Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Gdzie się podziały wszystkie zabawki? Finał trzeciego sezonu „Sukcesji”

Artykuły /

(UWAGA! TEKST ZAWIERA SPOILERY)

Gdyby rzeczywistość Sukcesji przenieść na ring bokserski, pięściarz, który pokonałby swojego rywala poprzez nokaut, musiałby na kolanach błagać poobijanego konkurenta o powtórkę walki. Stałoby się tak dlatego, że w świecie rodziny Royów, po osiągnięciu zwycięstwa, na horyzoncie widać jedynie bezkresną pustkę oznaczającą śmierć.

Ostatni akt drugiego sezonu sugerował, że kolejna odsłona będzie stać pod znakiem decydującego pojedynku między Loganem a Kendallem i że osobą, która od teraz będzie mieć poważny problem, jest pierwszy z nich. Nic bardziej mylnego. Oto przecież patriarcha rodu multimiliarderów z dumą obserwuje konferencję prasową swojego syna po to, by z absolutną, chorobliwą wręcz satysfakcją przyjąć zdradę pierworodnego. Cios Kendalla pozwala Loganowi przetrwać, nadaje jego egzystencji sens, pozwala mu uwierzyć, że jeszcze całkiem dobrze radzi sobie wśród żywych. Paradoksalnie, finał drugiego sezonu to niekwestionowane zwycięstwo Logana. Despotyczny ojciec uświadamia sobie wówczas, że tylko w stanie wiecznego kryzysu jego działania mają jakiekolwiek znaczenie. Innymi słowy, najdziksza fantazja Logana ogranicza się do realnej możliwości bycia zrzuconym z tronu.

Perspektywa Kendalla prezentuje się zgoła inaczej. Nóż wbity w plecy ojca wyzwala w nim kumulowaną przez lata nienawiść. Kendall zostaje doprowadzony na granice psychicznej wytrzymałości – po jednej stronie widzi zamglone, ale jednak światełko w tunelu, po drugiej natomiast mroczną otchłań bez możliwości powrotu. Syn Logana instynktownie zaczyna zmierzać w kierunku światełka, lecz dopiero trzeci sezon opowiada o tym, że znajduje się ono zupełnie gdzie indziej, niż przypuszczał – i że wcale nie musi ono symbolizować przejęcia Waystara.

Nowy sezon Sukcesji brutalnie miażdży marzenia widzów dotyczące tego, że Kendall mógłby postawić się potwornemu ojcu. Przebieg fabuły to właściwie pastisz pojedynku „prawdziwych facetów”. Marny pretendent w każdym odcinku kogoś traci, w każdym doznaje jakiejś klęski, podczas gdy stary mistrz z uśmiechem na ustach pozbawia go kolejnych atutów, doprowadzając go na skraj depresji (znowu). Nudne, co nie? Może i nudne, ale jakże prawdziwe. Jako że życie obu tych bohaterów definiują twarde reguły agresywnego kapitalizmu, niezależnie od tego, ile razy by się ze sobą ścierali, wynik zawsze będzie taki sam. To Logan zostanie triumfatorem, a Kendall spadnie poniżej dna. Jedyną szansą na odwrócenie tej zależności byłoby rozdarcie ram patologicznej kompetetywności i wyrzucenie do śmietnika pewnej fundamentalnej zasady. O tym właśnie mówi ostatnia scena trzeciego sezonu. Co najzabawniejsze, człowiekiem otwierającym śmietnik okazuje się być sam Logan.

Teoretycznie końcówka trzeciej odsłony doszczętnie kompromituje zarówno Kendalla, jak i Siobhan oraz Romana. Wchodzą oni do salonu ojca, gdzie wreszcie wspólnymi siłami mają zamiar obalić tyrańskie rządy. Na miejscu czeka ich fatalna niespodzianka; otóż uprzedzony wcześniej przez Toma Logan zmienia warunki współuczestnictwa w Waystarze za zgodą byłej żony, tak aby dzieci nie miały kompletnie nic do powiedzenia przy przekazaniu sterów Lukasowi Mattsonowi. Rozpacz, klęska, katastrofa. Definitywny nokaut przychodzi wraz ze słowami zwycięzcy: Why? Because it works. I fucking win. Wtedy rozszarpany emocjonalnie Roman, jako ostatni z rodzeństwa, uświadamia sobie, że to, co traktował jako miłość, było jedynie złudzeniem, częścią bezdusznego systemu zaprojektowanego przez swojego rodziciela.

I fucking win Logana tak naprawdę jest tym samym, czym było kultowe I won Waltera White’a w finalnej rozmowie czwartego sezonu Breaking Bad. Owszem, Walter uporał się z przeciwnościami losu i zgładził Gusa Fringa, ale dla co baczniejszego obserwatora jasnym było, że ten akt bezwzględności rozpoczyna nieodwracalny proces jego upadku. Podobnie główny bohater Sukcesji, podejmując decyzję o przypieczętowaniu własnej przewagi nad resztą rodziny, w istocie popełnia metaforyczne samobójstwo.

Fundamentalna zasada gry brzmi: zawsze miej przynajmniej jedną zabawkę pod ręką. Układ, jaki stworzył Logan, uczynił z jego dzieci kukiełki, które w zależności od okoliczności i czasu mogły zmieniać swoją wartość – od bezużytecznego badziewia, po unikat leżący na półce wystawowej. Badziewia były odtrącane, odkładane na bok, zapominane. Unikaty z kolei miały dostęp do najgłębszych tajemnic firmy, pławiły się w blasku oszklonych biurowców, mogły zostać obdarowane ojcowskim uśmiechem, a nawet symbolicznym poklepaniem po plecach. Przez cały czas trwania serialu patriarcha nigdy nie pozwolił sobie na sytuację, w której cały zabawkowy zestaw poleciałby na złomowisko. Z wyjątkiem finału najnowszego sezonu.

Z jakiego powodu utrzymanie tej reguły jest sprawą życia i śmierci? Logana nie interesuje dobro firmy (o dobru rodziny chyba nawet nie ma co wspominać). Oglądając następujące po sobie odcinki, można odnieść wrażenie, że cały Waystar to wyłącznie plansza, na której można ustawiać żywe pionki w celu potwierdzenia supremacji króla. Gdyby wnikliwie przeanalizować Sukcesję od strony działań Waystara jako ogromnego koncernu rozrywkowo-medialnego, wnioski byłyby dramatyczne: Waystar jest przedsiębiorstwem, które od dawien dawna nie odniosło ani pół sukcesu biznesowego, które cały czas pogrąża się w kryzysie i któremu to bezustannie grozi widmo upadku, a logo firmy śmiało można by traktować jako graficzny symbol porażki. 

Z perspektywy dążenia do maksymalizacji zysków, Loganowi można by było wystawić ocenę niedostateczną. Ale nie o to tutaj chodzi; pieniądze od dawna przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Zysk nie jest zdobywany dla zysku, a dla możliwości rozbijania struktur społecznych, relacji międzyludzkich oraz języka opisującego stany emocjonalne. Gdy już zdobędzie się górę pieniędzy, cały biznes można odstawić na bok i wreszcie zacząć zabawę. Natomiast w momencie, w którym Logan eliminuje wszystkie swoje dzieci, przekazując korporację Mattsonowi, daje nadzieje na to, że Waystar znowu zacznie prosperować. Szansa przerwania pasma ciągłego kryzysu jest jednak największą z możliwych tragedii.

Przykład Mattsona pokazuje, jak cholernie nudne w tym świecie może być wygrywanie. Jego propozycja przejęcia udziałów w Waystarze ma być chwilowym antidotum na nieskończoną monotonię. Mimo że Mattson wygląda na faceta około czterdziestoletniego, a Logan to sędziwy pan po osiemdziesiątce, ich wiek mentalny mógłby być odwrotny. Logan od początku doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli nie generujesz konfliktów, nie burzysz mostów, nie podpalasz własnego domu, jesteś skończony w tej branży. Przyjemność z wygrywania wyczerpuje się szybciej niż ktokolwiek ze zwykłych śmiertelników mógłby przypuszczać; satysfakcja tkwi w ogrywaniu roli mordercy. Magnat doby kapitalizmu musi być wykwalifikowanym wampirem, który równo stąpa po powierzchni tylko dzięki krwi swoich ofiar.

Finał trzeciego sezonu pokazuje jednak, że nie ma już z kogo wysysać krwi. Skoro trójka potomków wszczyna bunt przeciwko trucicielowi, Logan, pierwszy raz od początku Sukcesji, nie ma przy sobie nikogo, komu mógłby mącić w głowie. Kendall, Shiv i Roman nigdy wcześniej nie zjednoczyli się po tej samej stronie barykady wyłącznie dlatego, że dotychczas przynajmniej jedno z nich miało nadzieję, iż w blasku chwały sięgnie po ojcowski szacunek. Nie chciałbym w ten sposób powiedzieć, że obecnie rodzeństwo stanowi zgraną ekipę, lecz to rozstawienie odbiera Loganowi wszelkie opcje działań. Podziały, które były niegdyś jego motorem napędowym, zostały starte w pył. W ten sposób wymierają nawet najbardziej doświadczeni krwiopijcy.

Przed nami czwarty sezon serialu, miejmy nadzieję, że to już ostatni. Trzecia odsłona Sukcesji momentami sugerowała wyczerpanie pewnej formuły. Twórcy mogliby oczywiście stworzyć jeszcze kilka dodatkowych sezonów; przecież wątek ciągłych przetasowań wewnątrz rodziny Royów można ciągnąć praktycznie w nieskończoność. Pytanie brzmi, czy Sukcesja chciałaby być kolejnym telewizyjnym produktem, który po prostu ulegnie przeterminowaniu, czy też woli zostać wpisana na listę najwybitniejszych dzieł tego wieku. Nie chcąc wyjawiać moich oczekiwań co do tego, jak dokładnie powinno wyglądać zakończenie całej historii, wyrażę jedynie skrytą nadzieję, że moment klęski dotąd niezwyciężonego Logana Roya jest bardzo, bardzo bliski.