Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

PØPISANE: All I want for Christmas is…?

Od redakcji: PØPISANE to cykl kilkutygodniowych konsultacji online pomagających rozwijać warsztat krytyczny i dziennikarski, adresowanych do uczennic i uczniów krakowskich szkół średnich. Tym razem prezentujemy felieton Wojciecha Seweryna z I LO im. Bartłomieja Nowodworskiego w Krakowie:

Ach, znowu Święta. Czas, który wszyscy uważają za najcudowniejszy w całym roku. A jednocześnie moment, gdy ludzie gnają do sklepów w poszukiwaniu przecen i innych okazji. Czy taki szał zakupowy powinien być nieodłącznym elementem Świąt? Sporo się nad tym zastanawiałem i muszę wam powiedzieć, że nawet mi, osobie, która nie jest wielbicielem chodzenia na duże zakupy, te pytania sprawiają duży kłopot. 

Z religijnego punktu widzenia Boże Narodzenie obchodzi się jako pamiątkę bożego prezentu, jakim dla ludzkości było dzieciątko Jezus. Można przez to odnieść wrażenie, że skoro sam Bóg zechciał nas czymś obdarzyć, to my na pamiątkę tego wydarzenia możemy obdarzać innych. Nie jest to wcale takim złym założeniem – wręcz przeciwnie. Można wtedy pokazać na przykład dalekim członkom rodziny, z którymi się rzadko spotykamy, albo osobom bezdomnym, że się o nich myśli, że chcemy nawiązać jakiś kontakt lub im pomóc. To samo tyczy się naszych przyjaciół i najbliższych. Przekazując małe drobiazgi, można umilić im czas.

Problem, który dostrzegam, leży jednak gdzie indziej. Chodzi mi oczywiście o tę przesadzoną komercjalizację Świąt – wszechobecną czerwień bijąca w grudniu z billboardów, starszego czerwonego brodacza (zwanego dla niepoznaki Świętym Mikołajem) oraz lecącą z głośników muzykę z dzwoneczkami (w szczególności znienawidzony przeze mnie Last Christmas Wham). Nie wiem jak wam, ale mi coś tu nie gra. Zamiast „podaruj coś innemu” słyszymy „kup sobie jak najwięcej”, a zamiast myślenia o innych mamy festiwal wielkich zakupów. Do tego każdy sklep, każda witryna są zmienione tak, żeby wyglądały jak najbardziej „świątecznie”, co jest momentami kiczowate. Myślałem przez chwilę, że pandemia jakoś to ograniczy, ale widok ogromnych kolejek w galeriach uświadomił mi, że jest to niemożliwe. Wystarczy, że weźmie się ze sobą maskę i już można szukać modnych ciuchów. Można? Można. Nawet śmiercionośny koronawirus nie jest w stanie powstrzymać nas, cwanych i upartych Polaków. To oczywiste. 

Nie można jednak zaprzeczyć temu, że ta „zakupowa atmosfera” mimo wszystko wpłynęła na Święta, jakie znamy. Potwierdzę to na swoim przykładzie. W grudniu często wraz ze swoją klasą lub z przyjaciółmi biorę udział w mikołajkach, co siłą rzeczy zmusza mnie do wyjścia do którejś galerii albo do Starego Miasta na zakupy. I nie będę kłamał, z reguły sprawia mi to wielką przyjemność, szczególnie wtedy, gdy widzę uśmiech na twarzy osoby obdarowanej. Dla takich reakcji będę usilnie próbował wytrzymać godziny stania w kolejkach i słuchania świątecznych „klasyków””. Oprócz tego sam lubię, gdy ktoś da mi jakiś zaskakujący prezent. Tym samym mimowolnie wkręcam się w zakupowy szał. Ostatnio przyłapałem się wręcz na tym, że w jednym ze sklepów wydałem na prezenty więcej pieniędzy niż normalnie. Jak na „osobę, która nie jest wielbicielem chodzenia na zakupy” mocno zaszalałem, co nie? Co mam powiedzieć? Zaszalałem. Do teraz nie jestem w stanie pojąć, jak to zrobiłem. 

Skoro wspomniałem o wyjściu „na miasto”, nie mogę nie wspomnieć również o tym, jak kocham stary Kraków i jego atmosferę podczas Bożego Narodzenia. Samo przechadzanie się między drewnianymi straganami na Rynku jest dla mnie czymś wyjątkowym. Zdarza mi się wręcz często, że kiedy mam czas (albo kiedy tak mi się nudzi podczas lekcji online, że nieomal zasypiam) po prostu wchodzę w Google, wyszukuję zdjęcia Krakowa czy innych europejskich miast podczas Świąt (i nie tylko) i je sobie oglądam. Ot, taki dziwny pomysł na zabicie czasu albo na jego zmarnowanie. Choć z drugiej strony, dzięki temu mogę wciąż wspominać, jak to było, zanim wszystko odwołano. Szczególnie teraz, kiedy widzę pusty Rynek Główny – bez drewnianych stoisk, bez tłumu ludzi oraz bez śniegu (chociaż do tego niestety muszę się jak najszybciej przyzwyczaić) – ogarnia mnie nostalgia. I chyba tylko to prokrastynacyjne oglądanie zdjęć może być dobrą receptą na tęsknotę za „starymi, dobrymi czasami”. 

Tak więc jak widać, zakupy są dla mnie problematyczną kwestią. Normalnie byłbym ostatnią osobą, która gnałaby do sklepów, by szukać najfajniejszych prezentów świątecznych, chyba że zobaczę coś, co jest wyjątkowo tanie. Z reguły budzi się we mnie wtedy krakowski centuś, który nie bacząc na nic, wziąłby to, co jest i dobre, i niedrogie. Ale w tym wypadku robię wyjątek. Pewnie powiedziałbym coś więcej na ten temat… ale muszę jechać do Galerii Krakowskiej, nie mam jeszcze kupionych prezentów dla rodziny!