Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

D. Kazanski, M. Worotyncewa, „Jak Ukraina traciła Donbas”

8/2024

KTO PIERWSZY NACISNĄŁ SPUST?

W połowie marca po drogach Donbasu zaczęły jeździć pierwsze powolne, smutne kolumny wojskowego sprzętu. Ukraińska armia ściągała siły do obrony wschodnich granic przed rosyjską agresją. Widok przestarzałych, zaniedbanych czołgów i ciężarówek wyprodukowanych w czasach ZSRR rzucał niewesołe światło na stan sił zbrojnych oraz ich zdolność do prowadzenia działań militarnych. Państwo było zdegenerowane korupcją i nieefektywnych zarządzaniem, a stan armii odpowiadał ogólnej sytuacji gospodarczej kraju.

Pojawienie się wojskowych pojazdów wywołało złość stronników Rosji. Wielu mieszkańców Ługańska i Doniecka żywiło nadzieję, że Putin anektuje Donbas według scenariusza krymskiego, a Ukraina nie będzie stawiała oporu. Wejście żołnierzy komplikowało te plany. Państwo szykowało się do obrony swojego terytorium, co było złą wiadomością dla separatystów. Ich liderzy wzywali ludność do blokowania kolumn wojskowego sprzętu. Na drogach Zagłębia zaczęły pojawiać się punkty kontrolne, a mobilne grupy rebeliantów obserwowały ruch pociągów. Przywódcy przewrotu twierdzili, że Ukraina będzie stosować siłę „przeciwko ludowi”, chociaż wydarzenia na Krymie dokładnie pokazywały, czemu mają zapobiec wojskowi.

15 marca prorosyjscy aktywiści zbudowali barykady ze złomu na torach przy stacji Wilchowa niedaleko Ługańska, blokując pociąg z ukraińskim sprzętem wojskowym. Grupą kierował radny obwodowy z Partii Regionów Rodion Mirosznyk. W obwodzie donieckim ludzie z rosyjskimi flagami w dłoniach zatrzymali ruch wojskowych na szosie pod Wołnowachą. Tłum krzyczał: „Po co to wam? Jedźcie do domu!”. Po pewnym czasie oddział zawrócił – widać było, że żołnierze nie pałają chęcią walki i słabo rozumieją sytuację.

Tragedia wisiała w powietrzu, mimo że nie doszło jeszcze do walk i przelania krwi. W regionie utrzymywał się jeszcze zgniły pokój. Punktem zwrotnym stało się wkroczenie oddziału dywersantów do Słowiańska. Jego dowódca Igor Girkin „Striełkow” przyznał później w wywiadzie, że miał konkretny cel: wywołanie wojny. „To ja odpaliłem zapalnik wojny. Gdybyśmy nie przeszli przez granicę, wszystko skończyłoby się tak jak w Charkowie i w Odessie: kilkudziesięciu zabitych, spalonych i aresztowanych. I kwita. Wahadło wojny, niezatrzymane do dziś, puściła w ruch nasza grupa” – chwalił się w rozmowie z rosyjską nacjonalistyczną gazetą „Zawtra”.

Decydujący wkład Girkina w rozniecenie konfliktu potwierdzali też donieccy współpracownicy Moskwy. „Pierwszy wszedł Striełkow i nic nie stanęło mu na przeszkodzie. Bez niego sprawa w Doniecku i Ługańsku by nie wypaliła, tak jak w Odessie i w Charkowie. To jego zasługa: on przemienił zwykły, bezzębny protest w powstanie. Bez niego zdusiliby nasz ruch i utopili we krwi” – opowiadał Pawło Hubariew w wywiadzie z Kałasznikowem w 2020 roku.

Girkin wyjaśnił wybór miejsca ataku. Według jego słów w Słowiańsku funkcjonowała najsilniejsza w obwodzie organizacja separatystyczna. Rzeczywiście, przed wkroczeniem dywersantów po mieście buszowali już uzbrojeni ludzie w uniformach i kamizelkach kuloodpornych, dowodzeni przez przyszłego „ludowego mera” Wiaczesława Ponomariowa. Bojówkarze od końca marca stali razem z milicjantami na posterunku drogówki, gdzie pewnego dnia starli się z działaczami organizacji Kontrola Drogowa. Ci spytali stróżów prawa, dlaczego na posterunku znajdują się cywile z bronią. W odpowiedzi Ponomariow i jego ludzie rzucili się na aktywistów z pałkami i łańcuchami.

„Ludowe drużyny Słowiańska powstały 21 lutego o dziewiętnastej, gdy siedemdziesięciu obywateli, którym los miasta był nieobojętny, stawiło się w parku Lenina pod pomnikiem Żołnierza-Oswobodziciela. Omówiliśmy sytuację w Kijowie i podjęliśmy decyzję o założeniu samoobrony. Niemal stu milicjantów zostało wysłanych do stolicy, więc nasze miasto pozostawało niemal bezbronne. Postanowiliśmy patrolować ulice wieczorami i nocą, a także ochraniać wiece i demonstracje. Podzieliliśmy Słowiańsk na dwanaście sektorów i uformowaliśmy terytorialne podgrupy: sekcje, plutony i kompanie. Utworzyłem osobne jednostki z Kozaków, kombatantów oraz myśliwych. Wyznaczony przeze mnie zastępca polityczny równolegle prowadził pracę ideologiczną. Propagandowo z ludnością działał przewodniczący lokalnego ośrodka komunistów Anatolij Chmelowy i jego podopieczni” – wspominał Ponomariow w kwietniu 2016 roku na rosyjskim portalu Antyfaszyst. W tej samej rozmowie opowiedział o swoich kontaktach z milicją, która wyraziła wolę współpracy z drużynami jeszcze przed rozpoczęciem antyukraińskich zamieszek w Doniecku. „23 lutego rozmawiałem z zastępcą kierownika MSW Bielaninem. Porozumieliśmy się w sprawie utrzymywania porządku w mieście i zaczęliśmy działać ręka w rękę. Skierowałem swoich chłopaków na posterunki drogówki. Wzięliśmy też niektóre dzielnice pod samodzielną kontrolę” – opowiadał. Jak twierdził, dzięki niemu milicjanci bez przeszkód wpuścili do Słowiańska kolumnę z dywersantami Striełkowa. „11 kwietnia rozmawiałem przez Skype’a z Kateryną Hubariewą. Powiedziała mi, że do mojego Słowiańska ruszyła grupa wsparcia. Zaufani ludzie, z którymi byłem w kontakcie, zadzwonili i umówili miejsce spotkania. Miałem dobre układy z pracownikami drogówki na trasie Rostów–Charków. Dałem rozkaz, by nie zatrzymywać i nie sprawdzać kolumny jadącej do mnie. Wyjechałem po nią do Debalcewa, gdzie poznałem dowódcę grupy Igora Iwanowicza »Striełkowa«” – opowiadał Ponomariow.

Girkin wybrał miejsce ataku także ze względu na dogodne położenie geograficzne. Leżący na skrzyżowaniu ważnych tras Słowiańsk stanowił swoistą północną bramę Donbasu. Za nią znajdowały się aglomeracje, do których można było się wycofać w razie ataku Ukraińców. Po zajęciu miasta cały region znalazł się na tyłach grupy „Striełkowa”.

Pawło Hubariew opisał moment wkroczenia Girkina do Ukrainy w swojej książce Pochodnia Noworosji. Uzbrojona grupa wyjechała z Krymu do obwodu rostowskiego (wszystko wskazuje na to, że trasę przejazdu wyznaczyła strona rosyjska) i bez problemów przekroczyła granicę państwową, niedbale strzeżoną przez Ukraińców.

Plan Girkina zakładał rozniecenie konfliktu zbrojnego, na który nie odważyły się jeszcze lokalne grupy paramilitarne, a następnie zebranie pod swoimi rozkazami rozproszonych jednostek. W tamtej chwili cały region siedział na beczce prochu, ale nikt nie miał odwagi odpalić lontu. Ogień trzeba było zaimportować z Rosji. Prometeuszem został właśnie Igor Girkin.

Jednak to nie on był pomysłodawcą tej koncepcji. Jeszcze w połowie lat sześćdziesiątych rosyjski emigrant Jewgienij Messner, który uciekł z Rosji jako reprezentant białych po zwycięstwie bolszewików, wymyślił termin wojny buntownicznej (miateżewojna), oznaczającej hybrydę wojny i zamachu stanu, czy też wojnę wywołaną pod przykrywką zamieszek. Messner poświęcił tej koncepcji kilka artykułów i książek, w których szczegółowo tłumaczył zasady prowadzenia działań zbrojnych tego typu oraz wskazywał na ich większą efektywność w porównaniu z tradycyjnymi konfliktami. „Pojawia się nowa forma walk. Określiłem ją mianem wojny buntowniczej. Jej żołnierzami są nie tyle wojska, i nie tylko one, co ruchy ludowe […]. Powstańcy, dywersanci, terroryści, sabotażyści i propagandyści będą w przyszłości wykorzystywani na wielką skalę” – pisał Messner.

W Ukrainie w 2014 roku przestarzały termin rosyjskiego emigranta został zastąpiony nowym określeniem – wojna hybrydowa. Rosja faktycznie rozpoczęła wojnę z Ukrainą, ale oficjalnie nie brała w niej udziału. Zadania regularnych oddziałów rosyjskiej armii początkowo wykonywały paramilitarne grupy Kozaków i rosyjskich nacjonalistów, których wpuszczano przez rosyjską granicę do Ukrainy. Kreml kierował na jej terytorium swojego rodzaju odpowiednik prywatnych firm wojskowych. Tamtejsze prawo nie pozwalało na zakładanie tego typu jednostek, co nie przeszkadzało funkcjonować pułkom kozackim i innym podobnym organizacjom. Niektóre z nich otwarcie używały określenia „prywatna firma wojskowa”, jak PWK Jenot C.O.R.P., formalnie zarejestrowana jako organizacja społeczna, bezpośrednio informująca na swojej stronie o prowadzeniu działań w Ukrainie.

Sam Striełkow nigdy nie używał takiego sformułowania wobec swojego oddziału, choć de facto jego grupa nie różniła się niczym od słynnej dziś nieformalnej struktury PWK Wagner. Jedyną różnicą były nazwiska ich kuratorów. Zwierzchność nad Wagnerem jest przypisywana oligarsze Jewgienijowi Prigożynowi, natomiast Girkin i Borodaj nigdy nie ukrywali swoich kontaktów z rosyjskim miliarderem Konstantinem Małofiejewem. Przez dłuższy czas propagandyści Kremla głosili, że akcja dywersantów w Ukrainie jest samowolą tego bogacza, ale w taką wersję mogli uwierzyć tylko naiwniacy. Rosja udzielała striełkowowcom istotnego wsparcia w postaci broni, sprzętu wojskowego i amunicji. Nie byłoby to możliwe, gdyby odbywało się to wbrew woli Moskwy. W takim wypadku sam Małofiejew wpadłby w poważne kłopoty.

Zajęcie Słowiańska miało zupełnie inny charakter niż okupacja budynków państwowych w miastach Donbasu, do których dochodziło wcześniej. Poprzednie akcje były słabo zorganizowane, przypominały bardziej napady rabunkowe. Szturm rady miejskiej i budynku MSW Striełkow przeprowadził metodycznie i konsekwentnie. Uzbrojeni ludzie szybko zajęli punkty kontrolne na wszystkich wjazdach do miasta. Milicja Słowiańska i sąsiednich miast nie stawiała żadnego oporu, chociaż dywersantów było niewielu: zaledwie kilkudziesięciu.

Służby porządku publicznego wyjaśniały swoją bierność w marcu specyfiką zamieszek. Twierdziły, że urzędy są zajmowane przez tłum, na którego czele idą nieuzbrojone kobiety i emeryci, a po wydarzeniach na Majdanie zastosowanie siły wobec takich grup nie jest możliwe. Sabotaż milicyjny w Słowiańsku był jednak oczywisty: tutaj szturmów nie dokonywali cywile, tylko uzbrojeni po zęby ludzie w mundurach, których nikt nie powstrzymywał. Autor tych słów przyjechał 12 kwietnia do Słowiańska, chwilę po pojawieniu się striełkowowców, i na własne oczy widział, jak dwóch dywersantów zatrzymuje autobus z milicjantami w pełnym ekwipunku, jadących od strony Kramatorska, i każe im zawrócić, a milicja bez żadnych dyskusji wykonuje rozkaz „zielonych ludzików”.

Kolejnego dnia ukraińskie służby specjalne przeprowadziły próbę wejścia do Słowiańska w celu rozpoznania sytuacji. Dywersanci bez litości otworzyli do nich ogień, zabijając kapitana SBU Hennadija Biliczenkę i raniąc kilku jego kolegów. Śmierć oficera stała się formalnym powodem do rozpoczęcia operacji antyterrorystycznej przeciwko striełkowowcom.

Starcia zbrojne nie zaczęły się jednak od razu. Do pierwszych poważnych walk z udziałem ukraińskich żołnierzy na obrzeżach Słowiańska doszło dopiero 2 maja. Pogrążona w tragicznym stanie armia nie była zdolna do szybkich i zdecydowanych działań. Osłabione korupcją państwo nie potrafiło w krótkim czasie odbudować swojego potencjału zbrojnego. Rządzący byli zagubieni: bali się rosyjskiej inwazji na pełną skalę i próbowali działać jak najostrożniej. Zorganizowane działania zbrojne ruszyły dopiero pod koniec maja. „Gdy nabierali pewności, że Rosja nie zareaguje, zaczęli ostrzeliwać nas silniej i zaatakowali z wykorzystaniem cięższego sprzętu oraz lotnictwa. Na początku czerwca przekonali się, że Kreml nie będzie interweniował bezpośrednio i ruszyli pełną parą” – wspominał Girkin.

Po zajęciu Słowiańska fala szturmów na gmachy państwowe i komisariaty milicyjne przeszła po całym obwodzie. Kilka dni później sztandary tzw. DRL oraz Federacji Rosyjskiej powiewały na wszystkimi miejskimi i rejonowymi radami Zagłębia. Cała Ukraina oglądała kadry z Gorłówki, gdzie stróżowie prawa stojący w szeregu pokornie wykonywali rozkazy umundurowanego mężczyzny podającego się za podpułkownika rosyjskiej armii. Łatwość, z jaką milicjanci podporządkowali się nieznanemu, niewylegitymowanemu osobnikowi, była szokująca. Stało się jasne, że przedstawiciele państwa nie stawiają oporu i Ukraina oddaje władzę nad Donbasem tak samo jak nad Krymem.

Szybko wyszło na jaw, że człowiekiem, przed którym na baczność stanęli milicjanci z Gorłówki, jest Ihor Bezler, przed wojną pracownik niskiego szczebla w lokalnym przedsiębiorstwie komunalnym. Jego znajomi byli zaskoczeni metamorfozą tej postaci: niewyraźny mężczyzna w średnim wieku przerodził się w niebezpiecznego, bezczelnego bandytę, który szybko zasłynął z okrucieństwa. Rzeczywiście był on wojskowym i – tak samo jak Girkin – w lutym i marcu pomagał Rosjanom na Krymie w przeprowadzeniu aneksji półwyspu, po czym wrócił na Donbas, gdzie stanął na czele oddziału dywersantów i zaczął rządzić całym miastem.

Girkin potwierdził, że poznał Bezlera właśnie na Krymie. „Ludowy mer” Słowiańska i lider lokalnego „Pospolitego Ruszenia” Wiaczesław Ponomariow opowiadał w wywiadzie dla znanego rosyjskiego korespondenta wojennego Siemiona Piegowa w kwietniu 2021 roku, że również on w marcu w 2014 roku jeździł na Krym w celu prowadzenia konsultacji z Rosjanami. Okoliczności te potwierdzają, że działania zbrojnych grup na Donbasie wiosną 2014 roku nie były spontaniczne. Oddziały poszczególnych komendantów polowych koordynowano z Rosji, która wykorzystywała tych samych ludzi do kampanii na Krymie i Donbasie, choć nie przyznawała się do udziału w akcjach na wschodzie Ukrainy.

W warunkach zupełnej bezczynności władzy i milicji separatystom sprzeciwili się jedynie najbardziej odważni obywatele opowiadający się za zjednoczoną Ukrainą. Takim śmiałkiem był radny miejski Wołodymyr Rybak z Gorłówki. Gdy 17 kwietnia rebelianci wywiesili sztandar samozwańczej republiki nad radą miasta, polityk podjął próbę zerwania go i zastąpienia flagą Ukrainy. Zgromadzony tłum nie pozwolił mu na to. Ludzie Bezlera wrzucili go do samochodu i wywieźli do Słowiańska. Od tej pory nikt nie widział go żywego. Kilka dni później jego ciało, pokryte śladami tortur, znaleziono w rzece. Taki sam los spotkał studenta Jurija Poprawkę, który zgłosił się jako ochotnik do walki o Ukrainę, trafił do niewoli i został zakatowany przez striełkowowców.

Bestialstwo rosyjskich dywersantów nie pozwalało wątpić, że ich zamiarem jest wywołanie wojny. Girkin stosował okrucieństwo na pokaz, z pełną świadomością, że jego działania spowodują reakcję. Człowiek ten miał już za sobą kilka konfliktów zbrojnych i dobrze wiedział, jak je wywołać.

Władze miejskie Słowiańska i sąsiednich miejscowości bez mrugnięcia okiem przeszły na służbę rosyjskiej grupy zbrojnej. Radni oraz merowie mieli dwie drogi: zostać na miejscu i obsługiwać separatystów albo wyjechać z zajętych przez nich terenów. Niewielu wybrało drugą możliwość. Większość radnych przejętego miasta poszła na współpracę z okupantami. Komuniści dołączyli się do grupy Ponomariowa i brali udział w przygotowaniach antyukraińskiego powstania jeszcze przed pojawieniem się Girkina. Również regionałowie ofiarowali swoje usługi separatystom i 30 kwietnia posłusznie odwołali z posady mera Nelę Sztepę, a stanowisko przekazali Ponomariowowi. Decyzję tę poparł przyszły szef miasta Wadym Lach, wówczas radny miejski. Po usunięciu dywersantów z miasta tego polityka nie spotkały żadne problemy, w przeciwieństwie do Sztepy, która spędziła w areszcie kilka miesięcy pod zarzutem współpracy z terrorystami.

 Striełkowowcy podjęli walkę z ukraińskimi wojskami i zaczęli przygotowywać tzw. referendum wyznaczone na 11 maja przez „rząd tymczasowy DRL” rezydujący w okupowanej ODA w Doniecku. Początkowo nikt nie wierzył, że separatyści znajdą siły do organizacji takiego „performance’u”. Po zbrojnym przejęciu większości obwodu okazało się, że ich cel jest blisko, a Ukraina nie ma szans im przeszkodzić. Przywrócenie kontroli nad zajętymi terenami było możliwe tylko na drodze zbrojnej, a wyczerpane państwo miało ograniczone możliwości, by do tego doprowadzić.

 Rzeczywistą władzę w miastach Zagłębia sprawowały komendatury wojskowe rebeliantów. Zdemoralizowana milicja poddała się bez walki i wykonywała rozkazy agresorów, patrolując ulice w towarzystwie opołczeńców. Bezpieka zachowywała wobec nich życzliwą neutralność. Radnym i urzędnikom pozostawała rola dekoracyjna, byli oni również odpowiedzialni za przygotowanie lokali wyborczych, przeznaczonych do „wyrażenia woli ludu” – aktu mającego być kulminacją „rosyjskiej wiosny”.

Denys Kazanski, Maryna Worotyncewa, Jak Ukraina traciła Donbas, przeł. Maciej Piotrowski, Wydawnictwo Ha!art 2024.