Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

B. Keff, „Nieśmiertelny” (fragment)

6/2024

Ada biegła w kierunku wytyczonym przez jej homo-małpę, ale własną trasą. Najpierw, sadząc wysokimi susami po skwerku, usiłowała doskoczyć do gawrona, który polatywał nad ziemią. Kiedy poleciał wyżej, ona także jakby pofrunęła, równolegle z ptakiem. „Już-już-mam, już-mam, już-cię-chwytam!” Ale wylądował na gałęzi. Siadła pod drzewem i zadzierając pysk, szczekała do niego z nieukojoną pretensją i rozpaczliwą perswazją. „Hau! Uau! Hau!” – dość basowo. Widać było tylko nieco krokodyli kształt jej dolnej szczęki, kiedy szczekała tak zajadle i perswazyjnie, jak ssak może do takiego gada jak ptak, i nie wiadomo po co.

Czy ona go namawia, żeby zszedł, czy daje mu znać, że ją wkurza, czy też mu grozi? – pomyślała małpa Ady, wydobywając się na chwilę na powierzchnię muzyki, w której się zatapiała.

W każdym razie gawron nie uznał konieczności psa.

 – Mizede-mizede-mizede-mize-de-eeo!!!  zaśpiewał małpa Belafonte do wielkiego stadionu wypełnionego słuchaczami, którzy przyjmowali jego muzykę otwartymi sercami i uszami.

 – Eeeooo!!! – odpowiedziała publiczność pięknym, gęstym, równym, nie za głośnym echem.

Tak to w każdym razie słyszała, widząc oczami wyobraźni wielki stadion pod tropikalnym słońcem: morze głów i machających rąk; nagranie pochodziło z Kingstown, z koncertu na żywo, sprzed lat.

Ada nadal szczekała, siedząc pod drzewem. Przechodzący starszy małpa z fajką w zębach powiedział:

 – Dziadku, już za późno na polowania na ptaki.

 – Nie jest dziadkiem – objaśniła małpa Ady. – Jest kobietą w kwiecie wieku, a ta siwizna to nie siwizna, tylko kolor.

Ada była masywna, wielkości wyżła, czarna, podgardle, brzuch i łapy – sól z pieprzem. Miała krzaczaste brwi, które nadawały jej nieco srogiego, wojskowego wyglądu. Przez te brwi byłaby podobna do Czesława Miłosza, gdyby nie to, że pysk miała bez porównania bardziej naiwny w wyrazie. Czasami, kiedy przykucała, siusiając, i jednocześnie wyciągała nos i obwąchiwała trawę dookoła, było w tym coś z czytania prasy w klozecie.

Małpa Ady odwołała ją z wielkim trudem od gawrona i poszły do biblioteki publicznej numer 13. Przed biblioteką Ada przyspieszyła i wpadła do środka pierwsza. Małpa kierowniczka biblioteki, wytropiona natychmiast w małym pomieszczeniu za regałami, nieduża, zgrabna ciemna blondynka około czterdziestki, przywitała canisa Adę, wołając:

 – Przyjaciółko moja! – Jak Tristan do Izoldy.

Potem przypomniała Adzie, że trzeba usiąść grzecznie i czekać, o czym Ada i tak wiedziała, więc siadła w pozie, która tak zniewala małpy, pozie żarliwej adeptki: ogon na podłodze koniuszkiem wystukuje konwersacyjne rytmy: „czek­-czek­-czekam”. Pysk do góry, uszy zazwyczaj pół­klapnię­te, prawie stoją, nasłuchując szelestu zapachu, jaki wydaje nadchodzące żarcie.

 – Cóż, moja kochana przyjaciółko – powiedziała małpa kierowniczka do Ady. – Jak wiesz, nie jem mięsa. Ale mam dziś na drugie śniadanie rogaliki, masełko i konfiturę, którą moja mama sama usmażyła z róż wyhodowanych na swojej działeczce.

Mówiąc to, wyjmowała rogalik, masełko, a także słoiczek z konfiturą i przygotowała dla Ady kanapeczkę, objaśniając wszystkie swoje czynności, co dodatkowo upajało psa Adę. Ten nieprzerwany, słodki bełkot małp!

 – Czy Ada zjadła już całe pani śniadanie? – spytała małpa Ady małpy kierowniczki, czując się trochę niezręcznie, że stworzenie, za które chce być odpowiedzialna, jako że jest jego małpą przewodnią, zjadło małpie kierowniczce biblioteki całe śniadanie.

 – Nie szkodzi – powiedziała małpa kierowniczka. – Ja się odchudzam, a poza tym to takie przyjemne dać przyjaciółce coś dobrego.

Małpa Ady wymieniła książki, co zostało wpisane w komputer, pożegnała się za nie obie i poszły do pobliskiego sklepu mięsnego, gdzie sprzedawano tanie mięso dla psów. Małpa Ady wiedziała, że pies też człowiek – i jest to może najpiękniejsze porzekadło z kraju, w którym żyła – więc nie powinien jeść cały czas jedzenia z puszek i suchej karmy, w końcu ma jedną wątrobę i jeden żołądek. Ada została przed sklepem, a małpa Ady weszła do środka.

Był to już ostatni taki sklep w Warszawie i małpy z całego miasta zjeżdżały na Żoliborz kupować mięso dla siebie, ale głównie dla swoich psów i kotów. Ladę zawalały piersi, udka, szyjki, korpusy kurze oraz kawałki indyka – wszystko to miało zawsze jakiś niezdrowy, odmrożony różowo-żółty kolor. Za to na półkach w pojemnikach leżały wielkie kawały taniego mięsa: płuca, wątroby, nerki, kawałki końskie, kawałki baranie, ogony, uszy, ryje i wielkie czerwone serca. Bił od tego ciężki zapach stężałej i odparowanej krwi. Przy wejściu na zaplecze stał drewniany pieniek, jakich się już nigdzie nie widuje, na nim rąbano mięso z kością i krajano większe kawałki na kotlety. Nad pieńkiem, na ścianie, na metalowym krzyżu wisiała małpa Jezus Chrystus z głową spuszczoną na pierś. „Nie dosyć na tym, o nasz możny panie”, bo nad wejściem na zaplecze tkwiło zdjęcie małpy papieża, uśmiechniętego dobrotliwie i wspartego na pastorale. W otworze wejścia pojawiali się czasami opasły małpa, który rąbał toporkiem co większe kawałki mięsa, lub małpa sprzedawczyni, niosąca sobie szklankę herbaty albo kubek kawy.

Mógłby tu raczej wisieć wizerunek Anubisa, półmałpy z głową szakala lub psa, opiekuna zmarłych, który przygarniał ich ciała – pomyślała małpa Ady. Może robił to za pomocą swoich czułych i silnych kłów?

Małpa Ady poprosiła o serce cielęce, ekspedientka wyekspediowała dla niej jedno całkiem spore, zważyła i zapakowała.

*

Z sercem w plecaku i z muzyką w uszach małpa Ady poszła jeszcze dookoła domu, spokojną uliczką willową. Uliczka nazywała się Stefana Czarnieckiego; był to wódz, który niegdyś, w XVII wieku, pogromił na czele polskich małp małpy szwedzkie, bo te najechały tereny polskich małp, po czemu pretekstem były pewne sprawy dynastyczne. Choć szwedzkie małpy zostawiły wtedy swoje psy w domu.

Była przymglona, późna, ciepła i wilgotna jesień, niebo niskie, jasnoszaro-mgławo-kobaltowe, zapalano światła w oknach, a liście nadal przesiewały światło, nadając mu jakiś własny koloryt, miękko żółtawy lub zmierzchowo czerwony. Małpa Ady słuchała teraz innej piosenki: „Ale ja mam w sobie mordercę / wojownika, chcę zjeść twoje serce / chcę mieć w tobie przyjaciela / poczuć coś, poczuć coś / coś ci dać. / Oh yeah, chcę ci powiedzieć: / I love you, I love you, I love you, …”.

Potem następowało reggae’owe szarpniecie struny, która rezonowała długo, giętko, z kolistą wibracją, i wydawało się, że podobnie wibruje aura światła przesianego i spływającego z żółtych liści.

Wtedy u wylotu uliczki zobaczyły męską małpę Ady. Męska małpa Ady w kurtce khaki szła swoim zwykłym krokiem, który cechował się mocnym akcentem na prawą nogę i odbiciem lewą nogą, trochę krok matrosa na kołyszącym się statku, ale było to dyskretne i polegało raczej na rytmie. Żeńska małpa Ady i Ada bardzo się ucieszyły, małpa męska także, i Ada dobiegła do niej, kręcąc młynka ogonem.

 – Adutek, Zajączek! – powiedziała męska małpa Ady.

 – Cześć, Osławie! – powiedział Zajączek Osława, małpa Ady. – Jak się miewasz?

 – A dobrze, tylko jestem trochę przymulony, chyba od tej pogody – odparł Osław Zajączka, męska małpa Ady.

Osław z Zajączkiem i Adą wrócili na placyk, gdzie leżały sterty suchych liści. Małpa Zajączek wykopywała liście w górę, a Ada, szczekając z podniecenia głosem o kilka tonów wyższym niż zwykle, wyskakiwała w powietrze i usiłowała je łapać zębami. Kłapała przepotwornie. Podbiegł bokser imieniem Maks i z przekrzywioną głową usiłował dociec, na czym polega zabawa Ady, jednak nie udało mu się. Podeszła żeńska małpa Maksa.

 – Dzień dobry, pani Bożenko, dzień dobry panu – powiedziała.

 – Dzień dobry, pani Elu – powiedziała małpa Ady.

Żeńskie małpy psów zostały pogadać, a męska małpa Ady rzucała psom patyczki: lot patyczka – wyskok – Ada łapie patyczek; lot patyczka – wyskok – Ada trzyma dwa patyczki; lot patyczka – wyskok – Ada ma trzy patyczki. Ada wiele zyskiwała, a nic nie traciła. Maksiowi trzeba było rzucić osobno. Łapał tylko po jednym, jak większość psów. No cóż – pomyślały z uśmieszkiem w duszy małpy Ady. – Ha, ha, cóż, prawda, biedaku, i wśród psów Einstein rodzi się rzadko…

W domu małpa Ady kroiła serce na drewnianej desce, co nie szło jej łatwo.

 – Kurwa, kurwa, kurwa – mówiła małpa Ady, kiedy napotykała opór gęstej tkanki. Do tego serce wydzielało ciężki zaduch krwi i byłego życia, za byłym życiem pojawiał się miły pysk jakiegoś cielaka, wszystko to razem w ogóle było do kitu.

Potem małpa Ady wymieszała kawałki mięsa z ryżem i jarzynami i podała miskę Adzie, starając się nie pośliznąć w kałuży śliny, która wyciekła z pyska Ady, kiedy ta kontemplowała przygotowywanie tego przebogatego i pysznego dania. Ada podeszła do swojego obiadu jeszcze bardziej entuzjastycznie niż zazwyczaj; zjadła, oblizała się jakieś dwadzieścia razy, a potem wylizała miskę jak najlepsza zmywarka, na błysk.

 – Ty rybciu moja kochana – rozczuliła się małpa Ady. – Ty moja córciu kochana, ty moje słoneczko!

I dała jej niedużą dokładkę.

Bożena Keff, Nieśmiertelny, Filtry 2024.