Adam Kwaśny „Wszystkie zajęcia Yoirysa Manuela. Opowieści kubańskie” (Fragment)
Adam Kwaśny „Wszystkie zajęcia Yoirysa Manuela. Opowieści kubańskie” (Fragment)
Autor
RedakcjaQUINCE
Piętnastoletnia Kubanka ostro wchodzi w dorosłość. W starych, dobrych hiszpańskich czasach, a nawet później, kiedy krajem rządził obłąkany prezydent Machado, piętnastolatka mogła wyjść za mąż, rodzić dzieci i spijać miód kobiecego losu. Dziś na Wyspie uroczyście obchodzi się quince, piętnaste urodziny. Przygotowania trwają całymi tygodniami. Rodzina wydaje ostatnie peso – szyje strojne suknie, zamawia fryzjera i makijażystę – aby w dniu urodzin, w przytomności miejscowego fotografa, dziewczynka mogła odegrać rolę księżniczki, damy pik, gwiazdy serialu, szczęśliwej wdowy i mężatki w dziurawych majtkach.
Na zdjęciach, które przechowuje w starym numerze „Voque’a” zostawionym przez jakiegoś turystę na plaży Ancón, Yamile ma właśnie piętnaście lat. Na zielonych ścianach jej rodzinnego domu też wiszą jej zdjęcia w czerwonej sukni z koronkami i falbankami. Wygląda na nich jak gotowa do sprzedania szejkom finalistka konkursu piękności.
Nie ma tu innych obrazków, nie ma nawet telewizora, w którym do południa można by obejrzeć transmisję z rozgrywek szachowych, a wieczorem reportaż z morskiego akwarium, jest tylko domowy ołtarzyk z figurką Matki Boskiej od Miedzi, czyli santeryjskiej bogini Ochún, królowej wachlarzy, słodkiej wody, miłości i macierzyństwa.
Rodzina Yamile jest bardzo religijna. Domu pilnuje kamienny posążek ustawiony w glinianej misce w kącie za drzwiami. To Eleguá, pan gościńców, szalone dziecko otwierające w życiu nowe drogi i możliwości. Na podwórku za domem stoi casa de brujo, chatka czarownika, gdyż wuj Yamile jest szamanem palo, religii z Konga.
Na długo przed piętnastymi urodzinami Yamile śniła o czerwonej sukni, którą rodzina zamówiła u krawcowej w pobliskim Sancti Spíritus. Materiał przywiózł wujek z Hawany, a na krawcową zrzucili się nawet ci, których nie było na to stać. Do miary Yamile pojechała z mamą autostopem: najpierw węglarką, którą ciągnął traktor, potem ciężarówką wyładowaną dachówkami.
W Sancti Spíritus była pierwszy raz. Miasto wydało się jej zbyt pachnące i budziło lęk. Ulicami przewalał się tłum, a w bramach, gdzie urządzono prowizoryczne sklepiki, sprzedawano krany, rurki, kółka zębate, parasole, sukienki, koronkowe bolerka, buty, majtki, biżuterię z plastiku i z tombaku, słowem wszystko, czego dusza zapragnie.
Krawcowa mieszkała niedaleko centrum, na ulicy José Martíego, w kamienicy na pierwszym piętrze, do którego prowadziła osobna, wąska klatka schodowa. Mama Yamile wspięła się na palce i nacisnęła ukryty w kącie framugi dzwonek. Usłyszały cichy stuk, skomplikowany system sznurków odblokował zamek i mogły wejść na górę po schodach wyłożonych kafelkami w chińskie wzory.
Pracownia zastawiona manekinami, na których wisiały gotowe sukienki, mieściła się w ogromnym, wysokim pokoju. Żaluzje były przymknięte, ale słońce i tak wdzierało się do środka, wzniecając gorące smugi kurzu. Yamile nigdy w życiu nie widziała tylu cudownych sukien – białych, jak dla dziewic, które biorą ślub w telenowelach, albo błękitnych i purpurowych, jak dla prawowicie poślubionych dziwek, właścicielek hektarów cukrowej ziemi i niewolników. Była tam też czarna suknia przeszywana złotymi nićmi, z delikatną szarą koronką, jakby dla szczęśliwej wdowy, która wreszcie doczekała się wyzwolenia. Wszystkie suknie zostały uszyte dla dziewcząt, które w piętnaste urodziny miały stanąć przed obiektywami fotografów, odgrywając pierwszy, a pewnie i ostatni raz w życiu role bohaterek popularnych seriali, księżniczek z romansów, uwodzicielek i wampów z soft porno.
Między manekinami przebierała się jakaś dziewczynka. Właśnie zdjęła suknię i Yamile zobaczyła, że jest prawie biała, a jej ręce i nogi są szczupłe i delikatne jak u tancerek z Hawany, które występowały kiedyś w Trinidadzie podczas Tygodnia Kultury. Yamile nie była szczupła ani wysoka, w ciemności zaś widać ją było dopiero wtedy, kiedy się uśmiechnęła.
Matka dziewczynki rozmawiała z krawcową o przygotowaniach do urodzin. Rodzina wynajęła już czerwonego chevroleta rocznik ’58, którym jubilatka miała objechać pobliskie dzielnice i w którym prócz fotografa będzie kamerzysta filmujący przechodniów pozdrawiających piętnastolatkę, a na przyjęcie miała się zjechać familia z całej Wyspy – od Santiago po Pinar del Río.
Yamile słuchała zamyślona. Jej rodziców nie było stać na chevroleta, rodzina nie miała też skąd przyjeżdżać, bo w komplecie gnieździła się na jednej ulicy w Trinidadzie, oczywiście prócz wujka z Hawany, którego związku z rodziną nikt tak naprawdę nie potrafił wyjaśnić.
Wreszcie stanęła przed krawcową, grubą czarną kobietą o skośnych chińskich oczach. Miara była długa i powolna. Yamile poddawała się ciepłym dłoniom krawcowej, która odwracała ją to w jedną, to w drugą stronę, kazała podnosić ręce w górę albo rozkładać je szeroko, z czułością odmierzając na niej niewidzialną suknię. Yamile widziała już, jak jej ramiona pokrywają się czerwonymi lśniącymi rękawami, a na piersi, brzuch i uda opada chłodna tkanina. Prawie usypiała, kiedy krawcowa klepnięciem w tyłek obudziła ją z letargu. Nieprzytomnym wzrokiem patrzyła na czarną kobietę, która mówiła coś szybko do matki, zapisując na kawałku papieru długie kolumny cyfr. Matka Yamile w milczeniu kiwała głową, ale widać było, że spodziewała się znacznie mniejszych wydatków.
Yamile prawie nie pamięta drogi powrotnej. Tylko to, że czekały gdzieś nocą przy szosie, że minął je jeden, potem drugi samochód, że wreszcie jechały, wdychając opary ropy, a ona drzemała na ramieniu matki.
Historia, którą chcę opowiedzieć, wydarzyła się trzy dni przed piętnastymi urodzinami Yamile.
Yoirys z Trinidadu, wuj Yamile i szanowany w okolicy czarownik, zawołał ją do swej casa de brujo. Yamile poszła posłusznie i zapukała w drzwi trzy razy, aby bóstwa opiekuńcze zaakceptowały jej obecność. Nucąc zaklęcia, Yoirys spytał zmarłych, czy urodziny Yamile przebiegną bez zakłóceń, i rzucił na ziemię skorupki kokosa. Wszystkie upadły tak, że szaman nie miał wątpliwości: jego siostrzenicy groziło niebezpieczeństwo. Natychmiast zawołał matkę Yamile, a jej samej kazał biec do domu i włożyć jakieś stare ubranie.
Yamile rozejrzała się po swoim pokoju. Miała tak mało ubrań, że znalezienie czegoś naprawdę niepotrzebnego nie było łatwe. Usłyszała jednak płacz matki na podwórku i zdecydowała się na spodnie od dresu oraz spraną koszulkę na ramiączkach.
Yoirys poprosił o pomoc jedną z ciotek, biegłą w praktykach palo. Roztrzęsionej Yamile kazał wejść do chatki, potem wszedł tam za nią razem z ciotką, starannie zamykając za sobą drzwi.
Zebrani na podwórku słyszeli śpiewy, odgłos szarpania i rwania szmat. Trwało to może z pół godziny, potem drzwi chatki się otwarły i wyszła z nich Yamile, rozczochrana, mokra od miodu i rumu, obsypana białym proszkiem i czerwoną ziemią. Po szyję była owinięta czerwonym płótnem. Matka natychmiast zaprowadziła ją do łazienki, gdzie czekał już kubeł wody z mieszanką mocnych ziół.
Dziewczyna długo się myła w ziołowej wodzie. Tymczasem Yoirys, dygocząc jeszcze po obrzędzie rompimiento i mamrocząc coś gniewnie, upychał do worka poszarpane ubranie Yamile, zdarte z niej razem z niebezpieczeństwem, o którym w porę ostrzegli umarli. Uspokajał się powoli, aż w końcu przysiadł na progu chatki i zapalił cygaro.
A potem były urodziny, fotograf, rodzina, nawet znajomi z odległych ulic, bo wszyscy lubili miłą i ładną Yamile. Był ogromny kwadratowy tort, tak słodki, że od cukru pociły się oczy. Był rum i był wujek z Hawany, który śpiewał ballady, starym zwyczajem zawieszając w ciszy końcówki refrenów.
Yamile chętnie pokazuje tamte zdjęcia. Minęło pięć lat, trochę przytyła, a jej policzek jest nieco mniej jedwabisty. Ludzie mówili o jakimś narzeczonym ze wsi: że żołnierz, że jak wróci, to jego kawałek ziemi zapewni Yamile spokojny byt i pomidory. Ale żołnierz nie wrócił, a może wrócił do innej Yamile.
W każdym razie nasza Yamile wciąż mieszka w Trinidadzie. Można ją zastać w domu albo spotkać na targu, gdzie pomaga ciotce sprzedawać pamiątki z hebanu. Cierpliwie czeka na przyszłość.
Fragment pochodzi z książki Adama Kwaśnego „Wszystkie zajęcia Yoirysa Manuela. Opowieści kubańskie” (Wydawnictwo La Companía, 2017)