Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Jaroslav Rudiš, „Ostatnia podróż Winterberga” (fragment)

Winterberg pchał mnie na wózku przez szare, ciemne miasto. Padał śnieg. Było ślisko. Ludzie oglądali się za nami.

Miałem ochotę na papierosa, lecz Winterberg zabronił mi palić. Chciałem wstać i iść, dałbym radę, lecz Winterberg zabronił mi wstawać i chodzić. Wiózł mnie przez zimne, mokre miasto. W końcu zabrakło mu już siły, pojechaliśmy więc tramwajem.

Nagle Winterberg schował się za wózkiem.

– Ta kobieta, tam, widzi ją pan? To ta stara wdowa.

– Jaka znowu wdowa?

– Wdowa z Cmentarza Centralnego, która pokutuje tam niczym duch… Dobrze, że jutro wyjeżdżamy… Inaczej jeszcze by mnie dorwała i za mnie wyszła.

Dojechaliśmy do dworca. Sypał coraz gęstszy śnieg, plac zalany był żółtym, matowym światłem. Dotarliśmy do hotelu.

I jednak zostaliśmy tam jeszcze dwa dni.

Winterberg przynosił mi grzane piwo.

Mówił, że na wszystko pomaga.

A potem ruszyliśmy dalej.

Siedzieliśmy w pociągu do Budapesztu. Z tego miasta Winterberg też otrzymał pocztówkę od Lenki. Z powodu śnieżycy pociąg przyjechał z opóźnieniem, ogrzewanie nie działało. Winterberg patrzył przez okno. Nie chciał przegapić stacji we Vranovicach, gdzie miała miejsce pierwsza katastrofa kolejowa w historii Austrii. Pociąg jednak jechał szybko i Winterberg kolejny raz nie zauważył stacji Vranovice. Spostrzegłem, że napełniło go to melancholią, jak sam by to określił. Nic jednak nie powiedział i dalej wyglądał przez okno.

Znów byliśmy w Brzecławiu, stamtąd jednak udaliśmy się nie w prawo, w kierunku Wiednia, lecz w lewo, w kierunku Bratysławy. Pociąg przetoczył się z łoskotem przez krótki most i znaleźliśmy się na Słowacji.

Jechaliśmy przez zaśnieżony las, tego ranka to nie Winterberg zaczął opowiadać.

Tylko ja.

Opowiedziałem mu o mojej podróży z Vimperku do Karlowych Warów. O naszym spotkaniu przy kolumnadzie. Opowiedziałem mu, że znałem jedynie Hanziego, pozostałych nie. Opowiedziałem mu, że wszyscy byliśmy młodzi, ale ja byłem najmłodszy. Opowiedziałem mu, że Hanzi powiedział, że o wszystko zatroszczy się sam. Opowiedziałem mu o moim pierwszym i ostatnim locie w życiu. Opowiedziałem mu o samolocie do Pragi, który nie dotarł do Pragi. Opowiedziałem mu, jak zaraz po starcie Hanzi wstał, poszedł do kabiny pilotów, wyciągnął pistolet i oznajmił, że nie lecimy do Pragi. Opowiedziałem mu, że jeden z pilotów niewielkiej maszyny odmówił zmiany kursu. Opowiedziałem mu, że zaczęli się kłócić, a potem pilot złapał za pistolet Hanziego. Opowiedziałem mu o strzale, który słyszę po dziś dzień. Opowiedziałem

mu o krwi.

Na szyi pilota.

Na jego ręce.

Na podłodze.

Na rękach Hanziego.

Na rękach Pítrsa, który też pojawił się w kabinie.

Na rękach Kamila.

Na rękach Czarnej, tak Hanzi mówił na swoją dziewczynę,

ponieważ jej włosy były czarne i długie jak zimowa noc.

Opowiedziałem mu o krwi na moich rękach.

Opowiedziałem mu o panice. Opowiedziałem mu o strachu. Opowiedziałem mu o krzykach pasażerów. Opowiedziałem mu o szoku, który zobaczyłem w oczach Hanziego. Opowiedziałem mu, jak lecieliśmy nad Szumawą do Bawarii, ja zaś po raz pierwszy i ostatni widziałem Vimperk z góry.

Pociąg wciąż jechał przez płaski krajobraz, sypał śnieg. Było zimno, czułem się zmęczony, ale nie mogłem przestać opowiadać. A Winterberg mnie słuchał.

Opowiedziałem mu o lądowaniu w Weiden. Opowiedziałem mu, że przez chwilę wszystkim nam wydawało się, że jesteśmy wolni, chociaż zdawaliśmy sobie sprawę, że to nieprawda. Opowiedziałem mu, że zaraz nas aresztowano. 

Opowiedziałem mu o pobycie w areszcie.

O procesie.

O więzieniu.

Opowiedziałem mu o tym, jak uczyłem się niemieckiego ze słownika Dudena z 1938 roku. Opowiedziałem mu o dniu, w którym dowiedziałem się, że Hanzi powiesił się w celi. Opowiedziałem mu o dniu, w którym dowiedziałem się, że Czarna też nie żyje. Opowiedziałem mu o Sowietach i o młodszej siostrze, którą pewnego letniego wieczoru przejechała radziecka ciężarówka. Opowiedziałem mu o ojcu, który z powodu mojej ucieczki został zdegradowany, a potem już kompletnie się rozpił, zaczął widzieć zjawy, jak pisała mi matka w listach do więzienia, aż wkrótce sam stał się jedną z nich. Opowiedziałem mu o matce, która wprawdzie mogła pracować w szpitalu, ale już nie jako pielęgniarka, tylko jako sprzątaczka. Opowiedziałem mu o dniu, w którym otrzymałem wiadomość o śmierci ojca. Opowiedziałem mu o dniu, w którym otrzymałem wiadomość o śmierci matki.

Opowiedziałem mu o bójkach.

W pokoju.

W łazience.

W warsztacie.

Opowiedziałem mu o nożach.

O bliznach.

O milczeniu.

Opowiedziałem mu o wyjściu na wolność. Opowiedziałem mu o nauce, którą musiałem odbyć, by zostać opiekunem starszych osób. Opowiedziałem mu o nauce na pielęgniarza. Opowiedziałem mu, że bałem się, że ktoś zaciągnie mnie na ulicy do samochodu i w bagażniku przewiezie przez granicę do Czechosłowacji. Opowiedziałem mu o dniu, w którym usłyszałem o aksamitnej rewolucji, i o tym, że nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia.

O wszystkim mu opowiadałem, a Winterberg słuchał. Nie patrzył przez okno. Nie przewracał kartek w swoim przewodniku. Nie gadał i nie gubił się w historii ani w swoich historiach.

Opowiedziałem mu o mojej pierwszej przeprawie.

Opowiedziałem mu o Carli.

O naszych nocach i tajemnicach.

O naszej miłości.

O naszej przeprawie.

O jej długim, powolnym umieraniu.

Opowiedziałem mu, jak Carla próbuje mnie chwycić we śnie, jak krzyczy i płacze.

Opowiedziałem mu o piciu. Opowiedziałem mu o tym, jak próbowałem się zabić. Opowiedziałem mu, że nigdy żadnej kobiety nie kochałem tak, jak Carli.

Opowiedziałem Winterbergowi to, czego nikomu wcześniej nie mówiłem.

A Winterberg mnie słuchał, aż w końcu nie miałem już nic do opowiedzenia.

Pociąg jechał, milczałem i płakałem.

– Tak, tak, panie Kraus, dobrze pana rozumiem… Tak, tak, ludzkie życie to nic innego jak grób. Kiedy jest pan młody, kopie pan dół, a potem zasypuje go tymi wszystkimi śmieciami… Jednak nawet najgłębszy grób nie jest wystarczająco głęboki, tak, tak, ziemia się rusza, ziemia nie może oddychać, ziemia nie może tego strawić, ziemia wymiotuje, tak, tak, nasze życie to nic innego jak wilgotna, bezimienna mogiła w lesie Svíb pod Königgrätz… Dobrze wiem, o czym mówię, dobrze wiem, jak się pan czuje… Może powinien pan zażyć kąpieli radonowej, chociaż właściwie nie jestem pewien, czy to pomoże, mnie by nie pomogło… Tylko ta książka pozwala mi trochę zapomnieć… Wspaniale, że jedziemy razem.

– Tak.

– Naprawdę się cieszę, drogi panie Kraus. Może pójść panu po piwo do wagonu restauracyjnego?

– Może później.

Podniósł się jednak i przyniósł mi piwo.

Popijałem piwo i patrzyłem przez okno, tymczasem Winterberg znów otworzył bedekera.

– Pod Blumenau, po węgiersku Lamacs, kolej podchodzi do Małych Karpat, które w tym miejscu zbliżają się do Dunaju, tak, tak, to muszą być te góry na horyzoncie, tak, tak, Blumenau to piękna nazwa, nie uważa pan, a potem mamy tunel… Niepojęte, w przewodniku rzeczywiście wymieniono wszystkie tunele w Austro-Węgrzech, biedny człowiek, który je wtedy wszystkie spisywał, z pewnością też zwariował, niech pan sobie wyobrazi, że zapomniałby o jakimś tunelu, coś takiego nie mogłoby się zdarzyć, bedeker jest jak rozkład jazdy, jak Biblia, wszystko musi się zgadzać, włącznie z liczbą tuneli, tak, tak, wkrótce będziemy już w Preßburg, po węgiersku Pozsony, obecnie Bratysława, dworzec państwowy, po węgiersku Államvasúti indóház, nie, nie jestem w stanie tego zapamiętać, siedemdziesiąt osiem tysięcy mieszkańców, wśród nich trzydzieści trzy tysiące Niemców, siedziba komendy Piątego Korpusu Armijnego, to zapamiętam, dawniej stolica i miasto koronacyjne węgierskich królów z domu Habsburgów, zajazdy Savoy, Deák, podobno dobry, Król Węgier, Złoty Jeleń, tak, tak, wino, a wieczorami ciepłe potrawy u Schmidt-Hansla, piwo u Horvátha, no cóż, właściwie ta wiedza nie jest nam potrzebna, tak czy owak, jedziemy dalej do Budapesztu, może innym razem, co pan sądzi, drogi panie Kraus? A może chciałby pan zrobić postój w Preßburg?

Popatrzył na mnie, ja jednak się nie odzywałem i dalej popijałem piwo.

– Przepraszam, drogi panie Kraus, wiem, jestem trochę szalony.

– Ja też.

– Obaj jesteśmy szaleni… To cudowne.

– Tak.

– I obaj straceni… To też cudowne.

– Tak.

– Szaleńcy muszą trzymać się razem. I straceńcy także. Patrzyliśmy obaj przez okno na bezkresny, płaski, zimny słowacki pejzaż, który, niewyraźny i obojętny, przesuwał się przed naszymi oczami.

Nie odzywałem się, Winterberg też milczał.

Wtem pociąg zaczął gwałtownie hamować.

Łup-łup-łup-łup-łup.

Zadudniło, jakbyśmy przejechali przez jakieś drzewo.

Łup-łup-łup-łup-łup.

Pociąg stanął.

Widać było las. Polną drogę. Wrak samochodu przed opuszczoną budką strażnika. Słupy sieci trakcyjnej. Semafor. Drugi tor. Oraz jaskrawoczerwone smugi i krople w białym śniegu na nasypie kolejowym.

Panowała cisza.

Czuć było swąd spalonych hamulców.

Konduktorka przebiegła obok nas z apteczką, Winterberg popatrzył w ślad za nią.

A potem oznajmił:

– Ciała ofiar wypadków kolejowych nie przedstawiają pięknego widoku.

Jaroslav Rudiš, Ostatnia podróż Winterberga, przeł. Małgorzata Gralińska, Książkowe Klimaty 2021.