Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Hodowanie literatury (W. Murek „Uprawa roślin południowych metodą Miczurina”)

Recenzje /

Weronika Murek w swoim debiutanckim zbiorze opowiadań jest pod wyraźnym urokiem Iwana Władimirowicza Miczurina. Tak, tego Miczurina. Rosyjskiego sadownika w kapeluszu, człowieka, któremu życie zeszło na krzyżowaniu roślin, a który dziś popadł w zapomnienie, bo jego teorie okazały się mieć z rzeczywistością niewiele wspólnego.

Uprawa roślin południowych metodą Miczurina to zbiór siedmiu prób prozatorskich o różnej tematyce. Mamy tu do czynienia między innymi z pogrzebem generała Sikorskiego, Festiwalem Drobnych Orkiestr i teatrzykiem oświaty sanitarnej. Kreowane przez autorkę światy zaludniają figury z najegzotyczniejszych gabinetów osobliwości: Matka Boska dziergająca Jezusowe skarpety, kosmonauta Pączko z dwiema duszami, nieboszczka, która jeszcze żyje, mim przebrany za barokowe paniątko, czy ekspedientka sprawdzająca ciężar swojej głowy na sklepowej wadze. W rekwizytorni tej obłąkanej prozy czytelnik znajdzie zaś katalog fryzjerski ze zdjęciami pośmiertnymi, ekran do naświetlania przedszkolaków i dziecko zamknięte w butelce.

A jednak da się w tej nieprzystawalności poszczególnych tekstów wyśledzić jakieś miejsca pokrewne. Książkę Murek otwiera motto, ma się rozumieć, z Iwana Miczurina: Nie możemy czekać na łaskawość przyrody. Naszym celem jest wziąć sobie ją od niej samemu. Jak hodowca roślin żąda, aby natura przystosowała swoje prawa do jego oczekiwań, tak hodowczyni literatury nagina reguły rzeczywistości do własnego projektu literackiego. Można by powiedzieć, że autorka kreuje odrębne, całkowicie własne mikrokosmosy, aranżując je według swojego gustu, wprowadzając wymyślone postaci i nierzadko wkładając im w usta absurdalne wypowiedzi. Ale jednocześnie byłoby błędem sądzić, że jej zamysł sprowadza się do przekreślania świata, w który została wrzucona bez pytania (ten egzystencjalny trop, jak się za chwilę okaże, nie jest przypadkowy). Murek po prostu go wykoślawia, przeinacza, przerysowuje i przekształca.

Opisywanie rzeczywistości w krzywym zwierciadle ma głębszy sens. Jeśli dobrze przypatrzeć się motywom występującym w tomie Murek, łatwo się przekonać, że jednym z głównych jest śmierć. Bohaterką najdłuższego opowiadania zbioru jest żywa nieboszczka Maria. Ludzie mówią, że zmarła, ale jednocześnie nie widzą przeszkód, by z nią rozmawiać. Bohaterka ogląda swoje zwłoki i uczestniczy w pogrzebie, a zabrana do nieba przez całą wieczność będzie pomagać Matce Boskiej dziergać skarpety dla Jezusa. Życie bohaterów tego utworu wypełniają pozbawione sensu, monotonne czynności: moczenie nóg w miednicy, prażenie kasztanów, dezynfekowanie mieszkania, puste rozmowy. Mimo to Maria zaprzecza własnej śmierci, na pogrzebie upiera się, że to nie jej ciało chowają. Z przedziwnego zawieszenia bohaterki między życiem a śmiercią da się wyprowadzić ogólniejszą myśl o tym, jak schizofreniczna jest jej (nasza?) egzystencja: rozdarta między przemożną chęcią istnienia a świadomością dotkliwej porażki.

W Uprawie roślin południowych… Murek próbuje myśl o śmierci stłumić śmiechem. W jednym z utworów dwaj mężczyźni kontaktują się przez radio ze zmarłymi. W innym śmierć dziadka i wesele wnuczki traktowane są na równych prawach, uważane za tak samo całkowicie naturalne i zwyczajne momenty ludzkiego życia. Murek zdaje się zauważać nikłość wszelkich prób oswojenia śmierci czy zaprzyjaźnienia się z nią. Przykrawanie świata do własnych wyobrażeń jest dla niej jedyną możliwą odpowiedzią na nędzę istnienia.

Intelektualna zażyłość Murek i Miczurina nie kończy się jednak na wierności autorki wobec dewizy rosyjskiego naukowca. Miczurin patronuje pisarce także w innym zamierzeniu: krzyżowaniu stylów i poetyk. Teoria sadownika opierała się na przekonaniu, że zaszczepiając pędy jednej rośliny na drugiej, można stworzyć jeden organizm o cechach będących mieszaniną obydwu. Murek przesadza tę teorię na grunt literatury. Podejmując intertekstualną grę, próbując przemieszczać się w różnych rejestrach języka, autorka chce zaprzyjaźnić własną poetykę z poetyką science fiction czy baśni.

Te przyjaźnie okazują się jednak zbyt kruche. Odnoszę wrażenie, że to największa wada jej debiutu, w dużym stopniu rzutująca na odbiór całego tomu. Murek, jeśli zostawia za sobą, nawet częściowo zatarte, intertekstualne ślady, robi to przypadkowo i bez zastanowienia. Podczas gdy na przykład wydane ostatnio Gry losowe Joanny Dziwak naszpikowane są mającymi znaczenie dla fabuły aluzjami i odesłaniami (przyznaję, czasem zbyt napastliwymi), Weronika Murek raczej na siłę upycha w swoje utwory intertekstualne łącza. Debiutantka, choć wydaje się dysponować literackim słuchem, niezbyt oryginalnie czerpie z innych stylistyk. Nie potrafi ustawić własnego głosu, a zadłużanie się w różnych manierach literackich pracuje tu tylko na jej niekorzyść.

Jeszcze za życia Miczurina okazało się, że był w błędzie. Naukowiec nie uznawał istnienia genów, twierdząc, że to wymysł zachodniej burżuazji. Nie sądzę, by Weronika Murek podzielała jego zdanie. Niemniej wpadła w tę samą pułapkę. Krzyżując style i poetyki po miczurinowsku, odmówiła swojej prozie prawa posiadania własnego genomu i uczyniła ją podobną do wielu innych. Tak myślałem, że temu całemu Miczurinowi do końca jednak ufać nie można.

 

Weronika Murek

Uprawa roślin południowych metodą Miczurina

Wydawnictwo Czarne, 2015

Liczba stron: 144