Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Miłość w TVP

Artykuły /

Podczas gdy komercyjne stacje wypuszczają kolejne sezony reality show opowiadających o romansach pięknych i młodych ludzi w egzotycznych krajobrazach („ocean, luksus, drinki w kokosie”), telewizja publiczna ma na miłość inny pomysł. W programach z ramówek TVP na zmianę w miłosnym życiu mogą liczyć ci, którzy nie są uznawani za najatrakcyjniejszych na matrymonialnym rynku. W Rolniku szuka żony, Ośmiu Wspaniałych i Sanatorium miłości sercowe perypetie są udziałem mieszkańców wsi, samotnych mężczyzn po przejściach i seniorów. Ci ostatni trafili nawet jesienią na Netfliksa.

Felietoniści i badaczki, którzy zgłębiają twory popkultury częściej będące obiektem żartów niż analiz, nierzadko zaczynają od asekuracyjnego disclaimera: obejrzałam, żebyście wy nie musieli. W tym jednak przypadku nie mogę popisać się nurkowaniem w odmętach, do których nikt nie chce zaglądać. Prawdopodobnie wśród was są tacy, którzy randkowe show TVP widzieli nie raz i niekoniecznie była to przyjemność grzeszna. Programy, o których mowa, nie są wcale niszową rozrywką. Wysokość słupków oglądalności wskazuje raczej, że interesują one nie tylko antropolożki od meandrów kultury i amatorów telewizyjnego cringe’u. Pierwszy odcinek obecnego, siódmego sezonu Rolnika szuka żony śledziło 3,65 mln widzów, nadawane w wiosenne piątkowe wieczory odcinki Ośmiu Wspaniałych oglądało około 1,31 mln osób, a drugi sezon Sanatorium miłości gromadził przed telewizorami średnio 3,26 mln widzów. Skąd taka popularność?

Jedną z przyczyn jest zapewne kreowana w tych programach aura autentyczności i naturalności. Ich bohaterami i bohaterkami są przecież ludzie niewytrenowani w skrywaniu emocji. Przed kamerą aż nadto ujawniają swoje pragnienia i kompleksy (czy ja jestem za gruba? – pyta chyba w każdym odcinku Wiesława z Sanatorium…), wzruszają się, kłócą, wzajemnie dogryzają i przyznają do życiowych porażek. Panują tu inne reguły niż na Instagramie, który definiuje dziś wolną od skaz wizualną estetykę młodych, czy też na Tinderze, randkowej aplikacji wypełnionej zdjęciami od sztancy: doskonałe ciała, malownicze góry, gorąca plaża, lustro na siłowni. Bohaterowie Wspaniałych mierzą się z nadwagą czy brakiem kondycji, a każdy z uczestników Sanatorium miłości opowiada o problemach ze zdrowiem. O autentyczności w kontekście Rolnika… pisała na łamach „Popmoderny” Olga Szmidt, zauważając, że wieś w tym przypadku staje się nie tylko przestrzenią matrymonialnej rywalizacji o względy mężczyzn, ale też archetypem naturalnego porządku. 

Wieś przechowana w stanie natury („Rolnik szuka żony”)

Bezpretensjonalność bohaterów i surowość opisywanej rzeczywistości może widzów uwodzić, ale główny czar tych programów zasadza się na metamorfozie, którą przeżywają ich uczestnicy. Randkowe scenariusze zawierają w sobie elementy typowe dla makover show. Bohaterowie zmieniają swój wygląd, wystrój mieszkania, plany na przyszłość, a czasem też znajdują partnerów i partnerki po latach życia spędzonych w pojedynkę (choć, jak mówi Wojtek z drugiego sezonu Sanatorium…, liczy się przede wszystkim gonienie króliczka: miłości się szuka, a nawet jak się nie znajdzie, to samo to szukanie jest fantastyczne). Dążenie do pozytywnej przemiany nabiera znaczenia szczególnie w kontekście produkcji telewizyjnych, które oparte są na eksploatowaniu problemów prowincji i osób pochodzących z klasy ludowej. Ten sposób pokazywania rzeczywistości nazwałabym „transformacyjnym”, czyli współbrzmiącym z narracjami charakterystycznymi dla lat 90., które osoby nieradzące sobie z nowymi realiami pokazywały jako pogrążone w marazmie, winne same sobie i biernie poddające się społecznym reorientacjom. Współczesnym przykładem tej perspektywy może być serial paradokumentalny Chłopaki do wzięcia, który jest bestiariuszem samotnych mężczyzn z prowincji. Fatalizm charakterystyczny dla takich przedstawień w miłosnych produkcjach TVP zamienia się w wesołość i beztroskę, a historie pokazywane wcześniej jako patologiczne nabierają uniwersalnych właściwości. To odwrócenie staje się kluczowe również dlatego, że dotyka problemów, które w Polsce się dziś pogłębiają: wykluczenia społecznego osób starszych, podziału ideologicznego wśród młodych mężczyzn i kobiet czy braku równościowych narracji, które kreśliłyby nowe wzory męskich ról płciowych. Chociaż to kwestie diagnozowane przez każdą stronę sceny i debaty politycznej, nie znajdują one w Polsce zbyt wielu pozytywnych rozwiązań. 

Miłosne reality show telewizji publicznej łączy postać prowadzącej. Marta Manowska, nazywana w polskim szowbiznesie „agentką od emocji”, jest przeciwieństwem oceniającego narratora znanego z prześmiewczych paradokumentów. Dzięki Manowskiej zdystansowany reportaż zamienia się w melodramatyczny rollercoaster. Manowska nie wyśmiewa ani nie ocenia, towarzyszy bohaterom, jest ich przyjaciółką, razem z nimi płacze i się śmieje, doradza i akceptuje ich kruchość i niepewność. Dusza człowiek, do tańca i do różańca.

W Rolniku szuka żony Marta Manowska wciela się w rolę swatki. W tym bijącym rekordy popularności programie, który gości na antenie telewizyjnej Jedynki od 2014 roku, towarzyszy ona grupie rolników w poszukiwaniach kandydatki na żonę. Wśród uczestników są młodzi i starsi mężczyźni (czasami do tej grupy należy również kobieta rolniczka). O ich względy zabiegają kandydatki, spośród których, w drodze eliminacji, wybierana jest jedna, która może stać się partnerką na całe życie. Dramaturgia programu zasadza się na mitologizowanej różnicy miasta i wsi: kobiety – najczęściej pochodzące z miasta – muszą udowodnić, że odnajdą się w nowym dla siebie środowisku. Dlatego rywalizują ze sobą w kolejnych zaproponowanych przez rolnika zadaniach: doją krowy, uprawiają warzywa, biorą udział w sianokosach, popisują się umiejętnościami kulinarnymi, i pokazują, która z nich umie jeździć traktorem (stały motyw każdego sezonu). Maszyny to jeden z najważniejszych elementów show: wielkie ciągniki najnowszej generacji urozmaicają wiejskie krajobrazy i są synonimem bogactwa. Trzeba przyznać, że z sezonu na sezonu kruszy się wyobrażenie o różnicach ekonomicznych dzielących miejską i wiejską przestrzeń. Gospodarstwa i rolnicy zajmują coraz silniejsze pozycje klasowe: w ostatniej edycji jeden z rolników nie tylko chwalił się 60-hektarowym gospodarstwem z sadami czereśni, ale również doktoratem. I choć wiele z elementów tego programu pozwala pokazać wieś jako nowoczesną i odpowiadającą na zmieniające się realia, to szala przechyla się na rzecz tradycyjnego modelu: męski wybór pozostaje w programie centralny i dominujący. To jakby odwrócenie rzeczywistości, która – jak mówią badania – pod względem matrymonialnym nie jest dla mężczyzn mieszkających na wsi szczególnie sprzyjająca. Demograficzny problem „starych kawalerów” pogłębia się, a młode kobiety są bardziej od swoich rówieśników mobilne i otwarte na zmiany. Z tej perspektywy Rolnik…, choć czaruje wrażeniem nowoczesności i innowacyjności, w dynamicznie i globalnie zmieniającej się rzeczywistości społecznej pozwala snuć niegdysiejsze fantazje o starym porządku płciowym. 

Rozpad tradycyjnych ról genderowych nieco inaczej prezentuje się w Ośmiu Wspaniałych. Jego bohaterami są mężczyźni samotni i na różnym etapie życia: single, rozwodnicy, wdowcy, ojcowie dzieci, z którymi nie ma kontaktu. Jak mówi Marta Manowska, mężczyźni biorą udział w programie, „by dotrzeć do źródeł swoich problemów z kobietami”. Nie jest to typowe dating show, a raczej rodzaj treningu, który do randkowania ma przygotować: połączenie poradnikowej poppsychologii, sesji coachingowej i grupy wsparcia. Przybywający do Ochotniczych Hufców Pracy pod Lublinem bohaterowie programu traktowani są raz jak dorośli, a raz zupełnie jak dzieci. Wszystko utrzymane jest w stylizacji westernowej. „Wspaniali”, jak zwraca się do mężczyzn prowadząca, w czołówce noszą kowbojskie kapelusze i – niczym El Mariachi – gitary w czarnych futerałach. W ramach zadań, które mają wypełnić na drodze do „nowego ja”, sprzątają oborę, strzelają na poligonie, kują rozżarzone żelazo, majsterkują, ale też uczą się gotowania, pieką chleb i pozują półnago do zdjęć. Wszystko jest tu „męskie” w sposób tradycyjny i karykaturalny, niczym połączenie Pieśni o Rolandzie, Strażnika Teksasu i Czterech pancernych i psa. Oglądając Wspaniałych, miałam wrażenie, że obserwuję zlepek najbardziej toksycznych zachowań: fasadowej pewności siebie, która prowadzi do tępej manifestacji siły i niekontrolowanych wybuchów agresji. Bywały jednak momenty, kiedy pozór twardego męskiego wzorca kruszył się. Najmocniejszym z nich była chyba wybuchowa relacja Sebastiana i Jarka. Sebastian – sentymentalny, przeżywający przemocową relacje z ojcem, Jarek – przeciwieństwo, ukryty w skorupie pewności siebie, buńczuczny, męski bardziej niż przewiduje skala. Ośmiu Wspaniałych przypomina nieco słynną piosenkę Danuty Rinn o zniknięciu „prawdziwych” mężczyzn. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że wyraża ona tęsknotę za dobrym partnerem, ale jedyne, co proponuje, to maraton zawstydzania. Być może doraźnie przynosi ulgę, ale zamiast przekraczać seksistowskie wzorce, wytyka niedopasowanie do heroicznych wyobrażeń o płci. 

Zupełnie inna aura panuje w Sanatorium miłości, które, poza TVP1, od niedawna można oglądać również na Netfliksie. Program prezentuje przygody dwunastu samotnych seniorek i seniorów, którzy na miesiąc trafiają do uzdrowiska. Kuracjusze, jak w standardowych wyobrażeniach o Ciechocinku, spędzają czas na wieczorkach tanecznych, zajęciach sportowych i zabiegach zdrowotnych, a w międzyczasie flirtują. Każdy odcinek kończy się wyborem ulubionego kuracjusza bądź kuracjuszki, która następnego dnia wybiera osobę, z którą chce pójść na randkę. Niektórym prawdopodobnie pojawił się właśnie przed oczami popularny mem „How do you do, fellow kids?”, jednak Sanatorium miłości nie dostarcza tego typu wrażeń. Choć główne wątki skupione są na miłostkach seniorów, to w dużej mierze historie kuracjuszy mają oswajać przemijanie. Nie sądzę, że należę do docelowej grupy widzów tego programu, ale i u mnie początkowe poczucie delikatnego zażenowania związanego z rubasznymi żartami starszych osób szybko ustąpiło przede wszystkim wzruszeniu. W Sanatorium… miłosne igraszki to tylko pretekst do pokazania, czym jest samotność i jak głęboko może sięgać.

Randkowe reality show, jak Hotel Paradise (TVN7), Love Island (Polsat) czy Too Hot To Handle (Netflix) oferują wizję świata jak ze snów, w której seks jest tak oczywisty jak monsun na Bali. Nie są to może – jak w latach milenialnych – obrazy w duchu „aspiracyjnym”, stymulujące marzenia o sukcesie w wielkim mieście (Magda M.). Dziś miłosne reality tv spod znaku romansu na bezludnej wyspie wrzuca widzów do równoległej rzeczywistości i na chwilę pozwala zapomnieć, że za oknem nie ma ani kokosów, ani plaży, a czasy są wyjątkowo trudne. TVP zaś już od kilku dobrych lat w randkowych programach pobudza fantazje o powrocie do starego świata obyczajów, odpowiadając jednak przy tym na realne problemy społeczne. Nierówności na polu matrymonialnym to chyba jeden z najtrudniejszych tematów do dyskusji, w których niełatwo zachować wrażliwość. Jak bowiem zaradzić problemowi mężczyzn z marginesów społecznych, których „wartość” na wolnym rynku miłości wyceniana jest raczej nisko czy tworzyć pozytywne (nie ckliwe) obrazy starości? To tym bardziej złożone wyzwanie w czasach, kiedy narracje wokół pożądania zostały zdominowane przez indywidualistyczny dyskurs o jednostkowych preferencjach czy plebiscytowy mechanizm swipe left-swipe right, jak w aplikacjach randkowych.  

Z tego względu Rolnika…, Sanatorium… czy Ośmiu Wspaniałych można uznać za obrazy współbrzmiące z tym, co nazywane jest dziś w debacie publicznej narracją „godnościową”. W politycznych dyskursach i działaniach partii rządzącej to rodzaj uznania okazywanego wobec grup najbiedniejszych. To „redystrybucja prestiżu”, czyli symboliczne dowartościowanie tych, którzy doświadczają społecznych wykluczeń. Miłość w TVP jest oczywiście „godnością” w wersji soft – daje uznanie, ale przede wszystkim ma dostarczyć rozrywki. Jest to także „godność” zamknięta w bardzo wąskich, ograniczonych kategoriach zgodnych z „retropijną” wizją ludzkich relacji. Nie ma tu mowy przecież o przekroczeniach  modelu miłości, który uwzględniałby osoby niewpisujące się w heteronormę, czy takie, które miłosnych związków nie chcą realizować w małżeństwie i z dziećmi. Najważniejsza jest tu tradycyjnie rozumiana rodzina. Problem polega jednak na tym, że poza konserwatywnym obiegiem prawie nikt nie pyta o to, kto pokocha „starego kawalera” i samotną wdowę 60+.

Projekt „Kultura w akcji” jest współfinansowany ze środków Miasta Krakowa.