J. Štifter, „Kolekcjoner śniegu” (fragment)

1956
Gdyby ktoś zapytał Josefa, co pamięta z czasów, kiedy jeszcze żył, byłby w stanie od razu opowiedzieć całe swoje dwuletnie życie, które zaczęło się w 1943 roku w Rožnovie pod Budziejowicami. Mama miała na imię Agnes, a on swoje dostał po ojcu. Rodzice długo na niego czekali. Pobrali się tuż przed wojną i mama była szczęśliwa, wyszła za bogatego gospodarza. Tylko dziecko się nie pojawiało. Czasem się o to kłócili, mama płakała, a tata ją pocieszał. Potem z kolei mama pocieszała jego, kiedy musiał iść na wojnę. Że będzie miał dziecko, napisała mu w liście, cieszyli się przynajmniej na papierze. Mama dumnie spacerowała po gospodarstwie, obnosiła się z ciążowym brzuchem.
Cieszyła się, że kiedy chłopiec urośnie, włoży mundur Hitlerjugend. Wierzyła, że do tej pory w Europie będzie już spokój, Niemcy nad wszystkim zapanują. Była zadowolona z tego, jak świetną partię znalazła: dziedzic gospodarstwa i do tego Niemiec, lepiej być nie mogło.
Chłopiec urodził się pod znakiem Wodnika, w ósmym miesiącu ciąży, podczas oberwania chmury, które sprawiło, że woda zalała nawet sypialnię. Kiedy miał półtora roku, wpadł do beczki w ogrodzie, sterczały z niej tylko nogi. Gdy mama go wyciągnęła, myślała, że nie żyje, bo tak się przestraszył, że nie mógł płakać.
Od małego fascynowała go woda, a w zimie śnieg. Podczas tej jedynej zimy, którą pamięta, usiadł w śniegu na podwórku i nie chciał się ruszyć. Żeby go rozbawić, mama naznosiła śniegu do kuchni i wybudowała zamek z dwiema wieżami. W domu. Bardzo się cieszył i śmiał.
Po zimie skończyła się wojna. Agnes nie dostała żadnych informacji o mężu. Intuicja mówiła jej, że mąż żyje, ale bała się, że coś mu się przydarzyło i nie wróci do domu. Chłopca nie zdążył poznać. Z każdym ruchem Armii Czerwonej rozpływały się marzenia Agnes o synu w Hitlerjugend i szczęściu, które nie ma końca. Mąż się nie zjawiał, a jeśli Niemcy przegrają, może nastąpić pogrom. Czesi są nerwowi, wystarczy jakiś drobiazg i będzie po wszystkim, myślała. Jeżeli Rzesza przegra, rozpęta się piekło i skończą spokojne wojenne lata w Rožnovie.
Od końca marca tysiąc dziewięćset czterdziestego piątego nie wychodziła z domu. Kiedy w maju walili do bramy, też nie wyszła. Ale potem ktoś wepchnął pod drzwi urzędowy list, w którym było napisane, że do jutra musi opuścić dom i przenieść się do obozu dla mieszanych małżeństw w Budziejowicach, przy ulicy Rybní. Ma wziąć ze sobą dziecko i najpotrzebniejsze rzeczy. Wszystko inne zostaje na miejscu.
Wieczorem siedziała przy stole i oglądała zdjęcia: rodziców w ogrodzie i przede wszystkim swojego męża, mieli tylko jeden portret ze ślubu. Jej głowę zdobił czarny kapelusik, który kupili u Požárków przy ulicy Hradební. Gdyby mogła cofnąć czas, niczego by nie zmieniła. Kochała tego człowieka. A Hitler od początku miał rację, tylko zabrakło mu odpowiednich ludzi, jej Josef nie wystarczył. Mały nie będzie nosił munduru. Jutro stracą wszystko, zabiorą im dom, przeniosą do jakiegoś obozu dla Niemców, a potem? Zabarykadowała bramę, Josef spokojnie spał w małżeńskim łożu. Trochę kaszlał, leczyła go ziołami, które zrywała pod domem. Rano zrobi mu herbatę. A potem odejdą.
Na chwilę położyła się obok synka, a potem chodziła po domu i płakała, jakby jej łzy miały wsiąknąć w każdą deskę podłogi i zostać tam na zawsze. Chciała zostawić tu część siebie.
Wiedziała, że nie poradzi sobie w obozie. Nie może tego zrobić synkowi. Przez całe życie czułby się upokorzony. O piątej rano nie mogła już wytrzymać. Obudziła Josefa, postawiła przed nim herbatę. Niczego nie spakowała, chłopiec i tak nie wiedział, że mają opuścić dom. Nie chciało mu się wychodzić z łóżka, ale Agnes wyjaśniła mu, że muszą razem iść do miasta, a jeśli będzie grzeczny, to się wykąpią. Josef nie wiedział, o czym matka mówi, ale rozumiał słowo badeni zawsze się cieszył, kiedy je słyszał. Wypił duszkiem herbatę, włożył płócienne spodnie. Pierwszy raz od długich tygodni otworzyli z mamą bramę gospodarstwa.
Musieli ją pchnąć ze wszystkich sił. Rozmawiali ze sobą po niemiecku, jak zawsze.
Po drodze do miasta Josef coś do siebie mówił, matka go nie słuchała. Zauważył, że w drugiej ręce niesie długi sznur. Pytał, co chce z nim zrobić, ale nie odpowiadała. Powtarzała tylko co jakiś czas, jak bardzo kocha jego i tatusia. Za gospodą U Modré Hvězdy przy Lineckiej oświadczyła, że chyba nie zamknęła domu. Przy budynku sądu zaczęła coś mówić w obcym języku, Josef rozumiał tylko „do dupy”, bolały go nóżki. Wzięła synka na ręce i niosła aż do młyna przy ślepej odnodze rzeki, gdzie postawiła go z powrotem na ziemi.
Josef zaczynał marudzić. Matka nie uspokajała chłopca, choć mogła, z Rožnova przeszli kawał drogi. Minęli Długi Most. Za nim na skraju rzeki leży wielki, płaski głaz. W lecie mieszkańcy Budziejowic siadają na nim i moczą nogi w rzece. Prąd bywa tu bardzo wartki, wielu ludzi walczyło w tym miejscu z Wełtawą, ale z reguły udawało się ją pokonać. Josef zaklaskał, szczęśliwy, że są już nad rzeką.
Nareszcie! Mama nie kłamała.
Stali na głazie nad Wełtawą. Josef objął mamę małymi rączkami, poczuł zapach jej spódnicy. Wyciągnął się, żeby dostać buziaka, i w tym samym momencie zauważył, że mama obwiązuje go sznurem, łącząc ich jednym węzłem. Spojrzał na nią. Co z tym obiecanym baden? Mama opuściła głowę i zamknęła oczy. Dlaczego tak dziwnie stoi i gdzie jest baden?
Nagle stało się coś zaskakującego: ktoś ich zauważył. Mama otworzyła oczy i zobaczyła mężczyznę, wysokiego bruneta, trochę podobnego do taty. Wybiegł z kamienicy na nabrzeżu, coś krzyczał, wołał jej imię. Krzyczał w tym samym języku, którym mama mówiła po drodze. Mama puściła oko do Josefa, uśmiechnęła się, przytuliła go mocno i rzuciła się z nim do majowej rzeki.
Potem było bardzo zimno.
Woda w oczach i uszach.
Wełtawa za paznokciami.
Josef zaczął się intuicyjnie wyrywać, bił matkę, walczył o życie. Wyślizgnął się ze sznura, ale matka mocno go chwyciła, przycisnęła do piersi. Przez chwilę patrzyli na siebie, z ich ust uchodziły pęcherzyki powietrza i Josef pomyślał, że mama coś do niego mówi, nie wiedział jednak co. Może jeszcze na brzegu chciała mu coś powiedzieć, ale przerwał jej tamten człowiek, który prawie wszystko zepsuł. Włosy mamy falowały w wodzie, Josef chwycił je i ciągnął, a potem zaczął odpychać jej ręce, chciał się uwolnić. Zaczął krzyczeć, nałykał się wody, płakał, ale jego łzy nigdzie nie spadały, płynęły z nurtem w stronę Hlubokiej nad Wełtawą. Aż w końcu zapanowała ciemność i mama zniknęła, choć nadal czuł jej ręce.
W odróżnieniu od mamy on nie znikł. Ich ciała znaleziono zaczepione o brzeg w Vrbnie. Wypłynęły po trzech dniach. Przez cały ten czas wpatrywał się mamie w oczy. Nie kłamała. Baden. Potem pochowano ich w jednej trumnie na cmentarzu Świętej Otylii i tam mieszkają do dzisiaj.
Był świadkiem, jak jego czeska babcia dowiedziała się o wszystkim, ale i tak nie pojechała na pogrzeb, żeby nie uznano jej za kolaborantkę. Był świadkiem, jak tata wrócił z wojny i zjawił się w gospodarstwie w Rožnovie, gdzie nikt z nowych lokatorów nie wiedział, gdzie są jego żona i dziecko. Był świadkiem, jak tata usiadł przy stole w domu babci, a ona rzuciła na blat dwa akty zgonu. Poprosiła go, żeby je wziął i odszedł. Josef pojechał z tatą pociągiem do Wiednia, pierwszą noc przesiedzieli razem na łóżku. Wcisnął się do krótkiego snu ojca i przekazał mu wszystko, co zapamiętał. To był prezent. Tata zaczął pić, a potem umarł. Josef wrócił do domu, do mamy. Przez cztery lata nikt z nim nie rozmawiał. I wtedy spotkał Karlosa.
To się stało samo. Było jak wezwanie. Josef nie zastanawiał się nad tym za bardzo. Cieszył się, że może spędzać czas z żywymi chłopcami. Już wiedział, że nie wolno mu wchodzić do snów innych ludzi, bo może się to źle skończyć. Potrafi rzeczy, których nikt nie umie. Jest wyjątkowy, wolałby jednak być zwykły i żywy. Robi wszystko, żeby nie stracić kolegów, czasem jest nazbyt ostrożny, nie zwraca na siebie uwagi, trzyma się gdzieś z boku. Cieszy się, że ma kogoś. Gdyby nie chłopcy, zostałaby mu tylko mama, którą kocha bez względu na wszystko, jej też podarował prezent – wybaczenie.
Jan Štifter, Kolekcjoner śniegu, przeł. Anna Radwan-Żbikowska, Książkowe Klimaty 2023.