Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Grzybobranie („The Last of Us”)

Artykuły /

The Last of Us już po kilku odcinkach okazało się jednym z największych przebojów platform streamingowych początku 2023 roku. Podoba się również krytykom i zbiera znakomite recenzje. Z czego wynika entuzjastyczne przyjęcie tej produkcji? Może działa z jednej strony magia popularnej gry wideo, stanowiącej podstawę filmowej adaptacji, a z drugiej estyma, jaką znawcy kina darzą nazwiska twórców, zwłaszcza Craiga Mazina (Czarnobyl) oraz Jasmili Zbanić (Aida)? Jeśli nawet, serial HBO jest wtórny na tle postapokaliptycznej konwencji i nie do końca udany od strony artystycznej. 

Od samego początku tą historią rządzą powtórzenia i zgrane chwyty. Jest rok 2002, wybuch tajemniczej epidemii zamienia ludzi w krwiożercze monstra – podobne do zombie – goniące bez wytchnienia swoje ofiary i usiłujące je ugryźć (ugryzienie skutkuje infekcją i przemianą w poczwarę). Jedni próbują uciekać, inni rabują sklepy i szukają azylu, samoloty spadają z nieba, państwa upadają. W tym chaosie budowlaniec Joel (Pedro Pascal) i jego córka (Nico Parker) szukają ocalenia. Niestety, samotny ojciec okazuje się nie dość przebiegły, by uratować dziecko. 

Po tej dramatycznej uwerturze przenosimy się do 2023 roku. Przez dwie dekady ludzkość nauczyła się radzić sobie z zarazą, choć za względne bezpieczeństwo przyszło zapłacić wolnością. Na matrycę postapo nakłada się schemat dystopii. W odseparowanych zonach i w ufortyfikowanych miastach autorytarną władzę sprawuje FEDRA (Federal Disaster Response Agency). Obowiązują przydział pracy, godzina policyjna i kontrola miejsca pobytu, a za nieposłuszeństwo grożą surowe kary, łącznie z publiczną egzekucją. Nic dziwnego, że rodzi się bunt, a rebelianci organizują wywrotową grupę zwaną Świetlikami. Joel natomiast nie może się pozbierać – po latach bandyckiego życia wegetuje w jednej z wydzielonych stref, ima się różnych zajęć i nie stroni od alkoholu. Aż pewnego dnia Świetliki proponują mu, by wraz ze swoją partnerką Tess (Anna Torv) eskortował do odległego laboratorium naukowego czternastoletnią Ellie (Bella Ramsey). Nastolatka jest odporna na zarazę. 

Podczas tego streszczenia spoiler alert nie uruchamia się ani razu. Właściwie mógłbym bez większej szkody streścić całą fabułę, jej kształt bowiem jest doskonale przewidywalny i zestandaryzowany. To przecież szablon, który doczekał się już komediowych opracowań w parodiach typu Z Nation (3 sezony, 2014-2016). Wszystko jest do bólu znajome. Gdy Joel, Tess i Ellie opuszczają potajemnie zonę, nie mamy wątpliwości, co zastaną na zewnątrz: zarośnięte drogi i opustoszałe miasta, rozproszone plemiona i niebezpieczne gangi. Potrafimy też przewidzieć, kto z walecznej trójki zginie – śmierć Tess jest wszak konieczna, aby dało się rozegrać historię tragicznie osieroconej dziewczyny i zgorzkniałego mężczyzny z przeszłością. I jest to story, które bardzo podoba się krytykom, piszącym o wzruszającej podróży zastępczego ojca oraz przybranej córki rozpisanej na drobne gesty czułości i odrzucenia

Serial operuje poppsychologią katastrofy, opowiada o zrzucaniu masek i przemianie serc: cyniczny przemytnik przeobraża się w czułego opiekuna, a krnąbrna nastolatka w niewinne dziecko, zadziwione światem i zdolne do miłości. Może to moja osobnicza przypadłość, niemniej tam, gdzie zachwycony recenzent widzi pochwałę człowieczeństwa odradzającego się pośród ruin, ja dostrzegam jedynie humanistyczne komunały i grę na określony efekt. Serial mnoży obrazy upadku cywilizacji i makabry zabijania, a równocześnie sufluje, żebym nie tracił wiary w człowieka, zachował nadzieję na ocalenie homo sapiens i uwierzył w potęgę miłości. Wskrzeszanie ewangelicznych cnót na zgliszczach cywilizacji wydaje mi się nieco infantylne. Dodajmy, że spośród dostępnych elementów postapokaliptycznej konwencji twórcy The Last of Us wybierają właśnie te, które wzmacniają krzepiące przesłanie: niby w świecie po katastrofie panuje Hobbesowski stan natury, a więc – przypomnijmy słynną frazę z Lewiatanabezustanny strach i niebezpieczeństwo gwałtownej śmierci, ale z tej ponurej wizji wyłamują się kolejne epizody, podkreślające wrodzone dobro istoty ludzkiej i oferujące optymistyczną antropologię. Ziemią zawładnęły monstra, ale ludzcy antagoniści nie są potworami; to przestraszone dzieciaki w mundurach, ludzie wygłodzeni i zdesperowani, godni raczej współczucia niż nienawiści. Wszelkie zło przychodzi z zewnątrz. A konkretnie: ze świata grzybów. 

To bodaj jedyny oryginalny pomysł. Prolog serialu pokazuje fragment telewizyjnego talk-show z lat 60., w którym kasandryczny naukowiec przepowiada triumf pasożytniczych grzybów. Te ostatnie, jeśli tylko będą miały powód, dostosują się do wyższych temperatur ciała i przejmą kontrolę nad organizmami ludzkimi, tak jak władają chociażby mrówkami. W drugim odcinku, osadzonym już na początku XXI wieku, inna mykolożka rozpoznaje mechanizm zagłady: grzyby z rodziny maczużnikowatych przejmują kontrolę nad ludźmi, zalewając ich mózgi halucynogenami i wykorzystując ich do roznoszenia zarodników. Zapytana przez wojskowego, co można w tej sytuacji zrobić, odpowiada, że nic – co najwyżej zbombardować miasta, w których pojawili się zarażeni. Oto bezradna ludzkość, skonfrontowana ze słabo rozpoznanym i wszechmocnym wrogiem. Obserwujemy więc nie tylko koniec antropocenu, ale coś jakby mimowolne samobójstwo gatunkowe. Pojawia się co prawda sygnał, że wszystkiemu winne ocieplenie klimatu (które pchnęło grzyby na nową ścieżkę ewolucji), jednak w całej produkcji dominuje jawnie antropocentryczna perspektywa. 

Jedyny oryginalny pomysł nie jest jednak w serialu wykorzystany w pełni. Zaprzepaszczony zostaje przede wszystkim inspirujący artystycznie i filozoficznie wątek grzybni jako osobnej formy istnienia. Nie chodzi rzecz jasna o to, by serial dawał nam wgląd w zagadnienia, którymi zajmują się badacze (takie jak rizomatyczność myśli, saprofityczność i symbiotyczność sztuki), ani o to, by rozważał związek między triumfem grzybów a systemem kapitalistycznym (analizowany w kapitalnej książce Anny Lowenhaupt Tsing). Wyobrażam sobie jednak, że inny sposób istnienia grzybni, jako bytu mnogiego, relacyjnego, niezhierarchizowanego i nieposłusznego, mógłby odgrywać istotną rolę w scenariuszu. Zamiast tego dostajemy parę nużących gotowców: napaść nie-ludzkich istot (zresztą dość komiczną, bo chodzi o zorganizowaną akcję typu „jak przejąć kontrolę nad światem w jeden weekend”), przemianę ludzi w potwory (zupełnie sztampową) i zabijanie tych ostatnich. Czyli atak i kontratak, inwazję i obronę. Wysyp grzybów i grzybobranie.

I nic dziwnego, wszak mamy do czynienia z ekranizacją gry wideo. Na grach zupełnie się nie znam, oglądam ten serial w innym kontekście. Obejrzałem materiały wideo zestawiające obie realizacje, z których wynika, że filmowcy z HBO starali się jak najdokładniej odwzorować pomysły wizualne speców od efektów z Naughty Dog i Sony Computer Entertainment. Poczytałem recenzje, z których dowiedziałem się, że w tej kategorii to najlepsza adaptacja, jaką znamy, ewentualnie że udało się niczego nie zepsuć (rzadziej pojawiały się głosy, że serial czasem kradnie show). Bez względu na ten kontekst, widzę ogólniejszą cechę, która wynika z uzależnienia od pierwowzoru. Serial opiera się na niezwykle ubogiej fabule, opartej na przemierzaniu kolejnych krain przez grupkę bohaterów i walce z przeciwnikami. Nikt nawet nie udaje, że ma jakiś pomysł na ciekawą motywację postaci, na komplikację akcji, na budowanie suspensu. Widać za to, że reżyserzy mają świadomość tego fabularnego ubóstwa, dlatego urozmaicają opowieść osobnymi epizodami. Serwują nam historię rewolucjonistki, którą deprawuje władza, a także homoerotyczne love story. Próbują przykryć nudę i jałowość – a to sztampową historią o zemście, a to romansem obliczonym na skandal obyczajowy. Ale nic z tego, ta historia nie potrafi (mnie) naprawdę zainteresować. Dwie papierowe postaci przemierzają jakieś lokacje, poruszają się pieszo, samochodem lub konno, brną przez las, błądzą po mieście, przeciskają się przez kanały, przechodzą na coraz wyższe levele, znajdują broń… Czy to jeszcze gameplay, czy już kino? Czy potrzebna nam kolejna wersja Żywych trupów? Jak długo można rozkoszować się masakrowaniem zombie? The Last of Us zamyka nas w kręgu powtórzeń i banałów, nie pozwala ani poczuć grozy końca, ani zadumać się nad życiem u kresu czasów. 

Tekst jest częścią wydania tematycznego „Perspektywa” powstałego w ramach projektu „Kultura w akcji 3” współfinansowanego ze środków Miasta Krakowa
Jerzy Franczak

(ur. 1978) – prozaik, eseista, literaturoznawca, wykładowca na Uniwersytecie Jagiellońskim (kulturoznawstwo, polonistyka antropologiczna, twórcze pisanie). Opublikował paręnaście książek literackich, eseistycznych i naukowych, ostatnio: Eksplozja (PIW 2022), Teraz opowiem wam wszystko (Lokator 2022), Osiem (Warstwy 2023).