Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Mam w sobie dziada z wąsem (wywiad z Michałem „Śledziem” Śledzińskim)

Wywiady /

Bartek Przybyszewski: Czy Michał Śledziński jest artystą wkurwionym?

Michał Śledziński: Tylko i wyłącznie na życiowe sytuacje. Na przykład brak kasy. To denerwuje. Ale nie denerwowały mnie nigdy sytuacje wzniosłe. Uważam, że w Polsce jest w ogóle nadmiar oburzu. Oburzu na wszystko. Obojętnie, co by się nie stało czy czego by ktoś nie powiedział, to się jakaś strona zawsze oburzy. Więc ja się przestałem oburzać. Bo skoro wszyscy się oburzają, to jest to za bardzo mainstreamowe.

Pytam o to, bo można odnieść wrażenie, że twoje poprzednie komiksy powstawały właśnie na wkurwie. Że komentarz społeczny w Osiedlu Swoboda czy w Na szybko spisane to był twój sposób na wyrzyganie wszystkiego, co cię boli. Tymczasem Czerwony Pingwin musi umrzeć! wygląda tak, jakby powstawał w jakimś stanie euforii. Widać tu taką czystą radość procesu twórczego.

Na tym właśnie polegała cała radość tworzenia Pingwina. Żeby schować oburz i uciec od Polski. Bo właściwie od 1999 roku bardzo rzadko zdarzało mi się pracować nad czymś długim, pełnometrażowym, co nie miałoby związku z jakąś naszą lokalnością. I Pingwin jest taką ucieczką. Jest komiksem uniwersalnym.

Zmęczyłeś się Polską w swoich komiksach?

Tak, no bo jak się można nie zmęczyć? Wiesz, ja i tak ograniczam informacje, które do mnie docierają. Bardzo rzadko wchodzę na strony związane z polityką. Jeśli kupuję jakiś tygodnik, na przykład „Politykę”, to dział dotyczący polityki czytam na samym końcu. I to tylko, jak idę na kupę. Jedynie po to, żeby jakiekolwiek literki przeskakiwały, nawet tego nie zapamiętuję. W takich magazynach bardziej interesują mnie sprawy związane z kulturą lub reportaże. Ale nie polska polityka.

Jesteś patriotą?

Nie. Polska jest OK [śmiech], ale nie uważam się za patriotę. To jest kraj, w którym jest mi strasznie wesoło, od kiedy postanowiłem się nie oburzać ani nie śledzić oburzów. A jeśli już jakiś do mnie dotrze, to nauczyłem się wzruszać ramionami.

Wkurza mnie tylko, kiedy ktoś ewidentnie kłamie. Bo jeśli ktoś palnie głupotę, bo jest głupim człowiekiem – to to się zdarza. Pełno jest debili na świeczniku. Nie oburzam się na to, bo na głupotę nie ma lekarstwa. Fakty czy dane giną w natłoku oburzu, który nam towarzyszy od rana do wieczora. I jak ktoś łże, to wtedy we mnie coś wzbiera.

Wściekłość polska – nieocenzurowana wersja grafiki, która w 2006 roku trafiła na okładkę tygodnika „Newsweek Polska”

A dostrzegasz czasem w sobie jednego z tych okropnych Polaczków, którymi tak licznie zapełniałeś choćby Osiedle Swobodę?

Nie byłoby tej mojej walki z oburzem, gdybym nie dostrzegał tego oburzu w sobie. „Walka” to nieprzypadkowe słowo. Ja walczę z oburzem, nie jest to więc takie cool, chill, easy życie, no nie?

Ten oburz… to taki dziad z wąsem, który jest w każdym Polaku. Niezależnie od płci. Nawet supermodna babeczka w modnym płaszczyku pod modną knajpeczką w każdym momencie może się zamienić w dziada z wąsem. W jakiegoś tam Henia. Na przykład gdy ktoś przypadkowo wyrzuci za siebie plasterek świeżego ogórka z drinka i ten ogórek wyląduje na płaszczu tej babki. Od razu jest oburz. W przeciągu sekundy.

Czyli jak przejeżdżający samochód ochlapie ci wodą z kałuży nowe spodnie, to zaciskasz zęby i starasz się osiągnąć zen?

Może i rzucę kurwą pod nosem, ale nie będę krzyczał, biegł za nim i gonił go do najbliższych świateł. Jeśli będę gdzieś na mieście, daleko poza domem, no to muszę z tym żyć. Bo i tak już nic z tym nie zrobię. A jak jestem blisko domu, to pójdę się przebrać [śmiech].

 

Pingwina chcę puścić w świat

 

Bardzo ochoczo relacjonowałeś na Facebooku i na blogu proces powstawania Czerwonego Pingwina. Ten album powstał właściwie w parę tygodni, prawda?

Kapitan Budo, główny bohater ostatniego albumu Śledzia, Czerwony Pingwin musi umrzeć!

Pierwszych 10 plansz powstało w 2011 roku. Kolejnych 12 plansz w 2012. I to była połowa komiksu. A druga połowa powstała w przeciągu miesiąca pomiędzy lutym a marcem tego roku. Jakoś się tak zawziąłem, żeby to skończyć. Więc zrobiłem to na jednym posiedzeniu, żeby ta pierwsza część była gotowa na raz.

Co akurat teraz dało ci takiego kopa?

Dowiedziałem się, że cdp.pl planuje rozszerzyć ofertę swojego sklepu i oprócz gier chce sprzedawać e-booki i komiksy. Dowiedziałem się o tym półtora miesiąca przed wydaniem cyfrowym Pingwina. I właśnie tak celowałem, żeby od razu była tam u nich moja nowa rzecz. Przy okazji wiedziałem, że to się i tak ukaże na papierze. Tylko nie spodziewałem się, że tak szybko.

To, że Pingwina tak szybko wydano na papierze, wyniknęło z inicjatywy Szymona z Kultury Gniewu. On mnie po prostu zgwałcił, żeby to się ukazało drukiem jak najszybciej. Ja papierowego Pingwina chciałem puszczać pod koniec roku dopiero. A wszystko tak przyśpieszyło, że pod koniec roku to już będzie druga część.

Starałeś się jakoś, żeby Pingwina łatwiej czytało się w formacie .pdf, na tabletach czy monitorach?

Od początku wiedziałem, że format albumu będzie poziomy. To całkiem chytre z mojej strony, bo dzięki temu w Pingwinie nie ma zbyt wielu kadrów na stronę. W pewnym momencie chciałem te poziome plansze łączyć później do dużego formatu A3. Ale po połączeniu okazywało się, że te dwie plansze w ogóle ze sobą nie grają. Nie mogłem zachować jakiejś naturalnej kompozycji strony, więc pozostałem przy pierwotnym pomyśle i się z tym nie bawiłem.

Recenzent z serwisu Booklips napisał, że to, co zrobiłem w Pingwinie, to Baranowski czy Christa zmieściliby w połowie swojego albumu. I to jest po części racja. To wynika właśnie z tego, że całość była robiona w poziomie. I gdyby te 52 plansze Pingwina zebrać do klasycznego albumu z klasyczną ilością kadrów na stronie, wyszedłby komiks na trzydzieści parę plansz. Z drugiej strony, ten poziom, niewielka ilość kadrów i w ogóle to, że całość nie jest taka napaćkana, dają pewnego rodzaju oddech. Przeglądanie Pingwina relaksuje.

Nie będzie problemów z wydaniem Pingwina na rynku frankofońskim, gdzie standardem jest format pionowy A4, 48 stron?

Kapitan Budo i Momo wkraczają do miasta Daimyo – kadr z albumu Czerwony Pingwin musi umrzeć!

Oni różnie wydają, w zależności od tego, jakiego formatu wymaga dana publikacja. Są bardzo elastyczni.

Mam w ogóle nadzieję, że ten album zostanie przetłumaczony na inne języki. Wydawca, z tego, co wiem, tłumaczy to już na francuski. Angielskie tłumaczenie jest w planach. Chcę Pingwina puścić w świat! To jest rzecz czytelna pod każdą szerokością geograficzną.

Na jakim etapie są rozmowy z zachodnimi wydawcami?

Nie są zbyt zaawansowane. Zastanawiam się, czy zostawić to w gestii wydawnictwa. Tony Sandoval [pochodzący z Meksyku grafik, rysownik i scenarzysta komiksowy – przyp. BP], który bardzo często gości w Polsce, jest wielkim fanem Pingwina. Od samego początku bardzo mu się podobał i strasznie kibicował temu projektowi. No i Tony mnie poprosił, żebym wysłał do niego Pingwina przetłumaczonego na angielski czy francuski, kiedy tłumaczenie będzie już gotowe. To on go wtedy pokaże swojemu wydawcy. Moim zdaniem to jest najlepsza droga: przez innego, znanego, szanowanego i dobrze sprzedającego się twórcę. Żeby on osobiście zarekomendował komiks u siebie. Fajna sprawa. Taka koleżeńska przysługa.

Uważasz, że dystrybucja cyfrowa to przyszłość, jeśli chodzi o sprzedaż komiksów? I że za dekadę nie będzie już zajawkowiczów zbierających kolekcjonerskie wydania w twardych oprawach?

Nie, papier pozostanie na zawsze. Tym bardziej w Polsce, gdzie rynek komiksów opiera się na kolekcjonerach. Ale ten rynek trzeba otworzyć. A nie ma chyba lepszego otwarcia niż tanie komiksy cyfrowe.

Na dzień dobry Czerwony Pingwin był na cdp.pl dość drogi. Ale minęło parę miesięcy i weszła promocja, dzięki której można go kupić za 5 złotych bez grosza. Więc te ceny błyskawicznie spadają. Już nie 20 złotych za cyfrowy komiks, tylko dycha. Czyli, powiedzmy, 1/3 ceny wydania papierowego. Jeśli komuś nie zależy na tym, żeby to mieć na półce, a ma tablet w domu i chce poczytać czy obejrzeć rzecz danego twórcy, to według mnie nie ma lepszej opcji niż zakup cyfrowy. Taki, wiesz, zakup pod wpływem chwili. Widzisz planszę komiksu i możesz go mieć i przeczytać za dwa kliknięcia.

Możesz zdradzić, w jakim nakładzie rozszedł się cyfrowy Pingwin?

Nie będę zdradzał liczb, ale szału nie ma. Według mnie na razie wszyscy się do tego przyzwyczajają. I twórcy, i czytelnicy.

A Biegunka, czyli twój starszy album, który też trafił na cdp.pl?

Też szału nie ma [śmiech].

Plansza z komiksu Biegunka, który obecnie kupić można w sklepie internetowym cdp.pl

Ale liczby trzycyfrowe chociaż są?

Sądząc po raportach sprzedaży, będą w tym miesiącu [śmiech].

 

Zrywam z komiksem

 

Nie czujesz czasem takiej frustracji, że parę kilometrów za granicą twoje nakłady mogłyby osiągać liczby cztero- i pięciocyfrowe? Dwie godziny samolotem i, przy odrobinie szczęścia, nie musiałbyś już rysować storyboardów dla agencji reklamowych. Wystarczyłoby zainstalować się w jakimś francuskim wydawnictwie i mógłbyś się utrzymywać tylko z robienia komiksów.

Nie wiem, jak tam jest. Ja nigdy za bardzo nie szukałem pracy. Nawet tutaj. Więc tym bardziej nie szukałem jej za granicą. Wiem, że to, co widać na pierwszy rzut oka, czyli po prostu moja kreska, to już jest pewien poziom. I chyba nie miałbym problemu choćby z najprostszymi zleceniami… Tyle że najtrudniej jest się przebić z komiksem autorskim. Ze swoim pomysłem i swoim scenariuszem. Paru Polaków pracuje na Zachodzie: bo i Marek [Oleksicki – przyp. BP] dla BOOM! Studios, i Robert Adler, i Piotr Kowalski. Ale jako rysownicy. Czyli mają zlecony scenariusz. A ja nie postrzegam siebie do końca jako rysownika, tylko bardziej jako opowiadacza historii, który wykorzystuje rysunek, żeby jakąś historię właśnie opowiedzieć. Więc dla mnie bardzo ważne jest to, żeby przebił się cały pomysł od A do Z. Czyli jak mam Pingwina, to chciałbym, żeby przebił się Pingwin, a nie Michał Śledziński jako rysownik czy kolorysta, bo Pingwin jest narysowany tak, a nie inaczej.

Jesteś zbyt apodyktycznym twórcą, żeby pracować „po amerykańsku”, w zespole złożonym z pół tuzina ludzi: scenarzysty, rysownika, inkera, kolorysty, liternika, grafika od okładki?

Lubię mieć dość dużą kontrolę nad tym, co robię. I trudno mi z tej kontroli zrezygnować.

A gdybyś – czysto teoretycznie – miał narysować jeden amerykański, superbohaterski zeszyt, to czyje przygody najchętniej byś zilustrował?

Spider-Mana! Czemu nie? Lubię Spider-Mana, więc może jego.

Zapytałem, czy nie jesteś zły na to, że w Polsce nie da się wyżyć tylko z robienia komiksów, bo w maju minęły cztery lata od twojej blogowej deklaracji, że kończysz z komiksem, że masz dosyć i bierzesz się za „uczciwą pracę”.

No i mi nie wyszło, nie? Nie wyszło mi, bo po tej deklaracji powstały trzy Wartości rodzinne, wyszły dwa zbiorcze Osiedla, wyszedł Pingwin, wyszło sporo rzeczy w antologiach… No i tak właśnie wygląda moje zrywanie z komiksem. Znaczy, wiesz, ja cały czas zrywam. Od 2009. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Ja rzuciłem komiks! Wtedy, w maju. Nic z tym nie mogę zrobić! To jakaś choroba jest, w krwinkach.

Uzależnienie?

Tak, to jest uzależnienie. Człowiek przez trzy miesiące robi zlecenia: storyboardy pod reklamówki, jakieś projekty postaci, takie rzeczy… I nagle coś wybucha w środku, nie? Ktoś kiedyś powiedział o wstrzymywaniu bardzo długo chęci oddania moczu. I potem sikasz przez bardzo wąską dziurkę pod bardzo dużym ciśnieniem. I u mnie tak jest z komiksem. Że nagle przez miesiąc siedzę bez przerwy nad jakimś albumem. Od rana do wieczora. Przestaję wychodzić, przestaję spotykać się z ludźmi… Przez kilka tygodni siedzę na chacie, biegam tylko po fajki do sklepu i po miesiącu wyglądam jak jakieś zarośnięte, półdzikie zwierzę.

Śledziu przed rozpoczęciem i po ukończeniu prac nad jednym z zeszytów Wartości Rodzinnych

Tak było z Pingwinem?

Było jeszcze zabawniej. Bo mi się monitor wtedy zepsuł i musiałem pracować na telewizorze przez miesiąc.

No, to nie tak najgorzej. Telewizor masz niezły…

Tak, ale przez to pracowałem na klęczkach. Przed telewizorem taki mały stoliczek i ja na klęczkach, na kocyku rozłożonym na ziemi. Przez miesiąc tak na tym kocyku klęczałem.

Survival.

Raczej pokuta.

To uzależnienie przejawia się też w zainteresowaniu rynkiem komiksowym?

Bardzo rzadko czytam komiksy. Nawet te tutaj, na mojej półce, nie są moje. Pożyczyłem je od Sztybora [Bartosz Sztybor, scenarzysta komiksowy – przyp. BP], bo były mi potrzebne jako dekoracja do pewnych rzeczy. Nawet ich nie przeglądałem. To tylko dekoracja.

Dekoracja do czego?

Do takiego filmiku [śmiech]. Nieważne.

Ja troszeczkę nie mam czasu na czytanie komiksów. Szczerze mówiąc, wolę sobie pograć na konsoli. Mam bardzo mało czasu na granie, a bardzo to lubię. Więc kiedy mam czas na komiks, to wolę go robić, a nie czytać. A kiedy mam w ogóle wolny czas, to wolę sobie pograć. Rynek też średnio śledzę. Orientuję się mniej więcej w premierach i wiem, kto co wydał.

Śledzisz poczynania „młodych zdolnych”?

Tak. Jest na przykład taki bardzo dobry typ, Damian Dideńko… Ogólnie propsuję chłopaków. Kiedy zbliża się festiwal taki jak Komiksowa Warszawa czy łódzki Międzynarodowy Festiwal Komiksu, to wtedy wychodzi dużo premier. Staram się różnymi kanałami, na Twitterze czy Facebooku, dawać linki, udostępniać okładki, plansze, tego typu rzeczy. Według mnie tego jest troszeczkę za mało. Za mało się w środowisku dzielimy tym, co robimy. Jak ktoś coś puszcza, to pojawia się niby parę like’ów, ale z reguły nie ma szału. A przecież wszyscy mamy swoich znajomych spoza środowiska i powinniśmy te rzeczy udostępniać, żeby możliwie najwięcej osób je zobaczyło.

Starasz się to robić?

Tak, staram się. Znaczy, tylko z tymi rzeczami, które uznaję za wartościowe.

Wracając do Czerwonego Pingwina – to jest swego rodzaju hołd, jaki składasz grom wideo, kinu nowej przygody, starym komiksom z lat 80., mangom i tak dalej. Jakie medium najbardziej cię ukształtowało jako twórcę?

Gry wideo, w szczególności jakieś japońskie RPG-i. Jest w Pingwinie taka cała plansza z K.O. – no, przecież to jest z bijatyk wyjęte. Ale ogólnie, to japońskie gry RPG. W anime i jRPG-ach zawsze jest na przykład jakaś postać, która dużo żre. No, to w Pingwinie mam Momo, który musi żreć, bo inaczej traci inteligencję. Im bardziej jest głodny, tym jest głupszy.

Nippo slippo, czyli Kapitan Budo i jego sutkowy fetysz; kadry z albumu Czerwony Pingwin musi umrzeć!

No i nippo slippo, czyli sutki piersiastych panienek, które wyłapuje wzrokiem główny bohater.

Tak, nippo slippo to takie odniesienie do combosów. Czyli znów gry, znów bijatyki.

 

A jeśli chodzi o filmy?

To głównie jakieś anime. Choćby One Piece. On mnie dość mocno zainspirował przy tworzeniu Pingwina.

Plastycznie?

Nawet nie plastycznie, bo ja go właściwie nie pamiętam. Tylko że tam też były jakieś latające statki, jakaś szalona załoga… Zresztą, latające statki to nie jest nic nowego, nie? [śmiech]

Ile epizodów Pingwina masz w głowie?

Ułożonych jest pięć.

Wliczając w to ten wydany?

Tak. Mam już też w głowie ostatni kadr Pingwina. Historia jest już w zasadzie ułożona, ale cały czas się zastanawiam, czy by w niej nie poprzekładać kilku klocków. Wciąż jestem w stanie to zrobić, bo wyszedł dopiero pierwszy tom.

W tym momencie zastanawiam się, czy nie poprowadzić całego głównego wątku załogi, próby odzyskania ich statku, w ramach albumu, który i tak byłby zamkniętą całością. W jakiś sposób starałem się to zrobić w pierwszej części. Bo tam jest taki fałszywy koniec. Ktoś, kto boi się, że nie skończę tej serii albo że będzie to trwało, może kupić sobie pierwszy tom i skończyć czytanie na określonej stronie, bo tam jest koniec. A dalej… jest taki dodatek, jeden kadr i jedna strona, które ciągną to wszystko do przodu.

Wczesna, odrzucona okładka do pierwszego tomu Czerwonego Pingwina

Możesz dać gwarancję, że skończysz Pingwina?

Tak, to akurat gwarantuję. Bo ja zawsze kończę. Tylko to po prostu zajmuje trochę czasu. To, że od ponad pięciu lat nie ma trzeciej części Na szybko spisane… Ten czas to dla mnie nic. Ja wiem, że dla czytelnika to może być sporo, ale ja w tym okresie nabierałem doświadczenia jako człowiek, jako twórca… To są bardzo ważne rzeczy. One zaowocują potem w dojrzałej pracy, w dojrzałym albumie.

Z jaką regularnością chcesz wydawać kolejne części?

Pingwina chciałbym skończyć w 2015. Te dwa lata to jest z reguły taki okres, kiedy ja się męczę danym pomysłem. Ale oprócz Pingwina jeszcze coś tam się ukaże. Bo będę musiał mieć jakieś odskocznie. Teraz odskocznią będzie trzecie Na szybko spisane. Potem chciałbym, żeby odskocznią było Centrum, czyli spin-off od Osiedla. Ale jeśli chodzi o Pingwina: w 2015 chcę mieć już pięć albumów. Jeśli każdy album będzie miał po pięćdziesiąt parę plansz, to zrobi się ładny tomik. I byłoby miło, gdyby takie coś udało się puścić na inne rynki.

 

Osiedle Swoboda jak Miś Uszatek

 

Jeż Jerzy stał się bohaterem filmowym, Wilq wystąpił w reklamie i też wejdzie do kin, Łauma KRL-a trafiła na deski Teatru Studio…

…i też będzie filmem.

Od lewej: Niedźwiedź, Szopa, Kundzio, Wiraż, Smutny, czyli bohaterowie Osiedla Swoboda

Właśnie. Nie myślisz czasem, że z Na szybko spisane byłby świetny audiobook, z Osiedla Swoboda film, a z Wartości rodzinnych – gra wideo?

No i właśnie… W tym momencie ze Sztyborem będziemy pracować nad scenariuszem pełnometrażowego filmu Osiedle Swoboda. I scenariusz tego pełnego metrażu będzie kompilacją trzynastu nowych scenariuszy, które napisałem o Smutnym i spółce. Te scenariusze miały być animowanym miniserialem. Ale okazało się, że w kategoriach, w których można się starać o dofinansowanie w Państwowym Instytucie Sztuki Filmowej, nie ma czegoś takiego jak animowany serial dla dorosłych. Więc zmieniliśmy cały ten pomysł na pełny metraż. Wyciągnęliśmy z tych trzynastu odcinków najfajniejsze momenty i jutro albo pojutrze [wywiad przeprowadzony został 15 czerwca – przyp. BP] siadamy ze Sztyborem do konstruowania tak zwanej drabinki scenariuszowej. A ja jakoś do połowy lipca napiszę treatment pełnego metrażu. Treatment jest niezbędny przy składaniu wniosku. Czyli, w dość dużym skrócie, fabuła całego filmu już będzie napisana. Bez szczegółowych dialogów i takich tam, ale ogólny zarys już będzie.

To będzie historia rozgrywająca się w czasach współczesnych, w których chłopaki będą już po trzydziestce?

I tutaj następuje bardzo chytry, typowo komiksowy zabieg. To znaczy: czasy mamy dzisiejsze, ale panowie zestarzeli się… tylko troszkę. O jakieś pięć lat. Nie o dekadę czy ponad dekadę. Troszeczkę mniej. Bohaterowie komiksów mają taką tendencję do starzenia się w bardzo powolny sposób. Gdyby było inaczej, Peter Parker miałby dzisiaj 70–80 lat.

A nie kusi was, żeby zrobić to samo, co zrobili twórcy Jesteś Bogiem, czyli opowiedzieć o Polsce przełomu wieków? W tamtym przypadku kupiły to masowo nawet te dzieciaki, które w czasach, o których opowiadał film, jeszcze nie wyszły z pieluch.

To fakt. Ponad milion widzów zrobili…

No właśnie. Nie chciałbyś tego pokazać jakoś tak nostalgicznie? Wiesz, ’99 rok, w kinach pierwszy Matrix, na wystawie Empiku pierwszy Baldur’s Gate

Troszeczkę nie chcę się powtarzać. Bo taką opcję nostalgiczną odrobiłem już w Na szybko spisane.

Jakie odrobiłem? Została ci jeszcze jedna część, obejmująca dekadę 20002010…

Niby tak, ale w gruncie rzeczy akcja tej części będzie się toczyć w ciągu jednego dnia, i to teraz. Początek dekady to będą retrospekcje. A mi się nie chce znów bawić w grzebanie w przeszłości. Bo ile można jechać na tych samych patentach? Więc chciałbym poobserwować na nowo to, co się dzieje teraz wokół. To jest równie ciekawe. Nie muszę ciągle nawiązywać do starych, dobrych czasów.

Miejsce, w którym mieszkasz, to w sumie niezły punkt obserwacyjny [okolice warszawskiego placu Zbawiciela – przyp. BP].

No, IPN jest na rogu.

Mówię bardziej o Charlotte czy Planie B.

Aaa! [śmiech] No właśnie o to chodzi, tak. Wiesz, teraz mieszkam w wieżowcu, ale w Śródmieściu. Czyli troszeczkę się zmieniło w moim życiu, bo to już nie jest blokowisko oddalone od centrum. Więc teraz pisanie Osiedla z pozycji jakiegoś, wiesz, blokowego typa, nie ma w moim przypadku sensu. Bo wszystko się pozmieniało. Nawet ten scenariusz do pełnometrażowego Osiedla to tak naprawdę będzie coś w rodzaju tego, co się zdarzyło na warszawskiej Pradze. Czyli że tam weszli artyści i pozakładali sobie knajpki i pracownie, zważywszy na to, jak niskie tam były czynsze. I to samo będzie się działo w Osiedlu. Czyli: niby wciąż jestem na osiedlu, ale jednocześnie troszeczkę poza nim. Już nie ma tej opowieści ze środka, to bardziej opowieść z zewnątrz. Według mnie to jest OK, bo w tym wszystkim będzie jeszcze większa doza obserwacji. Wojtek Orliński, który jest fanem Osiedla, powiedział o tym pomyśle, że to będzie takie Osiedle Swoboda z normą ISO. I coś w tym jest.

Jedna z grafik koncepcyjnych do animowanego Osiedla Swoboda

Czyli komiksowego Osiedla nie należy się w najbliższym czasie spodziewać?

W Osiedle na razie komiksowo nie wchodzę, bo sporo czasu zajmie mi pewnie praca nad filmem. Bo ja tu nie tylko scenariusz będę pisał, ale mam się też zajmować reżyserią, projektami plastycznymi, będę pracował jako człowiek od teł i animacji, bo to będzie animacja wycinankowa. Więc to będzie normalna, ciężka tyra.

Masz w głowie jakichś konkretnych aktorów, którzy mieliby podłożyć głosy pod Niedźwiedzia, Smutnego czy resztę osiedlowej ekipy?

Nie mam typów, bo… wiesz, jest taki pomysł, który wywodzi się jeszcze z czasów, kiedy miał to być serial. Żeby w filmowym Osiedlu był taki lektor jak w Misiu Uszatku. Że wiesz, dzieją się różne rzeczy, Niedźwiedź otwiera piwo i taki ciepły głos starszego pana opisuje, co bohaterowie robią i mówią. Na przykład: – Ooo, ale miałem ochotę na piwko – powiedział Niedźwiedź. I tszszsz! – otwiera piwko. Czyli załatwić to wszystko jednym gościem, który bardzo cieplutko opowie całą historię.

Lucjan Szołajski niestety już wam odpadł.

No, niestety. Ale można by znaleźć podobny głos. Wiesz, to jest dość awangardowa koncepcja. I ona niekoniecznie musi się spodobać ludziom, którzy będą pracowali nad filmem.

Z jednej strony uczyni to całość bardziej hermetyczną, ale z drugiej… zaoszczędzicie na aktorach.

Raz, że zaoszczędzimy, a dwa: to mógłby być taki znak rozpoznawczy, nie? – Co to jest za film, toOsiedle Swoboda”? – Ty, słuchaj, to jest taki film, w którym wszystko opowiada jeden gość.

Osiedlowy dziad z wąsem, czyli Ciachciarachciach

Nie myślałeś nigdy o Osiedlu jak o filmie aktorskim, a nie animowanym?

Wiesz, byliby potrzebni jacyś 2025-letni aktorzy. A ja nie widzę w telewizji takich ryjów, które by się nadawały. Bo ci aktorzy, którzy są młodzi i gdzieś grają, to grają w serialach. To są w większości jakieś tam przypały. A to musiałaby być jakaś taka nieobeznana, nieopatrzona twarz. Na przykład student aktorstwa, coś w tym stylu. Tacy, którzy myślą, żeby grać w teatrach czy fabułach, a nie w serialach. W serialach z rzadka grają młodzi, profesjonalni aktorzy. W momencie, w którym ktoś zaczyna jako dzieciak i zaczepia się na 1015 lat w serialu, to samo to, że gra i gra, i gra, nie czyni z niego zawodowego aktora. Jacyś tam Mroczkowie, te sprawy, to nie są aktorzy. Oni tam tylko czytają kwestie.

Dla mnie najważniejszy w tym momencie jest scenariusz. Nie chciałbym myśleć za bardzo do przodu. Chciałbym się skupić na etapach pracy. Jeśli teraz mam na głowie do napisania drabinkę ze Sztyborem, to ta drabinka musi być super. Zdarzenia muszą następować po sobie, muszą mieć logiczny ciąg, wynikać z siebie, bohater musi przejść przemianę, wiesz, tego typu rzeczy. Więc trzeba nad tym przysiąść, żeby nie wyszło mydło, żeby nie wyszła jakaś kupa straszliwa. I na podstawie tej drabinki napisać potem bardzo dobry treatment, z którego już napisanie scenariusza na jego podstawie nie będzie stanowiło problemu. Żeby słowa same wyciekały z paluszków na klawiaturę. O to chodzi. A co będzie potem? W tym momencie nie mogę o tym myśleć. To wręcz niewskazane.

 

Przecież wszyscy czytają komiksy

 

Nie kusi cię czasem, żeby, zamiast skupiać się na albumach, które u nas mają bardzo niskie nakłady, zrobić po prostu coś na Kwejka czy inne Demotywatory? Jakiś mały komiks czy ilustrację na szybko. I w parę minut uzyskać tysiące like’ów, wyświetleń na blogu i tak dalej.

Kiedy przeprowadzono badania czytelnictwa w Polsce na wybranej grupie gimnazjalistów, to tylko 3% przyznało się do tego, że czyta komiksy. A w internecie przecież wszyscy czytają komiksy! Codziennie czytają komiksy! Tylko nie wiedzą, że czytają komiksy. Bo dla nich to są tak zwane śmieszne obrazki.

A komiks to album.

Tak. A to nieprawda, bo komiksem jest przecież strip w gazecie, pasek w sieci – obojętnie. Platforma, na której czyta się daną rzecz, jest tutaj absolutnie nieistotna. Liczy się forma oraz narracja, które zostały ci przekazane. Ona jest bardzo często komiksowa! Także to jest bullshit, że tylko 3% czyta komiksy, bo czyta pewnie 90%. Tylko że czytają bardzo krótkie formy. I to dostępne za kliknięciem. Z albumami jest ciężej. I jakoś nie kusi mnie, żeby robić takie wice.

Nawet jako formę promocji nowego albumu?

Miałem kiedyś ten swój webkomiks, Bears of War. On nie jest aktualizowany chyba od dwóch lat. I troszkę mi tego zaczyna brakować. Wiesz, czegoś takiego, że co tydzień muszę zrobić pasek, nie? Nie wysilając się przy okazji. To były rzeczy szybko rysowane. I jakoś dwa dni temu zastanawiałem się, czy by nie zrobić czegoś takiego z Pingwinem. Wziąć któregoś z bohaterów, choćby Momo, i żeby on miał jakieś tam swoje zabawne przygody. Pewnie to zrobię [śmiech].

Chodzi o to, w jaki sposób ten pojedynczy rysunek lub pasek się rozchodzi. Bo on się rozchodzi w błyskawicznym tempie. Wystarczy go opublikować na fanpage’u i jeśli dana strona ma kilka tysięcy fanów, to na dzień dobry masz tam 200300 udostępnień, dziesiątki komentarzy… To jest taka fala, która leci przez Facebooka. To samo się dzieje, jeśli dany komiks będzie zamieszczony na Kwejku lub tego typu stronach. Też jest share’owanie, like’owanie, tego typu sprawy. No i fakt, że to jest potężne narzędzie promocyjne… Szczerze mówiąc, jak tak teraz o tym mówię, to czuję, że to zaniedbałem [śmiech]. Więc tak, będę musiał coś takiego zrobić.

The Old Bear and the sea – jedna z plansz projektu Bears of War

Tylko uważaj, żeby ci podpisów nie wycinali. Kwejk robi takie rzeczy.

No, co zrobisz. Mi się samemu nie chce niczego na Kwejka wrzucać. Ale promocyjnie to jest zajebisty pomysł. Będę musiał o tym pomyśleć. No i pozostaje jeszcze kwestia czasu…

A nad czym teraz pracujesz, oprócz zleceń agencyjnych?

To jest tak, że jak skończę pracę nad komiksem, to potem muszę chwilkę odpocząć. Teraz ten odpoczynek trwał półtora miesiąca. I te półtora miesiąca to taki okres, w którym nikt mi właściwie nie płacił. To oznacza, że żeby pozwolić sobie na coś takiego, muszę wcześniej posiedzieć nad zleceniami. Żeby zdobyć tę górkę kasy na półtora miesiąca odpoczynku. No, to muszę być do przodu jakieś 56 tysi. Coś takiego. Więc trzeba pozapierdalać. Wtedy się bierze wiele zleceń naraz.

W tym momencie mam trzy zlecenia, takie typowo agencyjne, plus jedno duże zlecenie komiksowe. I do tego zlecenia muszę zrobić 20 stron komiksu. Taki komiks zleceniowy. Więc to jest potężna ilość pracy i już się nie wyrabiam. Ale tak trzeba to zrobić, bo wiem, że w sierpniu będę siedział nad ostatnią częścią Na szybko spisane. Więc muszę znów narobić górkę kasy, żeby móc ją spalić przy pracy nad komiksem.

Jak ty się właściwie rozliczasz z ZUS-em?

Nie rozliczam się. Same umowy o dzieło.

Nie chciałeś nigdy założyć działalności gospodarczej?

Nie, to nie dla mnie. Ktoś musiałby mi to wszystko ogarniać. Wiem, że nie jest to najbardziej rozsądny sposób na życie. Moja matka do mnie dzwoni bardzo często i mówi mi, żebym znalazł pracę. Mówi mi to chyba tylko i wyłącznie przez wzgląd na tradycję. Tak mówi, żeby mówić.

Nie myślisz czasem, że warto byłoby mieć chociaż to ubezpieczenie? Żeby ci przynajmniej bez problemów wsadzili nogę w gips, jak się na schodach potkniesz.

Ze złamaną nogą da się jeszcze siedzieć i rysować.

__

Michał Śledziu Śledziński. Rocznik 1978. Rysownik, scenarzysta, storyboardzista, w wolnym czasie zapalony konsolowiec, bloger i gawędziarz, a wkrótce być może również reżyser filmowy. Twórca słynnych serii komiksowych takich jak Osiedle Swoboda czy Na szybko spisane. Wydał właśnie pierwszy tom swojego nowego cyklu pt. Czerwony Pingwin musi umrzeć!

W zeszłym roku wystąpił w programie Familiada. Na pytanie: co niby można, ale w praktyce nie można zjeść? odpowiedział: pies. Żaden z ankietowanych nie udzielił takiej odpowiedzi.

Bartek Przybyszewski

(ur. 1987) – wchłania sporo popkultury, przede wszystkim w postaci komiksów (głównie europejskich), filmów (głównie amerykańskich) i płyt (głównie niepolskich). W wolnych chwilach pisze i rysuje komiksy. Admin fanpage’a Liczne rany kłute. Parę lat temu zrobił licencjat z andragogiki i nie chce mu się robić magistra.