Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Nie gniewaj się na mnie, Polsko (Jan Sowa „Inna Rzeczpospolita jest możliwa”)

Apostoły, świata pany,

Uwielbieni w całym mirze,

Niosą kwiaty, niosą krzyże,

Polszczy! Polszczy na zbawienie…

 Głupie mędrców pokolenie

O! coś szemrze, coś doradza…

Na ołtarzu ciernie sadza

I zamyka pańskie progi –

Płacze, płacze! lud ubogi

(J. Słowacki, Polska! Polska! O! Królowa)

Minął już ponad miesiąc od premiery książki Jana Sowy Inna Rzeczpospolita jest możliwa. Miesiąc pełen polskiej pikanterii – w końcu odbyły się wybory prezydenckie. Namnożyło się obrazów Polski, a każdy jeden z innym przymiotnikiem: potężna, bogata, narodowa, wolna (!), jednolita. Tylko kiedy tak naprawdę polska?

Kim w ogóle jest Jan Sowa (rocznik 1976)? Należy on do generacji, która swoją myśl buduje nie tylko w otoczeniu zakurzonych książek (choć z nimi ma także do czynienia). Znany w tej bardziej nowoczesnej części środowiska Uniwersytetu Jagiellońskiego, od lat zajmuje się przebudowywaniem głównego nurtu polskiej myśli politycznej w oparciu o osiągnięcia nowoczesnej humanistyki (tak bardzo u nas niedocenianej). O niej właśnie traktowały jego dotychczasowe publikacje, takie jak choćby Fantomowe ciało króla, gdzie Sowa użył bardzo śmiałych instrumentów humanistycznych, by na nowo opowiedzieć o najbardziej istotnych momentach w historii państwa polskiego.

W Innej Rzeczpospolitej takim kluczowym zjawiskiem historycznym jest „Solidarność”. „Solidarność” będąca fenomenem, który miał wprowadzić kraj na nową drogę, ta ostatecznie okazała się zaś niczym innym, jak tylko otwarciem się na absolutne dyktando gospodarki wolnorynkowej. A przecież, czego dowodzi Sowa, „Solidarność” była ruchem zgoła rewolucyjnym, nieposiadającym u swoich podstaw żadnych przesłanek ku temu, by oddać kraj kapitalistom i zachłysnąć się wszystkim, co przyjdzie z Zachodu. To ona miała naprawić kulawy, postsowiecki ustrój, by ludzie pracy odnieśli w końcu realny triumf.

I tak, Sowa rozprawia się z demonizowanym dziś peerelem. Już wcześniej, w Zniewolonym umyśle 2… trafnie demaskował rozszerzanie antysowieckiej obsesji, która napędzać ma neoliberalny aparat zysku. Dzisiejsi historycy (na ogół prawicowo zorientowani) opisują czasy Polski Ludowej jako stopniową degenerację polskiego społeczeństwa i klasy rządzącej, kiedy to szerzyły się kulturalna degrengolada, donosicielstwo i alkoholizm. Kiedy uciskany kraj stopniowo tracił swoją kulturalną suwerenność i świetność, którą rzekomo wykształciła II Rzeczpospolita. Tyle że mało kto zauważa dziś, że drugie półwiecze dwudziestego stulecia stanowiło dla tego kraju jedną z najśmielszych prób modernizacji mentalnej polskiego społeczeństwa, w którym wciąż siedziały postfeudalne choroby tej pięknej II Rzeczpospolitej, wypełnionej gigantyczną nierównością społeczną, typowymi dla międzywojnia fobiami etnicznymi czy burżuazyjnymi przesądami. Był to również okres gigantycznej rozbudowy krajowej infrastruktury – często nieudanej, lecz dającej sporo (nieudolnie zaniechanych) perspektyw gospodarczych. I nie, nie ma co rozgrzeszać peerelu, ponieważ nie był to świat, na jaki Polacy zasługiwali. Ale po to właśnie powstała „Solidarność”.

Dziś większość znanych polityków chce ukazać swoje męczeństwo, opowiadając nieustannie, kto był kim w stanie wojennym. Są ci, co mają monopol na szlachetność, są ci, którzy stali tam, gdzie ZOMO. Których wybrać? Na początku swojej książki Sowa trafnie rozpoznaje antynomię: mamy do wyboru albo któryś z poprzednich, mitycznych porządków (o co walczą konserwatyści), albo któryś z wypróbowanych porządków zachodnich (o co walczą liberałowie). Główny nurt polskiej polityki nie proponuje nic innego, zatem właściwie nie ma się nad czym zastanawiać (prócz tego, na ile posłuchać drobnomieszczańskiego instynktu i uznać, że ten akurat to „dobry człowiek”, a ten „zły”). Historię mamy taką, a nie inną, więc wiemy, że zewsząd czają się hieny, które pod przykrywką szlachetnych sztandarów służą rozmaitym agenturom. To jedna z wielu polskich fobii, w okresie wyborów szczególnie popularna. Można by teraz rozpocząć obszerny wykład o polskich chorobach, wielokrotnie powtarzany w różnych wypowiedziach, ale po co?

I właśnie dlatego powstała ta książka. Bo tak sobie gadamy i gadamy, narzekamy, unosimy się i wariujemy, ale jakby po pijaku i bez krztyny dystansu. Nieustannie krążymy wokół tego, co w Polsce osobliwe, trudne i niezrównoważone, by nieustannie to zbijać i zapijać kolejnymi radykalizmami: nacjonalizmem, socjalizmem, liberalizmem czy szlag wie czym. Niczym chłopi wzbraniający się przed antyalkoholową terapią. Polacy nie mogą przyjąć jakiegokolwiek rozwiązania, ponieważ każde im się z czymś kojarzy. I zawsze kojarzyło.

O czym, gruntownie rzecz biorąc, jest książka Jana Sowy? O kapitalizmie, proszę państwa. Nie wynika z niej nic innego, jak to, że w przypadku, gdy rząd nie potrafi zapanować nad gospodarką, gospodarka panuje nad nim. Tak oto rodzi się neoliberalizm i też tym samym nieustannie wylewają Polacy łzy rozpaczy. „Bo nic się nie zmienia!”, „bo nie ma roboty!”, „bo młodzi się kształcą i nic z tego”. A dlaczego Sowa budzi tyle kontrowersji? No cóż, jeśli ktoś w naszym kraju nie boi się używania w ogóle takich nazwisk jak Marks czy Lenin oraz przywoływania rozmaitych twierdzeń tychże autorów, musi liczyć się ze sporym ryzykiem. Przecież to Polska, przecież komunizm tu nigdy się nie przyjął i przyjąć nie mógł.

Sęk w tym, że w Polsce właściwie nigdy nie przyjęło się nic. Od czasu powstania mitu sarmackiego liczba sarmatów rośnie. Wszyscy są panami na swoich włościach, każdy ma trochę z katolika, trochę z komunisty, trochę z nacjonalisty. Do tańca i do różańca. A co! Dyskusja, do której Sowa zmierza, jest swoistą psychoterapią. Bo nie chodzi tu o to, by znaleźć system najlepszy, tylko taki, który dostosowałby się do wymogów ciała kulturowego polskiego społeczeństwa. Nie ma go wychowywać czy podkręcać, ma pomóc Polakom w samoakceptacji. „Trzecia droga” Jana Sowy nie jest tym samym, co (jak piszą krytycy z Res Publiki Nowej) proponowali pogrobowcy komunizmu w latach 90-tych. Stanowi raczej początek analizy doświadczeń politycznych Polski pozbawionej tendencyjności. Z chłodem historii, z wykorzystaniem kulturowego dziedzictwa. Tu w końcu przydatni byliby ci humaniści – jako naukowcy, nie jako tuby propagandowe.

Projekt Sowy jest jedynie ogniwem zapalnym do tego, by uczynić Polskę dojrzałą. To pisarstwo bardzo precyzyjne (choć nie stroniące od radykalizmu), skłaniające do przemyśleń, debaty i dyskusji (takie właśnie ma być pisarstwo polityczne). Książki tego typu są dziś bardzo cenne, zwłaszcza dla tych, dla których słowo „naród” nie jest jedynie pretekstem do bezmyślnej przemocy.

 

Inna Rzeczpospolita jest możliwa

Jan Sowa

W.A.B.

256 stron

Konrad Janczura

(ur.1988) – kiedyś dobrze zapowiadający się pisarz i krytyk, teraz... pracownik bankowego IT. Autor powieści „Przemytnicy” (Ha!art, 2017). Trzeźwy jak świnia miłośnik gier video