Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Nieobecne. „Szpital Przemienienia” [LEM: REWIZYTA]

Recenzje /

Z literaturą nurtu science fiction nigdy nie było mi po drodze, kontakt z przepastnym dorobkiem Stanisława Lema ograniczyłam więc do – niezbyt mile wspominanej – lektury Głosu Pana pod koniec studiów. Nawet poczucie kulturoznawczego obowiązku, którym zwykle uzasadniam zapoznawanie się z wieloma nieodpowiadającymi moim gustom tytułami, nie było na tyle silne, bym sięgnęła po klasyki takie jak Solaris czy Dzienniki gwiazdowe. Moje zainteresowanie wzbudziło dopiero dzieło, o którego wyjątkowości stanowić miał – według Janusza R. Kowalczyka – całkowity brak odstraszających mnie elementów fantastyki naukowej. 

Powstały w 1948 roku Szpital Przemienienia to pierwsza część trylogii Czas nieutracony, w skład której wchodzą również powieści Wśród umarłych i Powrót. Fakt, że do napisania kolejnych dwóch tomów poświęconych losom młodego lekarza, Stefana Trzynieckiego, zmusiła autora doktryna socrealistyczna, zapewne zadecydował o jego niechęci do wznawiania całości cyklu (miało to miejsce zaledwie trzykrotnie, ostatni raz w połowie lat 60. ubiegłego wieku).

Akcja najbardziej realistycznego z dzieł Lema rozpoczyna się w momencie przybycia Stefana w okolice fikcyjnej Nieczawy, na wieś, gdzie odbyć ma się pogrzeb jego wuja. Niespodziewanie dochodzi wówczas do spotkania bohatera z kolegą po fachu, Stanisławem Krzeczotką. Zatrudniony w pobliskim „sanatorium”, czyli szpitalu psychiatrycznym, namawia on protagonistę do rozpoczęcia tam praktyki. Splot przypadku i przeznaczenia sprawia, że propozycja zostaje przyjęta. 

Szaleństwo, przemoc, mizoginia

Atmosfera i zwyczaje panujące w ośrodku w niewielkim stopniu odbiegają od tych, które przejmująco opisywała choćby Christine Lavant w Zapiskach z domu wariatów czy opowiadaniu Dziecko, wchodzącym w skład wydanego niedawno tomu Historia zapisana na drzwiach i dwie inne opowieści. Oficjalne metody leczenia to zimne kąpiele, brom, skopolamina i „szoki”; nieoficjalne: przemoc fizyczna niewykwalifikowanych, rekrutowanych spośród okolicznej ludności sanitariuszy i sanitariuszek, którzy i które najbardziej problematycznych pacjentów (…) tłuką mściwie, z bliska, po chłopsku, wyszukując najboleśniejsze, wyrozumowane ciosy. Mój czytelniczy dyskomfort wzbudziły też inne, nieco mniej oczywiste kwestie.

Dyskusyjny wydaje się stosunek do płci żeńskiej prezentowany przez różne postaci męskie. Stanisław (doktor), za współczesną inkarnację którego uznać można by niezbornego uczestnika programu w stylu Mistrzowie podrywu, niepowodzenia w relacjach damsko-męskich rekompensuje sobie deprecjonowaniem kobiet oraz tego, co z kobiecością najbardziej mu się kojarzy, czyli instynktu macierzyńskiego. Sekułowski (pacjent; poeta i morfinista) w specyficzny sposób parafrazuje biblijną przypowieść o Ewie powstającej z adamowego żebra: (…) kiedyś jakieś białko wykrzywiło się trochę, tu czegoś zabrakło, tam się coś uwypukliło, no i powstały pewne wklęsłości, i podporządkowane im wzniesienia (…). Innym razem wyraża opinię, że filantropia to zajęcie, na które (…) skazane są dyplomowane dziewice o wysychających hormonach (…). Wreszcie: obłożnie chory ojciec głównego bohatera, zaniedbujący dotąd swe obowiązki wychowawcze, na łożu śmierci czuje się w obowiązku uświadomić syna, że (…) od kobiety nie trzeba wymagać ani urody, ani rozumu. Tylko miękkości. Czucia. Reszta przyjdzie sama

Na tym tle nie lepiej wypada Stefan oraz jego stosunek wobec jedynej lekarki w szpitalu, doktor Nosilewskiej. Gdy widzi ją po raz pierwszy, odnosi wrażenie, że spokój jej ma odcień macierzyński, który cechuje rysy Afrodyty (…). Nieprzypadkowo w finale powieści – SPOILER – towarzysząca mu bohaterka sprowadzona zostaje do roli matki i kochanki zarazem. W przeciwieństwie do wszystkich pacjentek, których fizyczne niedoskonałości Trzyniecki natychmiast zauważa, lekarka jest piękna doskonale (lub też, nieco mniej wybrednymi słowy, nabita jak akumulator kobiecością). Ewidentny brak jakichkolwiek cech osobowościowych doskonale współgra z jej posągowością i niedostępnością. Zresztą, początkowo do Nosilewskiej wzdycha wyłącznie Staszek; Stefan zaś (…) nie odczuwa żadnego zainteresowania. Ładna, bardzo ładna, oczy niezwykłe – stwierdza uprzedmiotawiająco, po czym wyrokuje – ale [ma w sobie] coś odpychającego. Mizoginia siedemdziesięcioletniego dzieła oburza mimo wszystko odrobinę mniej niż uwaga Wojciecha Orlińskiego, który w książce Co to są sepulki? (2007) za smakowitą obserwację obyczajową uznaje następującą wymianę zdań z trzeciego tomu trylogii: – Nie rusz ekskremencie. Tomka dziewczyna. – Ale on szczęściarz. Diabeł mu jaja kołysze

Wojna, Zagłada, żydowskość 

Niepokojące realia heterotopicznej szpitalnej przestrzeni czy seksistowska maniera odnoszenia się do kobiet nie uderzyły mnie w debiucie Lema najbardziej. Choć opisane w Szpitalu Przemienienia wydarzenia rozgrywają się między lutym a październikiem 1940 roku, Niemcy, wojna, klęska, to wszystko odbija się tu – jak w pewnym momencie przytomnie stwierdza sam protagonista – tak bardzo pośrednio, że można mówić najwyżej o jakimś dalekim echu. Przybywszy na wiejski cmentarz, Trzyniecki dostrzega zbiorową mogiłę zwieńczoną jednoznacznym napisem: Przechodniu Powiedz Polsce Tu Leżą Jej Syny / Byli Jej Posłuszni Do Ostatniej Godziny. Bohater rozumie też, dlaczego zwyczajowo składane na grobach kwiaty zastępuje skromna jedlina. Pocztą pantoflową docierają do niego wieści o ukrywających się w lasach partyzantach, pacyfikacjach i wywózkach, a nawet – rozgrywających się gdzieś w tle – wydarzeniach, które określa się dziś mianem Holokaustu od kul (ang. Holocaust by bullets). Dopiero podczas wizyty w mieście, dokąd przybywa, by odwiedzić niedomagającego ojca, okupacyjne realia uderzają go (a co za tym idzie: także odbiorczynie i odbiorców) w pełni: ulice noszą niemieckie nazwy, umundurowani i uzbrojeni żołnierze patrolują okolice, nad głowami przechodniów przelatują samoloty z czarnymi krzyżami. Na tym jednak nie koniec. Okazuje się, że za swój cel naziści zaczynają obierać placówki takie jak ta, w której na co dzień pracuje i mieszka Stefan. 

Tak oto Lem – jako jeden z pierwszych polskich twórców – nawiązuje do akcji o kryptonimie T4 (niem. Aktion T4 lub E-Aktion), prowadzonej w latach 1939-1944, polegającej na eksterminacji osób z różnego rodzaju niepełnosprawnościami i schorzeniami (m.in. schizofrenia, niepoczytalność, pląsawica Huntingtona, padaczka). Choć z oczywistych względów trudno o dokładne szacunki, w jej wyniku życie stracić mogło około dwustu tysięcy ludzi (pisze o tym np. Götz Aly w reportażu Obciążeni. «Eutanazja» w nazistowskich Niemczech). Stąd też – wracając do realiów powieściowych – na wieść o zaplanowanej na kolejny ranek pacyfikacji szpitala, personel staje w obliczu wielkiego dylematu: ratować wyłącznie siebie, czy może spróbować ocalić również bezbronnych podopiecznych. Jeśli tak, w jaki sposób? 

W ramach tradycyjnych odczytań powieści wskazuje się na jej rozmaite – mniej lub bardziej czytelne – inspiracje literackie: Czarodziejską górę Tomasza Manna, Wyspę doktora Moreau Herberta G. Wellsa, a także twórczość Josepha Conrada i Fiodora Dostojewskiego. Otwarcie – nawet jeśli dla niektórych bluźnierczo – przyznam, że na dźwięk tych nazwisk i tytułów moje serce nie bije szybciej. Wręcz przeciwnie, zalewa mnie fala potężnego znużenia. Dlatego właśnie lektura Szpitala Przemienienia jako traktatu filozoficzno-moralnego (na różne sposoby podejmującego kwestię odpowiedzialności jednostki za wydarzenia od niej niezależne), przeplatanego łacińskimi nazwami najrozmaitszych schorzeń i szczegółowymi opisami skomplikowanych zabiegów, nie przyniosła mi cienia satysfakcji. 

Naprawdę ciekawie zrobiło się, gdy uruchomiłam zupełnie inny model interpretacyjny, zaproponowany przez Agnieszkę Gajewską w pionierskiej i porywającej zarazem pracy Zagłada i gwiazdy. Przeszłość w prozie Stanisława Lema (2016). Wskazując szereg niedopowiedzeń i niekonsekwencji, a następnie uzupełniając je o konteksty biograficzne, historyczne i geograficzne, badaczka proponuje traktować omawiany tytuł (…) jako opis nie tylko losów pacjentów psychicznie chorych, ale i żydowskich mieszkańców Lwowa – miasta usytuowanego wśród wzgórz (…) (podobnie zresztą, jak samo „sanatorium”, ulokowane w pobliżu fikcyjnego Bierzyńca). Dopiero wówczas możliwe staje się dostrzeżenie w niekoherentnej, miejscami mglistej fabule (…) sposobu na opowiedzenie o losach mieszkańców miasta zagarniętego przez Związek Radziecki, o których nie można pisać i o cierpieniu których nikt w powojennej Polsce nie chce słuchać.

Przykładem jednego z bardziej czytelnych (spośród rozsianych w powieści i bynajmniej dla Lema nieoczywistych) „tropów żydowskich” jest scena, w której Stefan przygląda się swojej twarzy w lustrze: dostrzega czarny zarost, ciemne oczy i odziedziczony po ojcu, ostry, zagięty nos; chciwy, jak zwykła go nazywać matka. Innym razem Trzyniecki zostaje przez nieznajomych „wzięty za Żyda”. Świadomość ta dociera do niego z opóźnieniem, ale nie wydaje się nią wstrząśnięty czy choćby zdziwiony. Przeciwnie: przyznaje sam przed sobą, że to mu się niekiedy trafiało. Zdaniem Gajewskiej najważniejszym wyzwaniem, z jakim konfrontuje się Stefan, jest posądzanie go o bycie Żydem. Co więcej, z dalszych części Czasu nieutraconego wynika między innymi, że przeżył on pobyt w bełżeckim obozie zagłady: w rzeczywistości za jedynych ocalałych uznawani są Rudolf Reder, którego wspomnienia opublikowano w 1946 roku i Chaim Hirszman, zamordowany przez członków polskiego podziemia antykomunistycznego wiosną tegoż roku, w dniu składania świadectwa o obozie. Wątek ten, nieprawdopodobny z historycznego punktu widzenia, znajduje co najmniej kilka autobiograficznych uzasadnień: po pierwsze, większość bliskich i przyjaciół Lema zginęła właśnie w Bełżcu lub w jego rodzinnym Lwowie. Po wtóre, w roku 1950 – kiedy powstawał Powrót – głównie dawny obóz Auschwitz-Birkenau wykorzystywano w celach propagandowych; o innych miejscach masowej eksterminacji Żydów mało kto mówił i pamiętał. 

Odczytywanie Szpitala Przemienienia przez pryzmat doświadczeń wypartych, przemilczanych lub widmowo obecnych czyni z niego tekst podwójnie fascynujący: przemianie ulega też sam autor. Czołowy polski twórca science fiction, którego międzynarodowej popularności byłam oczywiście świadoma pomimo obojętności wobec jego futurologicznej wyobraźni, staje się pisarzem, jak ujęła to Małgorzata Walendowska, więcej zakrywającym, niż odsłaniającym. Przyznaję: odkrycie w zaledwie ułamku jego twórczości pozornie nieobecnych śladów związanych z tożsamością i traumą, otworzyło mi oczy na zupełnie innego, nieoczywistego, wreszcie interesującego Lema. Takie niespodzianki lubię w literaturze najbardziej i do tego rodzaju ponownych lektur zachęcam.

Tekst powstał w ramach projektu LEM: REWIZYTA współfinansowanego ze środków Miasta Krakowa

Aleksandra Kumala

(ur. 1995) – kulturoznawczyni, doktorantka UJ, współredaktorka tomu „In(ter)wencje. Analizy kulturoznawcze”. Niegdyś zagorzała fanka Ich Troje i „Zbuntowanego anioła”, obecnie skłania się raczej ku Glenowi Hansardowi i kinu indie (choć sentyment pozostał). Teksty o filmach i literaturze publikuje też na łamach „Dwutygodnika”, „Fabulariów” czy „Przekroju”. Pochodzi z Chrzanowa, mieszka w Krakowie, uwielbia Wrocław. Chipsom nigdy nie odmawia.