Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

„Niech ci się nie wydaje, że jesteś kimś” (K.O. Knausgård „Moja walka. Księga 2”)

Recenzje /

Premiera drugiego tomu Mojej walki Karla Ovego Knausgårda – planowana na marzec, a ostatecznie przesunięta na koniec maja – przyniosła także zapowiedź kontynuacji całego cyklu, co nie dziwi po dobrze przyjętej w Polsce części pierwszej. Nietrudno też przewidzieć, że powieść – powszechnie określana mianem literackiego fenomenu na światową skalę – odniesie sukces także na naszym rynku wydawniczym (w pewnym sensie już go przecież odnosi). Na razie jednak, w oczekiwaniu na pozostałe cztery części sagi Knausgårda, pozostaje zmierzyć się z tomem drugim, który zasadniczo różni się od pierwszego.

Przede wszystkim Knausgård nie poświęca już tyle uwagi zmarłemu ojcu. Tym razem to nie on jest spoiwem całej historii. Figura ojca transponowana jest też w zupełnie inny sposób. Jego śmierć i wpływ, jaki wywarł na syna, najważniejszy temat Mojej walki 1, perfekcyjnie prowadzony przez jej kilkaset stron, pozostają tu niemal nietknięte. Otwarta kontynuacja tego wątku mogłaby skończyć się fatalnie (jak w przypadku Kuczoka), z czego Knausgård najwyraźniej świetnie zdaje sobie sprawę, dlatego w Mojej walce 2 ojciec pojawia się jedynie w kilku kluczowych momentach, jako swoisty kontrapunkt. Rezultat, który Knausgård przez to osiąga, można opisać następująco: jeszcze więcej precyzji i chłodu. Przykładem takiej sceny jest powalający wprost finał powieści – kiedy to matka narratora w kilku nad wyraz ciepłych słowach opisuje początki znajomości ze zmarłym mężem (wydawało mi się, że to początek baśni). W drugim tomie akcent został więc wyraźnie przesunięty – Knausgård nie zmaga się już ze stale prześladującym go widmem ojca, ale przede wszystkim z samym sobą.

Na drugą część Mojej walki w głównej mierze składają się liczne próby wytworzenia więzi z bliskimi, w co Knausgård – stale miotający się od socjopatii do akceptacji – wkłada wiele wysiłku. Trudno oprzeć się wrażeniu, że staranne, zniuansowane portrety – Lindy (przyszłej, drugiej żony Knausgårda, matki jego dzieci; wątek Tonje, pierwszej żony, którą zostawił, przeprowadzając się z Norwegii do Szwecji, nie został dopowiedziany), dzieci pisarza, jego przyjaciół, matki i teściowej – są jedynie narzędziem, za pomocą którego Knausgård uzyskuje znany już z pierwszego tomu efekt i sprawnie uwodzi czytelników. Przede wszystkim nie są to niewinne, rozczulające opisy rodziny i bliskich pisarzowi osób, ale lustro, w którym z niemal sadystyczną uwagą przegląda się narrator. Wszystkie sylwetki, oddane w charakterystyczny dla Knausgårda sposób, są niezwykle realistyczne, brutalne wręcz i bardzo „przekrojowe”, ale ich bezkompromisowość zasadza się na jakiejś paraliżującej i obsesyjnej (chorej?) trosce, doprowadzonej niemal do granic zdrowego rozsądku, przez co wszystkie relacje z bliskimi w Mojej walce 2 są zawsze bolesne i wyczerpujące. Bohater, który przez ponad 700 stron obawia się, że nie będzie go stać na dostateczną dozę empatii, jest neurotykiem aż do bólu. Już na samym początku powieści pada znamienne zdanie: Kiedy myślę o trojgu moich dzieci, przed oczami stają mi nie tylko ich charakterystyczne twarze, lecz również bardzo konkretne, niezmienne uczucia, jakie budzą: to, czym dla mnie „są”. Stosunek do najbliższych jest jednak stale problematyzowany (Nie wiedziałem, że napisałem książkę o wstydzie, dopóki nie przeczytałem tekstu na okładce), co samo w sobie jest interesujące i decyduje o wartości całego przedsięwzięcia.

W tym miejscu nie sposób uciec od pewnej zasadniczej kwestii, stale poruszanej w tekstach poświęconych Knausgårdowi. Mam na myśli przewijające się przez szereg recenzji zapewnienia czy też przypuszczenia o „szczerości” projektu pod szyldem Moja walka. W pewnym sensie mówiąc o Knausgårdzie, nie da się uciec od dylematu „fikcja czy autobiografia”, ale mimo wszystko jest też w tym coś nieprzystojnego, że literaturę ocenia się pod tym właśnie kątem, a miarą dla Knausgårda stała się głównie jego „szczerość”. Tym bardziej że w jednej ze scen w drugim tomie Geir, najlepszy przyjaciel pisarza, mówi o nim: […] jesteś człowiekiem głęboko moralnym, na dnie twojej istoty znajduje się fundament etyczny, który jest nienaruszalny. Na każdą niestosowną sytuację reagujesz wręcz cieleśnie, wstyd, który cię zalewa, nie jest abstrakcyjny ani pojęciowy, tylko czysto fizyczny, nie potrafisz przed nim ulec. Nie jesteś graczem. Ale nie jesteś też moralistą. […] Wszystko, co robisz, robisz z największą powagą i w zgodzie z sumieniem. […] Jesteś głęboko moralnym i głęboko niewinnym człowiekiem. Trudno nie dostrzec, jak wiele w tym fragmencie literatury, a jak mało szczerości. Zaledwie kilka stron wcześniej Knausgård o jednej ze swoich wcześniejszych powieści mówi też rzecz zadziwiającą: […] powoli zaczynałem rozumieć, ku czemu dążę. Świętość. W powieści trawestowałem ją, powoływałem się na nią, ale bez powagi hymnu […]. Jeśli już zgodzić się na ocenianie Mojej walki z tej perspektywy, to po lekturze dwóch tomów i przeczytaniu/obejrzeniu kilkunastu wywiadów jestem skłonny przyznać, że Knausgård opisując swoje życie, jest „szczery” do bólu, ponieważ ma/miał poważny problem, a Moja walka jest być może czymś w rodzaju terapii.

Dlatego wszystko, co składa się na egzystencję, Knausgård wydobywa z trzewi, a bezwzględny i brutalny pozostaje przede wszystkim w stosunku do samego siebie. Dużo przy tym samobiczowania: Jeśli przez te lata nauczyłem się czegoś, co wydaje mi się niezmiernie ważne akurat w naszych czasach, tak nabrzmiałych przeciętnością, jest to rzecz następująca: Niech ci się nie wydaje, że jesteś kimś. […] Więc spuść głowę i bierz się do roboty, gówniarzu. Przynajmniej będziesz coś z tego miał. Zamknij gębę, spuść głowę, pracuj i wiedz, że jesteś gówno wart. Stale podtrzymywana, paraliżująca tonacja tej prozy jest jednak jedną z jej największych zalet.

Moja walka 2 to projekt totalny i szalenie poważny także wtedy, gdy Knausgård pisze o literaturze i kulturze. Autor, który przekuwa egzystencję w literaturę, porzuca wszelkie formy ironii i groteski. Intertekstualne i formalne gry zupełnie go nie interesują, jawi się natomiast jako – teraz mocne słowo – konserwatysta, który z nostalgią spogląda na modernistyczną tradycję. Oburza go brak podziału na wysokie i niskie, a rzeczywistość społeczno-polityczna zdominowana przez system liberalno-opiekuńczy, tak silnie przecież związany z kapitalizmem i konsumpcjonizmem, jest przedmiotem jego wyraźniej krytyki (dotyczy to głównie mentalności Szwedów).

Podobnie jak w pierwszym tomie, także i tutaj znajdziemy mnóstwo eseizowanych partii, czegoś w rodzaju „fragmentów wysokiej próby”, do których zestaw kluczy jest następujący: ontologia, metakrytyka i, co chyba najciekawsze, podmiotowość. Wszystko to w oparciu o wielkie nazwiska. Moja walka jest także wyrazem lamentu nad stanem, w jakim obecnie znajduje się literatura i kultura w ogóle. Przywołany już Geir w którymś momencie zwraca się do Knausgårda: Niewinność i czystość stały się symbolem głupoty, ale dopiero w naszych czasach. […] Wszyscy wiedzą, w jaką stronę podąża modernizm, formę tworzy się poprzez łamanie formy, nieskończony regres […]. Rzeczą wyjątkową w naszych czasach, działaniem czystym, samodzielnym, jest rezygnacja, nieprzyjmowanie. […] Właśnie gdzieś tam cię umiejscawiam. Widzę cię niemal jako świętego. Mimo wszystko przyglądanie się próbie Knausgårda jest niezwykle interesujące.

Na koniec coś miłego – drugi tom Mojej walki byłby świetnym przedmiotem badań dla powstałej jakiś czas temu grupy, którą nazwano Kołem Naukowym Interdyscyplinarnych Studiów Męskich. Sprzeciw Knausgårda wobec postępującej feminizacji jest aż nad nadto widoczny.

 

Moja walka 2

Karl Ove Knausgård

Wydawnictwo Literackie 2015

Liczba stron: 747