Dźwiękowy dokument o wokalistce Maanamu powstał w medytacji, zakochaniu, podczas pandemii. Michał Pepol, wiolonczelista, wykorzystał niepublikowane dotąd nagrania i 24-śladowe taśmy. Został na nich zapisany głos Kory, która szepcze o opium, krzyczy o wężu. Pepol układa z niego nowe utwory – znajduje reggae Kory i jej nirwanę. Na płycie Kora nieskończoność wchodzi w rolę medium. Przywołuje Korę jako boginię krzyku i poetkę żywego słowa – spoken word.
Magdalena Czubaszek: Ponoć od dziecka wciągał cię krzyk Kory.
Michał Pepol: Zacząłem słuchać Maanamu jako sześciolatek. Puszczałem sobie album O, który należał do mojego taty. Pamiętam ten krzyk. Do dziś nie wiem, czy inny artysta odważyłby się użyć głosu tak, jak Kora w Się ściemnia. W tym utworze cała fraza jest zaśpiewana „na krzyku”. Na krzyku magnetycznym, z barwą i emocjami. On nigdy nie brzmi tak samo.
Krzykowi poświęciłeś jeden utwór. Słowo węża to drapieżny teatr dźwięków. Kora mówi, wypowiada zaklęcia, śpiewa, krzyczy, nuci, a jej głos prowadzi wiolonczela.
W Słowie węża krzyki są rozmaite; niektóre bardzo muzyczne, na konkretnych nutach, a inne dzikie lub zwyczajne. Cały przekrój tonacji. Chciałem jeden utwór poświęcić krzykowi. Jeden, bo większość materiałów, z którymi pracowałem, nie prowadziła mnie w stronę agresywną, ale raczej czułą.
Piotr Metz nazwał tę czułość słuchowiskiem, ale tobie chodziło chyba o coś więcej.
Na początku nie do końca przekonywało mnie to określenie. Miałem skojarzenie ze sztucznością, z konwencją, w której coś się odgrywa. Ta płyta to bardziej dokument niż słuchowisko. Próbowałem wydobyć w niej pewną prawdę na temat Kory. Według mnie reportaże nie muszą oddawać wszystkich detali danej historii. Mają dać im sens.
Twoje kompozycje powstały na bazie archiwalnych taśm, które przekazał ci Kamil Sipowicz.
Dostałem od niego najpierw pliki cyfrowe z różnych archiwów telewizyjnych, wywiadów, zapisy dawnych koncertów, prób, a także przyśpiewki i domowe nagrania. To były dla mnie najciekawsze materiały – nieobrobione, „niewylizane” dźwięki – surówka. Po kilku miesiącach pracy Kamil podzielił się ze mną taśmami. Przekazał mi sto kilo materiałów, bo każda spośród 24-śladowych taśm, zamknięta w osobnym pudle, ważyła z dziesięć kilo. Solidne ciężary.
Po pierwszym spotkaniu z Kamilem, zamiast wsiąść do metra, od razu poszedłeś na spacer. Pokonałeś ponad osiemnaście kilometrów.
To były raptem dwie godziny porządnego marszu. Czułem euforię. Roznosiły mnie emocje. Nie wyobrażałem sobie nieruchomego siedzenia w metrze. Kiedy człowiek jest naładowany jak elektrownia, musi mieć przestrzeń do ekspresji. Spacer we własnym tempie i na własnych zasadach pozwala przeżyć emocje. Szedłem więc tak, jak chciałem.
Trochę przypomina mi to Korę. Miała złożony i bogaty życiorys, robiła swoje. Była pierwszą kobietą, która występowała w Polsce z tak odważnymi tekstami i wizerunkiem. Co z niej wziąłeś jako człowiek?
Chyba bezkompromisowość. Przy komponowaniu tej płyty nie postawiłem sobie żadnych granic. Ani stylistycznych, ani czasowych. Nie wiedziałem, o czym ten album ma być. Zacząłem słuchać i po prostu szedłem za dźwiękami tak, jak one prowadziły. Zaufałem intuicji. Gdy patrzyłem na Korę czułem, że ona jest zawsze sobą. Nikogo nie udaje ani nie gra. Sam więc zrobił się ten album.
Jak to sam się zrobił?
Oczywiście jest na tej płycie masa pracy. Pracowałem godzinami. Dzień za dniem. Miesiąc za miesiącem. Materiał mnie prowadził, działałem bez planu. Czułem obecność Kory, widziałem, gdzie potrzebne są zmiany, a gdzie muzyka hula. Dużo obserwowałem. Czasami gdy dostaję zamówienie kompozytorskie, to wiem, że trzeba po prostu napisać 15-minutowy utwór na zadany temat na festiwal i konkretną datę. Tu nie było ani daty, ani wydawcy, ani zamówienia.
Mariusz Szczygieł napisał, że jesteś czarodziejem. Dlaczego nazwałeś album z archiwalnymi nagraniami Kory Nieskończoność?
Istnienie Kory i jej wpływ na rzeczywistość nie skończyły się 28 lipca 2018 roku. Tak długo, jak kogoś pamiętamy, tak długo ta osoba istnieje. Kora odcisnęła mocny ślad. Nie tylko muzyczny. Znak, który po niej pozostał, promieniuje. Wydaje mi się, że energia człowieka jest w ciągłym ruchu. Nie trzeba wierzyć w reinkarnację czy życie pozagrobowe, by doświadczyć nieskończoności. Każda siła, którą człowiek w coś wkłada, odbija, promieniuje, owocuje. Tak samo jest z twórczością Kory. Mam nadzieję, że moja płyta zwielokrotni to zjawisko. Stanie się nieskończone. Łańcuszek będzie trwał.
Czyli wywołujesz ducha. Jak robi to aranżer, człowiek ze świata muzyki klasycznej?
Może to przewrotna odpowiedź, ale miałem wiele doświadczeń, w których bliskie mi osoby zmarły. Konfrontowałem się z tym tematem. Akceptuję śmierć, ale jej nie celebruję. Po prostu wiem, że nie da się na nią przygotować. Gdy Kora umarła, dużo o niej myślałem. Nie znaliśmy się, ale bardzo mnie dotknęło to wydarzenie. Poczułem się osierocony, nie tylko jako artysta, ale także jako człowiek. Zabrakło kogoś, kto zawsze był w moim życiu. Długo słuchałem jej głosu, będąc wyczulonym na jego barwy, intensywności, szczegóły. Gdy dotkniesz powierzchni stołu, poczujesz fakturę drewna. Chwycisz za serwetkę i będziesz wiedziała, jak leży w dłoni, czy jest szorstka, czy śliska. Tak samo jest z głosem. On też ma różne warstwy. Chciałem je ze sobą zestawiać, żeby zaczęły się ścierać, aż powstanie symfonia. To Kora jest w centrum. Ja jestem w cieniu.
Skromny jesteś.
Nie lubię krzyczeć o sobie. Kora śpiewała pokornie, ale z ogniem w głowie – myślę, że ten cytat oddaje także coś o mnie.
Zdecydowanie. Życiowy partner Kory był w żałobie, gdy zapukałeś do jego drzwi. Jak ułożyła się wasza relacja?
Nie tylko podzielił się ze mną nagraniami, ale też kilka razy wyszliśmy razem na obiad. Dał mi zielone światło. Dlatego starałem się na bieżąco podsyłać mu to, co robię. Nie oczekiwałem feedbacku. Chciałem po prostu, by wiedział, że dotrzymuję słowa, że pracuję. Wiedziałem, że jeśli pójdę w stronę, która mu się nie spodoba, powie mi o tym. W odpowiedzi na to, co wysyłałem, Kamil opowiadał o ulubionych wierszach Kory, zachwycał się szumami. Ostatnio, gdy rozmawialiśmy, zrobiliśmy zawody. Ścigaliśmy się, czy szybciej zgoogluję jakiś temat w telefonie, czy Kamil znajdzie go w głowie. Zawsze wygrywał.
Wygrywał, ale mimo przewagi nie dawał ci rad, ani nie podpowiadał. W pracy nad płytą paradoksalnie chyba pomogła ci pandemia?
Zacząłem jesienią 2019 roku, ale musiałem czas przeznaczony na Korę wykrajać ze swojej codzienności. Covid przyszedł przecież niedługo później. Zbliżałem się już wtedy do celu. Lockdown pozwolił mi utrzymać skupienie. Wsiąknąłem w ten materiał. Zapominałem o jedzeniu i piciu, jak w medytacji. Wtedy nie jesteś zainteresowany światem zewnętrznym. Skupiasz się na oddechu. Zanurzanie się w muzyce jest podobne. Mózg odpoczywa. Nie analizuje, nie martwi się, nie myśli.
Kora pisała, że miłość jest antyspołeczna. Zakochani…
…zapominają o świecie.
Wow. Pamiętasz. Przyszło mi do głowy, że ta myśl oddaje stan odcięcia. Może więc medytowałeś, a może byłeś zakochany.
Lubię słuchać muzyki sam. W samochodzie albo na słuchawkach. W domu zawsze się boję, że będę przeszkadzał sąsiadom, a płyta musi grać głośno, aby dobiegał do mnie każdy pojedynczy dźwięk. Przez ten czas chcę być tylko z nimi. Jak zakochany. Zwykle dwoje ludzi ma czas tylko dla siebie. Nie potrzebują nikogo innego. Tak samo dla mnie słuchanie muzyki jest doświadczeniem intymnym. Nie lubię słuchania w grupie.
Z drugiej strony muzyka może budować wspólnotę, dawać im bodziec do działania. Polacy w latach 80. tęsknili za wolnością i to właśnie o niej są pierwsze płyty Maanamu. A czym Maanam jest dzisiaj?
Niedawno wybuchło szaleństwo na punkcie Kate Bush po serialu Stranger Things. Jej wielki powrót na listy przebojów to dowód na to, że muzyka bywa ponadczasowa. Kora była totalnym unikatem. Jej piosenki też mogłyby stać się światowymi hitami, gdyby przypomniał je Netflix czy inny gigant streamingowy. Te utwory mają nie tylko jakość, ale i swoistość, treść. To nie jest blablabla. Nie starzeją się. Dlaczego Szał niebieskich ciał nie mógłby być numerem jeden na liście Billboardu? Oczywiście język polski pewnie stanowiłby barierę, ale może to kwestia czasu.
Wspominałeś, że planujesz występować z płytą poświęconą Korze na żywo. Jak planujesz tego dokonać z tak bogatym muzycznie i znaczeniowo materiałem?
Łącząc dźwięk z obrazem. Nie wszystko oczywiście da się zagrać, ale to, co mogę zrobić na żywo, wycinam z nagrania. Używam także gestów scenicznych i kilku artefaktów związanych z Korą. W trakcie koncertu są ze mną na scenie. Z producentem Leszkiem Kamińskim zadbaliśmy o to, by dźwięk miał jak najlepsze brzmienie. Są różne sztuczki, które na to pozwalają. Można podbijać soprany albo basy, by widownia miała lekkie uczucie drżenia, ale przyznam, że wolę jak wszystko jest na poziomach, które ustawili producenci (w tym wypadku Leszek i ja) – na zero.
Rozumiem, że ten wybór pozwala pokazać Korę na nowo, bardziej intymną. Właściwie przedstawiasz ją jako poetkę, mistrzynię spoken word. Miksujesz jej szepty, mowę, krzyki, westchnienia. Jej głos brzmi nietypowo, nie śpieszy się, jest stonowany.
Jest też trochę pocięty. Musiałem dopasować jego rytm do muzyki, ale faktycznie, nie z tym kojarzymy Korę. Zwykle w jej wokalu słyszeliśmy więcej dramatyzmu i szalonej egzaltacji, ale stonowanie także ma swoją moc. Pamiętam jeszcze jako uczeń, że gdy w klasie robiło się głośno, jedni nauczyciele się darli. Inni ściszali głos. To była lepsza metoda – odpowiedzieć na hałas niemal szeptem. Myślę, że to się przekłada na wiele. Gdy chcemy powiedzieć coś ważnego, mówimy ciszej. Na tej płycie Kora najważniejsze rzeczy mówi właśnie szeptem.