Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

I love your dirty boots (Kim Gordon „Dziewczyna z zespołu”)

Bez kategorii /

Autobiografia to niestety najbardziej popularny dziś gatunek literacki. Gwiazdy tabloidów muszą z jakiegoś powodu być znane, a często nie dysponują niczym innym poza swoim życiem na miarę literatury. Na szczęście książka autorstwa Kim Gordon nie pozwala pomylić wokalistki Sonic Youth choćby ze słynną Kim Kardashian (cokolwiek sugerowałoby nam Google).

Wprawdzie Sonic Youth to zespół, który gości mi w uszach od lat, niejednokrotnie ratując umysł przed kompletnym sczerstwieniem, nie włączałem jednak ostatnimi czasy ani Goo, ani mojej ulubionej NYC Ghosts and Flowers. To już jednak przeszłość, albowiem od pierwszych stron Dziewczyny z zespołu nie tylko miałem nieodpartą chęć na odświeżenie wszystkich dzieł spokrewnionych z Teen Age Riot, ale i po prostu słyszałem te jedyne w swoim rodzaju anemiczne gitary. Narracja, którą Kim serwuje czytelnikowi, jest do reszty unikalna, a jednocześnie taka, jaką wielbiciel Sonic Youth mógłby sobie wyobrazić (bo, umówmy się, to fani będą pierwszymi odbiorcami tekstu). Kim pisze tak, jak śpiewa i gra – spokojnie i ascetycznie, a przy tym niezwykle oryginalnie, ze smakiem, dużą dawką dystansu i, o dziwo, liryzmu. Liryzmu twardego i nowojorskiego, w którym zawierają się cała surowość naszej epoki oraz wspomniane już ghosts and flowers. I chyba nic więcej fanom Sonic Youth nie muszę dodawać.

Byłoby jednak czymś straszliwym, gdyby Dziewczyna z zespołu nie wyszła poza granice fandomu zespołu. I nie chodzi tu o to, że Kim miała arcyciekawe życie, mogące być jeszcze jedną perspektywą odbioru współczesnej Ameryki, że widać tu jak na dłoni środowisko alternatywnego rocka, którego gwiazdy są neurotyczne i wyglądają jak pacjenci szpitala psychiatrycznego, a jednocześnie zgarniają ogromne gaże, które leżą gdzieś tam, daleko od ich myślenia. Nie, tego w książce Gordon po prostu nie ma. Jest to wprawdzie opowieść o dojrzewaniu w szanowanej, inteligenckiej rodzinie, jest trochę spotkań ze słynnymi postaciami (m.in. z Burroughsem), ale znowu: czego się spodziewać, to przecież Sonic Youth – bożyszcze alternatywnego półświatka. Co prawda nowojorczycy nigdy nie byli Nirvaną, ale to akurat atut, w końcu nazwa indie rock pochodzi od słowa „independent” (nie mylić z ostatnią falą indie rocka, gdyż nie wiadomo do końca, dlaczego te nazwy gatunkowe są identyczne). Nie znajdziemy tu więc historii o wciąganiu nosem pianki do golenia (pozdro Kurt), ani nawet pikantnych wspomnień łóżkowych z Thurstonem Moorem w tle. I właśnie dlatego tę książkę warto przeczytać.

Skromne notatki Dziewczyny z zespołu są hipnotyzującym zjawiskiem poetyckim. Tak buntowniczym, jak buntownicze było Sonic Youth przez całe trzydzieści lat swojej historii. Kim nie robi z siebie awataru, nie buduje (o zgrozo) własnej legendy, nie wydziwia z formą. Jej ekstremum jest leniwe snucie opowieści, przeplatanej finezyjnymi refleksjami. Nie chce być Patti Smith, z pogardą mówi o Courtney Love. Jest tak, jak z tytułem – prosto, a przez to świeżo.

Dzięki temu niepozornemu pisarstwu pojąć można, jak ważna w twórczości Sonic Youth była literatura. Przecież wiadomo, że nie są to muzycy „pierwszego sortu”, a mimo to, dysponując wątłymi umiejętnościami technicznymi, objechali cały świat, stając się jedną z największych alternatywnych legend Nowego Jorku. Ta muzyka –teraz naprawdę to widać – wyrosła z ogromnej chęci wyrażenia niepojętej siły drzemiącej w tym zespole, której prawdopodobnie największym katalizatorem była skromna i niepozorna dziewczyna.

 

Kim Gordon

Dziewczyna z zespołu

Tłum. Andrzej Wojtasik

Wydawnictwo Czarne, 2016

Liczba stron: 309

Konrad Janczura

(ur.1988) – kiedyś dobrze zapowiadający się pisarz i krytyk, teraz... pracownik bankowego IT. Autor powieści „Przemytnicy” (Ha!art, 2017). Trzeźwy jak świnia miłośnik gier video