Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Kofeinowy muffinkoizm

Artykuły /

O Nowym Jorku najprawdopodobniej powiedziano, napisano, zagrano i zaśpiewano już wszystko albo prawie wszystko. I mimo że trudno dodać do tych opowieści cokolwiek nowego, to wiele osób podejmuje taką (karkołomną?) próbę jak ja teraz. Ze względu na to, że w Nowym Jorku „dzieje się” połowa telewizyjnego świata (co prawda, w ostatnich latach obserwujemy całkiem rozsądne odchodzenie od tej lokalizacji na rzecz mniej rozpoznawalnych i oczywistych – warte uwagi jest zwłaszcza kierowanie się na Południe), chciałabym zastanowić się nad tym, jak nowojorska codzienność przełożona została na język serialu komediowego przełomu wieków. Jak wygląda zderzenie Nowego Jorku Carrie B., Hannah H. i Caroline Ch.? Będę poruszać się po mapie telewizyjnych doświadczeń, wplatając w to element autoetnograficzny – nie wiem jeszcze, dokąd nas to zaprowadzi. Uznałam jednak, że warto przyjrzeć się nowojorskim ulicom i sprawdzić, jak bardzo zmieniły się od czasu, gdy dumnie kroczyła nimi panna Bradshaw. W końcu właśnie tam zaczął się czas nie-niewinności, którego protezę usiłuje ożywić Hannah H.

 

Polowanie na hipstera i muffinkę

 

muff1

Na początku zastanówmy się, kto właściwie mieszka w Nowym Jorku (pisząc NYC, myślę głównie o Brooklynie, bo co by nie mówić, teraz Brooklyn jest okolicą życzliwie sekundującą realizacji kolejnego american dream – najprawdopodobniej zawdzięczamy to braciom hipsterom). Nie tylko TE Dziewczyny mieszkają w Nowym Jorku, także dwie inne, równie spłukane jak Hannah i Marnie, od kilku lat skutecznie pielęgnujące niechęć wobec hipsterów stanowiących część klienteli lokalu, w którym pracują. Mowa oczywiście o Max i Caroline z serialu Dwie spłukane dziewczyny. To co łączy serial Dziewczyny i Dwie spłukane dziewczyny to granie motywem hipstera. Poza tym komedie te różnią się zasadniczo w kwestiach formalnych – projekt Dunham jest autorski i jakościowy, realizowany dla HBO i jej modelowych widzów charakteryzujących się wysokim kapitałem kulturowym, a serial stacji CBS to sitcom, po który sięgają – wedle statystyk – najmniej wymagający odbiorcy, kimkolwiek oni (my) są (jesteśmy). Powiecie, że w Dziewczynach hipsterzy nie są szczególnie mocno eksponowani. Gdy jednak przyjrzeć się bliżej, okaże się, że to nie tylko ci wszyscy dziwacy mijani przez Hannah, Shosh i Marnie na ulicach, w klubach, w kawiarni, ale przede wszystkim ich bliscy znajomi. Jessa niewątpliwie nosi w sercu hip pierwiastek – jej kreatywność (będąca najważniejszą odznaką/sprawnością hipstera) uwidacznia się na wielu polach. Nie tylko jeśli chodzi o stylizowany na europejski wizerunek, ale i styl życia pozwalający (dzięki pieniądzom „od babci”) na spontaniczną modyfikację ścieżki zawodowej – od roli opiekunki do dzieci przez „żonę przy mężu” po pracę w sklepie odzieżowym dla najmłodszych. Outlook Jessy, jej – jak to się dawniej mówiło – pragnienie bycia niebieskim ptakiem, poglądy na życie doskonale wpisują się w definiowanie tej subkultury. Subkultury kojarzonej z wytwarzaniem idei mogących przynosić profity finansowe, ale często pozostających jedynie w sferze projektu, podążającej za rozwojem osobistym stanowiącym cel nadrzędny wobec beneficjów wynikających z mozolnie budowanej ścieżki kariery. Gdy dodać do tego dawkę narcyzmu, zblazowania i zawyżoną samoocenę, Jessa mogłaby stanowić modelowy wzorzec hipstera, który pewnie jak i idealny kilogram, przechowywany jest w Sèvres pod Paryżem. Poza Jessą, także sąsiad Hannah – którego status waha się pomiędzy zagrożeniem bezdomnością, narkomanią a beztroską lekkoducha skłonnego urywać się na spacery po nowojorskich nekropoliach – kwalifikuje się na hipstera (sprawę ułatwia fakt, że o każdej porze roku nosi wełnianą czapkę, również przebywając w przestrzeniach osłoniętych dachem). Gdyby się zastanowić, to pewnie Hannah oraz Adam zmieściliby się w jednej z tysiąca pojemnych definicji tej bezprogramowej subkultury. Z całą pewnością jednak można powiedzieć, że w okolicy Hannah (także mieszka na Brooklynie) hipster hipstera hipsterem pogania i mówię to jedynie z wrodzonej zazdrości, gdyż czego bym nie zrobiła i jakkolwiek nie poszerzyła granic definicji, nijak się w nią nie wpisuję.

Warto w tym miejscu dodać, że Brooklyn to nie tylko modny Williamsburg, ale także sąsiadujący z nim Greenpoint. Oczywiście tę lokalizację twórcy telewizyjni na ogół pomijają jako mniej atrakcyjną. Wszak od lat utożsamiana jest z mekką Polaków lubiących utkwić na kolejne dwadzieścia lat w jednym miejscu bez konieczności komunikacji z autochtonami posługującymi się innym językiem niż polski. To się jednak zmienia i Greenpoint może stać się wkrótce nową czernią Brooklynu. Zaczęli zaglądać tam przecież hipsterzy, o czym na swoim blogu pisze Dagmara Biernacka, kolejna z listy moich ulubionych nowojorskich dziewczyn. Blog Dagmary szczególnie polecam osobom, które miały okazję spróbować Nowego Jorku, a teraz muszą szukać substytutu tego niepowtarzalnego smaku i każdy sposób, aby wrócić tam na chwilę, uznają za wart uwagi.

Fabuła Dwóch spłukanych dziewczyn zbudowana jest na dwóch fundamentach. Pierwszym z nich jest Williamsburg przedstawiany jako stolica hip entuzjastów, a drugim wykazanie podobieństwa ich wizerunków z tym, jak prezentują się brooklyńscy bezdomni (słynna stała się definicja Max, wskazująca różnice między tymi dwiema grupami, stanowiącymi liczną klientelę lokalu, w którym dziewczyny pracują). Bohaterki spotykają hipsterów nie tylko w pracy, ale i w metrze czy w okolicy swojego mieszkania, znajdującego się na Brooklynie, ale poza Williamsburgiem. I w tym miejscu chciałabym się zatrzymać, ponieważ jak na tak specyficzną – dla telewizyjnych światów przedstawionych – lokalizację knajpki, zbyt jednowymiarowo i potocznie prezentowany jest nam hipster i jego atrybuty. Williamsburg widziany z perspektywy serialu (realizowanego w studiu telewizyjnym), to tylko chodnik prowadzący do lokalu oraz kontener na śmieci, w którym mieszka jeden z bohaterów. Czy hipsterskie są babeczki sprzedawane przez Max i Caroline? I tak, i nie. Z jednej strony można powiedzieć, że talent do niecodziennego łączenia smaków, a także nietypowa promocja i dystrybucja sprawiają, że muffinki Max są pokusą dla klientów z kręgu hip (zresztą często w środku nocy kupują je wracający z imprez artyści wszelkiej maści). Z drugiej zaś – gdyby wiedzieli, że bohaterka wykorzystuje do wypieku gotowe mieszanki dostępne w każdym markecie – pewnie osłabłby ich entuzjazm do cupcakes o oryginalnym smaku bekonu i karmelu.

Williamsburg wart jest odwiedzenia i choć nie widać tego w dekoracjach serialu o dwóch spłukanych dziewczynach, to czynione tam deklaracje słusznie podpowiadają, że mekka dziwaków, wykolejeńców, artystów, kreatywnych bezrobotnych (niepotrzebne skreślić) musi znaleźć się na każdej liście „miejsc do zobaczenia w Nowym Jorku”. Brooklyn to nie tylko jeden Brooklyn Bridge, na którym spotykali się, zakochiwali i/lub rozstawali liczni bohaterowie filmów i seriali. Drugim wartym zobaczenia mostem jest ten prowadzący na Williamsburg. Różowy, ozdobiony złotymi literami obwieszczającymi nam, że oto zmierzamy w kierunku Williamsburga wygląda jak kpina z hipsterskiej krucjaty przeciwko temu kolorowi, ale są pewnie i tacy, którzy wierzą, że róż użyty został jako manifestacja ironii (kolejnej hipsterskiej sprawności). Żeby powędrować mostem na Williamsburg wystarczy z Grand Central pojechać każdą zieloną linią metra na Union Square, a stamtąd linią L do samego serca Williamsburga. W przeciwieństwie do słynnego mostu brooklyńskiego, gdzie o każdej porze można spotkać turystów, biegaczy i spacerowiczów, na moście Williamsburg spotyka się na ogół biegaczy i ludzi wracających z pracy. Turystów tu jakby mniej (zwłaszcza zimą, gdy spacer po oblodzonym moście grozi pozostaniem tam na zawsze, a przynajmniej do czasu, gdy pojawi się pierwszy odważny jogger).

 

Kawa, kawa, kawa

 

muff2

 

Ale nie tylko hipsterami, Brooklynem i mostami stoi Nowy Jork. Nie da się zbagatelizować papierowego kubka z kawą. Mam wrażenie, że podczas moich – w gruncie rzeczy dosyć krótkich – pobytów w Nowym Jorku wypiłam ilość kawy, której nie da się porównać z żadnym innym okresem mojego życia. Kawa jest wszędzie i to wspaniałe uczucie wiedzieć, że masz ją na wyciągnięcie ręki, gdziekolwiek się ruszysz. Eksperymenty polegające na tym, żeby nie pić jej w popularnych sieciówkach (w końcu mamy je także w Polsce), doprowadziły mnie do różnych sytuacji – od bardzo kontrowersyjnej smakowo kawy z ekspresów przelewowych, której możemy wypić całe litry, gdyż panie (takie jak Max i Caroline!) pracujące w lokalach śniadaniowo-lunchowych, a właściwie – brunchowych, obficie nią częstują, po miłe zaskoczenia w podejrzanych i niepozornych miejscach nic dobrego nie obiecujących. Eksperymentowanie z jedzeniem i kawą uważam za obowiązkowe dla każdego, kto przylatuje do NYC (dopiero potem MoMA i cała reszta).

Zarówno w filmowo-telewizyjnym City, jak i tym rzeczywistym za wielką wodą, wyznawcy poglądu, że bez kawy nie ma życia, znajdują się w przeważającej większości. Nie jest to żadne novum – w serialach komediowych przełomu wieków bohaterki także były wyznawczyniami kawy, jak na przykład Carrie i jej koleżanki w Seksie w wielkim mieście. Co prawda Carrie długo nie miała własnego ekspresu (i za każdym razem jego odczuwalny brak był wygodnym pretekstem, żeby na kawę umówić się z przyjaciółkami), ale regularnie odwiedzała okoliczne kawiarnie, w których pisała swoje felietony, w końcu nie ma lepszego połączenia niż kawa i otwarty dokument tekstowy.

muff3

Z czasem jednak Carrie stała się posiadaczką ekspresu, w zakupie którego pomógł jej pewien ceniony artysta. On sam nie był hipsterem, ale w jego otoczeniu wielu powinno się znajdować, jednak nie było nam dane ich zobaczyć. Wówczas (w odległych latach zerowych) nie mówiło się jeszcze zbyt głośno o hipsterach. Carrie po prostu czuła się czasem zniesmaczona spotykanymi freakami, jak w odcinku The Freak Show.

muff4

Warto wspomnieć odcinek z gościnnym udziałem Alanis Morissette, w którym wokalistka wcieliła się w rolę hipsteryzującej lesbijki. Carrie uważała ją za szaloną i żyjącą na krawędzi dziewczynę, z którą jednak nie znalazła wspólnego języka, a właściwie znalazła go tylko na chwilę (jeśli wiecie, co mam na myśli). To ciekawe, że panna Bradshaw mieszkając w Nowym Jorku, w momencie, gdy hipster powstaje z popiołów i dostaje drugie życie po tym jak umarł wraz z pokoleniem beatników, zdaje się go nie zauważać. A przecież jada sobotnie brunche nie tylko w okolicy Park Avenue, ale także w mniej reprezentatywnych miejscach, spotyka się z ludźmi sztuki, artystami, pisarzami, a mimo to hipstera nie uświadczymy w tym serialu. Dziwaka, starego kawalera z listą niecodziennych przyzwyczajeń – tak, ale hipstera? Pewnie dlatego, że w gruncie rzeczy Carrie i jej przyjaciółki to dobrze sytuowane panie w średnim wieku, które z Hannah i całą resztą brooklyńskich nieudaczników/hipsterów/kreatywnych twórców idei/bezrobotnych absolwentów kierunków humanistycznych (znowu – niepotrzebne skreślić) nie miałyby o czym rozmawiać.

Małgorzata Major

(ur. 1984) – kulturoznawczyni, autorka tekstów poświęconych kulturze popularnej („EKRANy”, „Bliza”, „Fabularie”, „Tygodnik Przegląd”, „Kultura Popularna”), współredaktorka tomów „Władcy torrentów. Wokół angażującego modelu telewizji”, „Pomiędzy retro a retromanią”, „Wydzieliny”.