W ostatnich latach dwa zjawiska na stałe wpisały się w krajowe życie popkulturalne. Mowa o dobrych komiksach i pomstowaniu na wszystko, co wiąże się z krajową „polityką historyczną/polityką pamięci”. Lektura hiszpańskiego albumu Contrapaso. Dzieci innych autorstwa Teresy Valero wpisuje się w pierwszy trend i może służyć za wzór tego, jak rozwiązać problem z drugim.
Contrapaso... to opowieść noir. Dzieje się w połowie lat 50. XX wieku w faszystowskiej Hiszpanii, gdy dyktatura generała Francisco Franco i jej militarystyczno-katolicki autorytaryzm przynoszą już zatrute owoce w postaci regresu społecznego, powszechnego strachu przed krytyką systemu, reakcyjnego terroru, jawnych szykan i utajonych krętactw. Gazety są pod kontrolą władzy, ale skoro ukazują się, to coś trzeba w nich publikować. Na przykład w dziale kryminalnym lokalnego dziennika „La Capital”. Na razie tyle o intrydze. Zaraz do niej wrócimy. A choć sama w sobie jest atrakcyjna i mogłaby istnieć bez historyczno-politycznego kontekstu, to właśnie ona sprawia, że Contrapaso jest czymś więcej niż udanym kryminałem.
Najlepiej czytać je jako popową wariację na temat polityki historycznej. Wychodząc od pierwotnego znaczenia terminu, należy przypomnieć, że polega ona na mitologizacji historii, wprzęganiu jej w ideologię państwową i wzmacnianiu tożsamości w oparciu o narracje na temat narodowych dziejów. W założeniu ma to wszystko służyć zwiększaniu świadomości obywateli, w praktyce bywa tak, jak choćby w Polsce, gdzie patos i przesada zablokowały dyskusję o korzeniach i wspólnocie.
W wielu krajach polityka historyczna posiada wsparcie instytucjonalne i prawne. W Hiszpanii reguluje te sprawy Ley de Memoria Histórica – uchwalone w 2007 roku prawo o pamięci historycznej, w całości poświęcone zadośćuczynieniu ofiarom reżimu Franco i ich rodzinom, usuwaniu z przestrzeni publicznej faszystowskiej spuścizny oraz rozwojowi prac badawczych i archiwistycznych. Nieco monotematycznie (co z dziedzictwem kolonialnym i tłumieniem niepodległościowych dążeń Katalończyków i Basków?) i zupełnie inaczej niż w demoludach czy w Niemczech (skąd zresztą wywodzi się termin). Istotną różnicą jest też głębokość i skala podziału społecznego wokół oceny czasów Franco. Bo o ile na przykład u nas sentyment wobec PRL żywi przede wszystkim niewielka część lewicowej młodzieży, to w Hiszpanii ancient regime ma licznych i zdeterminowanych sympatyków, często niestroniących od przemocy.
Wyobraźmy sobie wejście Contrapaso na rynek wydawniczy. Jak opowiedzieć historię o dawnych czasach w kraju, w którym wciąż żywe są dawne konflikty i pamięć o zbrodniach? Odpowiedź brzmi na pozór banalnie: subtelnie, bez zadęcia, brązownictwa, poczucia misji. Gdy zdjąć z ramion autorek i autorów szlachetny ciężar dziejowej powinności, mają szansę dotrzeć do prawd głębszych i bardziej zniuansowanych niż te, które wmuszają odbiorcom szkoły i państwowe celebracje. Ten wyczyn udał się autorce Contrapaso, Teresie Velero.
Zaczyna się od tajemniczej zbrodni, którą próbuje wyjaśnić para dziennikarzy „La Capital”. Dzieli ich niemal wszystko. Starszy, Emilio Sanzo, jest rozczarowanym falangistą. To prawdziwy dziennikarski wyga, z pokręconym życiorysem i sumieniem. Młodszy, Léon Lenoir, ma ideały i krytyczne nastawienie do systemu. Jak często bywa w podobnych opowieściach, wszelkie przeciwieństwa i różnice pracują na korzyść śledztwa oraz stanowią pretekst do zażartych dyskusji na tematy polityczne. Dziennikarze podążają tropem kolejnych zbrodni, odkrywają mroczne tajemnice i podskórne zepsucie reżimu. A przy okazji z fabuły wyłania się rzeczywisty obraz autorytarnego państwa. Ot choćby, umieszczony nieco obok głównego wątku, pojawia się fascynujący epizod przedstawiający praktykę błyskawicznego i nielegalnego stawiania domów dla biednych, którym zajmują się nieformalne grupy samopomocowe.
Bohaterowie odwiedzają luksusowe apartamenty przedstawicieli elit, mroczne zakamarki Madrytu, mniej lub bardziej przaśne wyszynki. Rozwój akcji na zmianę przyśpiesza i zwalnia. Finał nie przynosi jednoznacznego rozwiązania zagadki (to zapewne następuje w kolejnych tomach). Po drodze, na dalszych planach lub w pobocznych epizodach, toczy się historia. Można poczuć polityczny ferment na ulicach, przyjrzeć się portretom patriarchalnych rodzin, życiu knajpianemu. Są też liczne reminiscencje wojny domowej z lat 1936-1939 oraz lat późniejszych, w których krzepł reżim. Co ciekawe, te warstwy opowieści wydają się wypowiadane raczej za pomocą grafiki niż tekstu. Czuć grozę, kiedy guardia civil brutalnie tłumi demonstrację studencką, klimat staromodnej redakcji, rytm pracy dziennikarzy w czasach przedkomputerowych. Valero szczególnie pieczołowicie rysuje papier: książki w bibliotekach, nadgryzione zębem czasu szpalty i stronice, rozsypujące się stosy wycinków prasowych. Można uznać ten zabieg za rozwinięcie rzymskiej sentencji będącej podstawą etosu archiwistów i bibliotekarek — verba volant, scripta manent — słowa ulatują, to, co zapisane pozostaje. Aktualne i ważne zwłaszcza dla czytelników w Polsce — w kraju, w którym jedną z głównych instancji etycznych stanowią archiwa Instytutu Pamięci Narodowej. Autorka płynnie przechodzi od ogólnych pastelowych planów, w których eksponowani są bohaterowie i ich emocje, po szczegółowe rekonstrukcje przedmiotów i drobin rzeczywistości. Wszystko ze swadą i elegancją, którą można przyrównać do warsztatu mistrza „komiksowego montażu”, Willa Eisnera.
Pozostańmy w kręgu odniesień filmowych: Contrapaso przypomina komiksową wersję słynnego Rewersu w reżyserii Borysa Lankosza lub serialu Rojst Jana Holoubka i Kaspra Bajona. Przywodzi też na myśl cykl kryminałów o detektywie Mocku pióra Marka Krajewskiego. Każde z wymienionych dzieł jest realizacją jakiegoś modelu polityki historycznej. Wszystkie czynią to w formie pop – strawnej dla masowych odbiorczyń, nienachalnej i rozrywkowej, przy jednoczesnym zachowaniu wysokiego poziomu merytorycznego. Valero ma jednak większą swobodę niż prozaicy czy filmowcy. Komiks to medium pozwalające iść dalej, śmielej niż w filmie bawić się estetyką, konwencją czy (nomen omen) przerysowaniem. Wspólnym mianownikiem pozostaje wykorzystanie historii do stworzenia autorskiej oryginalnej opowieści. Równie ważne jest takie rozłożenie akcentów, które pozwala zanurzyć się w opowieści czytelnikom o najróżniejszych poglądach i doświadczeniach.
Trzeba zauważyć, że Contrapaso posiada pewien przechył polityczny. Demaskuje zbrodniczy reżim, urzędowo umocowany seksizm, bigoterię, hipokryzję. A jednak atrakcyjność fabuły i brak dydaktyzmu sprawiają, że pierwszym tomem tego kryminału zachwycić się może nawet najbardziej zatwardziały prawak. Rodzimym wykonawcom „polityki historycznej” rzadko udaje się taka sztuka.
Jak to zmienić? Odpowiedź przynosi tytuł serii. Contrapaso to kontrapunkt. Ten muzyczny termin podkreśla różnice pomiędzy głównymi bohaterami, ale stanowi też deklarację ideową. O trudnej historii warto snuć opowieści zniuansowane i polifoniczne. Trzeba „ograniczać żarliwość patriotyzmu”, wyrazistość poglądów, dobitność moralnych ocen. W to miejsce należy wpuścić frapujące, niejednoznaczne historie. Wiedzą o tym współcześni artyści, dawniej używał tej metody choćby Henryk Sienkiewicz, w kraju konstruktor narodowej pamięci i tożsamości, za granicą gwiazda literatury popularnej.
W żadnym ustroju, także w liberalnej demokracji, nie da się uciec od polityki historycznej. Cechą państw dojrzałych jest umieszczenie jej obok innych polityk kulturalnych i edukacyjnych i traktowanie jako forum do dialogu, a nie ideologicznego chomąta lub innego typu MaBeNy. Lekturę hiszpańskiego komiksu polecam jako wzór dla zarządców narodowej pamięci. Ale bardziej jako odtrutkę na lekcje HiT-u. Z lektury na wagarach można dowiedzieć się więcej, niż wkuwając przez cały semestr.
Teresa Valero
Contrapaso. Dzieci innych
Liczba stron: 152
Lost In Time, 2022