Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Kostyczny pieczeniarz zrobił był prywatkę („Zapomniane słowa”)

Recenzje /

To książka raczej osobliwa. Już stojący za nią pomysł może budzić zdziwienie. Po co się zajmować wyrazami, które odeszły w niepamięć? Przecież skoro o nich zapomnieliśmy, to widać nie są już potrzebne. Przestało istnieć to, do czego się odnosiły, lub na miejsce przebrzmiałych słów pojawiły się inne, lepsze, bardziej nowoczesne. Język jest ściśle powiązany z życiem i rzadko coś w nim obumiera bez powodu; archeologia mowy przydaje się z reguły co najwyżej autorom powieści historycznych. A jednak Magdalenie Budzińskiej udało się zgromadzić wokół idei słowniczka słów zapomnianych naprawdę duże grono ludzi kultury: pisarzy, malarzy, poetów, publicystów, dziennikarzy, językoznawców, historyków, krytyków. Okazało się, że powodów do wycieczki na cmentarzysko polszczyzny jest wiele – i sporo można z tej wyprawy wynieść.

Już rzut oka na spis treści udowodnił, że materiał do książki zebrano właściwie: nie znałem wielu z tych wyrazów, a nawet te, które rozpoznałem, budziły raczej skojarzenia z lekturami szkolnymi niż z żywym językiem. Niektóre okazy, jak nachkastlik czy krachla, trafiły tu z gwar. Inne, jak choćby pachciarz, naser mater – z przedwojennego świata żydowskiego. Są przedstawiciele ludu (gumno) i inteligencji (dezabil), obok siebie spoczywają w pokoju literackie ochędóstwo i potoczna skucha. Bogatą reprezentację ma też język PRL-u, jeszcze pamiętany, jeszcze szczątkowo obecny, ale już pozbawiony desygnatów: nie spotkamy dziś ani plerezy, ani kalkomanii, nie wspominając już o bumelantach, których co do jednego zastąpili lenie. Zapomniane słowa nie tworzą żadnej spójnej grupy – to przybysze z różnych światów, eksponaty z wielu epok zebrane w jednej sali wystawowej.

Autorom poszczególnych haseł pozostawiono dużą swobodę w realizacji tematu. Zaowocowało to bogactwem form: mamy krótkie eseje, wspomnienia, humoreski, zapisane zgrabną prozą scenki z życia, miniwykłady, znalazł się nawet wywiad i jedno kazanie. Różnorodność jest tu w pełni zamierzona – w tekście Moniki Płatek o słowie prywatka zachowała się wzmianka o tym, że skojarzenia, refleksje i wspomnienia miały być osobiste, a więc tomu celowo nie ujednolicono, pozwolono wybrzmieć poszczególnym głosom. Dzięki temu udało się w Zapomnianych słowach nie tylko uniknąć słownikowej, encyklopedycznej bezduszności, lecz także w wielu wypadkach odtworzyć szerszy kontekst, zajrzeć na chwilę do utraconego świata, w którym dany wyraz funkcjonował. Wielu autorów przyznaje zresztą wprost, że ich celem było ocalić od zapomnienia, tchnąć jeszcze trochę życia w słowo, z którego odejściem wciąż nie mogą się pogodzić.

Obiektem nostalgicznej tęsknoty jest tu częściej desygnat niż sam wyraz. Odchodzą w niepamięć typy ludzkie i postawy, które chcielibyśmy wciąż spotykać w życiu: unikający skrajnych postaw moderanci, rozkoszne urwisy, nobliwi starcy i zabawni facecjoniści. Znikają, zastąpione przez e-maile i płyty, tak niegdyś ważne listy i kasety VHS. Niezadowolenie ze współczesności, jakim podszyta jest książka, najpełniej wyraża się w tym, że do słowniczka dodano kilka wyrazów nadal używanych – dusza czy braterstwo znalazły się w gronie zapomnianych słów chyba tylko dlatego, że zdaniem autorów te pojęcia mało kto dziś ceni. Niemal we wszystkich hasłach widać, że język, którym się dziś posługujemy – a tym samym świat, w którym żyjemy – jest ubogi, kaleki, niewystarczający. Przepadło bogactwo znaczeń, znikła głębia, nawet wulgaryzmy spowszedniały. Polszczyzna przechodzi kryzys. Chyba tylko Agnieszka Glińska z ulgą odsyła swój wyraz na śmietnik historii: chodzi o turnus, ponury relikt PRL-u, kiedy to nawet wakacje przebiegały w myśl sztywnego, odgórnego planu.

Nostalgia za językiem to także tęsknota za ludźmi. Wiele słów przywołuje wspomnienia dziadków, rodziców, sąsiadów; pisanie o VHS to okazja do spotkania raz jeszcze dawnej koleżeńskiej paczki. Niekiedy jedynym, co pozostało w pamięci po bliskiej osobie, okazuje się właśnie archaizm, zabawne powiedzonko z minionej epoki. Słowa odsyłają także do dzieciństwa, niosą ze sobą smaki i zapachy oraz boleśnie przypominają, jak wiele czasu już minęło. W haśle prywatka zaskoczenie miesza się z żalem: to niemożliwe, że tamte czasy już odeszły, są przecież tuż za rogiem, gra muzyka, a my wszyscy wciąż mamy po szesnaście lat.

Na tle całości Zapomnianych słów zdecydowanie wybijają się teksty nieco bardziej krytyczne, poddające refleksji same mechanizmy języka. Tomasz Różycki zastanawia się nad przyczynami śmierci słów i nad sensem przywoływania w mowie dawnych zaklęć. Przemysław Czapliński pod hasłem Obelgi, wyzwiska, wymysły analizuje swoisty kryzys przeklinania, zwracając uwagę, że chociaż klniemy na co dzień coraz więcej, słowa niecenzuralne mają coraz mniejszą moc. Blisko końca tomu Jacek Dukaj zachęca czytelnika do eksperymentu myślowego: proponuje, byśmy spróbowali wyobrazić sobie nowe tryby i przypadki w polszczyźnie – bo przecież jeśli Sapir i Whorf mają rację, to zmiana językowego obrazu świata pociągnie za sobą zmianę naszego postępowania w świecie realnym. Wartość książki bardzo też podnoszą hasła zrealizowane literacko, spośród których moimi faworytami są przeźmion Jana Jakuba Kolskiego, gwarowa narracja o powrocie kowala do podupadłej wsi, oraz VHS, w którym Agnieszka Wolny-Hamkało odtwarza realia schyłkowego PRL-u i moment pierwszego zetknięcia z pornografią.

Znamienne wydaje się, że w niewielkim przecież słowniczku znalazły się aż trzy hasła poruszające kwestię pamiętania przeszłości. Michał Ogórek zauważa przy okazji archaizmu, że dziś wielu młodym ludziom wszystkie epoki sprzed momentu ich narodzin zlewają się w jedno, nie potrafią odróżnić dawnego od jeszcze dawniejszego. Myśl tę kontynuuje niejako Jerzy Bralczyk w poniewczasie, wskazując, że to obumierające słowo wyrażało pewien specyficzny stosunek do czasu, sygnalizowało pogłębioną refleksję nad przeszłością i tym, czy rzeczy następują we właściwym momencie. Temat domyka Dukaj. W zrobił był pisze, że zanik czasu zaprzeszłego oznacza spłaszczenie naszej przeszłości z trzech do dwóch wymiarów – a tym samym utratę pewnej ważnej perspektywy patrzenia na teraźniejszość. Zapomniane słowa zaglądają na cmentarzysko języka nie tylko z nostalgii, lecz także w przekonaniu, że biegnąc naprzód, zostawiliśmy za sobą wiele wyrazów, które wciąż mogą pomóc nam lepiej odnaleźć się w świecie.

To osobliwa książka. Różnorodna, wciągająca, pobudzająca do myślenia, ale pozostawiająca spory niedosyt. Mogłaby być przecież dwa, trzy razy grubsza – a materiału językowego wciąż by nie zabrakło. Hasła takie jak samowtór, omawiające pokrótce całą listę utraconych liczebników, tylko podsycają w czytelniku głód. Sam fakt, że zagadnienie zapomnianych słów poruszyło ludzi pióra z tak wielu pokoleń, świadczy o tym, że Magdalenie Budzińskiej udało się dotknąć wrażliwego miejsca współczesności, poruszyć temat, wbrew pozorom, wciąż żywy. Bardzo liczę na to, że kiedyś powstanie tom drugi.

 

Zapomniane słowa

red. Magdalena Budzińska

Wydawnictwo Czarne, 2014

Liczba stron: 240

Przemysław Zańko

(ur. 1989) – chłop z Mazur, obecnie inteligent w Warszawie. Publikuje opowiadania, recenzuje, bloguje. Interesuje się science fiction, nauką, grami, dziwnymi książkami i zdrowiem psychicznym. Skończył z polonistyką. Strona autorska: www.zanko.pl