Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Agata Listoś-Kostrzewa, „Ballada o śpiącym lwie” (fragment)

1949 

W listopadowy poranek o ósmej rano przed domem Witolda Budryka w Krakowie czeka już na niego samochód. Profesor musi zdążyć na dziesiątą do Wyższego Urzędu Górniczego w Katowicach. W jego teczce od kilku dni leży przygotowany referat. Treść z pewnością jest przemyślana, bez pośpiechu spisana na maszynie i zredagowana wiele razy. Wieńczy ją podpis profesora, co znaczy, że to wersja ostateczna, optymalna. Czy po drodze będzie jeszcze przez te dwie godziny poprawiać w głowie zdania, przestawiać szyk albo łagodzić lub zaostrzać ton? Na kartkach nie ma żadnych skreśleń, żadnego wahania. Jedynie jest podpis złożony odręcznie pod maszynopisem. A może podpisał od razu dlatego, że jednak nie pojechał osobiście, tylko do przysłanego samochodu wsiadł ktoś z katedry i ruszył wraz z jego referatem do Katowic, żeby przekazać opinię profesora – szefa Zakładu Mechaniki Górotworu pan – o kopalni, której pokłady do wybrania poza filarem miasta się kończą, a przecież jest tak „pięknie wyposażona we wszystkie urządzenia”? 

Temat wchodzenia kopalń pod miasta jest palący, bo zaczyna brakować węgla. „Musimy bardzo poważnie liczyć się z tym, że sprawa ta zostanie definitywnie zdecydowana już w najbliższych latach i to na korzyść przemysłu węglowego. Jaki wobec tego los czeka w najbliższej przyszłości znaczną ilość na- szych miast położonych w obrębie zagłębia węglowego? Nie ulega wątpliwości, że niektóre – zwłaszcza mniejsze – miasta będą skazane na przeniesienie. W obrębie takich miast będzie musiała być wstrzymana budowa nowych domów, istniejące zaś – w miarę ich zniszczenia – będą musiały być rozbierane; nowe domy będą budowane na obecnych peryferiach miast, na terenach już wyeksploatowanych przez kopalnię przynajmniej przed kilkunastu laty. W ten sposób miasta takie stopniowo zostaną przeniesione poza obecne ich granice. Trudniejsza sprawa jest z miastami dużymi, na których terenie znajdują się wartościowe objekty. W wypadku takim należy poważnie brać pod uwagę zarówno interes przemysłu górniczego, jak i interes miasta. Do zagadnień takich zaliczyć należy eksploatację górniczą pod Bytomiem. Pod tym względem musimy wyróżnić sprawę eksploatacji węgla i sprawę eksploatacji rud cynkowo-ołowianych, które również zalegają pod Bytomiem. Jeżeli chodzi o eksploatację rud, to w tym wypadku trudno będzie uniknąć bardzo poważnych zniszczeń budynków. O ile mi jest wiadome, to już Niemcy nosili się z zamiarem przeniesienia miasta Bytomia ze względu głównie na rudy cynkowo- -ołowiane. Rud tych mamy już mało, toteż należy się liczyć z tym, że w niedługim czasie eksploatacja ich pod Bytomiem stanie się bardzo palącą”. Swoje wyliczenia profesor Budryk opiera na obserwacji uszkodzeń w gminie Chruszczów w pobliżu kopalni Szombierki, gdzie szkody górnicze widać we wszystkich budynkach z wyjątkiem fińskich domków postawionych rok wcześniej. Większość uszkodzonych budowli musiała być kotwiczona, część została już wyburzona. 

„Przy niedokładnym podsadzaniu wybranych pokładów, jak to często ma miejsce na naszych kopalniach, obniżenie powierzchni wynosi około dwunastu procent grubości pokładu. W przypadku kopalni Szombierki obniżenie nie przekroczy ośmiu procent” – wylicza profesor. To znaczy, że na metr węgla wybranego spod ziemi powierzchnia Szombierek obniży się o osiem centymetrów. 

Dawniej, żeby zabezpieczyć powierzchnię, wrzucano pod ziemię skałę płonną, a poeksploatacyjne pustki zasypywano piaskiem, ale nie dało się tego wykonywać szybko i efektywnie. Próby zamulania, czyli oddzielanie piasku strumieniem wody o dużym ciśnieniu i wtłaczanie go rynienkami do rur pod ziemię, też okazały się nieskuteczne. Rury się zapychały, tworzyły się niepodsadzone jamy, nieszczelne miejsca, więc górotwór i tak się kruszył i pękał. Dlatego Budryk latami siedział nad modelami rurociągów podsadzkowych, którymi mogłaby popłynąć mieszanina wody z piaskiem potrzebna do wypełnienia pustek po wybranych pokładach po to, żeby po- wierzchnia nad nimi się nie zapadała. 

Inna metoda, której profesor nie był przychylny, to wybieranie z zawałem – w tym wypadku po wybraniu pokładu i zabraniu obudowy podtrzymującej strop górne warstwy zaczynały się zapadać i w ten sposób wypełniały wybraną przestrzeń, co jednak powodowało osiadanie powierzchni. Jeśli nad miejscem wydobycia stały budynki, mogły przegrać w tej nierównej walce z siłami obudzonej przez działalność górniczą natury. „Ze względu jednak na to, że interes państwowy wymaga nie tylko utrzymania obecnego poziomu wydobycia węgla, lecz i znacznego jego podniesienia, należy zastanowić się, czy nie znalazłby się sposób, który pozwoliłby kopalni na eksploatację kilku pokładów pod Bytomiem przy równoczesnym jak najdalej idącym zabezpieczeniu miasta” – podkreśla profesor Budryk w referacie. Z wyliczeń wynika, że trzeba te pokłady wybierać równocześnie i szczelnie podsadzać miasto dobrym piaskiem. Ale urząd górniczy już się zgodził na pokład 504, a pozostałe pokłady nie są jeszcze gotowe. Trzeba się spieszyć, zanim niecka osiadania sformuje się całkowicie na skutek odbudowy pokładu 504. 

Odbudowa – po niemiecku Abbau – to nic innego jak wybieranie złoża, tylko kojarzy się inaczej. Jakby kopalnie robiły ziemi przysługę, naprawiając coś, co popsuła natura. 

W raporcie profesor ostrzega też przed grubymi warstwami piaskowca, które jedynie przy wyjątkowo szczelnej podsadzce płynnej mogą zachować się bez załamania. „Mała nawet niedokładność podsadzania przyczyni się niezawodnie do załamań piaskowców i związanych z tym mniejszych lub większych uszkodzeń obiektów na powierzchni” – podkreśla Budryk, jakby przewidywał przyszły bieg wydarzeń w mieście. 

Grube warstwy piaskowca załamują się bardzo dużymi płytami. Jeśli spojrzeć na uskoki, o których już wiemy – odnotowuje profesor – to pewnie osiągną one szerokość stu metrów. Domy znajdujące się na środku płyty będą miały szczęście. Zdarzało się już w historii, że nawet kilkupiętrowe bloki wychodziły z takich załamań piaskowca bez obrażeń. Nie przetrwały jednak te, które stały bezpośrednio nad powstałą szczeliną. „Przy bardzo szczelnej podsadzce zostaną one zaledwie tylko zarysowane, co nie będzie wymagało nawet specjalnego remontu, przy podsadzce natomiast niedokładnej może tu i ówdzie zachodzić nawet potrzeba zakotwienia budynków”. Gdyby nad stropami pokładów ułożył się łupek, łatwo uginałby się nad podsadzaną przestrzenią i budynki w Bytomiu w ogóle nie uległyby uszkodzeniu. Dlatego „planowe prowadzenie robót i jak najdokładniejsze podsadzanie powinny być poważnie wzięte pod uwagę przez kopalnię i przestrzegane jak najskrupulatniej przez cały czas odbudowy. Znamy bowiem z doświadczenia, że po pewnym czasie zapomina się na kopalni o wziętych zobowiązaniach, górnicy zaś zaczynają lekceważyć niebezpieczeństwo, jakie zagraża budynkom na powierzchni”. Z tego też powodu urząd górniczy powinien kontrolować eksploatację, żądać raportów i karać przekroczenia – podkreśla autor referatu. 

„Nie należy zapominać, że pójście z odbudową pod Bytom będzie pierwszym na wielką skalę doświadczeniem wybierania węgla pod miastami. Jeżeli eksperyment ten się uda, nic nie będzie stało na przeszkodzie udzielaniu podobnych pozwoleń w przyszłości innym kopalniom. Toteż we własnym interesie przemysłu węglowego jest dopilnowanie ścisłego przestrzegania wszelkich ostrożności” – podpisano: profesor Witold Budryk. 

Agata Listoś-Kostrzewa, fot. Marta Jakubiak

2019 

Nie wszystkie skutki wejścia pod miasto dało się już wtedy przewidzieć. Budryk namawiał więc również innych naukowców do tego, żeby zajęli się tematem deformacji powierzchni. Stanisław Knothe wspominał po latach, że zasoby uwięzione w filarach ochronnych miast były w zasięgu ręki. Zachęcony przez profesora młody naukowiec jeździł po kopalniach, mierzył niecki osiadania, podliczał szkody, aż zauważył, że krzywa wpływów, jakie wywoływała eksploatacja górnicza na powierzchnię, układa się w kształt dzwonu przypominający krzywą Gaussa – dobrze znaną w statystyce z wykresu funkcji prawdopodobieństwa. 

– Nagle powstał prosty mechanizm, w którym skutki eksploatacji podziemnej są przenoszone przez proces przypadkowy na powierzchnię – wyjaśnia profesor Wacław Trutwin. – Stąd ta krzywa, która związana jest z procesami losowymi. 

– Czy ten element przypadkowości nie powoduje, że do końca nie wiadomo, co właściwie się wydarzy? – dopytuję, bo mamy przecież rozmawiać o tym, co stało się w Bytomiu. 

– Ależ nie! – ożywia się profesor. – Górotwór nie jest taki łatwy jak piasek. Są różne pokłady i ta niecka osiadania w rzeczywistości nie idzie w pionie. Przez to uwarstwienie i nachylenie pokładów ona też się odchyla. I Knothe znalazł formuły, dzięki którym można było wyznaczyć przesuwanie się tej niecki. Tu chodzi właśnie o to, że ten chaos jest przewidywalny! 

Teoria Budryka-Knothego pozwalała oszacować, jak będzie się formowała niecka osiadania nad wybranymi pokładami. Dzięki temu można było przewidzieć szkody, jakie wystąpią na powierzchni. Do profesora Budryka i doktora Knothego zaczęli zjeżdżać przedstawiciele przemysłu, którzy chcieli sięgnąć po złoża więzione dotychczas w filarach. 

– Nie wiem dokładnie, jak było z Bytomiem – mówi profesor Andrzej Kowalski z Głównego Instytutu Górnictwa. – Ale słyszałem, jak było z Hutą Pokój. 

(……)

2005, wrzesień 

Przy pokaleczonych już ścianach dawnego konwiktu żydowskiego ustawiają się ludzie. Niektórzy przystają na chwilę, przerywając spacer po mieście, inni przyszli na zaproszenie organizatora tego wydarzenia, Fundacji Zieleń Śląska. Właśnie trwa pogrzeb jednej z najstarszych kamienic w Bytomiu. 

– Umarł dom – mówią żałobnicy i stawiają zapalone znicze pod murami, które służyły sto pięćdziesiąt cztery lata. W tle słychać słowa żydowskiej poezji. 

Kamienica należała do Ottona Friedländera, bogatego przemysłowca, potentata węglowego. Później był tu konwikt żydowski, a w podwórzu garbowano skóry. 

Umieranie budynku przy ulicy Krakowskiej 24 zaczęło się za prywatnego właściciela. Niby zabezpieczając obiekt, rozbierał go kawałek po kawałku. Interweniował nawet Powiatowy Inspektorat Nadzoru Budowlanego, ponieważ właściciel nie miał pozwolenia na rozbiórkę. Wstrzymane dzieło zniszczenia kontynuowali złomiarze. Nie było już zabezpieczeń, kłódki na bramie, droga wolna. Po nocach odpiłowywali metalowe elementy, patroszyli wnętrza z tego, co dało się spieniężyć lub czym można było palić w piecu. 

Kamienicę żegna kilkadziesiąt osób przy zachodzie słońca, dźwiękach bębnów, w blasku stu pięćdziesięciu czterech zniczy. 

2019 

Helena Jadwiszczok-Molencka z Biura Miejskiego Konserwatora Zabytków Urzędu Miejskiego w Bytomiu też brała udział w pogrzebie kamienicy na Krakowskiej 24. Zna każdy budynek w mieście. Wytyka palcem te, które tylko udają stare kamienice, bo wnętrza mają już wypatroszone, poobniżane sufity, żeby mogły zmieścić więcej pięter. Historyczne budynki okrywane są warstwami styropianu, pod którym znikają subtelne detale, kształty i proporcje. Niektóre przez cały wiek stały w rzędzie lub zlicowane parami, a potem nagle jeden robi jakby krok do przodu. Zaczyna wystawać na chodnik, okna ma trochę głębiej wciśnięte, szyby nie wpuszczają już tyle światła co dawniej. Kiedy kamienica zostaje ocieplona styropianem, zmienia się w termos. Ludzie zaczynają się wtedy skarżyć, że w mieszkaniach robi się grzyb, bo wilgoć nie ma jak odparować przez uszczelnione mury. 

Wraz z remontami znikają też z miejskiej przestrzeni pastele, znika czerwień klinkierowej cegły, w bogatszych kwartałach znika biel. Znikają również beżowe tynki z miką, małymi kamyczkami odbijającymi światło, i te różowe, barwione w masie. Pastele nasycają się ostrymi barwami, na których za jakiś czas osiądzie kurz, bo tynk na styropianie łatwiej się brudzi. 

– Jak położymy styropian, to oszukujemy się, że zrobiliśmy remont – mówi Helena i prowadzi mnie przez bramę. Mijamy metalowe ogrodzenie i wchodzimy na porzucony skrawek zieleni, do którego kamienice odwróciły się plecami. 

– Wiesz, gdzie jesteśmy? 

Rozglądam się po małym placu porośniętym trawą, który wygląda tak, jakby ktoś zapomniał, że tutaj można jeszcze wcisnąć wąską kamieniczkę, niewielki budyneczek. Na trawie wśród wydeptanych ścieżek leżą stare różowe klapki, butelki, drobne śmieci. W powietrzu unosi się woń po spacerach psów. 

– Jesteśmy na dawnym cmentarzu żydowskim – wyjaśnia. – Macewy przewieziono w czterdziestym piątym na stary cmentarz przy Piekarskiej, ale okazało się, że nie wszystkie. Jak zaczęto docieplać kamienicę, to przy fundamentach wykopano ludzkie szczątki i resztki macew, niechlujnie przysypane ziemią. A działka przez lata widniała jako budowlana. 

Helena odkrywa zakamarki, w których ukrywają się architektoniczne perełki, witraże na klatkach schodowych, zabytkowe kształty okien, loggie, rzeźbione drzwi. Najlepszym konserwatorem w mieście bywa bieda, która nie wyrzuca pieców kaflowych, rzeźbionych framug i okiennic, nie upraszcza kształtów, nie zamienia metaloplastycznych dekoracji balkonów na tańsze. Wspólnotom mieszkaniowym udaje się czasem zaciągnąć kredyt na renowację, zachować oryginalne drzwi, wystarać o kolorowe szklenia. Wiele osób powie mi, że jeśli spotkam wyremontowaną kamienicę w mieście, to na dziewięćdziesiąt procent będzie to zasługa wspólnoty. 

Tak, znajdujemy się w centrum wielkiego miasta. Tak,
powoli znikamy z powierzchni ziemi, zostają zarośnięte krzewami bocznice. Tak. 

– pisze Marek Pacukiewicz, który poświęca miastu strofy swoich wierszy i szuka piękna w jego rozpadzie. 

– Bytom jest niemożliwy – mówi Pacukiewicz. – Niemożliwa jest jego historia, niemożliwe wręcz, że nawarstwia się tu aż tyle wątków, sprzecznych czasem. Tyle w tym mieście kontrastów… Kultura miesza się z naturą, przyroda w tle przemysłowej architektury. Bytom to jest miasto, które uczy pokory w dialogu z rzeczywistością. Można przejść przez nie i stwierdzić, że jest zaniedbane. Ale można też zachwycić się fasadami kamienic, zatrzymać się, zastanowić, skąd to wszystko się wzięło i jaka historia się tutaj kryje. Tego mnie Bytom nauczył. Że trzeba się uważnie rozglądać, wsłuchać w to, co mówi miasto. Tylko tak można je zrozumieć. Nasze miasto zostało wpakowane w stereotyp. Ta czarna legenda jest bardzo spektakularna w prasie. Sam ostatnio rzadziej zaglądam do centrum i jak przejdę kawałek, jestem autentycznie zaskoczony. Może to jest już mitologizowanie, ale gdyby te miejsca nie miały w sobie konkretnej treści, to nie można by ich mitologizować, prawda? A wie pani, dlaczego jeszcze Bytom jest miastem niemożliwym? Bo wciąż trwa, od średniowiecza, mimo burzliwej historii, klęsk, katastrof. Ma już może trochę sponiewierane, jednak nadal szlachetne oblicze. My tu teraz jesteśmy przez chwilę, możemy trochę popsuć, nabroić, ale miasto przetrwa. 

Agata Listoś-Kostrzewa, Ballada o śpiącym lwie, Dowody na Istnienie 2021.