„Maska” – zapomniane proroctwo Stanisława Lema [LEM: REWIZYTA]
Autor
Łukasz KrajnikIlustracja
Małgorzata PawlakPozorny banał: powtórna wycieczka do świata wykreowanego przez twórcę przynosi refleksję – Lemowskie wizje w ogóle się nie zdezaktualizowały. Nie chodzi tu jednak wcale o to, że dokonania autora Solaris po prostu przetrwały próbę czasu. Należałoby raczej stwierdzić, iż dzieła pisarza wyprzedziły przyszłość i to nasza teraźniejszość powoli dorasta do ich niezwykłości, a nie odwrotnie.
Naturalnie, rozpoczęcie jakiejkolwiek dyskusji na temat mistrza literatury science-fiction często kończy się przywoływaniem tych najsłynniejszych tytułów. Zresztą słusznie. Solaris, Śledztwo, Opowieści o pilocie Pirxie czy Bajki robotów to przecież dzieła jak najbardziej godne powszechnej aprobaty. Nie wolno jednak zapomnieć o tym, że oprócz uniwersalnie docenionych książek, istnieją też Lemowskie opowieści o nieco mniej brawurowej reputacji. Jedną z nich jest Maska. Opublikowana w 1974 roku (na łamach magazynu „Kultura”) miniatura na pewno nie zasłużyła na kulturową amnezję, gdyż ma zaskakująco wiele wspólnego z problemami trawiącymi znaną nam współczesność.
Wspomniane opowiadanie to historia robotycznej zabójczyni, której zaprogramowany sens egzystencji opiera się na jednej, konkretnej misji – zgładzeniu wroga politycznego lokalnej władzy. Maska wyróżnia się jednak nie fabułą, a wyjątkową konstrukcją narracji. Pulsuje w rytmie barwnego, kobiecego monologu wewnętrznego, pozwalającego spojrzeć na opisywane zdarzenia ze współczesnej, feministycznej perspektywy. Nieokiełznany potok myśli bohaterki odkrywa przed czytelnikiem postać podającą w wątpliwość kwestię własnej tożsamości. Protagonistka wciąż zastanawia się, czy jest cyborgiem w ciele kobiety, czy kobietą uwięzioną w ciele cyborga. Nieustannie powraca do momentu narodzin i waha się, próbując nazwać stwórcę po imieniu – czasem dostrzega w nim ojca, innym razem naukowca albo Boga. Eksploruje przypisaną jej rolę wyraźnie zaniepokojona, ale jednak niepozbawiona odwagi do zadawania sobie trudnych pytań. Zaprojektowana jedynie po to, by uwieść i zamordować, mimo wszystko stara się zmodyfikować treść przygotowanego dla niej scenariusza, polemizując w myślach z patriarchalnymi realiami. Zamiast natychmiast zaakceptować autorytet mężczyzn, którzy ją wykreowali, spogląda im na ręce z ogromną nieufnością. Tym samym narratorka burzy koncepcję automatyzacji jej losu. Przeprowadza na nią partyzancki atak, zupełnie jak ideolożki feminizmu w konfrontacji z królami dzierżącymi berło przy ambonach, ławach i biurkach.
Co istotne, dynamicznej gonitwie myśli bohaterki towarzyszy równie gwałtowna przemiana cielesna. W trakcie najbardziej niepokojącej sceny, protagonistka przechodzi transformację przywodzącą na myśl Przemianę Kafki oraz Muchę Cronenberga. W jednej, przerażającej chwili zrzuca ludzki kostium i ukazuje swoje prawdziwe oblicze. W lustrze nie widzi już kruchej, delikatnej kobiety. Przed jej oczyma staje znacznie straszniejszy obraz prawdziwego „Ja” – gigantycznego, mechanicznego insekta. Groteskowe oblicze narratorki odzwierciedla fascynujący paradoks charakterystyczny również dla naszych czasów, a zarazem ilustruje nierozerwalnie związaną z technologicznym progresem tendencję do fetyszyzowania świata natury. Dziwaczna istota stanowi fizyczną reprezentację powszechnej sprzeczności. Przecież wszyscy wizualizujemy sobie tę groteskową hybrydę owada i robota. Marzymy o życiu pod gołym niebem, lecz robimy to, nie ruszając się z klimatyzowanych pomieszczeń. Szukamy parków z dostępem do wi-fi, bawimy się w tymczasową agroturystykę i celebrujemy ekożycie, jednocześnie spędzając jego połowę w samochodach. Dla dzisiejszego obywatela Ziemi równoczesne zjedzenie oraz posiadanie ciastka równa się syntetycznej symulacji naturalnego środowiska. Romantyzowanie mrzonek o powrocie na łono błękitnej planety pozwala mu zachować resztki człowieczeństwa w coraz bardziej transhumanistycznej codzienności. Nawet jeśli już porzucił człowieczą powłokę i skomputeryzował swój byt, to przynajmniej może samodzielnie narysować sobie iluzję życia w symbiozie z fauną i florą.
Owa transformacja przywodzi na myśl coś jeszcze – naszą relację z online’ową rzeczywistością. Lemowska wizja jest nostradamusowską przepowiednią paradoksu e-bytu. Wszak elektroniczna egzystencja jest dziś zupełną odwrotnością pierwszych sieciowych eksploracji sprzed kilku dekad, kiedy proces logowania się polegał na nałożeniu cyfrowej (sztucznej) maski na prawdziwą twarz człowieka. Wtedy byliśmy ludźmi z krwi i kości pragnącymi na chwilę skryć się w zrobotyzowanym uniformie (kompletne przeciwieństwo sytuacji z opowiadania Lema). Obecnie zaś wszyscy przypominamy protagonistkę Maski. Teoretycznie funkcjonujemy w rzeczywistości „realnej”, ale podskórnie pulsuje w nas byt elektroniczny. Tak naprawdę nasze ciała są siłą napędową otaczających nas maszyn. Nasze myśli, słowa, gesty są niemal non stop mielone i przekształcane w energię systemu Web 2.0: tak powstaje tożsamość social mediowa, tożsamość mailowa, tożsamość memowa. Ludzkie „tu i teraz” zaczyna się co prawda wewnątrz żywego organizmu, ale spełnia się dopiero na czubku smartphone’a. Staliśmy się konstruktami cyfrowej inżynierii – cybernetycznymi insektami, dla których ludzka powłoka jest jedynie makijażem skrywającym żyjącego gdzieś pod spodem awatara.
Nie należy więc zapominać o Masce. Wręcz przeciwnie – powinno się ją przeczytać i to wielokrotnie. To opowiadanie naszpikowane jest symboliką, która w 2021 roku wybrzmiewa jeszcze donośniej niż w latach siedemdziesiątych, gdy po raz pierwszy ukazało się w druku. Ta historia wywołuje szereg refleksji uskrzydlających różnorakie dyskursy (od feministycznego po [trans]humanistyczny) i zachęca do spojrzenia w głąb nowoczesnych definicji tego, co naturalne oraz nienaturalne. Takie dzieła udowadniają, że Rok Lema to za mało, by uczcić dokonania znakomitego pisarza. Jego dorobek mieści w sobie bowiem tematykę, którą można interpretować przez całe dekady.
Tekst powstał w ramach projektu LEM: REWIZYTA współfinansowanego ze środków Miasta Krakowa