Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

PØPISANE: Sztuka ewolucji

Od redakcji: PØPISANE to cykl kilkutygodniowych konsultacji online pomagających rozwijać warsztat krytyczny i dziennikarski, adresowanych do uczennic i uczniów krakowskich szkół średnich. Tym razem prezentujemy felieton Mikołaja Ługowskiego:

Jeszcze w październiku, przy okazji wizyty w krakowskim MOCAK-u, miałem okazję posłuchać rozmowy dwóch mężczyzn, żywo dyskutujących zaraz obok mnie. Spierali się o to, czy sztuka powinna się zmieniać i czy jeżeli już, to czy powinna wyglądać zupełnie inaczej niż kiedyś. Jeden z panów zaciekle bronił swojej teorii, która zakładała, że już niedługo cały ten artyzm stanie się jedynie źródłem dochodu dla desperatów poszukujących pilnego zarobku, a wszystkie emocje, które dotychczas mu towarzyszyły, schowają się za żądzą pieniądza. Drugi za to, z mniejszą ekspresją, nieco mamrocząc, twierdził, iż każdy ma prawo do wyrażania własnego zdania, a więc także do własnej twórczości. Brzmi jak utarty argument, ale czy aby nie przezwyciężył on tego wysuniętego przez pierwszego z rozmówców?

Wszystko na świecie ulega zmianie. W dobie pandemii: wręcz z dnia na dzień. Co i rusz dowiadujemy się o nowych formach walki z koronawirusem, w internecie zauważamy wciąż rosnące liczby zgonów z jego powodu, a w telewizji nieustannie  informują nas o szczepionce, o tym, kto, kiedy i dlaczego ją przyjmie. A na koniec dowiadujemy się, że w najbliższym czasie osoby niepełnoletnie poczekają do szesnastej i dopiero wówczas, licząc na ciemności panujące na zewnątrz i nie najlepszy wzrok wirusa, będą mogły opuścić cztery ściany swoich domów. 

Kiedy w muzeum stałem naprzeciw jednego z obrazów z kolekcji Pawła Althamera i Artura Żmijewskiego, próbując wyłuskać trudno interpretowalną z mojej perspektywy treść, zdałem sobie sprawę, że zamiast żalu powinniśmy czuć wstyd. Wstyd, że nie potrafimy zrozumieć, że nie chcemy na chwilę niejako zrosnąć się z tym co na płótnie i spróbować odczytać (na pierwszy rzut oka często zagmatwaną) mieszaninę kolorów i znaczeń. Przecież każdy odcień na obrazie, każdy kontur i celowo niedomalowany kształt pochodzi od twórcy lub twórczyni. Od człowieka, który poświęcił na to najcenniejszą z możliwych walut – emocje. I zapewne tego samego oczekuje ze strony odbiorcy.

Podobna sytuacja nastąpiła zresztą na początku XX wieku, wraz z narodzinami awangardy. Ówczesny nowy prąd, który wykreował nieznane wcześniej sposoby na wyrażanie swoich pomysłów w formie sztuki, dziś ma się bardzo dobrze, zjednując sobie na całym świecie coraz liczniejsze grono sympatyków. W czym tkwił problem? Otóż, podobnie jak dziś, większości odbiorcom przeszkadzała oryginalność. Z jej powodu powstawały bowiem dzieła niezrozumiałe, inne, różniące się od klasyki. Potrzebowaliśmy trochę czasu, by do nich przywyknąć, a wynikało to głównie z naszego duchowego lenistwa. Niezgoda na tamte rozwiązania spowodowana była brakiem nie tyle umiejętności interpretacyjnych (choć w niektórych przypadkach: owszem), co zwyczajnych chęci.

Skoro kiedyś popełniliśmy swego rodzaju błąd, każąc długo czekać awangardzistom na nasze zrozumienie, dlaczego dziś nie wyciągamy wniosków? Wiadomo, sztuka współczesna nie zawsze jest w pełni etyczna lub w pełnym tego słowa znaczeniu wartościowa, ale to tak, jakby naszą rasę, która przecież też ewoluuje, utożsamiać z największymi zbrodniarzami w dziejach ludzkości albo działania człowieka uważać za całkowicie bezmyślne, biorąc pod uwagę jedynie zrzucenie bomb atomowych na dwa japońskie miasta. Rzecz jasna, obecnie również żyją wśród nas jednostki, które swoim postępowaniem przypominają tyranów z przeszłości, aczkolwiek stanowią one mniejszość i tylko prawdziwy hipokryta mógłby ze względu na nich uznać całość ludzkiej rasy za niebezpieczną.

Wspomniani na początku panowie po chwili zawiesili rozmowę i przeszli do drugiej sali, skierowałem się więc za nimi – w nadziei, że będą kontynuować. Nic jednak już nie powiedzieli, ale konfrontację wygrał chyba pan pt. ,,wolność słowa i twórczości”, bo jego towarzysz zaczął wpatrywać się w obrazy z coraz większym zaangażowaniem. Po chwili ja również przypomniałem sobie, po co tu jestem i poszedłem w jego ślady, niezmiernie się radując, że byłem świadkiem pierwszej refleksji nad tą sztuką. Mam ogromną nadzieję, że będzie się z tym wiązał mój każdy kolejny pobyt w muzeum.