Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Kino chrześcijańskiej eksploatacji

Artykuły /

TVP w ramach wsparcia dla antyaborcyjnego wyroku Trybunału Konstytucyjnego wyemitowało propagandowy film anti-choice’owy. Czy amerykańskie Nieplanowane mają sens jako głos w polskiej dyskusji na temat aborcji?

Co przychodzi polskiemu widzowi do głowy na hasło „kino chrześcijańskie”? Być może Pasja Gibsona, może któryś z filmów o Janie Pawle II, a może jedno z filmowych wyznań wiary znanych reżyserów, takie jak Milczenie Scorsesego? A może klasyczne ekranizacje fragmentów Biblii – te bardziej cenione artystycznie, jak Dziesięcioro przykazań Demille’a, lub telewizyjne produkcyjniaki emitowane przed Świętami w TVP w godzinach poranno-popołudniowych? Część katolickich kinomanów na pewno ceni sobie również ambitne produkcje Terrence’a Malicka.

W Stanach tymczasem w ostatnich kilkunastu latach wyrósł nowy chrześcijański mainstream – bardziej protestancki niż katolicki, tańszy niż droższy i z większymi ambicjami publicystyczno-propagandowymi niż artystycznymi. Najbardziej precyzyjnym określeniem jest ukuta w anglojęzycznych mediach nazwa „christploitation”, odnosząca się do popularnego w latach 60. czy 70. terminu „exploitation” (czyli „kino eksploatacji”). Okej – chrześcijańskie kino religijne nie jest aż tak tanie i tak amatorskie jak klasyki pokroju Elzy – Wilczycy z SS czy Sweet Sweetback’s Baadasssss Song, ale nie sposób zignorować wspólnych mianowników: monotematyczności, warsztatowej siermiężności czy konkretnego, ściśle ustalonego targetu, który niskie budżety zwraca niekiedy kilkudziesięciokrotnie.

Sztandarowym przykładem takiego sukcesu jest znana również u nas produkcja kinowa Bóg nie umarł z 2014 roku, która przy budżecie w wysokości 2 milionów dolarów tylko w Stanach zarobiła ponad 60 milionów. Trzydziestokrotność budżetu! Niby nie ma porównania z produkcjami superbohaterskimi, które zarabiają od kilkuset milionów do ponad miliarda dolarów, ale robią to przy nieporównywalnie większych nakładach produkcyjno-marketingowych.

W ogóle rok 2014 był wyjątkowo korzystny dla taniego kina chrześcijańskiego. W pierwszej setce najlepiej zarabiających filmów w USA znalazły się aż trzy tego typu produkcje – Bóg nie umarł znalazł się na miejscu 52., Syn Boży na 53., a jeden z największych religijnych hitów w historii amerykańskiego kina, czyli Niebo istnieje… naprawdę skończył z lokatą numer 33. I znów: nie są to wyniki, z których byłby zadowolony Marvel, ale nie zmienia to faktu, że każda z trzech wyżej wymienionych produkcji zarobiła więcej niż obliczone na olbrzymie wpływy blockbustery takie jak Robocop. Co zabawne: biblijne widowisko Ridleya Scotta za 140 milionów, czyli Exodus z Christianem Bale’em w roli Mojżesza, zgarnęło mniej więcej tyle samo, co pochodzący z tego samego roku i kosztujący zaledwie 22 miliony dolarów Syn Boży z Diogo Morgado wcielającym się w Chrystusa. Kim jest Diogo Morgado? No właśnie.

Filmy christploitation nie potrzebują gorących nazwisk na listach płac. Raz na jakiś czas pojawiają się w nich zapomniane twarze sprzed dekad, na przykład Melissa Joan Hart znana szerzej jako nastoletnia czarownica Sabrina (główna rola w Bóg nie umarł 2). Albo Kevin Sorbo – najntisowy Herkules z polsatowskiego serialu, a obecnie konserwatysta krzyczący na Twitterze, że Joe Biden wygrał wybory dzięki oszustwu. To właśnie Sorbo zagrał w pierwszym Bóg nie umarł najbardziej spektakularną rolę – niecnego profesora filozofii, który na zaliczenie kursu każe chrześcijańskiemu studentowi udowodnić istnienie Boga.

To jedna z wielu tego typu produkcji, w których pojawił się eksheros. W 2016 Sorbo wcielił się w Józefa w tanim, kostiumowym Józefie i Maryi, a rok później był aroganckim, wojującym ateistą, który nawraca się po śmierci klinicznej w I stanie się światło. Ten drugi film Sorbo nawet sam wyreżyserował. Nie będę się o nim rozpisywał, zaznaczę jednak, że warto go zobaczyć choćby dla dialogów takich jak: mam świetny pomysł – zrobimy koszulki z napisem „kościół = ISIS” i sprzedamy miliony!.

I stanie się światło nie trafiło do polskich kin (w przeciwieństwie do kilku innych filmów z tego nurtu), zainteresowała się nim za to telewizja Trwam – co nie może dziwić. Dziwi za to, że po christploitationowy przebój sięgnęła ostatnio Telewizja Polska, czyniąc z zeszłorocznych Nieplanowanych oręż w konflikcie o wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji.

Nieplanowane to film biograficzny opowiadający o Abby Johnson – kiedyś dyrektorce jednej z klinik sieci Planned Parenthood, a obecnie anti-choice’owej aktywistce. Jej życiorys to wprost idealny materiał na chrześcijańską opowieść o nawróconej grzesznicy – Johnson nie tylko pomogła kilkudziesięciu tysiącom osób w dokonaniu aborcji, ale też sama dwukrotnie zdecydowała się na przerwanie ciąży. 

Za Nieplanowane odpowiedzialny jest duet Chuck Koncelzman-Cary Solomon – wcześniej autorzy scenariuszy do obu części Bóg nie umarł. Filmowa biografia Johnson jest tak samo jednoznaczna jak pozostałe produkcje, za które byli odpowiedzialni, a fabuła prowadzona jest tak, by tylko nie wywołać u chrześcijańskiego widza zbędnego dysonansu poznawczego. Kliniki aborcyjne to potworne miejsca mordujące dzieci, pracujące w nich dziewczyny są jednoznacznie złe lub zmanipulowane, a Planned Parenthood to część korporacji, za którą stoją miliardy dolarów, prawnicy, lobbyści, prasa, Soros, Gates i Buffet (tak, to prawdziwy fragment dialogu z filmu).

Nieplanowane wyemitowane zostały w godzinie największej oglądalności w pierwszą sobotę po ogłoszeniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Efekt? Film obejrzało ponad 1,5 miliona osób. Mimo to uważam, że wybór Nieplanowanych jest zarazem oczywisty i egzotyczny. Oczywisty dlatego, że nie ma drugiego masowego filmu z ostatnich lat tak jednoznacznie podchodzącego do tematu aborcji. A egzotyczny, bo Koncelzman i Solomon opowiadają o sytuacji prawnej i społecznej bardzo odległej od polskiej.

Przecież nie działa u nas na szeroką skalę instytucja choćby zbliżona do Planned Parenthood – ogromnej organizacji non-profit utrzymującej się głównie ze składek darczyńców, oferującej m.in. legalną i bezpieczną aborcję (piszę „między innymi”, bo zabiegi te stanowią jedynie niewielką część wszystkich wykonywanych przez PP – tym samym określanie tych punktów mianem „klinik aborcyjnych” jest dużym uproszczeniem). Nie ma też w Polsce legalnej aborcji na żądanie. W Stanach z kolei brakuje rozwiązań tak dla nas oczywistych, jak płatny urlop macierzyński.

Wśród chrześcijańskich aktywistów ukazanych w Nieplanowanych brakuje osób w koloratkach – to najpewniej członkowie protestanckich zborów, w kilku scenach ze łzami w oczach „obmadlający” beczki z pozostałościami po aborcjach. Kościół katolicki jako anti-choice’owa siła w Nieplanowanych nie istnieje, co może być dla polskiego widza jakoś tam ekscentryczne.

Film zatem zwyczajnie ciężko odnieść do polskiej rzeczywistości. Jednak w pewnym aspekcie Nieplanowane mają wiele wspólnego z sytuacją osób z macicami mieszkających w Polsce. Mianowicie i w filmie, i u nas środowiska zwalczające aborcję nie sugerują żadnych rozwiązań systemowych, które mogłyby pomóc ludziom decydującym się na przerwanie ciąży. Zamiast nich dostajemy „obmadlanie” beczek.

Nieplanowane nie pokazują ani jednej kobiety, w przypadku której poród mógłby być ryzykowny dla zdrowia – również psychicznego. Aborcja w filmie jest zachcianką, osoby decydujące się na zabieg to morderczynie, a jego przebieg jest okrutny, krwawy i traumatyzujący (w najsłynniejszej chyba scenie płód ucieka przed narzędziem chirurgicznym, w innej bohaterka leży na niemal eksploatacyjnie zakrwawionej podłodze). Tym samym Nieplanowane tłumaczy widzowi, że niezależnie od tego, co by się nie działo, do porodu dojść po prostu musi. A co będzie później – mniejsza o to.

Brzmi znajomo, prawda?

Projekt „Kultura w akcji” jest współfinansowany ze środków Miasta Krakowa.

Bartek Przybyszewski

(ur. 1987) – wchłania sporo popkultury, przede wszystkim w postaci komiksów (głównie europejskich), filmów (głównie amerykańskich) i płyt (głównie niepolskich). W wolnych chwilach pisze i rysuje komiksy. Admin fanpage’a Liczne rany kłute. Parę lat temu zrobił licencjat z andragogiki i nie chce mu się robić magistra.