Ostatecznie decyduję się napisać o tej książce, kiedy wchodzę do Zuiderpark w Hadze i z trudem wytrzymuję zapach sianokiszonki i krowiego łajna. To osobliwe doświadczenie – nie spodziewam się takiego odoru w środku miasta. Gdy powstrzymuję mdłości, orientuję się, że na twarzach innych spacerowiczów nie ma grymasów, nikt nie zatyka nosa. Mimo że zmysły mnie nie zawodzą, nie mogę pozbyć się poczucia surrealizmu, własnej odrębności i dziwności tego zdarzenia jednocześnie. Po powrocie do domu sięgam ponownie po Niepokój przychodzi o zmierzchu. Krowy już nie żyją.
Dawkuję sobie tę książkę od jakiegoś czasu jak truciznę. Powraca do mnie w różnych momentach dnia – poszczególne obrazy, słowa, gesty bohaterów wobec własnych ciał. Na – jak się okazuje – dręczącą mnie przez długie tygodnie powieść, za którą Marieke Lucas Rijneveld otrzymał/a międzynarodowego Bookera, czekałam z pewną obawą. Opowieść o rodzinie z Brabancji Północnej w Holandii, próbującej utrzymać się przy życiu po dramatycznej śmierci najstarszego z synów, zapowiadała się niepokojąco nie tylko z uwagi na temat. Zamknięty świat dziesięcioletniej (opowieść kończy się dwa lata później) Budrysówki, której pseudonim przylgnął do niej jak nieściągana nigdy czerwona kurtka, zbudowany jest z elementów dobrze znanych z powieści reprezentujących wysoki modernizm. To paradoksalna myśl, która powracała do mnie aż do końca lektury – łapałam się na tym, że czytam ją jak prozę z początku XX wieku, mimo że jednocześnie jej bliskość jest dla mnie wręcz krępująca.
When I was a child / I toyed with dirt and I fought
Dialogi pomiędzy dziećmi i zaprzyjaźnioną Belle przynoszą pod tym względem Budrysówce więcej możliwości. Większość powieści zbudowana jest jednak na wewnętrznym przeżyciu narratorki, refleksjach i lękach niewyrażonych wobec bliskich. Jej wycofanie z religijnych uniesień rodziny jest jednym z wielu wątków, na które można by w tym kontekście wskazać.
Chwilę później Obbe przynosi trzy puszki coli z piwnicy, ukryte pod swetrem, i kiwa na Belle i na mnie. Wiem, co się wydarzy, więc jestem spokojna. Tak bardzo, że zapominam o trzymaniu suwaka w zębach. Może ma to związek z tym, że sąsiadka Lien i jej mąż Kees przyszli ze skargą. Uznali, że to niebezpieczne, kiedy jeżdżę na rowerze z rękawami naciągniętymi na palce i z suwakiem w zębach. Ojciec i matka zignorowali to jak zbyt niską ofertę kupna cielaka.
– To chwilowe – powiedziała matka.
– Tak, wyrośnie z tego – dodał ojciec.
Ale ja z tego nie wyrosnę, właśnie w to wrastam i nikt tego nie zauważa.
Bliskość siostry to jedyna relacja, która zapewnia bohaterce poczucie bezpieczeństwa – chroni przed ujawnieniem sekretów, samotnością, brakiem dotyku. Obie widzą, że ich rodzice się nie dotykają, całują tylko na Nowy Rok, a matka z dnia na dzień je coraz mniej. Sama Budrysówka niejednokrotnie dostrzega obcość rodziców, mimo że są stale obecni niemal na wyciągnięcie ręki. Mimo wspólnego doświadczenia straty, ich ciała doznają żałoby w zupełnie inny sposób, nieporównywalny i pozbawiony komunikacji. Podczas gdy matka znika, a ojciec pracuje przy krowach, Budrysówka obsesyjnie kłuje się pinezką w pępek, bawi ropuchami i zanurza w mrocznych fantazjach.
As a child / I killed all thugs and bored with a bough / In their spiracle
Krowy, ropuchy, króliki i inne zwierzęta budują nieprzejrzysty świat Budrysówki, jej siostry Hanny i brata Obbego w sposób, którego trudno się spodziewać po opowieści o dorastaniu. Łapię się na skojarzeniach z Chłopięcymi latami J.M. Coetzeego, na obserwacjach doznawanego cierpienia i zadawania cierpienia zwierzętom i innym dzieciom, które zagnieżdżają się w pamięci Johna. Różnica polega jednak zasadniczo na tym, że w Niepokoju… granica pomiędzy czułością a zadawanym bólem jest bardzo cienka – jest okamgnieniem, chwilą bezmyślności, impulsem, występkiem. Rozpacz i poczucie winy, w jakim żyje dziewczynka po stracie brata i „zachowaniu” królika, będzie – jak się spodziewam – przytłaczająca dla większości czytelników. To jednak ledwie początek obserwacji umierania zwierząt. Co istotne, ich śmierć jest w tej powieści niemal za każdym razem wynikiem bezpośredniego działania człowieka – mimowolnego lub celowego. Rzadkie wspomnienia innych możliwości delegowane są w przeszłość (jako wspomnienie reguły lub tego „jak to było kiedyś”). Wszystko to wzmacnia poczucie, że śmierć Matthiesa nie tylko staje się tragedią, która zmienia całą rodzinę, ale niejako podważa reguły świata, w którym dotąd żyli. Śmierć chłopca to metafizyczny skandal, upadek dotychczasowego porządku – nie poznajemy rodziny, która w toku opowieści doświadczy straty. Poznajemy rodzinę i Budrysówkę w stanie rozpadu, z którego nie podniosą się aż do końca. Także z tego powodu to powieść niesłychanie gęsta, trudna, nie pozwalająca na chwilę ulgi czy przyjemność.
When I was a child / Foes pushed me hard
Wiejskie życie dzieci wypełnione jest sekretami i całkiem poważnymi tajemnicami, doświadczeniem bólu i cierpienia po śmierci brata. Mimo że dziewczynka poszukuje kontaktu z rodzicami, wspólnego wspominania, które widzi jako podtrzymywanie jego obecności, brutalność i bezpośredniość ich rozmów spełnia zupełnie inną funkcję:
Pierwszej nocy, kiedy trumna stała w salonie, ojciec zobaczył, jak siedzę z rękoma splecionymi wokół tralek na schodach i wciskam między nie głowę. Pociągnął nosem i powiedział:
– Włożyli mu do odbytu watę, żeby zatamować gówno. W środku musi być jeszcze ciepły, to mnie jakoś uspokaja.
Wstrzymałam oddech i zaczęłam liczyć: trzydzieści trzy sekundy bezdechu. Jeszcze trochę i będę mogła wstrzymać oddech na tyle długo, by móc wyłowić Matthiesa z jego snu; jak żabi skrzek, który wiosną wyciągaliśmy siatką z rowu za oborą i wkładaliśmy do wiadra, a kijanki powoli dostawały ogonków i nóżek, tak samo Matthies powoli zmieni się z martwego w pełnego werwy. (…)
Zaczęłam się pocić, przypomniała mi się wata, o której mówił ojciec, i wyobraziłam sobie, że kiedy mój brat zostanie pochowany, krety zaraz zaczną kopać w nim całe systemy korytarzy, a potem zryją wszystko we mnie. (…)
Materialna brutalność ojca osobliwie współgra z jego religijną żarliwością. Niemal niezauważalnie dla dorosłych, dzieci doświadczają i wzajemnie zadają sobie ból, odkrywają swoją seksualność i odrębność. Język narratorki oblepia wrogą rzeczywistość, zdaje się nie odstępować jej na krok. Rijneveld sięga takich sfer życia na wsi, które są tabuizowane, ignorowane i opisywane z trudną do wytrzymania brutalnością. Ale tych osaczeń jest w tej powieści więcej. Budrysówka żyje w przeświadczeniu, że w piwnicy ich domu ukrywają się Żydzi. Powzięła tę myśl samotnie, tłumacząc w ten sposób istotną część układu, w jakim żyje jej rodzina. To dwuznaczny motyw w powieści, uzasadniony przede wszystkim solipsystycznym, dramatycznie samotnym statusem dziecka, które nie weryfikuje swoich przekonań, lęków i wstydu z dorosłymi. Ci bowiem, jak matka, powoli zanikają w procesie żałoby albo, jak ojciec, raptownie odmawiają głębszej komunikacji i wspólnych wspomnień o zmarłym synu. W tym sensie to opowieść powstająca z niezgody na paraliżującą ciszę, proste odpowiedzi i szybkie cięcia.
I still beg / Please help me
Cielesność dziewczynki – ze szczególnym uwzględnieniem niemożności defekacji – jest obecna tak intensywnie w całej powieści, że trudno oprzeć się interpretacji, że wynika ona z posttraumatycznej kondycji. Nie tylko refleksja na temat niemożności wypróżnienia, ale i rozmaite sposoby poradzenia sobie z tą sytuacją (sprawiające wrażenie bardzo okrutnych i zarazem nieskutecznych zabiegów, którym poddaje ją ojciec) z czasem przeradzają się w pełnowymiarową obsesję analną. Seksualność, która kiełkuje z tego przeżycia, jest bardzo niepokojąca, zbudowana na przemocy, przymusowym przemilczeniu. Rijneveld wykazuje się pod tym względem bezkompromisowością, idzie niemal do końca – zdaje się w większym stopniu podążać za obrazem, napięciem, atmosferą danej sceny, aniżeli jej znaczeniem i funkcją. Uważam, że to jeden z powodów, dla których Niepokój… ma niemal obezwładniającą literacką moc. Autor/ka nie cofa się ani nie sprawia wrażenia, jakby cenzurował/a swoją bohaterkę. Domyślam się, że dla wielu czytelników może to być zbyt wiele. Paradoksalnie jednak całkowitą porażką tego literackiego przedsięwzięcia byłoby, gdyby tego rodzaju emocje – osaczenia, obrzydzenia, niechęci, ucieczki – nie powstawały w czasie lektury.
When I was a child / Fears pushed me hard
Uporczywość tych wątków, a także inne autoagresywne gesty i samookaleczenia, budują bardzo złożony, przejmujący obraz. Trudno w wielu fragmentach powiedzieć, jaką pozycję zajmuje narratorka – z pewnością nie jest to wyłącznie dziecięca perspektywa. Powiedziałabym raczej, że jest to pozycja dorosłego zamkniętego w traumatycznym dziecięcym doświadczeniu, dla którego w bólach udało się znaleźć język. Stąd wielość dziecięcych obserwacji, infantylnych sądów, osobliwego punktu widzenia na rodziców i rodzeństwo, ściśle dziecinnych pasji i marzeń. Z drugiej jednak strony mamy na wskroś przenikliwe spojrzenie podmiotu, który nie tylko żyje w tak trudnej sytuacji (matka przestaje jeść, dzieci zdają się zostawione same sobie ze swoim cierpieniem, o którym rodzina nigdy nie rozmawia), ale już wie, jak drastyczne skutki dla jej rozwoju ono przyniesie. Tragizm tej perspektywy nie polega jednak na podwójności punktu widzenia, ale na tym, że zdają się one niemożliwe do rozdzielenia. W tym widzę unikalność i intensywność perspektywy Rijneveld – nie w połączeniu perspektyw, wzajemnym ich zapośredniczeniu, ale zbudowaniu narracji w formie kleistej mazi powstającej wokół doświadczenia. Niemożliwe zdaje się bowiem wniknięcie w tę rzeczywistość z innego punktu widzenia, oczyszczenie narracji czy wyklarowanie języka w taki sposób, aby był mniej nieustępliwy. W tym sensie autor/ka tworzy swego rodzaju narrację absolutną i szczelnie zamkniętą. Utrata brata niepostrzeżenie wnika w ciało narratorki, rzadko natomiast staje się przedmiotem dłuższych rozważań czy namysłu. Jej cierpienie nie znajduje innej ekspresji ani słuchacza. Wydaje się, że w tym sensie narracja Niepokoju… kreuje odrębny, wewnętrzny świat, do którego nie sposób wniknąć inaczej, niż przyjmując ten język w pełni jego odrębności.
In my head, in my neck, in my chest, in my waist, in my butt
Podczas lektury tej książki pamięć podsuwała mi niedawno widziane szkice Egona Schielego i Erwina Olsena (podczas wystawy The Body Electric w Leopold Museum, którą można obejrzeć także wirtualnie). Ciała zdeformowane, szkicowo niedokończone, ekstremalnie wręcz zindywidualizowane zarówno przez twarze i pozycje, ale także genitalia, powykrzywiane przez choroby kończyny, rany widoczne na głowach, skórze. Wychudłe i analizowane przez rysowników z osobliwą empatią – nie taką, która każe nam przymykać oko na niedoskonałości i wady, ale która oddaje ciałom autentyczność ich cierpienia, eksponuje pojedynczości formy i deformacji. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że zbliżoną perspektywę (nie w znaczeniu intermedialnej odpowiedniości, ale wrażliwości) przyjmuje Rijneveld, kiedy opisuje doświadczenie ciała dojrzewających dzieci. Bezlitosność tego obrazu wydaje mi się jednak pozorna – w istocie oddaje sprawiedliwość odmienności odczuwania bólu narratorki, jej wstydu, poczucia winy czy lęku. Metaforyczność tej prozy byłaby pewnie błędną charakterystyką. Niepokój… jest pełny narzucających się narratorce materialnych porównań, nierzadko surrealistycznych skojarzeń zakorzenionych w indywidualnej pamięci i wyobraźni. Większość z nich jest z jednej strony idiomatyczna, może wręcz solipsystyczna, z drugiej zanurzona w pokoleniowym doświadczaniu dorastania na przełomie wieków. To zresztą ważny element tej powieści, problematyzujący zawziętą religijność ojca w obliczu wybuchu kultury boys- i girlsbandów, kolorowej popkultury i raptownie globalizującego się świata. W wielu fragmentach łapałam się na wrażeniu, że mam przed sobą powieść z początku minionego wieku – jakbym zapominała o wszystkich elementach, które łączą moje dorastanie z dorastaniem narratorki. Gęstość języka nawiązującego do wysokiego modernizmu odgrywa tu niewątpliwie kluczową rolę, podobnie jak sposób ukazania relacji człowieka ze zwierzętami.
I was a child, I was a child*
Brabancja Północna jest portretowana przez Rijneveld w taki sposób, że chwilami staje się niemal pozbawiona podstawowych ram powieści – miejsca i czasu. Możemy zaobserwować, że mijają kolejne miesiące raczej poprzez chudnącą matkę, postępującą cielesną śmiałość Budrysówki czy zmienną obecność rodzeństwa w narracji, aniżeli poprzez wyraziste cezury. Poza Simsami i subtelnymi odniesieniami do popkultury niewiele jednak pozwala nam upewnić się, że wciąż mówimy o współczesnym świecie. Ciekawsza – jeśli chodzi o milenialsowy sznyt powieści – jest w mojej ocenie decyzja, aby w pewnym sensie „zamknąć” bohaterkę na świat. Może się to wydawać paradoksalne, jednak fakt, że regularnie znikają nam z oczu inni członkowie, zbliża Rijneveld do innych twórców pokolenia. Wycofanie narratorki, niemal wyłączanie się w chwilach doznawanego cierpienia, buduje złożony obraz – literacko nadzwyczajny i emocjonalnie drenujący. Przekraczanie tak wielu tabu w jednym tomie może wydawać się na pozór przesadne, nazbyt intensywne. Wydaje mi się jednak, że trudniej byłoby mi zrozumieć mniejsze nasycenie powieści, przeplatanie bardzo gęstych i wręcz osaczających czytelnika rozdziałów neutralnymi czy krzepiącymi zdarzeniami. Odnoszę wrażenie, że powieści towarzyszy dzika pewność, którą odczuwamy, mówiąc: „teraz albo nigdy”. Niepokój przychodzi o zmierzchu jest dramatycznym i dręczącym, artystycznie wybitnym gestem skierowanym przeciwko „nigdy”.
*Jako śródtytuły zostały wykorzystane cytaty z piosenki Spiracle z płyty Lovetune for Vacuum Soap&Skin. Nie pojawiają się one w powieści.
Marieke Lucas Rijneveld
Niepokój przychodzi o zmierzchu
Przeł. Jerzy Koch
Wydawnictwo Literackie 2021
Liczba stron: 320