Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Między śpiewnikiem a tomikiem – z cyklu 33 piosenki na papierze: Lech Janerka

Recenzje /

Tradycyjne chrześcijaństwo muzykę ceni wysoko, ale muzyków nisko – grzmi złowieszczo zdanie otwierające zbiór Śpij aniele mój / bez kolacji z tekstami Lecha Janerki w wyborze Filipa Zawady. I coś w tym jest, nawet jeśli autor Historii podwodnej nigdy nie sikał ponad ekranem instrumentu prosto na głowę przełożonego – jak organista katedralny z anegdotki będącej mottem wydawnictwa.

Rzeczywiście, mimo wielkiej popularności muzyki rockowej jej twórców przez długie dziesięciolecia traktowano z niejakim pobłażaniem, jako tych, co to właśnie – ku uciesze mas – nasikają, zdemolują, przyćpają, poskaczą, poryczą, aspirując jedynie czasem do reprezentowania kultury wysokiej. Literalnie, wspomniane nastroje wyrażają się w określeniu „poeci rocka”, które z jednej strony docenia talent tekściarzy, z drugiej zaś – poprzez porównanie do poezji sensu stricto – dewaluuje ich działania i skazuje na wieczną podrzędność. Na przeciwnym biegunie sytuują się procesy oddolne/odbiorcze reprezentowane choćby przez zastępy licealistów (sama do nich należałam!), którzy rokrocznie z uporem maniaka dowodzą w ramach prezentacji maturalnych, że teksty Grabaża, Ciechowskiego, Kaczmarskiego i innych – to poezja. Tyleż w tym młodzieńczego zapału i myślenia życzeniowego, co ostatecznie – naiwności. Teksty piosenek to kompletnie odrębna liga: służą innym celom, pojawiają się w innym kontekście, przede wszystkim zaś – ich formę determinują inne zjawiska. Mimo widocznego powinowactwa, między tekstami piosenek a wierszami nie powinno się stawiać znaku równości, by pozostać sprawiedliwym wobec tych drugich i nie wyświadczać niedźwiedziej przysługi tym pierwszym. Biuro Literackie rozumie ten dualizm, nie stara się sprzedać produktu wierszopodobnego, tworzy odrębną kategorię – piosenek na papierze. Dzięki temu nie dochodzi do przemieszania gatunkowego, uprawomocniony za to zostaje nowy, bardziej kontemplacyjny tryb lektury tekstów. I wie Biuro, że wszystko, co uczyniło, jest dobre.

Po wstępie dotyczącym całej serii (w ramach której wydano już teksty Krzysztofa „Grabaża” Grabowskiego oraz Bartka „Fisza” Waglewskiego) wracam do Śpij aniele mój / bez kolacji Lecha Janerki. Czy może raczej: Filipa Zawady? Pytanie o autorstwo jest jednym z pierwszych, jakie należy sobie postawić w odniesieniu do każdej antologii/kompilacji. Bo jeśli porównamy tę zależność do relacji reżyser teatralny – autor dramatu, okaże się, że tu to Zawada wysuwa się na plan pierwszy. A porównanie wydaje się niegłupie – redaktor zbioru dokonuje transpozycji medialnej, selekcjonuje materiał i tworzy z niego odrębną konstrukcję, a całość uzupełnia własnymi wstawkami, takimi jak cytat z Obelisków i innych esejów, pojawiający się w charakterze motta, oraz posłowie. Zawada reżyseruje spektakl, daje nam koncert na papierze, czy raczej – serwuje lekturowy set DJ-ski z piosenkami Janerki. Narzuca sposób czytania: Wszystko należy spowolnić do 33 obrotów na minutę – tak jak w gramofonie oraz tłumaczy zasadność zaklinania impresyjnego dźwięku w namacalność czarnych liter: zwykle to, co pisze Lech Janerka, jest niewidoczne (Posłowie, s. 56). No to spójrzmy, skoro mamy już okazję!

Pierwsza korzyść płynąca z lektury spisanych tekstów jest dość prozaiczna – wreszcie rozumiemy (w elementarnym znaczeniu tego słowa) to, co składniowo i semantycznie zawiłe, a śpiewane prędko i nie dość wyraźnie. Janerkowe glosolalie, których brzmieniem delektowaliśmy się do tej pory, zaczynają znaczyć. Obok podstawowej funkcji śpiewnika (Musisz śpiewać? Śpiewaj z głową!) pojawia się konieczność interpretacji. I tak sobie interpretujemy tekst po tekście, podążając szlakiem wytyczonym przez Zawadę, aż wyłania się nam pewna całość.

Podchwyćmy trop rozbrajającego przesłania „potrzaskanych i porżniętych wszystkich świętych” dla żywych: Trzeba się uśmiechać / Trzeba wiedzieć co to rzeka / A co dno / I niebo (Piosenka dla żywych, s. 22), który ogniskuje większość charakterystycznych dla Janerki motywów. Rozbrajającego – się rzekło, bo faktycznie cytat ma coś z naiwnej wypowiedzi dziecka, w której niezamierzenie, niejako pozarozumowo wybrzmiewa głębsza prawda: dotycząca wymiarów rzeczywistości, światów i zaświatów (Janerka nieskończenie je multiplikuje), w których łatwo się pogubić lub sięgnąć dna, jeśli z uśmiechem nie płynie się z nurtem rzeki. Motyw bezpośrednio odsyła do słynnej Historii podwodnej, która naucza wytrwałych / Jak tu żyć żeby zgnić / […] omawia dlaczego / cały sens znowu wklęsł (Historia podwodna, s. 24). Doświadczenie „of being underwater” nie tylko u Janerki sygnuje życie jako formę depresyjnej stagnacji, poświęconej poszukiwaniu nieoczywistego sensu. Rzeczywistość podwodna jest tu traktowana całkiem dosłownie i staje się kluczem do kreowania całego świata przedstawionego. Oniryczna płynność i relatywność powołuje do istnienia „ogromną, wypełnioną mgłą rybę lufę”, która straszy głos mówiący (śpiewający?). Ten zaś, dotknąwszy sedna sprawy, przeistacza się w „proroka much” i imponuje swoją ścieżką rozwoju „z larwy do gwiazd”, innym zaś razem „w roślinny wpada stan”. Nieopodal maszerują „potrzaskani i porżnięci wszyscy święci” – nieco zdezorientowani, podczas gdy „wielki pancerny muł nic nie mówi – idzie i wie”. Całe bestiarium karłów, kadłubków, pokręconych syren, bytów pół-roślinnych, pół-zwierzęcych błąka się i kotłuje, by coś odnaleźć, dowiedzieć się wreszcie czegoś niekwestionowanego – poznać absolutną prawdę. To nie żaden koszmar ani powiastko-bajeczka filozoficzna – to właściwa, istniejąca strona rzeczywistości, od której człowiek tylko odwraca wzrok. Janerka przywraca jej namacalność, zapewniając: Labirynty mają swój ukryty sens / Nie chciałbym zbyt wiele o tym mówić / Ciemność i marzenia / I więcej nie ma nic (Labirynty, s. 53). Autor eksploruje tę przestrzeń i raz za razem zdaje relację ze swoich odkryć, szukając najlepszej, najprecyzyjniejszej formy wyrazu. Konwencjonalny język okazuje się niewystarczający, dlatego Janerka łamie go, drąży, wypowiada się niekoniecznie za pomocą znaczeń, ale raczej obrazów i dźwięków. Nie owija w bawełnę, upraszcza, posługując się mową dziecka lub serwując co pewien czas lapidaria w stylu: Bo czarna dziura to donikąd dziura jest (Wirnik, s. 44). I ja nie potrafię się z nim nie zgodzić.

Naturalnie, teksty posiadają znacznie więcej wymiarów, jak choćby ten związany z treściami politycznymi, zaangażowanymi ideologicznie (Konstytucje, Opar, Do boju, itd.); poruszające erotyki Janerki (A kiedy będzie, Wszyscy inteligentni mężczyźni idą do wywiadu, itp.) to niezwykle obszerny, ciekawy materiał, w zasadzie zasługujący na poświęcenie mu odrębnego artykułu. W tym miejscu ograniczę się do ich wypunktowania, świadoma obracania się – być może – wokół oczywistości, na co skazane są wszelkie próby syntezy kilkudziesięcioletniego dorobku artystycznego. Czuję się jednak w obowiązku zarysowania choćby ogólnego kontekstu twórczości Janerki, jako że dotąd każdy coś tam sobie wiedział, coś tam sobie myślał i może nawet pisał, lecz pierwszy raz krytyka literacka została po nazwisku wezwana w tej sprawie do tablicy. Skoro odpowiadamy w sposób niewystarczający – na tośmy są skazani – na pierwsze pytanie, dostajemy pytanie pomocnicze – o drugiego autora zbioru.

Zarysowany powyżej Janerkowy kontekst jest w dużej mierze dziełem Filipa Zawady – został wyczytany z piosenek, które redaktor podstawił czytelnikowi pod nos. Jak wielka to zaleta, uświadomiłam sobie, gdy trafiałam na teksty znane mi doskonale w formie piosenek: dudniąca w głowie muzyka wymuszała – niestety, zwykle bezrefleksyjne – „odśpiewywanie”, dopiero kilkukrotna, spowolniona lektura uwolniła słowa spod reżimu rockowej melodii i kazała tekstom samodzielnie znaczyć. Znaczyły tylko te piosenki, którym pozwolił na to Zawada. Redaktor nie jest jednak ekspansywny, to raczej akuszer, pozwalający przyjść piosence na literacki świat. Na próżno szukać klucza, jakiegokolwiek kryterium doboru tekstów (o czym prześmiewczo wspomina redaktor w posłowiu), Śpij aniele mój / Bez kolacji nie jest w żaden sposób sprofilowane, stawia na różnorodność i wszechstronny przekrój twórczości Janerki. Najsłynniejsze przeboje artysty przeplatają się z koneserskimi perełkami; teksty mogące „robić za wiersze” pojawiają się w sąsiedztwie zawstydzających czytelnika utworów (nadal nie wiem, kim jest „pedałujący, ubrany w obcisłe, Damian”, choć doceniam wesołkowaty absurd piosenki Rower). To jednak nie łapu-capu czy inny misz-masz – konstrukcja zbioru jest precyzyjnie przemyślana, a między następującymi po sobie tekstami przeskakują iskry semantyczne. Dostajemy „podwodną historię” o poszukiwaniu – przy użyciu wszelkich możliwych środków i we wszystkich dostępnych (bądź nie) przestrzeniach. Trwa niewola, wojna, „Irak jest nasz, a rower jest wielce okej”, istnieje Wszechświat i to z czego całe jest zło / MTV (Opar, s. 12) i jedynie kontakt z całkiem realistycznym i namacalnym Aniołem okazuje się mieć niezaprzeczalny, tak zawzięcie poszukiwany sens. I to wzrusza.

To nieprawda, że wystarczą książeczki płytowe z tekstami piosenek – Śpij aniele mój… i cała seria 33 piosenki na papierze to świetny, przemyślany projekt, który inicjuje inne niż dotąd (bardzo sprawiedliwe) podejście do tekstów piosenek. To nieprawda, że dostajemy śpiewnik, podobnie jak nie dostajemy tomiku wierszy. To nieprawda, że piosenka „nie dotknie sedna sprawy”. Jedyna prawda to – na chwilę jestem o tym przekonana – labirynty i sen. Dziękuję, dobranoc.

 

Lech Janerka

Śpij aniele mój / Bez kolacji

Biuro Literackie, 2013

Liczba stron: 60

Malwina Mus-Frosik

(ur. 1987) – doktor literaturoznawstwa związana z Wydziałem Polonistyki UJ. Zainteresowana związkami literatury z popkulturą – bada działalność Marcina Świetlickiego, chętnie zajmuje się krytyką literacką, okazjonalnie także muzyczną.