Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Nie potrzeba ludzi („Łowca”)

Recenzje /

W czerwcu tego roku na polskich widzów będzie czekała ofiara imponującego, bo niemal trzyletniego, poślizgu czasowego – australijski Łowca, ekranizacja powieści Julii Leigh.

Tajemnicza intryga, gwiazdorska obsada, imponujące krajobrazy, opuszczone dzieci, tragiczna historia samotnego zwierzęcia, mężczyzna zmagający się z przeciwnościami losu i dylemat moralny. To wszystko (a nawet więcej) w jednym, stuminutowym filmie. Właściwie, by streścić Łowcę, łatwiej użyć wyliczanki, niż zastanawiać się nad rzetelnym opisem fabuły, bo nie jest ona zbyt spójna. W filmie Nettheima jest bardzo wiele potencjalnie chwytliwych elementów, a mimo to zwyczajnie wieje nudą. Reżyser przekroczył cienką granicę między angażującym widza subtelnym artyzmem a męczącym zlepkiem obrazów.

Martin David (Willem Dafoe) to myśliwy, który na zlecenie firmy chemicznej jedzie do Tasmanii i tam tropi ostatniego na świecie wilka workowatego, zwanego też tygrysem tasmańskim. Wie, że ma niewiele czasu, bo konkurencja nie śpi. Na miejscu zostaje zakwaterowany w domu innego myśliwego, który zaginął w dżungli. Nadal czeka na niego dwójka dzieci (Morgana Davies i Finn Woodlock) oraz piękna, lecz psychicznie wykończona żona (Frances O’Connor). Każdego dnia swoich poszukiwań Martin styka się z bardzo wrogimi tubylcami i korzysta ze wskazówek malowanych na kartce papieru przez syna pani domu. A nieraz, wieczorami, nachodzi go melancholia i głęboka sympatia do ludzi, u których mieszka.

Wielka szkoda, że żadnemu z wiodących wątków twórcy nie poświęcili wystarczająco dużo uwagi, co sprawia wrażenie fabularnego niechlujstwa. Tematy relacji międzyludzkich i postawy człowieka wobec natury nie uzupełniają się, a raczej zabierają sobie nawzajem „czas antenowy”.

Mimo to kręcony w Tasmanii film to wizualna uczta. Mroczne, bezkresne i niebezpieczne piękno pierwotnej natury przywodzi na myśl inny film z Willemem Dafoe w obsadzie, a mianowicie Antychrysta. W lesie Nettheima kryją się jednak tylko i wyłącznie wytłumaczalne tajemnice. Innym bardzo mocnym elementem Łowcy jest muzyka Matteo Zingalesa, niesamowicie współgrająca z przyrodą Tasmanii.

Początkowo intrygujący zamysł przeistacza się z czasem w drażniący schemat, widz zaś orientuje się w intrydze o wiele szybciej niż główny bohater. Uwagę przyciągają jedynie sceny, w których protagonista zgłębia niekończący się las, odkrywając jego piękno. Filmowy Martin David zdaje się popierać moją opinię na temat Łowcy – w dżungli harmonijnie obcuje z przyrodą, a w cywilizowanym świecie czuje obrzydzenie do bezwstydnie brudnej wanny. Ja też zdecydowanie wolę sceny poświęcone naturze, bo cała reszta jest pozbawiona sensu.

Pomimo powyższego, warto obejrzeć Łowcę. Symfonia obrazu i dźwięku wynagradza wszelkie niedogodności, zaś aktorstwo Willema Dafoe odwraca uwagę od przewidywalnej fabuły.

 

Łowca (The Hunter), reż. Daniel Nettheim, Australia 2011.