Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Dwugłos: 10 najbardziej labadziarskich programów z udziałem gwiazd – cz. 2

Dwugłos /

Katarzyna Pawlicka: Zgodnie z obietnicą dokładamy kolejną dawkę programów rozrywkowych, o których chcielibyśmy już zapomnieć i jednocześnie na zawsze pamiętać (zasady punktacji i wcześniejsze wybory możecie sprawdzić tu). Poza tym, mimo kilku sugestii i zastrzeżeń ze strony niektórych czytelników Popmoderny, nadal afirmujemy słowo „labadziarskie”, do którego jesteśmy przywiązani – w przypadku tego rankingu sprawdza się doskonale.

 

Miejsce 5. – Gwiazdy tańczą na lodzie

KP: Po wielkim sukcesie Tańca z gwiazdami telewizja publiczna pozazdrościła rekordowej oglądalności i postawiła na udoskonalenie istniejącego już formatu. Klasyczny taneczny parkiet zastąpiło lodowisko, co zaowocowało dodatkową atrakcją, czyli licznymi spektakularnymi upadkami gwiazd, obijających sobie pośladki. A upadał nie byle kto, bo chociażby Katarzyna Zielińska (która dzięki programowi utorowała sobie drogę do wielkiej popularności i uwielbienia panów w wieku 50+), Gosia Andrzejewicz (pokazując swoją bojową postawą, że słów składających się na przesłanie Wojowniczki nie rzucała na wiatr) czy Ewa Sonnet, która pokazała coś zgoła innego. Nie można też przy okazji wspominek zapomnieć o, odnawiającym się przy różnych okazjach, konflikcie na linii DodaJustyna Steczkowska, który przeszedł już chyba do historii telewizji. Pamiętasz, Tomku?

Tomasz Szypułka: O Maryjo, jak mógłbym zapomnieć! Bitch fight pomiędzy Jusią a Dodą z lodową taflą w tle to przełomowy moment polskiego szołbizu – dużo ważniejszy od tych wszystkich fikuśnych wygibasków na łyżwach. VIDEO KILLED THE RADIO STAR! Tym samym reality show zwyciężyło ostatecznie nad formatem typu Szansa na sukces. Okazało się bowiem, że żeby zaistnieć w telewizji, nie trzeba już robić czegoś super. Ponad talent i pracowitość liczy się wygadanie oraz osobowość – nieważne jaka, ważne że „jakaś”. Dlatego Justyna Steczkowska nie miała szans, pod względem medialnym wychowała się na formacie, w którym ważny jest talent, a nie wyszczekanie, skandale, sensacje, publiczne wypruwanie sobie flaków i sprzedawanie ckliwych historii, a nade wszystko powtarzane w nieskończoność hajpowanie własnej zajebistości. Trzeba pamiętać, że czasy Gwiazdy tańczą na lodzie to złoty moment kariery Dody: mogła wtedy na wizji prosić zróbcie zbliżenie na moje stożki, mówić, że jest najfajniejsza oraz przynosić do studia te wszystkie labadziarskie gadżety typu Big Milk w rozmiarze XXL, który chłodził jej rozpalone zmysły. I jakby nie było, bywało to śmieszne. A propos gwiazd nowej generacji – pamiętasz Jolę Rutowicz? Ona też tam pajacowała! Jezus, co się z nią stało, co się dzieje u Joli, ja się naprawdę o nią martwię. Boję się, że skończy jak Violetta Villas, zagryziona przez jednorożce.

KP: Za zniknięcie Joli obwiniałabym Jarka Jakimowicza – tak właśnie kończą się namiętne romanse w świetle reflektorów: najpierw szał uniesień, a potem powrót do M1 i płacz w poduszkę w towarzystwie dwudziestu kotów.

 

Miejsce 4. – Gwiezdny cyrk

KP: W przypadku Gwiezdnego cyrku coś poszło nie tak – oglądalność raczej kiepska, rozgłos nie największy, a do tego (co jest ewenementem w polskiej recepcji programów rozrywkowych) protest widzów żywo reagujących przeciwko tresurze zwierząt na ekranie. Taka reakcja akurat bardzo mnie cieszy, mogę nawet powiedzieć, że było warto wyemitować te osiem marnych, wypełnionych po brzegi pajacowaniem odcinków, tylko po to, by przekonać się, że tego rodzaju opór społeczny ma w Polsce jeszcze rację bytu. Dodam tylko, bo szersza analiza w tym przypadku nie ma chyba większego sensu, że Gwiezdny cyrk zapamiętam jako ostatnią deskę ratunku dla gwiazd, o których nikt już nie chciał pamiętać. Mieliśmy tu do czynienia z takimi nazwiskami jak Anna Powierza (autorka przecenionej na symboliczną złotówkę książki pt. Jak być piękną) czy Piotr Pręgowski (obecnie odtwórca roli wokalisty disco polo w serialu Ranczo). No i Szymon Wydra, który zamiast żyć życiem towarzyskim całował fokę. Ups.

TSz: Szymon Wydra całujący fokę wyraża więcej niż tysiąc słów. Już chyba nie mam nic do dodania. W tej sytuacji powiem tylko, że zbliżamy się do medalowych miejsc naszej klasyfikacji…

 

Miejsce 3. – Śpiewające fortepiany

KP: Nie mogę rozpocząć inaczej niż od kultowego zaśpiewu oł no no no no no – TVP2 przez pięć lat serwowało Polakom wieczory wypełnione charakterystycznym jazzowo-discopolowym zaśpiewem gospodarza programu, niezastąpionego Rudiego Schubertha. Korpulentny, rubaszny i zawsze rozśpiewany Rudi zapraszał do wspólnego biesiadowania gwiazdy polskiego kina, muzyki, sportu, teatru i telewizji. Wielokrotnie zastanawiałam się, patrząc na Grażynę Wolszczak „gibającą się” do Szła dzieweczka do laseczka czy Kubę Wojewódzkiego szukającego skojarzeń muzycznych do rysunku przedstawiającego bałwana, ile wynosi wynagrodzenie dla uczestników. Umiejętności wokalne i intelekt poszczególnych gości ginęły w ogólnym rozgardiaszu, atmosferze imprezy w remizie i nadpobudliwości gospodarza. Chodziło o to, żeby wszyscy czuli się swojsko, radośnie – jak u ulubionej cioci na imieninach. Oczywiście nie mogło zabraknąć elementu rywalizacji między dwoma fortepianami (jeden był czarny, a drugi biały), ale on także ginął już przy pierwszych taktach Mariny czy innej Anny Marii. Reasumując, jedyne czego brakowało w Śpiewających fortepianach, żeby stały się idealnym odwzorowaniem polskiego weekendowego ducha, to trochę ludowego tańca w stylu Donatana i pięciu puszek taniego browara na głowę.

TSz: Oł no no no no no… faktycznie – tu nie chodziło o śpiewanie czy absurdalne skojarzenia. Rudiemu wtedy po prostu odmówić nie wypadało: przy fortepianach zasiadali wszyscy jak jeden mąż, od Sasa do lasa, co kończyło się oczywiście falą spektakularnych upsów, okraszonych kocimi ruchami prowadzącego. Gdyby Adam Levine i Christina Aguilera byli z Warszawy, piosenka Moves Like Jagger byłaby właśnie o Rudim Schubercie.

 

Miejsce 2. – Kocham Cię, Polsko!

KP: Kocham Cię, Polsko! to moim zdaniem tak naprawdę wielka metafora naszego kraju. Bo o ile na poziomie idei wydawać by się mogło, że taka telewizyjna, patriotyczna autopromocja, działająca zgodnie ze starą zasadą nauki przez zabawę, to rzecz i przydatna, i pożyteczna, to na poziomie realizacji wszystko się wali, pali i krzyczy o pomstę do nieba. Trochę tak, jak z większością akcji mających za zadanie promocję Polski za granicą, albo jak z przedwyborczymi obietnicami. W tym programie zgoła niewinne (a nawet mające jakiś tam potencjał) drużynowe zgadywanie Ile mierzy Pałac Kultury? albo Jak nazywał się trzeci król Polski? zamieniło się w okraszoną niewybrednym żartem hucpę. A to oczywiście musiało przynieść skutek odwrotny – zamiast Polskę kochać (jeszcze?) bardziej, zaczęliśmy hejtować jej przaśną wersję, zyskującą twarz Katarzyny Zielińskiej.

TSz: Jezus, totalnie tak! Choć dla mnie od Katarzyny Zielińskiej gorsza była jednak Marzena Rogalska. Pytając o fenomen popularności tego programu, należy zastanowić się, za co nasi rodacy kochają Ranczo czy te wszystkie paskudne 33 niezapomniane... Tu pod postaciami Rogalskiej, Zielińskiej i (zawsze nażelowanego) Kurzajewskiego chcemy pokazać, jaki to wielki dystans mamy do siebie jako naród, jak bardzo potrafimy się z siebie śmiać, a przy tym jak dobrze się ze sobą czujemy. Ta słodka atmosfera spijania sobie z dzióbków na tle regionalnych produktów i kolorowych wstążek we włosach (czy to zawsze musi być tak, że jak chcemy rozmawiać o tym, co rdzennie polskie, musimy w iście chłopomańskim geście uciekać się do ludowości?) podszyta jest jednak skrajną sztucznością i na kilometr wali pretenchą. Chyba rację miała Karolina Korwin-Piotrowska, mówiąc konsekwentnie, że to chyba najgłupszy program w historii telewizji.

 

Miejsce 1. – Ranking gwiazd

KP: To mój zdecydowany faworyt od pierwszego odcinka (do którego zresztą wracałam nieraz przy okazji najgorszych martwic mózgu połączonych z depresją). Wystarczyło zgromadzić w jednym miejscu takie gwiazdy jak Edyta Górniak (odcinek, w którym zostaje okrzyknięta najmniej inteligentną z uczestniczek należy do moich ulubionych), Justyna Steczkowska, Weronika Rosati, Anna Dereszowska czy Joanna Liszowska. Zadanie pań, ubranych w seksowne kiecki i pijących (równie seksownie) kolorowe drinki, polegało na ułożeniu rankingu o określonym kluczu (np. Która z gwiazd najlepiej całuje? lub Która z gwiazd byłaby najlepszą żoną?). Nie trzeba chyba wspominać o ultraseksistowskim wymiarze produkcji, przypominającej swoją formułą targ niewolnic, z których każda chce jak najbardziej przypodobać się potencjalnemu dobremu panu. A tym panem było tutaj 100 mężczyzn, którzy (odpowiadając na zadane pytanie), układali swój własny ranking. Nad wszystkim czuwał pseudoszarmancki handlarz, podjudzający gwiazdy vel niewolnice do eksponowania wdzięków i wszczynania awantur, czyli Borys Szyc.

TSz: Który był panem tego, wątpliwej jakości, haremu, a od każdej ze swoich nałożnic, zanim ta zasiadła w bojowej pozycji przy swoim kolorowym drineczku, otrzymywał soczystego buziaka. Ranking Gwiazd kocham najbardziej za to, że jest chyba jedynym programem w całym naszym zestawieniu, w którym tak naprawdę o nic nie chodzi, tu nikt niczego nie udaje, żadna z tych gwiazd nie kreuje się na mądrzejszą, niż jest, no bo po co? Tu liczy się czysta autoreferencyjność, zwierzenia i pikantne szczegóły, które wychodzą w najmniej oczekiwanych momentach. Pure (guilty) pleasure.

(program można oglądać za pomocą aplikacji IPLA lub na ipla.tv – przyp. red.)

 

KP: I tym sposobem dotarliśmy do końca naszego zestawienia. Reasumując – częściej niż śmieszno bywało jednak straszno, a ostatnie lata polskiej telewizji zamiast progresu, przyniosły raczej regres. A przecież ani słowem nie wspomnieliśmy o formatach typu reality show (WARSAW SHORE!) czy talent show (ustawki w Voice of Poland, Piotr Rogucki w Must be the music). Dziękuję Tomku, że przeszedłeś przez to bagno razem ze mną – to ważne.

TSz: Wiadomo, nic nie dorówna poziomem żenady Na wspólnej, ale jesteśmy na dobrej drodze.