Tezę, że popularność amerykańskiej prozy jest najprzyjemniejszą formą polityczno-kulturalnej dominacji chwiejnego imperium nad resztą świata trudno uznać w dzisiejszych czasach za kontrowersyjną. Tym bardziej zadziwia, że krajowi wydawcy wciąż znajdują za oceanem nieznane u nas literackie szlagiery, niezbadane nazwiska, czy też prozę wartą przypomnienia. Aż trudno uwierzyć, że do tej pory tak rzadko czytaliśmy opowiadania Sama Sheparda.
Być może to zaniedbanie, nadrobione po latach siłami Marka Cieślika i wydawnictwa Drzazgi, było niezauważalne. Nad Wisłą Shepard zapisał się raczej w pamięci kinomanów niż czytelników za sprawą scenariuszy do co najmniej kilku ponadczasowych przebojów (m.in. Paryż, Teksas) oraz ról aktorskich (np. Stalowe magnolie). Kilkukrotnie wystawiano jego sztuki na polskich scenach. Tymczasem autor ten winien zaznać więcej sławy, nawet jeśli pośmiertnej. Interesująca jest już sama jego biografia, rozpoczynająca się w 1943 roku bardzo po amerykańsku. Dzieciństwo spędził w bazie lotnictwa wojskowego, pracował na ranczach i w hotelach, studiował rolnictwo, ale istotniejszy okazał się jazz i kulturalny ferment powojennego, globalizującego się świata anglosaskiego. Potem brał udział w objazdowej grupie teatralnej, odnosił pierwsze sukcesy dramaturgiczne i wszedł w przemysł filmowy, grał na perkusji, współpracował z Bobem Dylanem, T Bone Burnettem i Patti Smith (byli partnerami w życiu prywatnym), wpadł w uzależnienie od heroiny (zaleczone). Zmarł w 2017 roku.
O ile powinno się przeceniać wpływu biografii artysty na jego twórczość, w tym wypadku nie sposób oprzeć się pokusie zestawiania jej elementów z amerykańskimi archetypami obecnymi w prozie Sheparda. Znaleźć w niej można amerykańską prowincję i salony nowojorskiej bohemy, banalność i dziwaczność codziennych zmagań ludzi pracy. Historię Stanów Zjednoczonych, równie krótką, co zagmatwaną. A przede wszystkim pasjonujący i egzotyczny dla europejskich odbiorców pejzaż kulturowy. Pojawiają się również elementy autobiograficzne: praca na ranczu, strach przed lataniem, narkotykowe przygody i spotkania z plejadą dziwnych postaci.
Na zbiór składa się czterdzieści krótkich opowiadań z lat 1989–1995. Żaden z wymienionych wcześniej wątków nie przeważa w sposób, który pozwoliłby na łatwe podsumowanie poruszanych tematów. Razem tworzą frapującą mozaikę. Łączą je perspektywy: spojrzenia na „zaplecze rzeczywistości”, peryferia i przedmieścia, niekiedy w przestrzenie liminalne oraz cechy konstrukcyjne, wśród których najważniejsza wydaje się lakoniczność, unikanie dosadnych puent i konwencjonalnych rozwiązań. Obrazek z życia farmerów sąsiaduje z opowieścią o sąsiedzkiej kłótni, bójce w barze czy wydarzeniach na planie filmowym. Czyta się je raczej dla dialogów niż fabuł, dla celnych obserwacji, a szczególnie opisów, pozornie banalnych a jednak szalenie sugestywnych, takich jak fragment o wysłużonym samochodzie i jego właścicielu w opowiadaniu Pył:
Pikap wyglądał jak przedłużenie samego Lowella. Stary zielony ford ranger pokryty tyloma warstwami preriowego pyłu i błocka zabagnionych gleb, że w zasadzie wrosły mu w lakier karoserii. Opony były każda z innej parafii, zarówno w pikapie, jak i w przyczepie dla inwentarza, która miała barwę poobijanego ciała, z wielkimi bliznami w kształcie wątroby na przodzie i zderzakach, w rzeczywistości będącymi plamami rdzy.
Bohaterowie przemierzają jedno z amerykańskich pustkowi, równie malownicze, co niebezpieczne. I mimo że spora część akcji opowiadania toczy się za kierownicą, to podróż przypomina zmagania z przyrodą w czasach pionierów. Przebiega od cywilizacji, postoju na stacji benzynowej, przez punkt, w którym trzeba przesiąść się na konie, do kompletnej dziczy, w której surowe otoczenie nieodwracalnie zmienia głównego bohatera, prowadzi go do konfrontacji z jakąś częścią siebie, której nigdy dotąd nie poznał. Częścią, z którą będzie zmuszony się zetknąć. A oznaką przemiany jest tytułowy pył, wzbijany na drodze kurz, który Shepard przedstawia niczym piąty z żywiołów, specyficznie amerykański.
W prozach Sheparda detale zajmują centralną pozycję. To, co zwykle mieści się „obok i poza” centrum uwagi, wychodzi na pierwszy plan. Ten zabieg sprawdza się zarówno w przypadku miejsc, jak i wydarzeń. Amerykańska prowincja okazuje się bardziej frapująca niż centra wielkich miast. A jeśli, tak jak w opowiadaniu Lęk przed skrzypkami, rzecz dzieje się w Nowym Jorku, to poznajemy go z perspektywy dwóch freaków przesiadujących w stróżówce składu węgla. A to, co wydarza się w prozie Sheparda, zadziwia nie suspensem, lecz równorzędnym występowaniem spraw zwykłych i dramatycznych, tak jak ma to miejsce w życiu, gdy odfiltruje się świadomość z emocji i przyzwyczajeń.
Lektura Prując przez raj to okazja do spojrzenia na Stany Zjednoczone z nietypowej ”bocznej” perspektywy. Ale ich najważnejszym walorem jest ćwiczenie duchowe w badaniu rzeczywistości jako takiej, przesuwaniu akcentów, zmian percepcji i odkrywaniu tego, co mieści się „na zapleczu” uwagi.