Jak produkt literacki opowiada o produktach pozaliterackich (D. Masłowska „Jak zostałam wiedźmą…”)

Jak produkt literacki opowiada o produktach pozaliterackich (D. Masłowska „Jak zostałam wiedźmą…”)
Autor
Agnieszka StaszczakIlustracja
Katarzyna Olbromska1. Target
Znacie taki dowcip o lisku, w którym na końcu okazuje się, że to jednak był lisek, chociaż powiedział, że to nie on?
Podobnie jest z nową książką Masłowskiej – na okładce stoi napisane dla dorosłych i dzieci, a tak naprawdę, to wcale tak nie jest.
Co prawda – wciąż nie wiem, do której z tych dwóch grup należę, ale sięgając po książkę, założyłam, że spełniam kryteria chociaż jednej ze wskazanych grup wiekowych. Myliłam się.
Moje wewnętrzne dziecko pogubiło się w fabule i jej zawirowaniach, mój zewnętrzny dorosły zżymał się na tanią retorykę opowieści o złym konsumpcjonizmie. Nie znalazł on też ani śladu tego, czego zawsze u Masłowskiej szukał – autentyczności skoślawionego języka, skoliozy frazy, na której jednak świetnie utrzymuje się cała komunikacja postaci.
(…) A nawet jak już zasną, to nie śni im się nic ładnego, o nie,
tylko że mają więcej, więcej, więcej, więcej
albo że mało, mało, mniej, mniej, mniej, mniej
prawie nic. I śnią im się te wszystkie
rzeczy, które muszą kupić, kupić, kupić i mieć, mieć, mieć (…)
Mamy więc do czynienia z książką, która jest produktem dedykowanym. Dedykowanym wszystkim. Można w tym szukać genialnej autoironii. Bo skoro autorka opatruje swój wyrób dopiskiem wskazującym na tak szerokiego odbiorcę, to jest to jednocześnie ten, kto książkę może kupić.
(Oczywistość. Ziewanie. Lekkie zażenowanie, że w ogóle o tym tutaj – ja.)
2. Lokowanie produktów
Śmierć wszystkiego, co piękne, dobre i szlachetne nie przychodzi wcale od napalmu i bomb termojądrowych. Śmierć wszystkiego, co piękne, dobre i szlachetne przychodzi do nas z iPhone’ów i chipsów o smaku wiejskich ziemniaczków. Dychotomiczny podział świata, jaki znamy z baśni, przekłada się w opowieści Masłowskiej na dwie kategorie rzeczy – te „obrandowane” i te no name, trochę pozbawione wszelkich właściwości. Mimo ciężkiego moralizatorstwa, jakie towarzyszy tym pierwszym, widać też pewną fascynację światem marek. Ich nazwy licznie pojawiają się nie tylko w tekście, ale są też eksponowane na (skądinąd bardzo ładnych) ilustracjach. Niestety ta fascynacja kończy się na monotonnych wyliczeniach.
3. Emocje
Jeśli autorka decyduje się powołać do życia świat, w którym rządzi konkret znanych nam marek, to można by się spodziewać, że jest to próba maksymalnego zbliżenia się do jej własnej, emocjonalnie przeżywanej codzienności. Niestety nie znajdziemy w tej opowieści żywszych emocji dla rzeczy lub miejsc. Punkt sprzedaży hot dogów na rozpoznawalnej dla każdego stacji benzynowej służy bohaterom tylko do tego, by zakupić tam hot doga. A wystarczy przypomnieć sobie scenę ze smażalnią frytek z Dwojga biednych Rumunów mówiących po polsku, żeby wiedzieć, jak wiele emocji Masłowska potrafiła wycisnąć z takich miejsc.
4. Reklama
Bez wątpienia jednym z tematów Jak zostałam wiedźmą… jest reklama. Oczywiście reklamowane są przedmioty w swej użyteczności złe (jak „Bachorołap”), w dodatku są one parodystycznie źle reklamowane.
Reklama, jak wiadomo dorosłym z życia pozaksiążkowego, stoi też za popularnością wszelkich produktów, jakie można kupić albo sprzedać. Produkty te w Opowieści… mają widoczny brand – niegrzeczny, otyły [sic!] chłopiec w ręku trzyma iPhone’a i nosi koszulkę z logo przypominającym Lacoste. Realną konsekwencją ulegania reklamie jest w tym przypadku brak umiejętności poprawnego zachowywania się – tak w teatrze, jak i w życiu.
I teraz trochę nie wiem, co powiedzieć, bo krytyka konsumpcjonizmu jest tak bardzo spóźniona, że nawet krytyka krytyki zalatuje już stęchlizną. Wklejam więc link, który pokazuje, że nie wszyscy zginiemy od iPhone’ów i chipsów o smaku wiejskich ziemniaczków. I bardziej wierzę w ten link niż w nowe opowiadanie Masłowskiej.
Dorota Masłowska
Jak zostałam wiedźmą. Opowieść autobiograficzna dla dorosłych i dzieci
Wydawnictwo Literackie, 2014
Liczba stron: 168