My life in the sunshine (M. Górniak, „Dwie powieści ruchu”)
Autor
Konrad JanczuraIlustracja
Fragment okładki książkiDwa właśnie wydane utwory Mateusza Górniaka to dwa zupełnie nowe języki w polskiej prozie. Oba są jednak nadzwyczaj łatwo przetłumaczalne.
Gdybym czytał tę książkę zimą, całkowicie bym się od niej odbił. Jest młodzieńcza i czułostkowa, pełna filmowego filmu i poetycznej poezji. W kręgu inspiracji Godard, Tarantino, Sosnowski… Historie, które przeżyto już setki razy. Jazda kradzionym autem i dreptanie po mieście. Narkotyki, seks, miłostki, imprezy, brak kasy. Ty masz dwadzieścia lat, ja mam dwadzieścia lat.
Niech mi Pani pozwoli sobie powtórzyć – jestem Człowiekiem Tarapatów i podążam drogą usłaną tarapatami. Pani myśli, że dobrze mieć duży dom za dużym płotem. A ja myślę, że dobrze mieć głowę wystawioną za szybę zapierdalającego auta*.
A jednak Górniak ma te dwadzieścia lat inaczej niż którykolwiek z polskich pięknych dwudziestoletnich – tych dawnych i tych dzisiejszych. Potrafi tańczyć na rejestrach globalnego kanonu w sposób dotąd w Polsce niespotykany. Pisze prozę w języku ojczystym, ale jego językowy obraz świata nie ma narodowości. To znaczy ma: pochodzi z filmów Nowej Fali, bitnickich powieści, wynurzeń Bernharda, gangsta rapu. Jest pierwszym polskim pisarzem zachodnioeuropejskim.
Tam, gdzie Masłowska ze strachu używa ironii, gdzie Gombrowicz stawał się „tanim demonem”, a Miłosz rozpoczynał rozważania o Ziemi Ulro, Górniak czuje się jak chłopiec w nieznanym lesie, w którym zwierzęta nadspodziewanie szybko pozwoliły mu jeździć na swoich grzbietach. To oczywiście metafora pożyczona z nowego utworu, oddająca jednak sedno tej twórczości: Górniak jest niepolski, niechrześcijański, ale jednocześnie o nic niewalczący, do niczego nieaspirujący. Jest kimś, kogo Polacy dotąd nie potrafili sobie wyobrazić, a zawsze chcieli.
Nabijałyśmy się razem z hollywoodzkich filmów, tak jak potrafią tylko stracone istoty. Robiłyśmy dla siebie playlisty. Umawiałyśmy się na odpalenie jakiegoś francuskiego filmu w dokładnie tej samej sekundzie. Razem, poniewczasie, odkryłyśmy też punk rocka. Ale tylko chwilę, na jakiś miesiąc może.
Sprawa jest o tyle skomplikowana, że ta pozornie niedbała twórczość, pleciona jednak niezwykle misternie, zawiera w sobie mnóstwo rodzajów ucieczek, jakby najistotniejszą inspiracją był tu Coetzee. Pytanie, czy właśnie nie dlatego dotychczasowa polska proza zagubiona była w postpurytańskim aspirowaniu do wyższych sfer, do Europy: gdyż zawsze wchodziła ze wszystkim w konfrontację, zawsze działy się gdzieś tarcia i zgrzyty. Czy to u Marka Hłaski, czy u Doroty Kotas. Czy to u Mirosława Nahacza, czy u Natalii Fiedorczuk-Cieślak.
Polscy piękni dwudziestoletni od zawsze byli straceńczymi neurotykami, którzy albo kończyli tragicznie, albo pisząc smętne felietony w „Tygodniku Powszechnym”. A Górniak od początku oferuje ciepło. Właściwie tylko ciepło, bo nawet, gdy w jego zdaniach pojawia się agresja i nihilizm, można się przy nich ogrzać. Jak przy kowbojskiej historii przy ognisku. Jak przy hollywoodzkim blockbusterze. Jak przy serialu z Netfliksa.
Cokolwiek stanie się z Górniakiem, w „Tygodniku Powszechnym” na pewno nie skończy. Wraz z innym młodym pisarzem, Łukaszem Krukowskim, autorem świetnej powieści Mam przeczucie, stanowi nowy typ polskiego pisarza. Nie wiem, jak historia nazwie to pokolenie. Może Pocahontas? Skoro Kolumbowie już byli.
Pod obowiązkowym natryskiem znowu sprężyste myśli. Zaimponował mi tym pytaniem. Zachował się fantastycznie. Chciałabym codziennie chodzić do sauny. Wydaje się, że to jedno z tych miejsc, gdzie otwierają się portale. Wyskakuje taka opowieść, z brzegu. Że sauna ma jakiś swój wewnętrzny, dla nas nierozpoznany system snucia opowieści. Idę o zakład, że gdyby tam teraz wejść, po powiedzmy dwóch minutach obowiązkowego natrysku, to odegrałby się przed nami zupełnie inny świat.
A, właśnie. O czym są te nowe powieści? Napisałbym, że o uciekaniu, podobnie jak książka Krukowskiego, ale to sprawa o wiele bardziej zamotana. Górniak i Krukowski grają znane już historie jak znane piosenki, bo jako pierwsi w Polsce są w stanie to zrobić. Czują bluesa o wiele lepiej niż Rysiek Riedel, ale znają gorycz smaku whisky, którą wokalista Dżemu mógł sobie tylko wyobrazić. Młodzi pisarze po prostu żyją w świecie kapitalizmu. Swoją wrażliwość wyrażają jego językiem. Dlatego u Górniaka są kradzione auta, narkotyki, sportowe ciuchy, etiopska kawa przelewowa, podobnie jak kryptowalutowy obłęd i apokalipsa u Krukowskiego. Wszystko to nosi znaczenia, nowe znaczenia. Znaczenia, których nigdy nie poczują ci, co przywiązali się do Mickiewiczowskich Dziadów, Gombrowiczowskich pup i pap, Masłowskich Silnych. Górniak napisał zgoła optymistyczne i słoneczne utwory, które mówią, że zawsze można uciec, nawet jeśli nie można. To samo mówi Krukowski, który miota w czytelnika apokalipsą, ale przecież zajmującą i pełną czytelniczych skojarzeń. Nawet, jeśli te książki kończą się źle – co z tego? Płynie z nich ciepło zachodniej cywilizacji.
I chyba o to od zawsze chodziło ludziom z Hollywood czy Sub Pop: cokolwiek by się nie działo, mów come as you are. I tymi słowami pragnę powitać wszystkich w nowej polskiej literaturze.
* Wszystkie cytaty pochodzą z recenzowanej książki Mateusza Górniaka.
Mateusz Górniak
Dwie powieści ruchu
Liczba stron: 192
Wydawnictwo Filtry, 2023