Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Nie będziemy osądzać Stanisława Staszewskiego (S. Staszewski, K. Staszewski, J. Duś „Tata mimo woli”)

Kazik Staszewski, który swoją działalnością muzyczną przysłużył się przywróceniu kulturze polskiej swojego ojca Stanisława, poszedł o krok dalej. Wspólnie z Jarosławem Dusiem napisał książkę Tata mimo woli – opasłe tomisko wzbogacone o niepublikowane dotąd listy i utwory zmarłego w 1973 roku Staszewskiego Seniora oraz płytę z wykonywanymi przez niego piosenkami. Z publikacji dowiemy się niemal wszystkiego, co powinna mówić biografia: kim Staszewski był, jak żył, kogo znał. Tacie mimo woli można jednak postawić bardzo poważny dla książkowej biografii zarzut: mówiąc bardzo delikatnie, nie czyta się jej jednym tchem.

Jacek Skałecki: Na początku wypada ostrzec tych czytelników, którzy zachęceni tytułem, sięgną po książkę głównie po to, by zgłębić relacje rodzinne Staszewskich. Tytuł Tata mimo woli jest bowiem nie na temat. Książka liczy prawie 550 stron, zaś rozdział pod tytułem Tata – raptem szesnaście. Oczywiście wiemy, że bohater tej książki rozpoznawalny jest głównie jako „tata Kazika”. Właśnie dlatego jego biografom powinna towarzyszyć chęć uczynienia ze Staszewskiego postaci autonomicznej. Tytuł książki niestety tego nie ułatwia.

Aleksandra Miszczak: Trochę tak, jakby Stanisław nie mógł przemówić własnym głosem i był rozpoznawalny tylko w figurze ojca, co jest krzywdzące, tym bardziej biorąc pod uwagę biograficzny i sprawozdawczy, a nie emocjonalny charakter książki. Chociaż trzeba zaznaczyć, że miesza się też tutaj kilka porządków. Z jednej strony jest to biografia i swoiste kompendium wiedzy o Staszku, z drugiej – osobista podróż emocjonalna Kazika w historię rodziny. Z tego punktu widzenia może to być pewne uzasadnienie. Dla mnie ten tytuł był problemem, jeszcze zanim ta publikacja w ogóle ujrzała światło dzienne. Uderzył mnie oskarżycielski ton i zastanawiało mnie, czy to świadoma prowokacja, która miała rozbudzić zainteresowanie medialne. Ostatecznym wytłumaczeniem może być to, co znajdujemy już w samej książce, mianowicie doświadczenia obozowe Staszewskiego, które wpływają na jego stosunek do ojcostwa. Przebywający w obozie Ebensee dziewiętnastoletni Staszewski widzi makabryczne sceny morderstw dokonywanych na małych dzieciach i postanawia, że on sam nigdy nie przyczyni się do spłodzenia potomstwa, skoro mógłby czekać je taki los. To też przekłada się na jego dalszy stosunek do rodziny. Tylko że to nie rozwiązuje w żaden sposób postawionego przez ciebie wyżej problemu.

J.S.: Jest jeszcze jedna możliwość: w końcu Tata mimo woli to dopełnienie tego, co mieliśmy okazję zakupić w dobrych sklepach muzycznych w latach 90. Mam na myśli płyty zespołu Kult z piosenkami Stanisława Staszewskiego. Albumy nosiły tytuły Tata Kazika i Tata 2, a teraz mamy po prostu trzeciego Tatę.

A.M.: Tym bardziej że okładka i identyfikacja graficzna bardzo wyraźnie nawiązują do tych właśnie kultowych, nomen omen, wydawnictw muzycznych. Podobnie jak na okładkach płyt widzimy więc przetarte, czarno-białe zdjęcie przedstawiające Stanisława, tym razem z małym Kazikiem. Jest też charakterystyczny blokowy font (po kolorze zielonym i czerwonym przyszedł czas na niebieski), a sama książka ma format kwadratu. Bardzo mi się ten zamysł podoba. No ale jest też druga strona medalu. Kwadratowy format powoduje, że książka jest nieco nieporęczna, tym bardziej że te niemal 550 stron sprawia, iż jest to lektura ciężka w sensie fizycznym… i nie tylko. Czy zgodzisz się, że Tata mimo woli spokojnie mógł być nieco cieńszy?

J.S.: Jak najbardziej. Myślę, że na ostateczny kształt książki i jej objętość złożyło się wiele czynników. Fakt, że jednym z autorów jest były prokurator, niestety wpływa na (nie)przystępność lektury. Powstawaniu książki najwyraźniej towarzyszyło przekonanie, że wszystko musi zostać opisane jak najdokładniej, kontekst poszczególnych wydarzeń przedstawiony jest w sposób przesadnie skrupulatny. Początkowo podchodziłem do tej książki z obawą, że narratorem prowadzącym będzie Kazik, który w swoich felietonach lubował się w nadużywaniu niepotrzebnych archaizmów. Rozpoczynając lekturę, stwierdziłem z ulgą, że mam jednak do czynienia z książką napisaną stylem normalnym, co niestety ostatecznie nie okazało się prawdą…

A.M.: I zatęskniłeś za Kazikiem.

J.S.: Zatęskniłem, ponieważ język Taty mimo woli jest jeszcze mniej ludzki niż ten, którym zwykł nas raczyć lider grupy Kult.

A.M.: Tak, to jedna z największych wad tej książki. Wprawdzie prokuratorskie zacięcie, o którym wspomniałeś, miało też swoje dobre strony: zebrany materiał faktograficzny jest imponujący i budzi podziw, a całość jest niezwykle skrupulatna i rzetelna. Chapeau bas – na pewno zebranie takiej ilości informacji nie było zadaniem łatwym. Szkoda tylko, że owa skrupulatność przekłada się też na język, który nie tylko przeładowany jest zupełnie niepotrzebnymi szczegółami, ale przede wszystkim jest do granic możliwości sprawozdawczy i nieciekawy.

J.S.: Autorzy podeszli do zebranych przez siebie materiałów dość bezkrytycznie. Każdy najdrobniejszy przejaw słowa pisanego, który odnaleźli po Stanisławie Staszewskim, wydał im się chyba na tyle cenny, by umieścić go w książce. Przykładem może być reklamacja Staszewskiego, którą napisał do Poczty Polskiej w sprawie wylanej farby.

A.M.: Albo rozdziały o szkole, podawanie oceny z każdego egzaminu i spis wszystkich kolegów z klasy. Naprawdę nie jestem pewna, czy to było potrzebne. Tak jakby autorzy uznali, że skoro już udało im się zdobyć ten materiał, to po prostu muszą go zamieścić.

J.S.: Ta strategia ma jednak uzasadnienie w rozdziale dotyczącym pobytu Staszewskiego w obozie. Opowieści więźniów z Mauthausen są obrazowe i trudno znaleźć w literaturze tak wstrząsające i poruszające relacje. Ma to ogromne znaczenie w kontekście życia Staszewskiego. W pozostałych przypadkach autorzy zachowują się jak taki nieporadny student, który pisząc pracę magisterską, umieszcza w niej wszystko, co mu wpadnie w ręce, bo jest w jakiś tam sposób związane z tematem.

A.M.: Czytając tę książkę, miałam poczucie, że w jej tworzenie włożono mnóstwo entuzjazmu, który jednak niestety dość skutecznie zabił racjonalny dystans. Poza kiepskim stylem i absurdalnymi szczegółami samo rozplanowanie materiału też pozostawia trochę do życzenia. Zabrakło mi umiejętności swobodnego żonglowania tematami i przeplatania ich w celu stworzenia spójnej historii. Rozdział paryski jest nieźle poprowadzony, ale zastanawia mnie, czy dołączony doń materiał ilustracyjny (bardzo śmiałe rysunki erotyczne Staszewskiego) nie powinien być jednak zebrany i ujęty na końcu jako pewna całość, bo włączony do tekstu głównego nieco rozprasza i wydaje się odstawać od tego, co akurat porusza narracja: roznegliżowane panie w jednoznacznych sytuacjach towarzyszą sprawozdawczej relacji z paryskiej emigracji.

Ale zmieniając wątek: zastanawia mnie jeszcze jedna kwestia. Mamy trzech autorów książki. Wspaniałe jest to, że Stanisław Staszewski został włączony jako niezależny autor, co wyraźnie podkreślone jest także we wstępie. Jego listy, wiersze i notatki naprawdę wybrzmiewają własnym głosem. Natomiast co do dwóch pozostałych autorów: Kazimierza Staszewskiego i Jarosława Dusia, zabrakło mi rozdzielenia czy choćby najdrobniejszej informacji, jak została podzielona ich praca i proces pisania. Brak mi tego „podziału na role”, tym bardziej że nierzadko spotykamy się z komentarzem odautorskim. Mam wrażenie, że słychać tu przede wszystkim Jarosława Dusia – wskazuje na to styl, Kazik wydaje się raczej takim duchem czuwającym. A jednak myślę, że byłoby całkiem pożądane w kontekście takiej publikacji, o takim tytule, żeby pojawił się w niej choćby krótki, ale jednak, ustęp samego Kazika. Warto byłoby zamieścić choćby to, co sam mówi w wywiadach (tu, tu czy tu), o tym, jak w miarę zbierania materiałów i powstawania książki poznawał swojego tatę i zmieniał się doń jego stosunek. Ta historia dojrzewania miłości do ojca to dla mnie klamra i metaopowieść tej publikacji, która wydaje mi się w całej sytuacji najcenniejsza i najbardziej interesująca. No i w końcu, co już było wspomniane, w kontekście suchej, sprawozdawczej narracji – archaizmy i ekstrawagancki styl Kazika mogłyby okazać się zbawienne.

J.S.: Tym trudniej pogodzić się z takim a nie innym językiem tej książki, ponieważ opowiada o osobie niezwykle barwnej i bardzo uzdolnionej literacko, czego mamy teraz rozliczne dowody. Jeśli pierwsza książkowa biografia takiej postaci otrzymuje tak drętwą formę, to musi się rodzić w czytelniku poczucie nieco zmarnowanego tematu. W wywiadach autorzy powtarzają, że zdecydowali się na pisanie, ponieważ jest to prawdopodobnie ostatni moment na zebranie świadectw od osób znających Staszewskiego. Problem w tym, że tych świadectw jest w książce naprawdę niewiele, autorzy opierają się głównie na źródłach pisanych. Niektóre tematy zostały w ogóle nietknięte. Przykłady? W przedmowie autorzy dziękują wielu osobom, wśród nich jest Krystyna Mazurówna. W książce widzimy zeskanowane pocztówki, które Staszewski do niej wysyłał, zaś w samym tekście nie ma o niej ani słowa. Ta zagadkowa relacja Mazurówny i Staszewskiego jest intrygująca. W końcu w latach 60. Mazurówna była pożądana przez pół Warszawy, a jej licznych absztyfikantów i kochanków można wymieniać długo. Ale skąd ją znał Staszewski, dlaczego do niej pisał? Tu odpowiedzi nie znajdziemy.

A.M.: Mnie zirytowało jeszcze to, że niektóre z pojawiających się świadectw były słowo w słowo wyjęte z filmu Krzysztofa Zalewskiego Tata Kazika z roku 1993, ale nieopatrzone nawet stosowną informacją. Wydało mi się to nieuczciwe.

J.S.: Zacznijmy o tego, że w wywiadach towarzyszących promocji książki Kazik mówił, że chciał ze swoim przyjacielem stworzyć pełny obraz swojego ojca, który odbiegałby od takiego jednotorowego przedstawienia tej postaci, z jakim mieliśmy do czynienia w filmie. Chciał, żeby to nie był wyłącznie obraz barda, niebieskiego ptaka, straceńca. Pobudki były uczciwe, jednak panowie przegięli w drugą stronę. Okoliczności powstawania piosenek Staszka przedstawiono w szczątkowej formie, po szczegóły odsyłając do publikacji Kult. Biała Księga  pióra Wiesława Weissa. Nie ukrywajmy jednak, że mimo wszystko jest to pewna kwintesencja, na którą mocno czekaliśmy.

A.M.: Jeżeli chodzi o budowanie wielostronnego obrazu Staszewskiego, „odbardzenie” go, tutaj znowu mam problem. A raczej autorzy mają problem z realizacją tego zamierzenia. Widać, że położyli bardzo mocny nacisk na to, żeby pokazać go z innych stron, przede wszystkim w kontekście zawodowym: jako architekta oraz jako publicystę. I tak, mamy to, ale w nadmiarze. Obszerny rozdział Publicysta składa się z artykułów pozostawionych samych sobie, które na dobrą sprawę mogłyby stworzyć końcowy rozdział, autonomiczny głos Staszewskiego (tak jak to zostało zrobione z Listami), natomiast włączone do narracji głównej nie do końca spełniają swoją rolę. Brakuje świadomej wizji, zdolności do refleksji, oceny, zespolenia wątków. Otrzymujemy tylko mozaikę, zbiór fragmentów, z których sami musimy tworzyć historię. I nie towarzyszy temu niestety żaden liryczny duch, z którym przecież Staszewski jest utożsamiany najmocniej.

Innym pytaniem jest to, do kogo tak naprawdę skierowana jest ta publikacja. Wydaje mi się mało prawdopodobne, aby ten tekst mógł zainteresować czytelnika, który nie jest fanem, a po prostu chciałby dowiedzieć się czegoś więcej o Staszewskim seniorze. Niestety Tata mimo woli nie jest ciekawy w sensie literackim. Ta książka stanowi rzetelną encyklopedię, kompendium wiedzy, tyle – chociaż mogłaby być arcydziełem. Zastanawiam się, czy Tata mimo woli nie został napisany niejako dla samych autorów, czy nie jest to trochę taka publikacja rodzinna (tym bardziej że wydana nakładem Kosmos Kosmos, wydawnictwa, którego właścicielem jest syn Kazika). Wskazuje na to też tytuł i wstęp, który omówimy później. No właśnie, jak myślisz, do kogo ta książka jest skierowana?

J.S.: Rozmawiając niedawno z moim serdecznym przyjacielem, zeszliśmy na temat książek, które obecnie czytamy. Mówiąc, że czytam biografię taty Kazika, otrzymałem odpowiedź taką, jakiej bym się spodziewał, czyli: Wiem, że był jakiś tata Kazika, ale nie za bardzo wiem, kto to był. Można by przypuszczać, że książka jest skierowana właśnie do takich osób i po to, żeby świadomość o Staszewskim była większa. Natomiast sposób podania i promocji sprawiają, że tacy czytelnicy po prostu po nią nie sięgną, a zrobią to ludzie, którzy z postacią Staszewskiego są już zaznajomieni i chcą się dowiedzieć więcej. A nie jest to tak duża rzesza czytelników, która gwarantowałaby sukces wydawniczy.

A.M.: Myślisz, że ta książka była nastawiona na sukces wydawniczy? Nie jestem pewna. W tym kształcie jest to dla mnie publikacja stricte fanowska. Ale, niestety, nawet my, czyli fani twórczości Staszewskiego [autorzy dwugłosu, a także redakcyjny kolega Bartek Przybyszewski, poznali się wiele lat temu na niejakim Kult Forum], doświadczyliśmy pewnego oporu materii, obcując z tym tekstem. Może jeszcze nie Czytam mimo woli, ale zdecydowanie nie była to tak porywająca lektura, jak mogłaby być, i nie jest to tylko nasza jednostkowa opinia.

J.S.: Ale żeby Taty mimo woli nie smagać tak siarczyście, powiem o tym, co mi się podoba. Wydanie, do czego już nas wydawnictwo Kosmos Kosmos przyzwyczaiło, jest naprawdę bardzo ładne. Rzadko mi się zdarza sięgać po książki, które mam na półce, żeby po prostu je pooglądać. Tutaj zdarzyło mi się to już kilkakrotnie, może to kwestia wspomnianych wcześniej rysunków [śmiech]. Wydawnictwo Kosmos Kosmos po raz kolejny zawstydziło S.P. Records, które od lat płyty Kazika i jego zespołów wydaje na zawstydzająco niskim poziomie. Kosmos Komos czyni to natomiast w sposób atrakcyjny, co widzieliśmy już w Białej księdze, a teraz przy okazji Taty mimo woli.

A.M.: Pełna zgoda, szkoda tylko, że zapomnieli wstawić około dziesięciu przecinków w blurbie – przepraszam, nie byłabym prawdziwą korektą, gdybym tego nie zaznaczyła. Na szczęście środek książki, mimo drobnych wpadek, jest raczej językowo czysty. A skład i typografia rzeczywiście są bardzo ładne. Zaznaczmy też, że skład na pewno do łatwych nie należał ze względu na ogromny materiał ilustracyjny.

Jestem wdzięczna tej publikacji szczególnie za to, że dostarczyła nam tylu niepublikowanych wcześniej tekstów Staszewskiego, między innymi prób poetyckich, mocno nawiązujących do Gałczyńskiego, moim zdaniem szalenie ciekawych i całkiem udanych. Bardzo chętnie poznałam też Staszewskiego od strony epistolograficznej i prozatorskiej, ujęła mnie jego wrażliwość, poczucie humoru, niezwykle lekki, ironiczny i zabawny styl połączony z egzystencjalną goryczą, liryzmem, nierzadko zresztą brutalnym, i przejmującymi refleksjami. Tego naprawdę nie było wcześniej i z wielką przyjemnością zapoznałam się z szerszym obrazem twórczości tak zwanego „taty Kazika”. Jak wiesz, zawsze miałam skłonność do Stanisława [śmiech], ale dopiero teraz widzę, jak bardzo niezwykły to był człowiek.

J.S.: Listy to najbardziej fascynująca część tej książki. To, jak przybysz z Polski opisuje emigracyjną rzeczywistość, protesty roku 1968, francuską politykę, filmy, prasę… Ponadto w listach pojawia się bardzo silnie zaznaczona tęsknota za rodziną. Do kogo by nie pisał Staszewski, zawsze pyta o żonę i syna, wyraża swoją troskę. Myślę, że przy lekturze tych listów musiało się w Kaziku zrodzić poczucie, że jest ojcu coś winny. I dlatego trzymamy dziś Tatę mimo woli w ręku.

A.M.: Jak już zaznaczałam, to też jest dla mnie chyba największa wartość tej książki. W tym kontekście uważam ją za bardzo inspirującą lekturę, mniej inspirującą jednak, jeśli spojrzeć na nią jako na dzieło samo w sobie.

J.S.: Na koniec musimy przejść do jeszcze jednego, bolesnego tematu.

A.M.: Bardzo boli nas oskarżycielski ton, w jakim ta publikacja została wydana. Znowu ta prokuratorska predylekcja: wstęp autorski prezentuje nam książkę jako akt oskarżenia i stawia czytelnika w roli sędziego. Żeby przytoczyć: Do pisania tej książki zasiedliśmy z największą uczciwością i szacunkiem. Napisanie jej poprzedziło żmudne śledztwo, wyszukiwanie informacji, ich sprawdzanie. Odbyliśmy dziesiątki rozmów z ludźmi, którzy go [Stanisława] znali. Niełatwo pisać o człowieku, który zmarł 40 lat temu, a za życia nie był postacią historyczną. Powstał swoisty akt oskarżenia, rolę sędziego pozostawiamy czytelnikowi. Niech on sam osądzi Stanisława Staszewskiego. Czy był to beznadziejny ojciec, mąż, donosiciel, architekt, po którym nie zostały wielkie budowle? A może ktoś inny? Absolutnie nie zgadzam się na tę konwencję. Dlaczego odbiorca zostaje postawiony w roli sędziego? Takie myślenie zakłada uprzednią winę Staszewskiego, ale dlaczego przeciętny czytelnik, czy nawet fan, miałby myśleć o tej postaci w ten sposób? Proszę, nie bądźmy aż tak stereotypowi: jedyne osoby predysponowane do tego typu osądu to rodzina Stanisława Staszewskiego.

J.S.: Znalazłem trzy wytłumaczenia dla tego fragmentu. Pierwszy, dość prostacki, jest oczywiście taki, że współautorem jest prokurator. Drugi wiąże się z kontekstem rodzinnym, emocjonalnym. Mam wrażenie, że Kazik, który miał problem ze stosunkiem do swojego ojca aż do momentu, kiedy nad tą książką zaczął pracować i przeszedł przemianę, mierzy czytelników niejako swoją miarą i zaznacza tę kwestię osądu jakby w obawie, że panuje powszechne złe przekonanie o Stanisławie (zupełnie niesłusznie). Chciałby, żeby to wydawnictwo było czymś w rodzaju odkupienia dla wszystkich, tak jak jest dla niego. Trzecie wytłumaczenie jest z kolei najbardziej nośne publicystycznie i nim chciałbym swoją opinię na temat Taty mimo woli skończyć. Otóż autorzy zastosowali zasłonę dymną. Powiedzieli: sądźcie Staszewskiego, bo nie chcieli, aby czytelnicy osądzili ich… jako autorów tej książki. Dziękuję, dobranoc.

A.M.: [śmiech] Ja też mam swoje zakończenie dla naszego dwugłosu – i znowu zacytuję niesławny wstęp. Uważam bowiem, że autorzy sami najlepiej podsumowali zarówno siebie, jak i publikację: Ta książka to nie tyle biografia, co raczej obraz tego, kim był Stanisław Staszewski. Na wielu stronach wypowiada się on sam. I to jest zresztą najlepsza część książki.

 

Stanisław Staszewski, Kazimierz Staszewski, Jarosław Duś

Tata mimo woli

Kosmos Kosmos, 2014

Liczba stron: 544