Urszula Pieczek: Porozmawiamy o książce Choroba Libenkrafta Ołeksandra Irwancia, ukraińskiego pisarza, poety, dramaturga, który polskiemu czytelnikowi może być znany jako autor powieści Riwne/Rowno, dramatów Recording i inne utwory oraz poezji, m.in. z antologii Bohdana Zadury Wiersze zawsze są wolne.
Iwona Boruszkowska: Przedstawiając Irwancia, należy powiedzieć, że jest członkiem-założycielem Bu-Ba-Bu – bardzo ważnej ukraińskiej grupy literackiej, awangardowej formacji, która powstała w latach 80., na jeszcze radzieckiej Ukrainie.
UP: Teraz grupa to klasyka.
IB: Tak. Klasyczna formacja, która ukształtowała późniejsze młodsze pokolenia twórców, pokazała drogę wolności twórczej.
UP: Oderwanie od reżymu. Irwaneć razem z Jurijem Andruchowyczem i Wiktorem Neborakiem organizowali słynne mityngi i kultowe imprezy literackie. Koniec o Bu-Ba-Bu, bo mogłybyśmy w nieskończoność. Wróćmy do książki.
IB: Biuro Literackie wydało w ramach akcji „Maj z prozą” książkę Irwancia Choroba Libenkrafta. Morbus dormatorius adversus. Ponura powieść w przekładzie Natalii Bryżko i Natalii Zapór.
UP: Już na samym początku możemy przeczytać, czym jest tytułowa choroba: Pierwszy objaw, który wyróżnia chorych, to czerwone, okrągłe plamki na powiekach. Widać je wtedy, gdy chory mruga albo zamyka oczy. Medycyna nazywa to chorobą Libenkrafta. […] Ta choroba… choroba Libenkrafta… jest na razie słabo zbadana. Niestety… Nie wiemy nawet, jaką drogą się przenosi. Dlatego właśnie ta infekcja jest bardzo, ale to bardzo niebezpieczna!
IB: Może zacznijmy od streszczenia fabuły. Sama fabuła i konstrukcja książki są dość proste. Powieść dzieli się na dwie części. Zaczyna się od motta z Sofoklesa, które streszcza cały utwór – Śmiertelnika tu żadnego zwać szczęśliwym nie należy, / aż bez cierpień i bez klęski krańców życia nie przebieży.
UP: Pierwsza część dotyczy przenoszenia się choroby, natomiast w drugiej główny bohater, Igor, zostaje nią dotknięty. Igor jest aktorem czwartego zaszeregowania w Państwowym Teatrze Dzielnicy Zarzecznej. Zajął się aktorstwem dość przypadkowo. Teraz pracuje nad spektaklem zapomnianego (w czasach, w których nikt nie czyta książek) Króla Edypa Sofoklesa.
IB: Choroba Libenkrafta to książka nadzwyczaj realistyczna – poza jednym bardzo ważnym elementem, który pozwala ją nazwać antyutopią. Mianowicie jej akcja dzieje się w bliżej nieokreślonym miejscu, bliżej nieokreślonym czasie, ale wiemy, że jest to przyszłość, przyszłość straszna i ponura, z której wyłania się groteskowy obraz przekształconej rzeczywistości.
UP: Jest to model czasu i przestrzeni, który znamy z historii literatury bardzo dobrze, na przykład z Dżumy Alberta Camusa. Przecież wiecie, że miasto jest objęte kwarantanną, bo mamy epidemię – to po pierwsze, po drugie – Zgodnie z rekomendacją Urzędu do Spraw Ideologicznych utwory z dawnych epok zostały jakiś czas temu usunięte z bibliotek. Camusowska rzeczywistość w połączeniu z antyutopijną wizją świata bez klasyki literackiej czy kulturowej, bez historii.
IB: Miałam kilka bardzo silnych skojarzeń literackich. Dla mnie powieść Irwancia jest wybitnie postradziecka, ale to zrozumiałe w przypadku takiego pisarza.
UP: Książka jest postradziecka czy przestrzeń z książki jest postradziecka?
IB: Świat, ludzie, mentalność w tej książce układają się w hiperbolę ukraińskiej czy, szerzej, postsowieckiej rzeczywistości.
UP: Silne skojarzenia literackie?
IB: Przede wszystkim George Orwell i jego Rok 1984. Głównie z powodu propagandy i egzekucji, które w obu powieściach są częścią fabuły. Orwellowskie inspiracje są dość wyraźne, ale to nie wszystko. Poza Camusem i Orwellem przyszedł mi na myśl Ray Bradbury i jego powieść 451 stopni Fahrenheita – zwłaszcza jeżeli chodzi o zniewolenie przez system i kwestię odcięcia od tradycji.
UP: Dla mnie na pewno podstawowe skojarzenie, poza książkami, które wymieniłaś, to Miasto ślepców Joségo Saramago. Schemat fabuły łudząco podobny – fikcyjne, bliżej nieokreślone miasto, rozprzestrzeniająca się epidemia nieznanego pochodzenia…
IB: I chorzy zamykani w szpitalu psychiatrycznym, którego odpowiednikiem byłyby u Irwancia baraki na Wyspie.
UP: Oczywiście, nawiązań literackich jest mnóstwo. Ta książka jest pewnego rodzaju hybrydą, która łączy wiele porządków i motywów literackich. Jeżeli chodzi jednak o przestrzeń wykreowaną w powieści, to mimo swojego uniwersalizmu jest to dla mnie wciąż przestrzeń postradziecka, konkretnie Ukraina. Może to kalka, która narzuca mi się przez poprzednie powieści Irwancia, w których opisane było to konkretne miejsce, a może akcenty polityczne wywołują to odniesienie.
IB: Też miałam poniekąd takie wrażenie. Jednak miejsce akcji jest tak nieokreślone, tak zmetaforyzowane – i te sensy naddane do tych kategorii, z których Irwaneć konstruuje książkę: choroba, Wyspa, na którą wywożeni są epidemicy, ogólna podejrzliwość, marazm, nienawiść, zło tkwiące w człowieku – to jest tak metaforyczne i tak uniwersalne, że akcja mogłaby się dziać naprawdę w każdym miejscu i nie ma to większego znaczenia. Mało tego, to miejsce jest opisane, wiemy, jak wygląda, czujemy ten smród, tę breję na ulicach, wiemy, którędy jeżdżą tramwaje, widzimy fabryki i tak dalej, i tak dalej, wyobrażamy to sobie… A bohaterowie zauważają, że ich miasta nie ma na niektórych mapach.
UP: Bez wątpienia jest tak, że akcja może dziać się w każdym miejscu na ziemi. To jest przyszłość, antyutopia, czas apokalipsy lub tuż przed apokalipsą… ciemny, szary, wstrętny, pełen zła. Ale wątek brutalnego zabijania psów jest dla mnie polityczny, bez względu na fakt, że nie chcę, ty pewnie też nie, interpretować tego w ten sposób. Skojarzenie nasuwa się samo. Fragment o jednakowych, bo bezdomnych psach jest poprzedzony subtelną opowieścią o pięknych kotach. Semen Markowycz (najstarszy aktor, świadek dawnych czasów) tłumaczy młodszym kolegom, nieznającym świata, w którym ludzie troszczyli się o zwierzęta: Kot był po prostu pięknem, takim czystym na nic nie przydatnym pięknem. W świecie wykreowanym przez Irwancia nie ma miejsca na nieprzydatne piękno, tego tu brakuje – estetyki (tak ważnej dla świata teatru) oraz bezinteresownych relacji.
Nie wiem, na ile Irwaneć chciał, czy w ogóle chciał, zabrać głos w sprawie mordów bezdomnych psów na Ukrainie. Nie chcę mówić, że była to deklaracja polityczna czy jakikolwiek komentarz do tych wydarzeń. Ta książka została wydana w 2010 roku, w momencie największej makabry. Zwierzęta są tu ofiarami, człowiek jest dla nich zagrożeniem. Słowa Olgi Tokarczuk, że każdy bezdomny pies jest polityczny, są dla mnie punktem zaczepienia, dookreślają miejsce.
IB: To nie działo się jedynie na Ukrainie. Przypomnij sobie, co miało miejsce na przykład w Turcji.
UP: Oczywiście. Jednak to jest dla mnie głos zaangażowany. I choć bardzo chcę, nie umiem tego fragmentu przeczytać w inny sposób.
IB: Skoro obie nie chcemy rozmawiać o polityczności, zostańmy na płaszczyźnie powieści-paraboli. Wracając do tego, co powiedziałaś wcześniej – tak, w świecie książki Irwancia nie ma tej tak zwanej przeszłości, nie ma książek, nie ma nam znanych zasad moralnych, nie ma drugiej istoty, która wyzwala w człowieku jakieś ludzkie odruchy – opiekuńczość, bezinteresowność. Nie ma tu fundamentów naszej cywilizacji, jakkolwiek to zabrzmi. I tak naprawdę – w takim świecie bez wartości jest możliwe to wszystko, co się stało. Maszynista wyjdzie z tramwaju i uderzy cię kluczem francuskim w głowę tylko i wyłącznie dlatego, że jesteś Inny i trzeba cię wyeliminować. Tam w ogóle nie ma żadnych zasad moralnych, oni nie boją się zabijać innych, to jest przerażające. Ale miałyśmy opowiedzieć fabułę.
UP: Tak. Mówiłam wcześniej, że Igor ma zagrać w przedstawieniu Król Edyp, jednak problem tkwi w tym, że nie ma tekstu. Aktorzy i reżyser pracują na zasadzie jakiegoś kolażu, lepiąc ze szczątków tekstu i pamięci o tekście.
IB: Jedyną osobą, która zna Króla Edypa, jest Semen Markowycz, najstarszy aktor pamięta i mówi młodszym kolegom, że były kiedyś takie czasy, że grano Szekspira i Sofoklesa, Larysie mówi monolog Ofelii z Hamleta… Jest świadkiem minionego świata.
UP: I czasu.
IB: Po którym pozostało bardzo niewiele śladów. Są to w większości rzeczy, które pamięta Semen, dla przykładu przywołana już przez ciebie opowieść o czasach, kiedy ludzie zajmowali się zwierzętami, kiedy zwierzęta były udomowione. Sceny, które aktorzy ćwiczą w teatrze, są absurdalne. Teatr w książce został przedstawiony prawie jak teatr absurdu.
UP: Wbrew wszystkiemu – w teatrze absurdu o coś chodzi, a tu nie ma pomysłu i wizji, są raczej „zachcianki”, chaos i bezsensowne robienie pompek na scenie.
IB: To jest tak naprawdę parodia teatru absurdu, bo faktycznie jest tak, że mamy figurę reżysera – jest to Metelecki, ale on kompletnie nie zna się na tym, co chce zrobić. Jest przerażony tekstem Króla Edypa.
UP: Metelecki po prostu nie rozumie tekstu.
IB: Przypomnę fragment, kiedy zmienia modlitwę i lęk na prośbę i jęk, a potem w ogóle je wyrzuca i zamienia na zabawę i śmiech, bo takich rzeczy oczywiście w tym teatrze być nie może, bo cenzura nie pozwala. Poza tym światem Igora jest teatr, w większości rzecz się dzieje w teatrze, w którym jesteśmy za kulisami, w czasie prób, a nie na jakimkolwiek przedstawieniu. Tak naprawdę nie wiadomo, czy spektakl powstanie, skoro osoby zaangażowane w przygotowanie w ogóle nie są oddane teatrowi.
UP: Nie ma tu kontekstu, fundamentu i historii. To jakieś imaginarium. Wizja bez wizji. Przedstawienie rozłazi się w szwach, bo to Król Edyp bez tekstu Sofoklesa.
IB: Króla Edypa można zagrać bez tekstu – i oni go raczej nieświadomie odgrywają swoim życiem – ich los się wypełnia. A co z figurą teatru w książce? Teatru w teatrze. Tu doszło także do pewnego rodzaju odwrócenia, zwykle jest tak, że są aktorzy odgrywający jakiś z góry narzucony los, jest jakiś reżyser w postaci Absolutu lub nie, który tymi kukiełkami kieruje, czy jest Los, który się wypełnia, natomiast tutaj mamy zupełny chaos i absurd sytuacji. Teatr nie jest dla nich nawet miejscem pracy, tak jak jest to dosłownie pokazane, tylko jakimś miejscem zupełnie innym. Mamy miejsce, mamy bohatera, co się dzieje?
UP: Główny bohater zachorował. Nie wiadomo dlaczego, ponieważ nie ma żadnych symptomów. Nie wiadomo, skąd choroba się bierze.
IB: Siłą choroby są wizje. Zachorowawszy na tę chorobę, widzisz – widzisz więcej.
UP: Widzisz więcej, widzisz kontekst, widzisz z zamkniętymi oczami.
IB: Widzisz przez ściany, widzisz głębię, widzisz głębiej. Pod koniec powtarza się dość banalna fraza: spoglądaj w głąb.
UP: Tak, a w samym epilogu mamy zdanie: dlatego przeżywasz, oglądasz nie jedno krótkie życie / Lecz tyle razy żyjesz, ile razy widzisz, dopóki nie oślepniesz.
IB: Czyli choroba, która polega na widzeniu, na dostrzeganiu niedostrzegalnego, jest po prostu życiem…
UP: Ta choroba jest powtórzeniem pewnego bardzo dobrze znanego wzorca. Wszyscy jesteśmy tacy sami, inni są ci, którzy chorują i widzą coś, czego nie widzi „oślepiona” szarzyzną reszta.
IB: Po pierwsze oni są w podstawowym sensie Inni, inni w levinasowskim rozumieniu. Opierając się na tej ich możliwości widzenia więcej, możemy się spotkać z drugim człowiekiem. Ale ponieważ jest to jednostka naznaczona chorobą, o której bohaterowie nie wiedzą niczego, wyzwala u nich ogromny lęk, który prowadzi do strachu przed Innym i zła.
UP: Wszyscy boją się epidemików, ponieważ są naznaczeni.
IB: Jest taka tendencja, żeby wszyscy byli podobni, żeby mniej więcej było wiadomo, kto jest kim, jacy jesteśmy, żeby nikt się nie wyróżniał.
UP: To, o czym mówimy, jest powtórzeniem, a może przywróceniem przestrzeni zniewolonej i ocenzurowanej.
IB: W której panowała unifikacja i uniformizacja. Jest to postradzieckie. A nawet w szerszym, orwellowskim znaczeniu – totalitarne.
UP: Są rozwalające się tramwaje, fabryki, duża ilość alkoholu, watahy psów, towarzysze, jest konstrukcja przypominająca aparaturę sowiecką – Urząd ds. Poprawności Ideologicznej, mamy Cara Edypa, a nie Króla Edypa.
IB: Tym jest to straszniejsze, że możemy to odnieść do naszej stosunkowo niedawnej środkowoeuropejskiej przeszłości – i będzie to lektura tym bardziej ponura i depresyjna.
Dość przewidująco dochodzimy do momentu, kiedy główny bohater zaczyna widzieć przez ściany, zaczyna mieć objawy choroby i okazuje się jednym z epidemików. Ma czerwone plamki – jest naznaczony, zresztą od samego początku był inny.
UP: Coś go uwierało, coś mu się w tej zastanej rzeczywistości nie podobało, ale nie bardzo był zdolny do buntu czy sprzeciwu. A w związku z tym, że Igor jest chory – a ludzie, którzy są chorzy, są usuwani z tej przestrzeni – też ma być wywieziony gdzieś na Wyspę epidemików….
IB: Dwa losy, dwie rzeczy mogą ich spotkać: albo zostaną na ulicy skatowani, bestialsko zamordowani tylko za to, że mają plamki, a więc są inni, albo jakieś służby sanitarne wywożą ich na Wyspę.
UP: Robią getto dla osób zarażonych. Ale przyjrzyjmy się jeszcze innym bohaterom. Dla mnie niesłychanie ciekawe w całej lekturze są kobiety – „półprzezroczysta” żona Igora – Lida – i młoda aktorka Larysa, którą łączą z Igorem pasja i namiętność. Ciągle wracam jednak do przestrzeni. Pamiętasz fragment, kiedy bohater zaczyna chorować? Z taką pieczołowitością opisana jest zagraniczna puderniczka, którą ma w domu. To świadczy o tym, że jest jakiś świat poza. Zauważ, że porządek w powieści jest odwrócony – jeżeli ktoś jest chory, to się nim opiekujesz, troszczysz, w tej książce tego nie ma.
IB: Nienawiść, brak empatii, uczuć… W zasadzie jedynym nośnikiem tych emocji jest Igor, bo on w pewnym momencie odwraca wzrok, nie chce na to patrzeć, a to znaczy, że jakieś resztki wrażliwości w nim pozostały. Natomiast później, żeby się ratować, też morduje z zimną krwią – tak to trzeba nazwać mimo całej sympatii do tego bohatera. Przerażające jest to odarcie z człowieczeństwa.
UP: Bardzo ponura i pesymistyczna wizja tego, co może się stać – świat bez książek i jakichkolwiek wartości.
IB: Zauważyłaś jedną symptomatyczną rzecz: mówimy o wartościach, o przeszłości, o świecie bez książek, który jest straszny, a tak naprawdę w tej powieści z ust głównego bohatera pada jedno, bardzo proste, fundamentalne pytanie: jak uratować życie?
UP: Proszę cię! Chcesz powiedzieć, że po raz kolejny okazuje się, że „literatura mówi o życiu”?
IB: Albo o ocaleniu.
Po raz kolejny zło i występek musiały ustąpić przed atomową siłą atomówek!
—
Ołeksandr Irwaneć
Choroba Libenkrafta. Morbus dormatorius adversus. Ponura powieść
Przekład: Natalia Bryżko i Natalia Zapór
Biuro Literackie, 2013
Liczba stron: 136