Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Kaśki portret własny („A ja żem jej powiedziała”)

Recenzje /

Tak się jakoś w moim życiu złożyło, że ominęło mnie bardzo wiele filmów, płyt i książek, które w potocznym mniemaniu zna każdy. Poproszony kiedyś o wymienienie z imienia i nazwiska dziesięciu znanych aktorek, męczyłem się przez pół godziny, o czym znajomi zapewne nigdy nie pozwolą mi zapomnieć. I tak jakoś wyszło, że aż dotąd nie bardzo wiedziałem kim jest Katarzyna Nosowska. Piosenkarką, to pewne – ale jakiego zespołu, okresu, gatunku? Celebrytką, chyba – ale z czego właściwie słynącą? Czytanie A ja żem jej powiedziała – pięknie wydanego zbioru przemyśleń, poglądów i życiowych porad – było więc dla mnie znakomitą okazją, żeby braki w wiedzy nieco uzupełnić.

Wbrew kolorowej szacie graficznej i żartobliwemu często stylowi A ja żem jej powiedziała to książka zaskakująco refleksyjna i intymna. „Piszę, bo mam nadzieję, że jest ktoś, kto to zrozumie” – wyznaje autorka i nie mam wątpliwości, że mówi szczerze. Sama zresztą przyznaje, że mimo pozornie lekkiego pióra pisanie przychodzi jej z trudem – nie dlatego, że brak jej talentu do słów, ale dlatego, że próbuje za ich pomocą wyrazić rzeczy bardzo dla niej ważne. Temu niegrubemu zbiorowi felietonów autorka wyznacza niemałe zadanie: ma pomóc jej zrozumieć samą siebie, umożliwić nawiązanie prawdziwego porozumienia z czytelnikami i naszkicować (auto)portret Katarzyny Nosowskiej, który będzie czymś więcej niż tylko kolejnym gwiazdorskim wizerunkiem.

I tu pojawia się trudność: jak ja, na litość boską, mam tę książkę zrecenzować? Gdyby to była literatura piękna, skupiłbym się na poglądach narratorki-bohaterki i niuansach wyłaniającej się zza nich osobowości – ale jak mam niby podejść w ten sposób do książki, która nie dość, że jest głosem prawdziwej osoby, to jeszcze deklaruje, że szuka ze mną porozumienia? Nie chcę analizować ani tym bardziej krytykować Katarzyny Nosowskiej, która nic mi złego przecież w życiu nie zrobiła. A jednocześnie nie sposób mówić o A ja żem jej powiedziała, pomijając tak ważną w niej postać.

Na szczęście rozwiązanie podsuwa w tym wypadku sama książka. Okazuje się bowiem, że tym, kto na jej kartach zwierza się i radzi, jest nie tyle Katarzyna Nosowska, co Kaśka. „Zaufajcie mi, zaufajcie Kaśce!”, namawia mnie blurb, a tylna okładka obiecuje: „Kaśka zabije cię miłością!”, dodając zaraz, że „Nosowska (…) ma to, czego brakuje teraz wszystkim – dystans do samej siebie”. Kaśka nie jest jednak tylko marketingową kreacją, krępującym ruchy kostiumem nałożonym Nosowskiej wbrew jej woli, gdy na kartach tej książki próbuje otworzyć przed nami serce. Wystarczy chwila lektury, by zorientować się, że autorka ma dystans nie tylko do siebie, ale i do nas. Owszem, są tu chwile zwierzeń – ale dziwnie nieśmiałych, często ograniczających się do stwierdzeń w rodzaju „to, o czym piszę, znam z autopsji”, „doświadczyłam tego”, „szłam tą drogą”. Jest kilka obrazów bardziej intymnych, jak portrety ojca i matki – ale portrety to za duże słowo, to raczej przebłyski, pojedyncze sceny z zasłoniętego kurtyną spektaklu.

Czy ten dystans oznacza, że autorka nieszczerze deklaruje chęć nawiązania kontaktu? Nie sądzę. Są w końcu fragmenty naprawdę poruszające. Na przykład – o śpiewaniu, które mimo długiej kariery muzycznej wcale nie przychodzi z łatwością, bo podszyte jest gorącą potrzebą bycia dostrzeżoną i docenioną. Albo o związku z przemocowcem i o tym, jak zdradliwie łatwo jest wybaczyć osobie ukochanej coś, co z pozoru powinno być niewybaczalne. Może najciekawsze są felietony o Bogu, który rysuje się jako postać z jednej strony niesamowicie ważna i potrzebna, a z drugiej – dość przerażająca i przytłaczająca, przyrównana wprost do surowego ojca. To przy tych tekstach poczucie autentycznego kontaktu z drugim człowiekiem jest najsilniejsze i to one najbardziej zapadają w pamięć. Podzielenie się tymi przemyśleniami musiało wymagać niemałej odwagi, a odwaga szczerości to coś, co ogromnie u ludzi szanuję.

Problem w tym, że na każdy tak szczery felieton przypadają trzy dziwnie bezosobowe. Dobrze napisane, często zabawne, nieraz autentycznie mądre, wnikliwie analizujące jakieś międzyludzkie czy psychologiczne zjawisko – ale utrudniające kontakt. Częściowo jest to kwestia doboru tematów: gdy jeden tekst o alkoholizmie sąsiaduje z trzema o odchudzaniu i pięcioma o świecie gwiazd, mocniejsze akcenty ulegają rozmyciu. Ale problemem jest też styl narracji. W sporej części felietonów Kaśka zwraca się do odbiorcy w drugiej osobie, perswazyjnymi czasownikami w rodzaju „sądzisz”, „pragniesz”, „wyobrażasz sobie”, tłumacząc mu, jaki jest i dlaczego postępuje tak, jak postępuje. W innych wybiera niby to inkluzywną, ale w rzeczywistości raczej zawłaszczającą formę „my”, wyrażając w ten sposób jakoby prawdy ogólnoludzkie (a przynajmniej, w zależności od tematu, ogólnopolskie albo ogólnokobiece). Efektem są felietony bardzo perswazyjne, sugerujące dużą pewność siebie i głęboką życiową wiedzę – ale też apodyktyczne. Kaśka chce być moją przyjaciółką, pocieszycielką, wsparciem w trudnych chwilach, ale gdy tak przemawia ex cathedra, brzmi raczej jak zgryźliwa ciotka, która jako jedyna zna życie i czeka, kiedy w końcu zacznę iść za jej złotymi radami.

Być może doszukuję się problemu tam, gdzie go nie ma. A ja żem jej powiedziała to między innymi zbiór porad, czego zresztą książka wcale nie ukrywa, nie powinienem więc mieć pretensji, że tłumaczy mi, jak żyć. Co więcej, w wielu przypadkach są to porady autentycznie mądre – jak ta, żeby dawać ludziom drugą szansę, ale uważać już z dawaniem trzeciej. Albo ta, żeby nie szukać w partnerze kogoś, kto uleczy nasze traumy, bo uleczyć możemy zawsze tylko sami siebie. Choć Kaśka dosyć mało się odsłania, nie ma wątpliwości, że wiele przeżyła, a co więcej, wyciągnęła z tych doświadczeń wnioski. Trudne relacje z rodzicami. Przyjaźnie. Związki. Zdrada. Przemoc. Podgryzające bez przerwy kompleksy i bolące wciąż, mimo upływu lat, rany. Upragniona przez tak wielu sława i jej komiczne oraz tragiczne aspekty. Nawet mimo mojej automatycznej nieufności względem każdego, kto jest mi prezentowany jako życiowy autorytet (a tył okładki zdecydowanie tak Kaśkę prezentuje), muszę przyznać, że byłem pozytywnie zaskoczony. Znalazło się tu sporo naprawdę trafnych obserwacji i myślę, że będzie wiele osób, którym lektura tej książki da do myślenia.

Problem pojawia się jednak w momencie, gdy tym samym silnie perswazyjnym tonem i z pełną mocą autorytetu celebrytki wypowiadane są rady i poglądy bardzo głupie. To oczywiście kwestia niezwykle subiektywna, ale kiedy przeczytałem, że nasz stosunek do pieniędzy jest odzwierciedleniem relacji z rodzicami, więc jeśli chcemy, by zaczęły do nas płynąć, trzeba wybaczyć w głębi serca swemu ojcu – trochę opadły mi ręce. Opadły jeszcze bardziej, gdy dowiedziałem się następnie, że dziewczyny uprawiające przygodny seks tak naprawdę skrycie marzą, że „z niezobowiązującej zabawy narodzi się miłość, która finał znajdzie na ślubnym kobiercu”. A ze szczętem opadły mi wtedy, kiedy usłyszałem, że uczestnictwo w protestach i manifestacjach jest tylko sposobem na ucieczkę przed własnymi nieprzepracowanymi emocjami, a ty, drogi protestujący – nieważne, czyś narodowiec, czy osoba LGBTQIA, czy uczestniczka czarnego marszu, to w końcu wszystko jedno – prędzej czy później i tak usłyszysz „głos dzieciaka, którym mimo wieku jesteś”. Problemy świata, tłumaczy nam Kaśka, da się rozwiązać tylko indywidualną pracą nad sobą, przytuleniem swojego wewnętrznego dziecka, a nie protestowaniem na ulicach. Nie do końca co prawda rozumiem, jak przytulanie wewnętrznego dziecka pomoże, kiedy rząd będzie zmuszał moją dziewczynę do urodzenia dziecka, które ją zabije, ale „śmieszna gęba, która mówi mądrze o życiu” pewnie wie, co pisze.

Nie chodzi mi o to, by z tej książki kpić. Nie zasłużyła sobie na to. W końcu nawet przy tych felietonach czuję, że autorka ma serce po właściwej stronie i że, co więcej, jest w nich ziarnko prawdy. Tak, uporanie się z indywidualnymi traumami często sprawia, że lepiej radzimy sobie także w innych sferach życia, choćby zawodowej, a to może zaowocować przypływem gotówki. Tak, niektórymi kobietami uprawiającymi przygodny seks może kierować złudzenie, że tylko tak mogą zostać zaakceptowane i pokochane przez mężczyzn. Tak, aktywność polityczna czasem bywa zapewne odskocznią od problemów, a gdybyśmy wszyscy pracowali nad sobą, wiele z dręczących społeczeństwo problemów być może by znikło. Ale kiedy te skomplikowane, pełne niuansów kwestie zostają zredukowane do kilku zdań i podane jako obiektywne prawdy, cała mądrość gdzieś się gubi. Zostają aforyzmy jak z Paulo Coelho, zawierające równie wiele głębi, co dowcipny bon mot, że udawać orgazm jest łatwiej niż udawać szczęście.

Mam silne poczucie, że największe problemy tej książki – apodyktyczność części udzielanych rad, spłycanie złożonych problemów, nadmierna gorliwość w przekonywaniu czytelników do pracy nad sobą – są ze sobą powiązane. Ich wspólnym źródłem jest obecny w A ja żem jej powiedziała – i nierozstrzygnięty – fundamentalny konflikt między szukającą zrozumienia i kontaktu Katarzyną a chcącą nas zabawiać i pouczać Kaśką. Felietony, w których mocniej słychać głos tej pierwszej, są głębsze, odważniejsze, bardziej szczere. Te, w których dominuje druga, to ocierające się o banał humoreski i nieco zrzędliwe utyskiwania na świat. A że tych drugich jest niestety więcej, trudno oprzeć się wrażeniu, że zagadani przez Kaśkę, straciliśmy okazję do wysłuchania znacznie ciekawszej osoby.

Ale inaczej chyba być nie mogło. W A ja żem jej powiedziała powraca nieustannie problem władzy, jaką ma nad nami cudze, zewnętrzne spojrzenie. Przywoływany we wspomnieniu ojciec tłumaczy córce, że ilekroć dopuści się ona czegoś złego, on zobaczy to na specjalnym, magicznym telewizorze. Bóg to wciąż spoglądające z nieba Oko, przed którym nic nie sposób ukryć. Problemy z odchudzaniem, sławą czy zmarszczkami wszystkie wiążą się z bacznym, oceniającym spojrzeniem drugiego człowieka. „Uczucie bycia widzialną było tak cudowne, że wzięłam je za miłość, której byłam wiecznie głodna”, wyznaje autorka w jednym z bardziej poruszających felietonów, a potem dodaje: „Jakbym poczucie, że istnieję, opierała tylko i wyłącznie na tym, że ktoś da mi do istnienia prawo, zawieszając na mnie spojrzenie”. Zobaczcie mnie, zdaje się mówić Nosowska w tej książce, zobaczcie mnie taką, jaką jestem naprawdę. Po latach odgrywania kogoś, kim nie jestem, próbuję zobaczyć wreszcie sama siebie, a jeśli wy zdołacie mnie dostrzec właśnie taką, może uda się i mnie.

Tylko że wyjście na światło jest trudne. Autorka książki chce być dostrzeżona – ale Kaśka chyba jednak woli być powszechnie lubiana. Przeczytałem A ja żem jej powiedziała i wiem już, czego wystrzegać się w relacjach damsko-męskich, dlaczego czarny nie wyszczupla oraz że w życiu warto iść za intuicją. Roześmiałem się z kilku dowcipów, pokiwałem głową nad kilkoma zgrabnymi hasłami. Obejrzałem naprawdę bardzo ładne ilustracje. Ale chyba koniec końców dalej nie wiem, kim Katarzyna Nosowska w głębi duszy jest. A szkoda.

 

Katarzyna Nosowska

A ja żem jej powiedziała

Wydawnictwo Wielka Litera, 2018

Liczba stron: 208

Przemysław Zańko

(ur. 1989) – chłop z Mazur, obecnie inteligent w Warszawie. Publikuje opowiadania, recenzuje, bloguje. Interesuje się science fiction, nauką, grami, dziwnymi książkami i zdrowiem psychicznym. Skończył z polonistyką. Strona autorska: www.zanko.pl