Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Literatura faktu czy literatura faktyczna? („Antologia polskiego reportażu XX wieku”)

Narodziny i kariera literatury faktu są jedną z wielu

 reakcji właśnie na nieznośną literackość literatury.

E. Redliński

 

Maria Kulis: Po co właściwie piszemy i czytamy reportaże? oto tylko pozornie proste pytanie. Wciąż drukuje się ich bardzo dużo, świadczy o tym choćby ciągła popularność „Dużego Formatu”. Nawet mój znajomy, który nie znosi książek i powtarza: po co czytać? I tak się nic nie dowiesz (sic!), wierzy w reportaż, uważając, że ten gatunek daje wspaniałą „gwarancję”, że nie będzie mowy o bujdach, o fikcjach. Gwarancję, że jest się świadkiem czegoś, co dzieje się naprawdę.

Konrad Janczura: Wytyczna – brak fikcji, coś jest bez wątpienia na rzeczy.

M.K.: Chcemy też w pełni widzieć siebie samych, czyż nie? Szczygieł w wywiadzie dla „Dużego Formatu” powiedział przecież, że miło jest przejrzeć się w takim lustrze. Ten zbiór ma być wszystkim, ale w sumie jest to wszystko po trochu.

K.J.: W takim razie myślę, że na początek moglibyśmy się zastanowić nad tym, po co w ogóle została wydana dwutomowa, ogromna Antologia polskiego reportażu XX wieku. Jaki jest sens tego gestu?

M.K.: Rzeczywiście, sporo nad tym myślałam, szczerze mówiąc. Czytanie zbioru w wyborze Szczygła było swego rodzaju przeżyciem, właściwie długo nie wiedziałam, co sądzić. Im bardziej tę zasadniczą kwestię rozpatrywałam, tym bardziej czułam się skonfundowana i niepewna. Szczygieł niby tłumaczy we wstępie (i również w wywiadzie dla „Dużego Formatu”), że najpierw próbował wybierać rzeczy według klucza historycznego, potem według najważniejszych nazwisk, następnie dopiero zaczął się zastanawiać nad różnorodnością stylów pisania reportażu. Koniec końców, niektóre wybrano niby z rzekomego klucza historycznego, niektóre zaś, ponieważ wydają się ciekawe. Wszystko cacy, tylko, biorąc pod uwagę nasze (na przykład szkolne) wyobrażenia o reportażu, nie ma tu żadnego wzorca jako takiego. Owszem, jest ciekawy styl. Owszem, są jakieś fakty (lub ich „wyobrażenia”), ale wydaje mi się, że to Szczygieł jest tu najważniejszym z kluczy. Daje nam antologię i rzecze: to jest moje, to, co ja sobie wybrałem, to jest moja propozycja dla was. Możecie się z tym zgodzić lub nie, możecie uznać to za punkt do rozpoczęcia własnych poszukiwań, a możecie po prostu przeczytać. Oceniacie jednak przede wszystkim reportaż z punktu widzenia Szczygła, nic więcej.

K.J.: „Nic więcej” oznacza mało czy też dużo?

M.K.: To zależy, bo nawet jeśli pojawiają się takie nazwiska jak Kapuściński czy Krall, Szczygieł świadomie nie wybiera ich najlepszych tekstów. Chce pokazać te najmniej znane, te wymykające się z domniemanego kanonu. A jaki jest „kanon”? Oto najważniejsze z pytań.

K.J.: Wyłania się na pewno, podczas czytania, swoista ewolucja języka reportażu, który coraz bardziej przypomina nam ten współcześnie znany. W pewien sposób jest to zawarte w posłowiu – to, jak reportaż się zmieniał, jak był przedstawiany.

M.K.: Według ciebie ów język jest najważniejszy?

K.J.: Na pewno jest on na pierwszym planie, nawet we wspomnianym posłowiu i we wstępach do poszczególnych tekstów sporo uwagi zajmuje problem reportaż a literatura. Przytoczone w motcie zdanie Redlińskiego o nieznośnej literackości literatury szczególnie uwypukla, a właściwie zaostrza wątpliwość tego prostego różnicowania, zwłaszcza kiedy mowa o reportażach z okresu PRL-u i ich twórcach zmuszonych, siłą rzeczy, do „zabawy w literaturę” w celu uniknięcia cenzury. Reportaże do interpretacji, nie do czytania, jawią się jako dzieła do bólu literackie.

M.K.: Pojedyncze wypadki, które obrazowały coś, co było większą tendencją, wypadki pokazujące ogólnie panującą wtedy regułę, ale której nie można było nazwać wprost…

K.J.: Tantum pro quantum i odwrotnie, tak. Tym bardziej że mówi się w tej antologii często, jakim to niby towarem eksportowym jest polski reportaż.

M.K.: To ona w zasadzie kreuje opisywaną wewnątrz siebie legendę polskiego reportażu. Taka plotka o polskim reportażu, przeróżne postacie, wątki. Oczywiście, najpierw „Tygodnik Ilustrowany”, potem „Polityka”, potem „Duży Format”.

K.J.: Jest przede wszystkim dużo problematycznych wizji historii, które się zderzają, choćby reportaże z lat 50.  Z drugiej strony interesujące są niecodzienne ujęcia historii „znanej”, na przykład międzywojnia, choćby reportaż Antoniego Sobańskiego, kiedy pojechał do faszystowskich Niemiec i opisał dokładnie palenie książki oraz (co ciekawe) nieoczywiste reakcje elit NSDAP. Reportaże zatem często są jakby… wbrew podręcznikom.

M.K.: Niezły jest też fragment o biciu rekordów w układaniu cegieł, po prostu rozpływałam się nad nim.

K.J.: Wynika z niego, że idea „przodowników pracy” była czymś, co niesamowicie napędzało tamto społeczeństwo, tak jak hasła postęp, równość, braterstwo itd. Dzięki reportażom doskonale widzimy, że dzisiejsze, widniejące na billboardach modele ludzi sukcesu spełniają identyczne funkcje jak niegdyś ci mocarni panowie noszący cegłówki. Ale z drugiej strony popatrzmy na reportaż Aleksandra Janty-Połczyńskiego o Warszawie z perspektywy zagranicznego gościa, pracownika „Kultury” paryskiej. Moment czyszczenia butów – wspaniałe.

M.K.: Fragment o „ciastku partyzancie” ukrytym pod bitą śmietaną jako żart już powtórzyłam paru znajomym i wszyscy się bardzo cieszyli z tego powodu.

K.J.: W ogóle zauważ, że to przedstawienie Polski Ludowej nie jest tak bardzo krytyczne, jakby się mogło wydawać przed lekturą, znając orientację polityczną autora. Są jednak również pokazane rejony problematyczne, na przykład picie wśród Polaków, donosicielstwo…

M.K.: Są niedorozwoje niektórych dziedzin przemysłu, niektórych miejsc, zaściankowe myślenie, ale…

K.J.: …opisywany jest postęp, odbudowa Warszawy właśnie.

M.K.: Opisywany jest też szpan, jak w reportażu o młodzieży.  W ogóle nie wyobrażałam sobie, że w PRL-u mogła istnieć grupa ludzi, którzy wynosili z domu obrazy, aby mieć pieniądze i pić oraz szpanować gdzieś w modnych knajpach. Nie kojarzyło mi się to zupełnie z demonizowanym coraz bardziej PRL-em.

K.J.: Albo sklep „Junior”.

M.K.: Tak, ale to jest tekst napisany w stylu „śmiejmy się z PRL-u”.

K.J.: Zerknijmy też na reportaż o sytuacji w getcie warszawskim. Z niego jasno wynika, że gdyby nie problem skąpstwa co niektórych, getto mogłoby się uratować. Tekst ten nie ujmował kwestii tak, jak widzimy ją dziś – jako czarno-białe zderzenie Niemców i Żydów, kata i ofiary. Tu wyrażone zostało coś, o czym w dzisiejszej polityce byłoby trudno mówić. Getto ukazane jako swojego rodzaju nieporadność Żydów wobec Żydów – skandal, wydawać się może.

M.K.: Właśnie. Zauważyłeś jeszcze inne tego typu kontrasty, jeśli chodzi o sposoby ujmowania niektórych rzeczy? Na przykład Kaden-Bandrowski, który pisze wzruszającą historię o chłopcu chcącym służyć w Legionach. Historia, doprawdy, wyciskająca łzy. A potem Uniłowski, który opowiada o tym, co się w armii działo. To bardzo zmusza do myślenia, do porównywania.

K.J.: Jasne, kontrasty są też w ogóle pozatekstowe. Tutaj na przykład monumentalny obraz armii ze wszystkich właściwie międzywojennych reportaży i, znany z historii, fakt realnej siły II Rzeczpospolitej. Wygląda na to, że reportaż będący po prostu dokumentacją jest najzwyczajniej nieciekawy. A jedna z definicji mieszczących się w posłowiu ukazuje tę formę jako wyświetlenie rzeczywistości, która już była.

M.K.: …czyli swoiste „ustawienie jej na nowo”. Zastanawiałam się nad tym, czy ważniejszy jest dla mnie autor i jego styl, czy może fakt i zdarzenie. Byłam z tą książką przez tydzień sama w domu, wstawałam i chodziłam spać z reportażami. I nie myślałam o autorach, nie pamiętałam stylu, miałam w głowie obrazy i bohaterów, ich działanie. To ludzie stali się ważni, nawet jeśli wydarzenia są już teraz odległe i zatarte. I wybacz, że zrobię teraz olbrzymie podsumowanie, ale wydaje mi się, że właśnie tak powinno być: reportażysta i jego osobowość gdzieś jest, ale to, jak ty wchodzisz w dialog ze swoimi emocjami – to jest istotne.

K.J.: Interpretacja zdarzenia i odpowiednia perspektywa są ważne. Bo, jak widać, do jednych reportaży potrzebny jest autor bardziej nieobecny, do drugich zaś mniej.

M.K.: Tylko to jest dobre pytanie, czy obecność autora zależy faktycznie od tematu, czy jeszcze od czegoś innego, od jego temperamentu, od myśli.

K.J.: Myślę, że temat odgrywa tutaj znaczną rolę.

M.K.: A ja myślę, że jednak nie do końca. Jest tutaj kilka podobnych do siebie fragmentów, na przykład ten współczesny, o dzieciach z Petersburga, oraz otwierający antologię tekst Korczaka, w którym autor wchodzi w świat biedoty i robi wielkie podsumowania, jak powinno się tych ludzi umoralniać, podnosić, jakie mogłoby być rozwiązanie ich problemów. Można byłoby napisać o tym taki sam reportaż jak o dzieciach z Petersburga, tylko wtedy nie wyobrażano sobie w ogóle podobnego stylu. Nikt nie podawał danych w tak bezpośredni sposób.

K.J.: Korczak spotyka się jednak z trochę innym problemem, bo chodzi o rozbieżność klasową.

M.K.: Ale w Rosji problem ubóstwa jest bardzo ważny.

K.J.: Korczak tworzy reportaż po to, żeby wyrwać się z konwencji pisania klasy, do której przynależy. Jest to dla niego pewien wyraz empatii.

M.K.: Ja mam jednak wrażenie, że on cały czas patrzy na nich z góry.

K.J.: No tak, ale pisząc z młodopolską emfazą, trudno nie patrzeć z góry na ludzi, którzy często pisać nie umieją w ogóle.

M.K.: Dlatego również bardzo nie podobał mi się reportaż Parandowskiego, nie mogłam go czytać. Zastanawiałam się, jak to będzie, kiedy autor Mitologii w końcu zobaczy na własne oczy Grecję. Zachwycał się, słysząc grekę mówioną, ale potem napisał, że najchętniej wyrzuciłby tych ludzi stamtąd i chciałby zostać sam ze wszystkimi wspaniałościami antycznej sztuki.

K.J.: Racja. W ogóle stwierdziłem, że na przykład reportaż Reymonta, gdyby ukazał się dziś, to byłby stuprocentowy realizm magiczny. Bardzo ciekawe, jak w przypadku Reymonta czy Konopnickiej reportaże są zespolone ze stylem literackim znanym z ich dzieł.

M.K.: Ta antologia to po prostu spotkanie z setką mocnych osobowości. Ich wizje muszą wyróżniać się w każdym z tekstów. Jest też, oczywiście, wizja redakcji.

K.J.: Tak, tylko że dostajemy na ogół autora w postaci wizji, sądów, opisów, natomiast nigdy jako uczestnika (oprócz elementów takich jak wspomniane czyszczenie butów czy wędrówka po Warszawie). Ale może stąd się wzięła właśnie potrzeba amerykańskiego gonzo-reportażu? A propos, to kolejny ciekawy problem: kiedy czytam współczesną prasę, wydaje mi się, że nie ma takiego zapotrzebowania, aby obiektywnie pisać o Ameryce, o jej wewnętrznym życiu. Wszystkim wydaje się, że doskonale wiedzą, czym Ameryka jest (głównie z filmów i seriali).

M.K.: I tu pojawia się Szczepański piszący o zwyrodnieniu moralnym hipisów, znanym nam chociażby z musicalu Hair. Popkulturowy mit zostaje tu bardzo podważony.

K.J.: A opisanie „Playboya” jako rozrywki dla bogatych 30- i 40-latków?

M.K.: Takiego ujęcia nie widziałam nigdy w życiu. Szczepański analizował zjawisko po to, by opisać je ludziom w Polsce, ludziom, którzy nie mieli na ten temat zielonego pojęcia.

M.K.: Zbliżając się do końca, jakie są więc cechy idealnego reportażu?

K.J.: Wydaje mi się, że przede wszystkim musi być dynamiczny.

M.K.: A autor powinien mieć swoją osobowość, perspektywę, żeby umiejętnie coś przedstawić.

K.J.: Tak, a w tejże dynamice musi zasadzać się wspomniana kontrastowość, tekst musi odsyłać do czegoś, co jest z nim sprzeczne. Wydaje mi się, że na tym jest budowany reportaż. To ujawniałoby w pewnej części, dlaczego właściwie pisze się tego typu teksty. Chodzi o to, by pokazać coś obcego czytelnikowi. Tekst musi ewokować jakiś kontrast, niekoniecznie zawarty wśród liter.

M.K.: Kontrast z tym, co widzisz, jak na przykład bicie rekordów w układaniu cegłówek. Tu mamy piękną, sielankową wizję, ale ludzie, którzy to czytali, wiedzieli, jak było naprawdę. Tylko też dla każdej z tych idealnych scen możemy w antologii znaleźć przykłady odwrotne. Szczygieł mówi o tym, jak bardzo dynamiczny i niedookreślony jest to gatunek. A do którego autora sięgnąłbyś głębiej?

K.J.: Kto mnie zainteresował jako reportażysta? Powiem ci, że nie zastanawiałem się nad tym do końca. Może reportaże Zofii Nałkowskiej? Są często przytaczane jako wzorcowe, a ja w zasadzie ich nie znam (oczywiście oprócz Medalionów). Styl Nałkowskiej w tekście zawartym w antologii jest genialny. Kojarzy się wręcz trochę z weird fiction, ale jednocześnie wszystko jest utrzymane w pewnym stopniu prawdopodobieństwa.

M.K.: Krzyk niesłyszany? O morderstwie, o więźniu, z którym rozmawiała? To była niesamowita historia, tylko że Nałkowska jest właśnie bardzo obecna w tym reportażu.

K.J.: A ty który byś przytoczyła?

M.K.: Chyba nie jestem w stanie przywołać jednego, ale raczej coś z najnowszych tekstów. Na jednym się popłakałam, ale potem, gdy o nim myślałam, zdenerwowało mnie to, że autor mnie podszedł i oszukał. Bo to nie był ani taki temat, ani taki reportaż, po którym bym płakała, ale on tak to ujął, że musiałam! Chodzi o tekst z tomu Polskie miłości – opis uczuć córki wobec ojca, zaginionego akowca, z tymi wszystkimi pytaniami, emocjami rodem z romansu sentymentalnego albo melodramatycznego filmu. Roniłam łzy, potem się wstydziłam.

K.J.: Dużo jest tutaj takich bardzo pretensjonalnych ujęć. W ogóle mam wrażenie, że reportaże zdradzają żywotność pozytywistycznej noweli, nawet w Posłowiu jest o tym mowa. Mimo że śmiejemy się z tych wszystkich Poznańskich nauczycieli i Latarników, wszyscy oni siedzą w tej antologii pewni i zadowoleni na swoich miejscach.

M.K.: Są obrazki: sąd, okrutne dzieci, masz rację.

K.J.: A reportaż o niewolnictwie to nic innego jak Joseph Conrad w skróconej wersji.

M.K.: Tylko pytanie brzmi, czy my to wszystko czytamy w taki sposób, bo mamy w głowie literackie wzorce i interesuje nas głównie literatura? Jak ktoś czyta „po prostu”, nie pomyśli o nowelce pozytywistycznej i zupełnie nie spojrzy na to od tej strony. Choć kto wie?

K.J.: Mamy wzorce, ale mam też często wrażenie, że reportaże są jedynie szukaniem literatury w rzeczywistości.

M.K.: Tej rzeczywistości, której brakowało, bo nie mogło jej być. Tylko znowu pytanie, czemu reportaż, a nie coś innego?

K.J.: Ja widzę reportaż jako taką konwencję, która nie jest żadnym zwierciadłem. Ma ona tę przewagę, że wszystko, co się powie, jest prawdziwe.

M.K.: Czyli mamy nie dobrowolne zawieszenie, tylko dobrowolną wiarę we wszystko, co jest napisane?

K.J.: Wygląda na to, że niestety tak, jedyne, czym reportaż jest obwarowany, to warunek prawdopodobieństwa, który autor musi rozpoznać. A cała reszta to samowolka, oddzielanie reportażu od literatury jest tak naprawdę śmieszne.

M.K.: Wracając do książki: my za sto lat zrobimy sobie pewnie inną antologię, weźmiemy  na przykład Gombrowicza i Miłosza piszącego o Ameryce. I to będzie zupełnie coś innego, taki jest żywot antologii. Ale mam wrażenie, że dużą zaletą tego zbioru jest to, że nie pretenduje do bycia zbiorem „naj”. Jest na tyle różnorodny, że każdy coś tutaj znajdzie. Chociaż z drugiej strony, wydając sto sześćdziesiąt złotych, chciałabym wiedzieć, czego się spodziewać.

K.J.: Ona kosztuje aż tyle?

M.K.: Tak, ale jednak jest pięknie wydana i mamy tę świadomość, że dostajemy trzy kilo, może nie najlepszych, ale na pewno ciekawych i w jakiś sposób emblematycznych polskich reportaży.

K.J.: Wystawiamy zatem ocenę pozytywną?

M.K.: Jak najbardziej pozytywną, czytanie tego wszystkiego było niezwykłym przeżyciem. Ani letnim, ani zimnym, ani nie wyciskającym łez w prosty sposób.

K.J.: Zgadzam się i cieszę, że mówimy o tej antologii w podobny sposób.

M.K.: Szczygieł nie ma żadnego klucza i w tym przypadku jest to zaleta. To w ogóle ostatnio tendencja w Polsce: kompilując, nie bierze się rzeczy najbardziej znanych, tylko czegoś się szuka, brak klucza jest kluczem. Oto materiał na reportaż.

 

100/XX. Antologia polskiego reportażu XX wieku. Tom 1-2

Red. Mariusz Szczygieł

Czarne, 2014

Liczba stron: 1832

Konrad Janczura

(ur.1988) – kiedyś dobrze zapowiadający się pisarz i krytyk, teraz... pracownik bankowego IT. Autor powieści „Przemytnicy” (Ha!art, 2017). Trzeźwy jak świnia miłośnik gier video