Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Na marginesie telewizji

Artykuły /

Ostatnimi czasy wszyscy w Polsce oglądają seriale. I choć kolejne odcinki popularnych serii są tematem często przewijającym się w rozmowach towarzyskich, to najchętniej urządzamy sobie samotne seanse, wpatrując się w niewielki ekran laptopa. To jasne, że nie wrócą już czasy pustoszejących ulic i rodzinnych spędów w czasie emisji Pogody dla bogaczy. Szukając niezależności, nie godzimy się na to, by telewizyjne ramówki narzucały nam porę i częstotliwość, z jaką oglądamy seriale. Mimo to zdumiewa całkowita indolencja polskich stacji w wykorzystywaniu popularności historii w odcinkach. Serial jest formatem nierozerwalnie związanym z telewizją, tymczasem w Polsce oferta czołowych kanałów ogólnotematycznych jest na tym polu praktycznie żadna.

Nie zamierzam analizować przyczyn serialowego boomu, z pewnością ten temat lepiej zgłębiają wykładowcy w czasie zyskujących popularność zajęć z seriali. Wiem jedno: karmieni przez lata produktami w stylu Strażnika Teksasu (czytał Tomasz Knapik) czy JAG – Wojskowego Biura Śledczego, zachłysnęliśmy się, kiedy wreszcie zaoferowano nam telewizyjne opowieści na światowym poziomie. Owszem, przed laty gdzieniegdzie trafiały się powiewy świeżości w rodzaju Z Archiwum X, jednak dopiero Rodzina Soprano wyznaczyła poziom i trendy obowiązujące dotychczas w serialowym świecie. Znamienne, że dziś – w chwili faktycznego nasycenia oferty produkcjami z prawdziwego zdarzenia – Telewizja Polska odgrzewa na swej głównej antenie poczciwą Drużynę A, serial Mad Men wysyła do TVP Kultura, zaś rezygnację z emisji Homeland po dwóch sezonach tłumaczy kwestią oglądalności (średnio 483 tys. widzów w poniedziałki po 22:00, czyli w czasie, gdy w TVP2 emitowany jest znacznie bardziej pasjonujący serial – rozmowy Tomasza Lisa z politykami).

Być może jednak polityka włodarzy publicznej telewizji ma inne uzasadnienie. W ramach realizowanej przez siebie Misji TVP dzielnie dba o to, byśmy nie stali się niewolnikami seriali. Ilu z nas uparcie brnęło przez kolejne – często coraz bardziej trącące absurdem lub schematem – sezony niektórych produkcji jedynie z niepohamowanej ciekawości dalszych losów bohaterów, do których zdążyliśmy się przywiązać po pierwszych odcinkach? Ilu z nas zbyt wcześnie dało się uwieść oglądanej opowieści, by później wyrażać niezadowolenie z powodu takiego, a nie innego finału? Kamyczek do ogródka można wrzucić również nam, czyli recenzentom, oceniającym lub analizującym dzieło przed jego faktycznym finałem (lub chociaż końcem pierwszego sezonu).

To oczywiście zbyt głębokie wchodzenie w buty prezesa TVP. Myślę, że osoby decyzyjne na Woronicza znalazłyby jeszcze sto równie „poważnych” argumentów, by seriali nie emitować (Seriale w telewizji? To dopiero ekstrawagancja! – mniej więcej taki przekaz płynie z TVP). Szef publicznego medium nie zauważa niestety tego, co w serialach najcenniejsze. Poprzez swoje rozciągnięcie w czasie wypowiadają one wojnę dzisiejszemu stylowi życia, stoją w jawnej sprzeczności z tendencją do „skracania” kultury. W czasie, gdy pole publicznej debaty przenosi się na Twittera, seriale pozwalają uważniej spojrzeć na zjawiska, które np. kino poruszyć może tylko powierzchownie ze względu na ograniczenia czasowe. Stąd moda na przenoszenie historii znanych z filmów do serialowego świata – Hannibal, Bates Motel czy ostatnio Fargo i Od zmierzchu do świtu.

Truizmem powoli staje się stwierdzenie, że to twórcy seriali są obecnie znacznie bardziej wpływową grupą niż ich koledzy z kinowego poletka. Obsypany nagrodami Breaking Bad czy szalenie popularny Detektyw zyskały wśród widzów i krytyków status nieosiągalny dla żadnego hollywoodzkiego filmu od czasu, gdy o Oscary rywalizowały To nie jest kraj dla starych ludzi i Aż poleje się krew. Niedawno Łukasz Orbitowski zamieścił w „Gazecie Wyborczej” ranking dziesięciu najważniejszych seriali, zwycięską produkcję (The Wire) porównując do Biesów i Anny Kareniny. Tym bardziej powinno zastanawiać, czy osoby nieoglądające seriali nie staną się z czasem popkulturowym (czy wręcz kulturowym) zaściankiem i marginesem, na który patrzeć będziemy z politowaniem, współczuciem lub pogardą. Czy powstanie kampania społeczna Nie oglądasz seriali – nie idę z Tobą do łóżka? Czy dzienniki i tygodniki opinii będą ubolewać nad tym, że przez ostatni rok n% dorosłych Polaków nie sięgnęło po żaden serial? Czy brak elementarnej wiedzy o twórcach i obsadzie najpopularniejszych seriali będzie ignorancją porównywalną z przyznaniem się do nieznajomości np. autora Zbrodni i kary albo odtwórcy roli Vita Corleone?

Podobne pytania można mnożyć. Nie zadaję ich li tylko z troski o przyszłość ludzkości, ale także w obawie o przyszłość własną. Tak, tak! Używanie w poprzednich akapitach pierwszej osoby liczby mnogiej było nadużyciem. Tekst pisany jest przez serialowego ignoranta. Nie oglądam seriali i nie potrafię podać przyczyny. Nie oglądam ich z tego samego powodu, dla którego nie śledzę rozgrywek hokeja na trawie. Po prostu nie i już. Czy to obciach? A jakże! O ile brak pojęcia o tym, kim jest Kate Rozz albo Jessica Mercedes może uchodzić w towarzystwie za nobilitację, o tyle nieznajomość postaci Franka Underwooda jest już zgrzytem (na bieżąco muszą być nawet politycy; w przedwyborczym kwestionariuszu portal Gazeta.pl zadał kandydatom do Parlamentu Europejskiego pytanie: Nikodem Dyzma czy Frank Underwood?).

Co zatem będzie z takimi jak ja? Z ludźmi, którym imię Dexter kojarzy się jedynie z kreskówką telewizji Cartoon Network? Z osobami, dla których Hugh Laurie jest świetnym muzykiem i komikiem, a nie odtwórcą roli House’a? Z odszczepieńcami, którzy o Grze o tron wiedzą jedynie tyle, że podobno pojawiają się tam penisy? Wyłączenia z rozmowy podczas dyskusji o serialach już doświadczyłem (jestem w stanie to przełknąć; sam nieraz rozmawiałem ze znajomymi o piłce nożnej w obecności osób trzecich, dla których futbol był koszmarną nudą). Ale być może za rogiem czyhają bardziej drastyczne formy towarzyskiego wykluczenia. I kwestia nie mniej ważna: czy za tę deklarację będę relegowany z grona autorów prężnego portalu popkulturalnego?

Odpowiedzi na te dręczące pytania szukałem z rosnącym niepokojem. Na szczęście na odsiecz przyszedł mi prezes Juliusz Braun. Jeszcze raz przeczytałem jego głośny wywiad dla „Gazety Wyborczej” i przypomniałem sobie, że przecież 96% z nas jest zadowolonych z tego, co telewizja podtyka nam pod nos! Mogę spać spokojnie, to nałogowi połykacze seriali stanowią w Polsce margines. Kto by się przejmował jakimiś 4%? Zapamiętajcie sobie: moda na seriale w Polsce nie istnieje, po prostu nikt seriali nie ogląda. No, chyba że Ranczo.

Jacek Skałecki

(ur. 1988) – urodził się i mieszka w Lublinie. Absolwent dziennikarstwa UMCS. Twórca "LUBcastu – podcastu o Lublinie".