Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Muzyk: tożsamość nieznana

Artykuły /

W maju 2019 roku, gdy jeszcze nikt nie spodziewał się wstrząsów, które miał przynieść kolejny rok, kolektyw muzyczny znany jako SAULT wydał wysmakowany soul-funkowy album 5. SAULT oferował nowoczesne elektroniczne brzmienie i groove przywołujący klasyki gatunku, takie jak Let’s Get it On Marvina Gaye’a czy Maggot Brain zespołu Funkadelic. Choć album zebrał bardzo dobre recenzje, to o SAULT nie zrobiło się jeszcze głośno. Kilka miesięcy później grupa zaskoczyła słuchaczki kolejnym krążkiem – 7. Tu również fani otrzymali miks dźwięków zgrabnie przechodzących przez boogie (Over) do neo-soulu (Red Lights) i post-punku (Tip-Top).

Obie płyty idealnie się uzupełniają i wchodzą w dialog. Ich gatunkową rozpiętością i estetycznym eklektyzmem można by obdzielić jeszcze kilka innych tytułów. Swoim podwójnym debiutem SAULT zademonstrowali, jak konsekwentnie i z niesłychanym wyczuciem należy plądrować muzyczną przeszłość. Nie ma tu żadnego zbędnego dźwięku, a żadna instrumentalna okazja nie zostaje zmarnowana. Dwadzieścia cztery utwory, ponad siedemdziesiąt minut niepohamowanej muzycznej przyjemności. Tożsamość muzyków: nieznana.

Muzycy prawie nierzeczywiści

SAULT to bez wątpienia muzyczna perfekcja. Grupa wymyka się jednak prostemu  przyporządkowaniu do konkretnego stylu ze względu na swoją anonimowość. Oczywiście, zespoły, które z niechęcią ujawniają prawdziwe tożsamości swoich członków, nie są niczym nowym. Co jakiś czas na polu muzyki popularnej pojawiają się grupy bądź indywidualni artyści, którzy starają się wytworzył aurę tajemnicy wokół własnego wizerunku. Warto przywołać choćby amerykański zespół The Residents, którego członkowie pozostają aktywni i anonimowi od lat 70. Grupa powstała w Stanach Zjednoczonych jako pop-artowy kolektyw i słynie z eksperymentów muzycznych łączących skrajne różne gatunki muzyczne. Zasłynęli także z  produkcji multimedialnych, miniseriali i filmów krótkometrażowych. Chociaż zespół pojawia się w telewizji, a muzycy udzielają wywiadów, zawsze chowają twarze pod maskami. Pierwszy album zespołu Meet the Residents był parodią płyty Meet the Beatles. Nic dziwnego, że momentalnie pojawiły się plotki, że to nikt inny, tylko chłopcy z Liverpoolu są odpowiedzialni za ten enigmatyczny projekt. Wszelkie działania medialne zespołu utrudniają odkrycie prawdy. Grupa stworzyła rzeczywistą instytucję – The Cryptic Corporation – odpowiedzialne za podejmowanie wszelkich decyzji oraz planowanie i organizowanie wydawnictw oraz koncertów. W swojej historii zespół pokusił się także o stworzenie teorii na własny temat, przedstawiając figurę bawarskiego kompozytora i teoretyka muzyki N. Senade (co jest grą językową, którą można tłumaczyć jako „nic nie wiem” – hiszp. „no sé nada”). N. Senada miał sformułować „Teorię zapomnienia”, w której przedstawił tezę, że artysta może tworzyć czystą sztukę tylko wtedy, gdy nie bierze się pod uwagę oczekiwań i wpływów świata zewnętrznego. Również prawdziwa tożsamość twórcy nie powinna mieć znaczenia na produkcję, odbiór i jakość dzieła muzycznego. 

W odróżnieniu od The Residents, niewiele zespołów utrzymuje własną tożsamość w sekrecie. Niektórzy są konsekwentni w byciu anonimowymi i używają pseudonimów, inni po jakimś czasie odstępują od tej decyzji i ujawniają swoje prawdziwe oblicza. Są też tacy, którzy decydują się na gesty radykalne. Jednym z takich zespołów była brytyjska grupa Gorillaz, efekt współpracy wokalisty Blur, Damona Albarna i twórcy komiksów Jamiego Hewletta. W marcu 2001 roku w londyńskim klubie Scala grupa Gorillaz dała swój pierwszy koncert na żywo. Nie byłoby w tym wydarzeniu nic wyjątkowego, gdyby nie fakt, że był to zespół stworzony wyłącznie z animowanych postaci. Grupę Gorillaz tworzą: 2-D (wokal i keyboard), Noodle (gitara akustyczna), Murdoc Niccals (gitara basowa) oraz Russel Hobbs (perkusja). Początki Gorillaz są zresztą mocno anegdotyczne. W wywiadzie dla magazynu „Wired”, przeprowadzonym przez Neila Gaimana, „ojcowie” Gorillaz przyznali, że pewnego dnia, podczas oglądania MTV, pod wpływem dyskusji (i dużej ilości alkoholu) zrodził się pomysł na kreskówkową kapelę, której działalność byłaby dobrym komentarzem na temat show-biznesu i irracjonalnego kultu celebrytów. Początkowo faktyczni członkowie zespołu ukrywali się za ekranem, na którym wyświetlane były animacje Hewletta. W późniejszych latach zespół kilka razy pokusił się o występy wirtualne, całkowicie rezygnując ze swojej faktycznej obecności na scenie. Jednak koszt takich produkcji oraz rosnący konflikt artystyczny między Albarnem i Hewlettem zaowocował odejściem od pierwotnej idei Gorillaz i wyjściem piosenkarzy przed ekran. 

Historia muzyki popularnej pełna jest przykładów anonimowych wykonawców. Gatunkiem muzycznym, w którym najczęściej pojawiają się grupy maskujące z różnych powodów swoje prawdziwe tożsamości, jest metal, w niemal wszystkich wariantach stylistycznych. Inspirowane okultyzmem stroje i makijaże rozbudzają wyobraźnię oraz kuszą tworzeniem alternatywnych, całkowicie fikcyjnych biografii. Jednym z najoryginalniejszych i najbardziej enigmatycznych pozostaje szwedzki zespół Ghost. Grupa powstała w 2010 roku i niemal od razu zaczęła przyciągać uwagę ekscentrycznymi występami. Członkowie zespołu stosują prostą formułę: sześciu z nich ubiera się w ten sam strój i ukrywa twarze pod maskami, podczas gdy główny wokalista przebiera się za konkretną postać, np. papieża lub Jokera. Podobnie jak amerykański zespół Slipknot, członkowie Ghost odświeżają swój wizerunek z każdym nowym albumem. Nigdy nie wiadomo, kto jest głównym wokalistą, ci bowiem zmieniają się równie często, co stroje zespołu.

Do ukrycia tożsamości nie są jednak niezbędne wymyślne stroje i maski czy fikcyjni teoretycy. Czasem wystarczy pojedynczy element wizerunku, który skutecznie przykuje uwagę odbiorców i zacznie fascynować swoją wręcz niezaprzeczalną obecnością. To właśnie przykład australijskiej wokalistki i autorki tekstów Sii (właściwie Sia Kate Isobelle Furler) udowadnia, że wystarczą niewielkie, proste gesty, by wzbudzić fascynację słuchaczy. Choć piosenkarka była aktywna na scenie muzycznej od końcówki lat 90., jej właściwa solowa kariera rozpoczęła się wraz z premierą płyty Healing Is Difficult (2001). Artystka została równie szybko doceniona, jak i zapomniana przez środowiska muzyczne. Ogólnoświatową popularność zyskała ponad dziesięć lat później, wraz z singlem Chandelier z 2014 roku. To właśnie wtedy w jej klipach zaczęła tańczyć Maddie Ziegler, której charakterystyczne choreografie stały się istotną częścią wizerunku wokalistki. To jednak nie Ziegler, a raczej gigantyczna peruka Sii przykuwała całą uwagę i skutecznie skrywała oblicze Australijki. Zarówno przed obiektywami ciekawskich reporterów, jak i spojrzeniem fanów.  

To tylko krótki przegląd mniej lub bardziej anonimowych zespołów. Przykładów jest znacznie więcej, a każdy artysta na swój własny sposób problematyzuje pojęcie autentyzmu i faktyczności swojego wizerunku. Warto wymienić jeszcze zespoły takie jak: Aphex Twin, Burial, Kraftwerk, The Knife, Deadmau5, Lordi, Pussy Riot, Buckethead, SBTRKT. W większości przypadków trudno mówić o zrównaniu ich wizerunków scenicznych z prawdziwymi tożsamościami, do których tak skutecznie i konsekwentnie bronią dostępu. Póki działa aura tajemnicy i zawieszona zostaje niewiara, spektakl trwa w najlepsze. Jednak z czasem ta ekscytująca iluzja ulega wyczerpaniu. Taka sytuacja spotkała jeden z zespołów o (pozornie) anonimowej tożsamości. Duet Guy-Manuel de Homem-Christo i Thomas Bangalter, odpowiedzialni za zespół Daft Punk, od początku kariery (1993) skrywają się za specjalnymi hełmami, dzięki którym wcielają się w rolę robotów. Daft Punk konsekwentnie tworzą swoją wizję muzyki elektroniczno-klubowej zawsze ukryci za cybernetycznym wizerunkiem. Jednak oglądając klip do utworu Lose Yourself to Dance, w którym widzimy muzyków-roboty w towarzystwie piosenkarza Pharrela Williamsa, trudno nie odnieść wrażenia nadmiernej sztuczności całej sytuacji. Przebrani w lśniące marynarki, prężą się na scenie do elektro-funkowych rytmów. Robotyczna iluzja pryska, a efekt rozczarowuje. To już nie roboty czy androidy, a raczej dwójka mężczyzn w metalicznych kaskach. 

Skąd bierze się poczucie rozczarowania, skoro od zawsze wiedzieliśmy, że to fikcja? Czy faktycznie chcemy wierzyć, że to, co dzieje się na scenie, jest absolutnie realne, choć przy tym całkowicie nieprawdziwe? Wszystkich wymienionych muzyków łączy fakt bycia indywidualnymi jednostkami, które samodzielnie lub w grupie pojawiają się na scenie. Nawet gdy są skryci za maskami, ich obecność podczas widowisk muzycznych uwierzytelnia ich istnienie. Choć nadal anonimowi, to w ten sposób choć na chwilę stają się rzeczywiści. Skoro jednak sukcesywnie przyzwyczajali nas do tajemnicy i zapraszali do świata fikcji wykreowanego wokół własnego wizerunku, to wszelka niekonsekwencja może owocować zerwaniem z autentycznością. 

Anonimowe głosy kolektywne

Wydawanie albumów bez prezentacji kulisów powstawania, rezygnacja z artystycznej biografii i zatajanie faktów na temat życia prywatnego mogą stać się sposobem krytyki rynku muzycznego, w którym wizerunek i ego artystów często stają się większe od ich twórczości. Mogą stać się także manifestacją poglądu, że muzyka powinna „mówić sama za siebie”. Najczęściej jednak anonimowość zwyczajnie intryguje i przykuwa uwagę fanów. W przypadku SAULT sprawa wygląda jednak inaczej. Nie wiemy, ile osób stoi za ich projektami, a sama grupa nie pojawia się na scenie, by potwierdzić swoje istnienie. Polityczno-estetyczne konsekwencje anonimowości SAULT wybrzmiały szczególnie mocno w 2020 roku, gdy kolektyw wydał kolejny podwójny album Untitled (Black Is) i Untitled (Rise). Nie da się zaprzeczyć, że obie płyty stylistycznie nawiązują do debiutanckich krążków. Jednak o ile 5 i 7 skutecznie wytwarzały imersyjny krajobraz dźwiękowy i przenosiły do alternatywnej muzycznej rzeczywistości, tak albumy z serii Untitled pozostają jednak w o wiele większym związku z aktualnym stanem rzeczywistości społecznej. Black Is jest muzycznym komentarzem do świata wzburzonego zabójstwem George’a Floyda. To ścieżka dźwiękowa inspirowana setkami tysięcy głosów, którymi rozbrzmiewały ulice na całym świecie, album-protest, intensywny muzyczny sprzeciw wobec rasizmowi, wykluczeniu i społecznym nierównościom. Otwierający płytę utwór Out the Lies rozpoczyna się od skandowania tłumu: The revolution has come, które bezpośrednio nawiązuje do utworu When the Revolution Comes zespołu The Last Poets z 1970 roku. Album nie poprzestaje na tej manifestacji siły. Choć kolejne utwory prezentują zróżnicowane style muzyczne, to wiadomość pozostaje jasna – nadchodzi czas zmian. Hard funkowy Stop Dem oferuje brzmienie przyszłości, której nie można zatrzymać. W Sorry Ain’t Enough gęsty żeński wokal przywołuje skojarzenia z panafrykańskimi ideami Erykah Badu. Jest tu także miejsce dla utworów takich jak Wildfires, który ujawnia bardziej popową stronę tego skomplikowanego dźwiękowo albumu. Jednak nawet w tym utworze twórcy nie rezygnują z ważnych dla nich kwestii: White lives / Spreading lies / You should be ashamed / The bloodshed on your hands / Another man.

Black Is to dwadzieścia utworów próbujących zdefiniować blackness jako tożsamość. Jeżeli jednak Black Is jest muzyczną wersją protestu Black Lives Matter, to siostrzana płytę Rise można traktować jako apologię w duchu Black Power. Album w niektórych momentach brzmi jak kontynuacja tradycji hip-hopowej zapoczątkowanej przez wspomnianą nowojorską grupę The Last Poets (The Beggining & The End), w innych przywołuje skojarzenia z albumami Gila Scotta-Herona (Street Fighter), a czasami wręcz przenosi słuchaczy w kosmiczne rejony z uniwersum Sun Ra (Son Shine). Nie czyni tego jednak czołobitnie lub przy pomocy retro-ironicznej gry cytatów i muzycznych. Rise jest wyrazem czarnej dumy i prezentacją tradycji muzycznych towarzyszących ruchom społecznym Afroamerykanów od lat 60. W całym tym krytyczno-estetycznym projekcie zadziwia anonimowość i jednoczesna kolektywność całego przedsięwzięcia. Brak możliwości wskazania ilości członków kolektywu (nie wspominając o ich tożsamościach) sprawia, że walory artystyczne obu albumów ustępują wspólnototwórczej funkcji jaką spełniają Black Is i Rise. Brak jakiejkolwiek narracji wokół członków kolektywu sprawia natomiast, że opowieść tkana w ich utworach nie jest wyrazem indywidualnej ekspresji, ale raczej odpowiedzią na doświadczenia całej panafrykańskiej wspólnoty. Rezygnując z centralnego narratora/narratorów, SAULT uzyskuje trudną do podważenia autentyczność. Ich sceniczna nieobecność nie pozwala na spekulacje i snucie domysłów na temat ich tożsamości. To właśnie ów „brak” umożliwił grupie stworzenie tak bogatego muzycznego krajobrazu roku 2020 z perspektywy Czarnej społeczności. Tajemnica tożsamości SAULT nie służy więc podnoszeniu poziomu ekscytacji i promocji w oparciu o grę niedopowiedzeń. Staje się raczej sposobem na wyrażenie kolektywnego gniewu i protestu oraz utrwaleniu czarnej historii w walce o samostanowienie. W ten sposób płyty SAULT można traktować jako wielogłosową, muzyczną opowieść o Czarnej tożsamości, przez dekady spychanej na margines tego, co widzialne i słyszalne. 

Projekt „Kultura w akcji” jest współfinansowany ze środków Miasta Krakowa.

Konrad Sierzputowski

(ur. 1990) – kulturoznawca, muzykoznawca i historyk 
filmu animowanego. Badawczo zajmuje się zjawiskiem krytycznego 
ucieleśnienia wydarzeń muzycznych, teorią queer w muzyce popularnej oraz  historią animacji amerykańskiej. Autor książki "Słuchając hologramu. Cielesność wirtualnych zespołów animowanych" (IKP, 2018). Stypendysta programu Fulbrighta na Columbia University Department of Music w Nowym Jorku (2019-2020). Kolekcjonuje kurioza, stare szkło i książki kucharskie. Czasem jeździ po świecie, na ogół jednak siedzi w domu i pisze teksty o muzyce.