Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Excelsior! Stan Lee atakuje

Recenzje /

Gdyby Stan Lee rzeczywiście istniał tylko na kartach komiksu, na jego pogrzeb, oprócz rodziny, przybyliby i oddali hołd: Kapitan Ameryka i Spider-Man, Batman i Superman, Fantastyczna Czwórka i X-Meni, Tony Stark i Hulk, członkowie Ligi Sprawiedliwości i Avengersów, a także złoczyńcy: od Doktora Dooma, przez Kingpina, na Thanosie kończąc. Bo Stan Lee, nawet jeśli nie stworzył ich wszystkich, wyznaczył trendy i przetarł ścieżki. Był Wielkim Wybuchem historii komiksu i amerykańskiej popkultury, wychowując całe pokolenia po II wojnie światowej.

Przesadzam nie bardziej niż autor świeżo przełożonej biografii ojca Spider-Mana. Nakładem wydawnictwa SQN ukazała się właśnie książka Stan Lee. Człowiek-Marvel. To świetna okazja, by poznać odrobinę bliżej tego zabawnego starszego pana, którego od wielu lat zdarzało nam się oglądać w wysokobudżetowych filmach o superbohaterach (każda wizyta w kinie na filmie Marvela to oczekiwanie na „cameo” Stana Lee). Zwłaszcza, że dzieło Batchelora spełnia swoje zadania, bawiąc i dostarczając wielu ciekawostek z życia sławnego redaktora. I choć zdarzają się momenty słabsze, jest to koniec końców całkiem niezła opowieść o współczesnym herosie.

Biografia Batchelora nie jest pełną historią Stanleya Liebera (bo tak naprawdę nazywał się Lee), nie próbuje też udawać, że odpowie na wszystkie nasze pytania i niejasności. Autor stosuje raczej luźne podejście do warsztatu biografa, konsekwentnie pomija źródła i daty, a większość odniesień do konkretnych artykułów kwituje nader lakoniczną frazą: „Jak twierdzi jedno ze źródeł” (choć, oddajmy sprawiedliwość, że niektórym z nich Batchelor dziękuje we wstępie; w tekście głównym nie przejmuje się jednak żadnymi przypisami). Efektowną i niechronologiczną kompozycją książki rządzi raczej temat, nie czas, stąd Lee poznajemy, gdy decyduje się na stworzenie Fantastycznej Czwórki (kamienia milowego w karierze redaktora). Dopiero potem Batchelor cofa nas do początku XX wieku, gdy na fali emigracji do Stanów przybywa rumuński Żyd, Hyman Jakub Lieber, ojciec Stanleya.

Pierwsze rozdziały to opowieść o ubóstwie i zderzeniu z rzeczywistością imigranta. Lee rodzi się i dorasta w okresie wielkich kryzysów i przemian, a jego dzieciństwo upływa na nieustannej obserwacji kłócących się o pieniądze rodziców. Znamy te opowieści i szybko identyfikujemy strategię Batchelora, który kreśli przed nami tło i sylwetkę nie tyle bohatera, co właśnie superbohatera. Ale akurat tego nadczłowieka nie stworzyło promieniowanie gamma, nie ugryzł radioaktywny owad ani nie wysłała obca cywilizacja (chociaż, kto wie?) – ten superbohater wychował się w amerykańskim koszmarze, w biedzie i strachu przed eksmisją, w czasach, w których krachy na giełdzie kończyły życie dziesiątek tysięcy ludzi. Strategia heroizacji jest tu o tyle widoczna, że nawet polski wydawca zdecydował się przełożyć amerykański podtytuł Man behind Marvel na Człowiek-Marvel (swoją drogą, ciekawe co na to inny superbohater, Kapitan Marvel?). Nawet okładka książki to komiksowy, dynamiczny kadr.

Autor stopniowo wyprowadza Lee z piekła dysfunkcyjnej rodziny ku nadziei, ale kariera superbohatera-redaktora nie prowadzi jednak wprost na srebrny ekran, a na swoje wielkie czyny będzie musiał jeszcze długo poczekać. I tu, jak sądzę, książka Boba Batchelora sprawdza się najlepiej. To bowiem kopalnia wiedzy o początkach historii komiksu. Historia to oczywiście wybiórcza i opiewająca dzieje jednego bohatera (jeśli w książce pojawiają się inne tuzy amerykańskiej popkultury to raczej w charakterze nie zawsze nastoletnich pomocników Lee lub gorzej, w roli jego antagonistów). Niemniej jednak Człowiek-Marvel dostarcza wielu fantastycznych, jedynych w swoim rodzaju i rewolucyjnych informacji (by użyć języka, którym przez dziesięciolecia atakował czytelników Stan Lee na kartach swoich komiksów) na temat genezy wielu serii wychowujących kolejne pokolenia.

Przykładowo: dowiadujemy się, że początkowo Marvel zajmował się przede wszystkim kopiowaniem sprawdzonych pomysłów konkurencji, reagował na mody i odpowiadał temu, co współcześnie kojarzymy z nieprzyjemnymi praktykami clickbaitowych mediów ukierunkowanych na SEO i populizm. Firma, która dała nam Petera Parkera, Tony’ego Starka, Bruce’a Bannera czy Matta Murdocka każdego miesiąca wydawała pulpowe szmatławce epatujące tanią sensacją, przemocą, a nawet pornografią. Następne rozdziały przeprowadzają czytelnika przez kolejne etapy komiksowej rewolucji, od wielkich wzlotów po dotkliwe upadki (jak chociażby wielka i skuteczna krucjata odrobinę nawiedzonego psychiatry, Fredrica Werthama, który przyczynił się do powstania komiksowej cenzury i ograniczenia rynkowej ekspansji Marvela i DC Comics).

Najpiękniejsze fragmenty to chyba te, które odkrywają przed nami początki wielkich serii. I tak dowiadujemy się jak powstawała Fantastyczna Czwórka (Lee zdecydował się, że jego ekipa będzie rodziną i – tak jak każda zwyczajna rodzina – będzie stawiać czoła wyzwaniom, z którymi ludzie borykają się w prawdziwym świecie każdego dnia), skąd wziął się Człowiek Pająk (Wyłożył Goodmanowi [ówczesnemu szefowi Marvela – dop. M.P.] wszystkie szczegóły – nastolatek, sierota, zlękniony, biedny, inteligentny (…). Goodmanowi nie spodobał się ten pomysł (…). Zapytał z irytacją, czy jego redaktor nie zdaje sobie sprawy z tego, że ludzie nienawidzą pająków?), jak i zdradza początki Iron Mana (Kiedy Lee powiedział Goodmanowi, że chciałby stworzyć superbohatera, który byłby również przystojnym potentatem na rynku zbrojeniowym, do tego wzorowanym na Howardzie Hughesie, ten odpowiedział bezbarwnie „Zwariowałeś”). Takich fragmentów w książce Batchelora jest znacznie więcej, a anegdoty i cytaty z Lee (choć, ponownie, nie mamy żadnych źródeł tych cytatów), określają dynamikę biografii. Stanley Lieber staje się w końcu rozpoznawalnym w całej Ameryce człowiekiem od komiksów, przemawiającym do swoich wiernych czytelników z okładek i stron komiksów, zupełnie tak, jak przemawiali jego superbohaterowie.

Batchelor świetnie ukazuje talenty Lee, jego wyczucie koniunktury i umiejętność dotarcia do zróżnicowanego czytelnika. Widzimy więc, jak Stan świadomie i trochę na przekór przełożonym z Marvela, buduje swoją pozycję i markę, kreując się na ojca komiksu. Strategia ta – przez krytyków nazywana megalomanią – przyniosła firmie ogromne korzyści, a „facetowi od obrazków dla dzieciaków”, pozwoliła wejść na salony i zdobyć majątek. Stan Lee od lat 60. jest uważany za papieża amerykańskiego komiksu i nawet jeśli wówczas więcej zeszytów sprzedawał Batman i Superman z konkurencyjnego DC, to właśnie jego osoba była tą najczęściej kojarzoną z uniwersami superbohaterów. W pewnym momencie zdajemy sobie sprawę, że ta opowieść o herosie jest tak naprawdę przykładem spełnionego amerykańskiego snu.

Batchelor skupia się na narracji i uwodzi czytelnika, nawet jeśli ofiarą tej strategii pada sam gatunek biografii. Wiele punktów w życiu Lee pozostaje dla nas niewiadomą – małżeństwo, dzieci, chronologia wydarzeń czy źródła nieszczególnie zajmują autora Człowieka-Marvela. Być może to największa wada tej książki – napisana z punktu widzenia oddanego fana, nie wyjaśni w żaden sposób kontrowersji związanych z Lee, takich jak domniemany donos na kolegów z pracy, po którym nasz bohater został naczelnym. Natomiast końcowe rozdziały o „upadku” Stana, zamieszania w piramidę finansową i widma więzienia całkowicie uniewinniają twórcę Spider-Mana, zrzucając winę na jego współpracowników. Przy okazji warto zaznaczyć, że w tym punkcie strategia Batchelora zawodzi. Choć ten wstawia się za swoim idolem, czytelnik, jak sądzę, nie będzie tak pobłażliwy.

Męczą również niektóre tezy nieustannie powtarzane przez autora. O tym, że po sukcesie Fantastycznej Czwórki do redakcji spływały tysiące listów od fanów, a sam komiks uratował wydawnictwo dowiadujemy się kilka lub nawet kilkanaście razy, trochę tak, jakby autor zapomniał, że o tym wszystko zdążył nam już powiedzieć. To oczywiście kwestia kompozycji książki – akcja rozgrywa się tu podług tematów, a nie chronologii. Niemniej te przypadłości (jak i niefrasobliwe podejście do gatunku biografii) stanowiły dla mnie bodaj największy problem w czasie lektury. Reszta jest taka jak wszystko w Marvelu – dynamiczna, wartka, pełna zwrotów akcji i walki ze złem. Szalenie efektowna, pozostawiająca niedosyt i nadzieję na kontynuację. Bo wszyscy wiemy, że bohaterowie Marvela nigdy do końca nie umierają i w każdym, najbardziej nieoczekiwanym momencie mogą wrócić, ratując świat. Dlaczego z Człowiekiem-Marvelem miałoby być inaczej?

 

Bob Batchelor

Stan Lee. Człowiek-Marvel

Przeł. Bartosz Czartoryski

Wydawnictwo SQN, 2018

Liczba stron: 368

Maciej Pawlikowski

(ur. 1986) – studiował krytykę literacką na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Publikuje tam, gdzie go wpuszczą. Jest redaktorem w GRYOnline.pl. Urodził się w Kamiennej Górze, mieszka w Krakowie.