kryteria Jindřich uświadomił sobie, że najprawdopodobniej w epoce starożytnej Grecji mężczyźni i kobiety byli do siebie o wiele bardziej podobni niż w czasach mu współczesnych. 

Ale nie wyobrażajcie sobie nie wiadomo czego. Jindřich Šimek nie był fetyszystą. Zarys pasa do pończoch z zapinka- mi był dla niego drogowskazem do czegoś o wiele bardziej interesującego. A poza tym swoje studia nad gołymi krzywiznami posągów przeprowadzał za pomocą ołówka o miękkości B3, więc można je było z łatwością usunąć gumką. 

Na lekcjach historii Jindřich wytrwale zgłaszał swoje uwagi i uzupełnienia, mimo że nadal dotyczyły historii Grecji, a klasa przerabiała już upadek Imperium Rzymskiego. Nauczycielce bardzo się nie podobało to, jak Jindřich patrzy na nią podczas lekcji. Zwłaszcza to, że nie spuszczał z niej oczu i starał się nawet nie mrugać. W związku z tym dyrektor postanowił, że w drugim półroczu będzie w tej klasie uczył historii pan Bouda. 

Jednak Jindřich nie miał zamiaru się poddawać. Nauczycielkę Bartoňovą wciąż mógł widywać na szkolnej stołówce. Wiedział również, że mieszkała na tym samym osiedlu co on i codziennie po pracy przechodziła pod jego oknami. Dlatego obserwował ją schowany za firanką. Między godziną trzecią a czwartą biegł pod ogrodzenie niedalekiego przedszkola, żeby przy odrobinie szczęścia zobaczyć, jak odbiera stamtąd dwie bardzo podobne do siebie dziewczynki. Czasem, kiedy nikt nie patrzył, zakradał się do budki telefonicznej i wykręcał numer Bartoňovej. Znalazł go w książce telefonicznej. Lubił, jak pani od historii przedstawiała się i pytała, kto dzwoni. Słuchał wtedy jej oddechu. Ale za każdym razem podskakiwał ze strachu, kiedy zaczynała krzyczeć, żeby przestał ją prześladować i że go znajdzie, a to nękanie telefonami już zgłosiła policji. Twierdzi- ła, że niebawem będzie miała nowy numer, który będzie zastrzeżony. Kilka razy odebrał też jej mąż. Któregoś razu przez chwilę milczał, a później powiedział: „Goń się, zasrany debilu”. 

Jindřich wiedział, że jej mąż pracuje na kolei i jest dyżurnym ruchu. Nie było nic dziwnego w tym, że w małym miasteczku, w którym znajdowała się duża stacja kolejowa, mieszkało wielu kolejarzy. Ale jednego nie mógł pojąć, kiedy odkładał słuchawkę: że kobietę, która w starożytnej Grecji była pięknością i przez jakąś niepojętą pomyłkę zabłądziła w te niedomyte lata sześćdziesiąte dwudziestego wieku, teraz po nocach obmacuje pospolity kolejowy robol. 

Następnego dnia, kiedy Bartoň odbierał córeczki z przedszkola, Jindřich poszedł tam go sobie obejrzeć. Zobaczył starego, chyba ze czterdziestoletniego, grubego dziada w bereciku z antenką. 

„W antycznej Grecji nie było żadnych pociągów, dociera to do ciebie, debilu?” – miał zamiar wyjaśnić mu Jindřich, ale zamiast tego tylko przeszedł obok przedszkola i pospiesznie skręcił w najbliższą przecznicę. 

W nocy obudziły go komunikaty z dworcowych megafonów, które dolatywały aż na osiedle. „Może to on? Może właśnie kpi sobie ze mnie przez te megafony? – zachodził w głowę Jindřich. – Może to znak? Czy ja przypadkiem nie nadepnąłem na jakąś linię między płytami chodnika?”. Kiedy tak rozmyślał, zapadł w sen, a w nim głos przez megafon pytał: „Już się goniłeś, zasrany debilu?”. 

Rano Jindřich nie potrafił odpowiedzieć, czy ten głos mu się przyśnił, czy to kolejarz ponad głowami śpiących mieszkańców rzucał obelgi pod jego adresem. Wtedy zrozumiał, że w końcu musi coś zrobić. Zwłaszcza że niebawem zmienią jej numer telefonu. 

Pogrzebał w koszu z brudną bielizną i znalazł pończochy matki. Odczekał do dziewiątej wieczorem i wyszedł z domu. Stanął pod blokiem nauczycielki i zobaczył, że w jej mieszkaniu pali się światło. Podjął ostateczną decyzję. Wkroczył do budki telefonicznej, naciągnął pończochę na głowę i wy- kręcił numer. Odebrała. Grubym głosem zabuczał, że dzwoni z dworca i chce rozmawiać z jej mężem. Ledwie Bartoň zdążył zapytać, o co chodzi, Jindřich zaczął krzyczeć do słuchawki: 

– Lepiej uważaj na mnie, ty debilu! Mógłbyś być moim ojcem, ty zasrany staruchu. Wiesz, jak ja się nazywam? EDYP! A jeżeli sobie wyobrażasz, że nadepnę na linię albo że się boję w Meksyku, to się mylisz. Nie masz pojęcia, co to jest piękno! 

Jindřich z poczuciem perfekcyjnie wykonanego zadania odłożył słuchawkę i zdjął z głowy pończochę matki. 

Wracając do domu, wyrzucił ją do kosza. 

Jiří Kamen, Świece w pogańskim gaju. Opowiadania, horrory, etiudy, przeł. Elżbieta Zimna, Dowody na Istnienie 2021.