Święty Graal artystycznego undergroundu odnalazł się w piwnicy! Oryginalne tłoczenie płyty legendarnej grupy Düpą przez niemal cztery dekady czekało w archiwum Krzysztofa Kownackiego aż odnajdą je jego synowie i wydadzą w bibliofilskiej formie.
Losy materiału Düpą to sprawa pokoleniowa. I zarówno w sferze publicznej, jak i osobistej. Zespół Piotra Marka, zmarłego tragicznie w 1985 roku malarza, fotografa i muzyka, pozostaje do dziś żywą legendą w pamięci krakowskich (i nie tylko) undergroundowców. Z kolei sprawami wydawniczymi zajęli się wraz z synami Jolanta Kownacka, wdowa po Krzysztofie, zmarłym w 2020 r. menedżerze i pionierze nowoczesnego biznesu muzycznego w PRL. Kownacki przez kolegów, z którymi współtworzył ruch hippisowski, zwany Profesorem, był menedżerem m.in. grup Izrael i Maanam, organizatorem koncertów zachodnich gwiazd (m.in. Bo Didley, Lester Bowie, Misty in Roots). Wreszcie w 1984 r. założył sklep płytowy Pop Magic, który był nie tylko ważną instytucją dla rozwoju kultury muzycznej w Polsce, ale sam w sobie także… dziełem sztuki ze względu na niezwykle oryginalny wystrój i charakterystyczne logo zaprojektowane Piotr Marek.
Underground rodzinny
W przedsięwzięcie zaangażowany jest także Piotr Marek jr, jeden z synów artysty, który od lat prowadzi stronę PiotrMarek.com i facebookowy profil poświęcony pamięci ojca. Postanowiłem porozmawiać z nim oraz Mikołajem Kownackim o okolicznościach wydania płyty i tym, co wyróżnia Düpą wśród innych prekursorów polskiego okołopunkowego undergroundu.
Jan Bińczycki: Show-business epoki PRL to opowieść na niejeden opasły tom. Dziwne, niejasne zasady i kaprysy decydentów dotykały zwłaszcza branżę muzyczną, w tym największe gwiazdy. A najbardziej ucierpieli niezależni wykonawcy, którzy nie mogli liczyć na masową popularność i dużą promocję. Co jakiś czas zapaleńcom ze sceny hc punk udaje się odnaleźć i wydać nagrania którejś z na wpół zapomnianych legend undergroundu. Nagrania Düpą wygrywają nawet w tej kategorii. Można zaryzykować stwierdzenie, że w domu rodzinnym Kownackich spoczywał muzyczny święty Graal.
Mikołaj Kownacki: Materiał zmiksowano w 1987 roku. Ojciec zatrudnił do tego Neila Blacka, który współpracował m.in. z Maanamem i Johnem Porterem. Chciał złożyć hołd swojemu najlepszemu przyjacielowi. Dlatego planował równoczesne wydanie archiwaliów Düpą oraz płyty Bella Pupa Kory i Püdelsów. Ten zespół powstał po śmierci Marka. Chcieli jego eksperymentalną muzykę przełożyć na piosenki i spopularyzować. A Kora Jackowska przyjaźniła się z ojcami nas obu, Piotra i mnie, jeszcze w czasach hippisowskich. Zawsze wysoko ceniła twórczość Piotra Marka.
Piotr Marek jr: Znali się na różnych etapach życia, jeszcze za czasów, kiedy Marek Jackowski współtworzył grupę Osjan. Ojciec zrobił choćby słynne zdjęcie Kory datowane na „po 1968 r.”, które znalazło się w książce Katarzyny Kubisiowskiej Się żyje. Biografia Kory Jackowskiej a wcześniej w artykułach prasowych. Znali się wszyscy, bywali na imprezach u nas, na Tarłowskiej.
Nagrania wytłoczono w czechosłowackiej wytwórni GZ, która po różnych zmianach działa do dziś. Zrobili to tam, bo u nich były większe możliwości niż u nas.
MK: Ostatecznie w dwa lata po śmierci Piotra Marka ukazała się tylko Bella pupa. Nie obeszło się bez ingerencji cenzury i problemów technicznych z pierwszym tłoczeniem.
PM: Zmarły w 2021 roku Andrzej Pudel Bieniasz przez lata starał się jakoś wydać archiwalny materiał. Miał plany, by połączyć go z wydawnictwem multimedialnym, prezentacją reprodukcji obrazów ojca. W tamtej formie się nie udało. Płyta wychodzi dziś, niemal cztery dekady po śmierci ojca i w rocznicę ostatniego koncertu Düpą.
Niecenzuralność materiału może być jedną z przyczyn „leżakowania” płyty przez niemal trzy dekady. Tekst utworu Babaluba okazał się na tyle kontrowersyjny, że były problemy z jego rejestracją w ZAiKS-ie już po zmianie systemu, przy okazji premiery płyty Narodziny Zbigniewa: Pudelsi grają Dupą w 1997 r.
PM: Zabawna rzecz. Niedawno kontaktowałem się z ZAiKS-em. Okazało się, że Babaluba jednocześnie jest i nie jest u nich zarejestrowana. Pojawia się w katalogu, ale figuruje na „liście utworów niezarejestrowanych do ochrony prawnej”. Nie ma żadnej adnotacji ani wyjaśnienia dlaczego. To stało się jeszcze przy rejestracji, przed wydaniem Bella Pupa.
Z palety na konsoletę
Dla słuchaczy Püdelsów archiwalia Düpą mogą być sporym zaskoczeniem. Nie przypominają większości nagrań z epoki. Zamiast rock-and-rolla podbarwionego triumfującymi wówczas punkiem i nową falą – eksperymenty dźwiękowe w stylu noise, Zappowsko-Residentsowskie kolaże i pastisze w wersji postpunkowej, przywołujące na myśl mroczny pejzaż ówczesnego Krakowa. Miasta, które jednocześnie podupadało i emanowało dziwną energią. W jego zakamarkach buzował twórczy ferment. Punk w Krakowie, inaczej niż w wielu innych polskich miastach, nie pojawił się znikąd. Nie wyrósł „na jałowej ziemi”, ale na podglebiu niejako przygotowanym przez hippisów, freaków, entuzjastów kontrkultury i artystycznej awangardy.
PM: Robert Brylewski, wspominając pierwszy krakowski koncert z Izraelem, mówił o muzykach Düpą „starzy załoganci”. Wprawdzie wszyscy byli wtedy młodzi, ale młodym parę lat robi wielką różnicę. Ojciec z kolegami wywodził się z fali hippisowskiej. Potem zachłysnęli się kontrkulturą punkową.
W latach 70. miał mnóstwo płyt. Sprzedawał wtedy obrazy za granicę, a praktycznie niedostępne u nas albumy były częścią zapłaty. Oprócz the Doors, Black Sabbath czy Led Zeppelin miał sporo jazzu, a nawet muzyki klasycznej. Dobrze znał nagrania Franka Zappy, Milesa Davisa, Weather Report.
MK: Był melomanem, wielkim fanem Zappy. W Düpą czuć tę Zappowską przewrotność, zwłaszcza ducha płyty Lumpy Gravy. Był też audiofilem. Zawsze miał dobry sprzęt. Sam złożył gramofon, do którego części zamawiał ze Stanów. Ta jego pasja do sprzętu odbiła się na brzmieniu zespołu. A przy tym cała ta muzyka jest spontaniczna i autentyczna, świeża. Uważam, że tym się mierzy wartość sztuki.
PM: Teoretycznie muzyka Düpą jest dobrze znana. Ale muszę przyznać, że kiedy pierwszy raz słuchałem tej płyty, byłem bardzo zaskoczony. Nie wiedziałem, co to w ogóle jest! A to bardzo, bardzo udane nagrania. Uważam, że dobrze i nowocześnie brzmią, jeśli weźmiemy pod uwagę skromne możliwości. To muzyka eksperymentalna, zupełnie inna od aranżacji Püdelsów czy znanych wcześniej koncertów Düpą. Zwłaszcza nagrania z lat 1981–1982 nagrane przez ojca z Püdlem, Witoldem Szczurkiem i całą resztą muzyków.
Materiał z domowych sesji rzeczywiście brzmi dobrze, jak na punkową estetykę lo-fi oraz ówczesne możliwości samodzielnej rejestracji dźwięku. Ujawniają nieznane oblicze Piotra Marka, który oprócz talentów plastycznych i muzycznych miał też dryg to techniki.
PM: O tych zainteresowaniach wiem z opowieści muzyków, którzy grali z ojcem, Andrzeja Potoczka czy Püdla. Sam lutował stare części gramofonowe i robił z nich przystawki do gitary. Nie mam pojęcia gdzie się tego nauczył, bo nie uczył się wcześniej elektroniki. Był utalentowany manualnie. Robił instrumenty typu kongi, ceramikę, wcześniej hippisowskie ozdoby.
MK: Potrafił też robić dubowe efekty. Wziął udział w nagraniach do płyty Biada Biada Biada, pierwszego albumu grupy Izrael. Mój ojciec był ich menadżerem i wziął Piotra Marka do studia. Te dubowe brzmienia i aranżacje to jego dzieło.
Ojciec mi opowiadał, że Piotr miał ideę, by dźwięki się przenikały, coś nagle wychodziło na wierzch, później znikało, jedna warstwa przechodziła w coś innego, żeby znowu coś tam narastało i było pokryte takim lekkim mroczkiem. Ale w całym tym mroku jest też sporo beki. Zasady malarskie da się przenieść na kompozycję muzyczną. Pierwszy i drugi plan, detale, faktury, kontrasty.
PM: Zamienił paletę malarską na konsoletę, instrumenty i przystawki elektroniczne. Muzyka była jego ostatnią wielką miłością artystyczną. W ostatnim okresie twórczości nie cierpiał malować. Przychodziło mu to z trudem. Malował, żeby spłacić swoje zobowiązania.
MK: Uciekał w muzykę. Zagraniczni marszandzi płacili mu z góry. A wiem po sobie, bo sam zajmuję się sztuką, że to jest trudne, kiedy dostało się już pieniądze i trzeba wykonać pracę, będąc już na innym etapie. To nie było dla niego dobre.
PM: Tak od zawsze funkcjonuje świat sztuki. Dopóki ojca bawiło malowanie i dawało mu natchnienie, to robił to świetnie. Czyli mniej więcej do końca lat 70.
MK: Ciekawą sprawą są wątki reggae w muzyce Düpą. Piotr naśmiewał się z religijnej naiwności rastamanów, ale jednocześnie mocno inspirował się taką muzyką i jej odgałęzieniami, na przykład Fun Boy Three. Mama mi opowiadała, że zawsze ich puszczał, kiedy wspólnie malowali w jego pracowni. A polskie reggae od razu poszło w stronę roots, nie było tych wszystkich odcieni i etapów rozwoju co na Zachodzie. Była to dość płaska zajawka, moda, do której podchodził z dystansem.
Düpą żyje i króluje w podziemiu
Trudno oprzeć się wrażeniu, że ta premiera po dekadach, to coś więcej niż zbieg okoliczności, ale kolejny przykład na istnienie fatum, które ciąży nad twórczością niepokornych artystów w naszej części Europy. O znikających sesjach nagraniowych, zmarnowanych perspektywach i zespołach, które zbyt wcześnie się rozpadły, można przeczytać choćby w Fali Rafała Księżyka. Historia Piotra Marka, surrealistycznego malarza, fotografa i rodzimego prekursora wielu muzycznych zjawisk, które głośniej wybrzmiały w kolejnych dekadach, zdaje się niemal idealnie pasować do ram opowieści o wizjonerach, którym warunki pracy podcinały skrzydła. Warto jednak pamiętać, że w czasach swojej aktywności był ważną postacią krakowskiego środowiska artystycznego.
PM: Ojciec został przyjęty do Związku Polskich Artystów Plastyków na podstawie dorobku, jako bodaj najmłodszy członek. I to mimo braku formalnego wykształcenia. Nie studiował na akademii, a z liceum plastycznego usunięto go jeszcze przed maturą. Przyczyny tego wyrzucenia są dziś niejasne. Krążą legendy o jego niepokornym stosunku do nauczycieli. Z drugiej strony to był 1968 rok, wydarzenia marcowe i czas eksplozji antysemityzmu. A on zaczął podkreślać swoje korzenie. Moja prababcia i babcia czyniły przygotowania do emigracji, do której w końcu nie doszło. Ojciec wziął udział w jakichś protestach studenckich, wylądował na milicji. To wszystko się nakładało. Jego sytuacja była skomplikowana.
Robił wszystko po swojemu. Nie wiem, czy celowo wybierał bunt jako swoją drogę czy po prostu taki był.
MK: On tu zrobił modę! Tylko u niego punk miał inny wymiar. Wszystko było solidnie zrobione, przemyślane. Trzeba było się wystroić, odpieprzyć. Nie było mowy o chodzeniu w rozwalonych glanach. Piotr własnoręcznie robił pieszczochy, które potem rozdawał w swoim otoczeniu.
Szukał ludzi do grania, prowokował różne sytuacje. Najprawdopodobniej najpierw spotkał Potoczka, a potem Püdla. Choć dziś trudno dojść do takich szczegółów. Przez Düpą przewinęła się cała rzesza młodych ludzi, którzy dzięki niemu po raz pierwszy weszli w świat muzyki, w próby, koncerty, nagrania. Młodszych od niego mniej więcej o dekadę. Stąd się wzięła choćby ksywka Pawła Mąciwody, który dziś jest basistą Scorpionsów. To Piotr Marek nazwał go „Baby”.
Zabawną anegdotę opowiedział mi niedawno perkusista Artur Hajdasz. Był licealistą i siedział na lekcji, chyba geografii. Nagle do sali weszła ekipa przedziwnie ubranych ludzi. Na czele załogi Piotr Marek w jakimś ekscentrycznym garniturze. Przerywają lekcję i Marek pyta się „który to Hajdasz, syn Hajdasza?” – bo Józef Hajdasz, ojciec Artura był znanym perkusistą, współzałożycielem Breakoutu. No to on podniósł rękę. „Grasz na bębnach, tak? Dobra, to jutro o tej i o tej do Dworku Białoprądnickiego na próbę. Tylko punktualnie!”.
PM: Zainspirował bardzo wielu ludzi. Nie tylko w sferze muzycznej. Przyjaźnił się z Bogdanem Kostią, który był fotografem w Zakładzie Medycyny Sądowej. Pod jego wpływem został malarzem. Później otworzył galerię w Zakopanem.
Po kasetki jak po bułeczki
Warto umieścić to wydanie w szerszym kontekście i wspomnieć o wydawnictwie, butiku muzycznym i widocznym na okładce logo – Panczurze (został odbity od oryginalnego szablonu przez Jolantę Kownacką), które do dziś wywołują nostalgię średniego pokolenia fanów rocka, rozpoczynających muzyczne poszukiwania na przełomie systemów.
MK: Pierwszy lokal był na Karmelickiej, naprzeciw Teatru Bagatela. Przed otwarciem ustawiały się kolejki na sto metrów. Zielone irokezy, glany. Punkowcy stali po kasetki jak po bułeczki. W środku były czarne ściany, ćwiekowana lada.
Przez kilka lat sklep zmieniał lokalizacje, często wejście do niego wiązało się z ryzykiem „skrojenia” z fantów lub kieszonkowego przez chuliganów czatujących w pobliżu, ale w czasach posuchy na nagrania i subkulturowe gadżety oferował deficytowe towary. Oprócz płyt i kaset, także ćwiekowane dodatki lub sprowadzane z Wielkiej Brytanii naszywki. Szyld i witryna Pop Magic znalazły się też, za sprawą fotografii Davida Hlynskiego, w słynnej książce Olgi Drendy Duchologia polska: rzeczy i ludzie w latach transformacji jako jeden z symboli najnowszej historii Polski.
Ważnym elementem bibliofilskiego wydania jest też szata graficzna, odtworzona z materiałów oryginalnych i uzupełniona przez Jolantę Kownacką.
MK: Mama jest jedyną żyjącą osobą, która może posłużyć się krojem pisma Piotra Marka. Wydanie zawiera jego oryginalne rysunki, pochodzące z teki, którą rodzice otrzymali od niego wraz z rękopisami tekstów. Okładka zawiera więc oryginalne projekty, choć w unowocześnionej wersji.
Stwierdziliśmy, że szkoda dłużej czekać i po prostu trzeba to w końcu wydać, bo pamiętający zespół ludzie, dziś czterdziesto- i pięćdziesięciolatkowie, od dawna dopytywali Juniora i mnie, kiedy ten materiał się ukaże. Doczekali się.
PM: To dla mnie ważny moment. Dzięki tej płycie muzyka Düpą i cała reszta twórczości ojca zostanie przypomniana i będzie mieć okazję zaistnieć w świadomości ludzi trochę szerzej niż dotąd.