Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Dopóki coach nas nie rozłączy. Telewizyjna miłość i Twin Flames Universe

1/2024

Artykuły /

Oglądając dwa seriale dokumentalne poświęcone Twin Flames Universe, wypuszczone niemal jednocześnie przez Amazon Prime i Netfliksa, postawieni jesteśmy przed pytaniem, na czym właściwie skupiona jest działalność jej założycieli. Czy rzeczywiście jest to kolejna sekta, której słabo kamuflowane motto to profit-profit-profit? Czy pozujący na kolejną inkarnację Chrystusa Jeff naprawdę ma ambicje religijne? Czy może dominuje tu projekt znalezienia miłości przez subskrybentów programu? Tę ostatnią opcję sugeruje sama nazwa organizacji, nawiązująca do teorii na temat dwóch połówek tej samej duszy, które wreszcie się odnalazły.

Oba seriale oglądam niejako komplementarnie wobec siebie – Nefliksowe Escaping Twin Flames oferuje szersze grono byłych uczestników i pracowników, dodając jednocześnie perspektywę na TFU jako na sektę. Przybliża nam także punkt widzenia osób współodpowiedzialnych za krzywdy wyrządzone innym. Z kolei w Desperately Seeking Soulmate. Escaping Twin Flames Universe otrzymujemy nieco większy wgląd w pochodzenie i autokreację Jeffa i Shalei, założycieli oskarżanych o manipulacje, przemoc, a nawet przymuszanie członków do tranzycji. Ten drugi serial wydaje się nieco lepiej ujmować pewną złożoność relacji budowanych w tym (w dużej mierze internetowym) biznesie, zasadniczo jednak zarówno perspektywa przedstawiana w programach, jak i ich wydźwięk są niemal identyczne. Wydaje się, że kontekst internetowej sprzedaży usług, zoomizacja komunikacji i skupienie na swobodnie rozumianym samorozwoju upodabnia TFU do sekty, która również stała się tematem serialu dokumentalnego (tym razem HBO) – Love Has Won: The Cult of Mother God. W tym jednak przypadku miłosne relacje guru były raczej obiektem kultu, aniżeli wzorem do naśladowania.

Funkcjonowanie najnowszych sekt, jakkolwiek mrocznie intrygujące, jest dla mnie mniej ciekawe niż obietnica odnalezienia jedynej i prawdziwej miłości, jaką uczestnicy mają znaleźć dzięki guru. Gwarancja, jaką składają liderzy TFU, jest jednoznaczna: podążenie za ich metodami i akceptacja ich wskazań przyniesie nam wielką miłość. Konieczne jest poddanie się ich strategiom, mimo że budzą początkowo opór i wątpliwości, a jakakolwiek forma sprzeciwu czy kwestionowania reguł spotka się z ostrą reakcją, a nawet wykluczeniem z grupy. To z kolei oznacza brak szansy na znalezienie miłości i zbudowanie wspaniałej relacji, która jest przecież najważniejszym celem każdej z uczestniczek. Jeff i Shaleia, w przeciwieństwie do guru innych sekt, nie handlują obietnicą zbawienia ani nie straszą końcem świata. Ale właśnie w takim opakowaniu sprzedają samą miłość. W toku podwójnego trzyodcinkowego seansu złapałam się na licznych skojarzeniach z innymi produkcjami telewizyjnymi, bynajmniej nieodnoszącymi się do sekt, ale do poszukiwania miłości – i narracji, która im towarzyszy. Mowa o hitach Netfliksa, ale także produkcjach realizowanych w polskim otoczeniu. 

Moc oddziaływania TFU opisywana jest przez komentatorów jako bazująca na połączeniu wizji samorozwoju z permanentnym poszukiwaniem problemu w nas samych. To nasze niedostatki i przekonania miałyby blokować nas przed otwarciem się na doskonałą miłość. Innymi słowy: samodoskonalenie się staje się obietnicą sukcesu na polu miłosnym. I o ile samo to rozpoznanie nie musi jeszcze budzić wielkich wątpliwości – zwłaszcza w dobie wszechobecności popterapeutycznego języka – to już proponowane panacea i ich popularność także poza tą sektą/grupą – owszem. Od zbudowania relacji o bezprecedensowej duchowej głębi dzieli nas bowiem tylko kilka drogich kursów, wykonywanie darmowej pracy i bezwarunkowa uległość wobec guru.

W reportażu Usługa czysto platoniczna. Jak z samotności robi się biznes Oktawia Kromer przytacza reklamę jednego z kursów podrywania, które oferuje Andrzej „Andy” Bajko:

Wyobraź sobie, że jesteś w stanie w ciągu kilkunastu minut poderwać prawie każdą nowo poznaną kobietę. I to nie zdesperowaną o przeciętnej urodzie, ale bardzo atrakcyjną kobietę, która ma duże wymagania wobec mężczyzn. Wyobraź sobie, że po kilkunastu minutach rozmowy to ona może zacząć zabiegać o Twoje względy. (…) w ciągu kilku dni jesteś w stanie nauczyć się techniki, która daje tak niesamowite rezultaty.

Andy nie jest jedynym przykładem tego rodzaju biznesmena. Kromer opisuje kolejnych mężczyzn obiecujących innym mężczyznom sukces w zakresie uwodzenia i podboju, przytaczając kolejne scenariusze i genderowe rozpoznania (W tym samym wykładzie opisywał na swoim przykładzie typowe, jego zdaniem, etapy poznawania natury kobiet przez mężczyznę. To kolejno: szok, nienawiść i akceptacja.), ale także polecane taktyki, od których włos na głowie się jeży. Nie tylko z uwagi na ich seksistowski i uprzedmiotawiający wobec kobiet wydźwięk, ale stojące u ich podstaw przekonanie o skuteczności strategii opartych na osaczeniu, manipulacjach emocjonalnych i stalkingu. Autorów kursów i coachów przytaczanych w reportażu łączy jedno: przekonanie, że udana relacja ma ukrytą instrukcję obsługi, którą należy odcyfrować, a następnie sprzedać w formie instruktażu o stopniu skomplikowania zbliżonym do tego dołączonego wraz z czterema śrubami do stolika LACK. 

Zarówno koślawa retoryka, jak i obietnica heteroseksualnego cudu są trudne do entuzjastycznego przyjęcia, ale wpisują się w szerszy trend ostatniej dekady. Poszukiwania w programach telewizyjnych typu dating show, u coachów rozmaitej proweniencji, u kolejnych agony aunts lub w podcastach-poradnikach obietnicy złamania kodu: jak znaleźć miłość (szybko) i pozostać w związku (na długo). Love Is Blind podpowiada, podobnie jak wcześniej Randka w ciemno, że problemem jest nasze skupienie na wyglądzie potencjalnych wybranków. Ale popularny program Netfliksa sugeruje coś jeszcze: na początku relacji problemem jest też wpływ naszych rodzin i przyjaciół, opiniujących kandydatów i wpływających na nasze decyzje. Odcięcie kontaktu ze światem zewnętrznym wymusza na uczestnikach produkcja, dopiero po zaręczynach pozwalając na odzyskanie telefonu i rozmowę z bliskimi. Wizja miłości kwitnącej w swoistym inkubatorze gwarantującym autonomię i kontrolowaną samotność wśród innych poszukiwaczy miłości może skłaniać do zadania wielu pytań: o możliwość uniknięcia społecznych ram naszego wyboru (co znakomicie analizuje Eva Illouz w Dlaczego miłość rani?), o sieć osobistych relacji widzianych jako zagrożenie dla uczucia pomiędzy dwojgiem ludzi, ale także o to, jak powinniśmy interpretować odcięcie od świata zewnętrznego jako warunek stawiany przez późnonowoczesne, telewizyjne swatki.

Brak kontaktu ze światem spoza obsady reality show nie jest nietypowy, zastanawiające wydaje mi się uznanie tego za „technikę”, by użyć określenia Andy’ego, zdobywania partnera/małżonka. Prześledziwszy setki wpisów na różnych forach na temat Love Is Blind, nie odniosłam wrażenia, aby ta akurat reguła budziła szczególne emocje. Wydaje się, że w innych sferach życia, a nawet pozatelewizyjnych podbojach miłosnych, traktowalibyśmy takie oczekiwanie ze strony partnera lub swatającej nas koleżanki z wielką podejrzliwością i niepokojem. Odcięcie od bliskich nie ma dobrej prasy – ani gdy odcina nas od nich nowy partner, ani gdy czyni to nowo poznana grupa religijna. Niemal uniwersalnie to właśnie żądanie postrzegane jest jako narzędzie manipulacji, kontroli i przedsmak późniejszej przemocy. Jako mechanizm uzyskiwania większego wpływu, niekontrapunktowanego przez krytycznych czy nadmiernie entuzjastycznych bliskich. 

Co ciekawe, inne popularne programy randkowe chętnie wikłają się w rodzinne dyskusje i opiniowanie kandydatów (Rolnik szuka żony przoduje w tej konkurencji) czy wręcz okazjonalne melodramaty i stawianie fundamentalnych pytań (czy program telewizyjny to dobre miejsce do poszukiwania miłości? czy na pewno powinniśmy żenić się z nieznaną osobą? czy psycholog zna nas lepiej niż my sami siebie?). Szczególnie pierwsze sezony polskiego Ślubu od pierwszego wejrzenia obfitowały w długotrwałe przeżywanie sprzeciwu rodzin i przyjaciół – nie tyle jednak wobec kandydatów (ci bowiem pozostają nieznani aż do spotkania przed urzędniczką stanu cywilnego), ale samego absurdu programu będącego telewizyjną prefiguracją małżeństwa aranżowanego (z oddali macha do nas Sima z Indian Matchmaking). Co jednak znaczące, Ślub od pierwszego wejrzenia zbudowany jest na eksperckiej (?) czy wręcz naukowej (!) metodzie łączenia małżonków. W ostatnich sezonach produkcja ewidentnie wycofuje się z tej idei, odesławszy już profesora antropologii (!!!) i seksuolożkę, potrajając za to moce psychologiczno-coachowskie. Z czasem zmniejszeniu ulega też udział rodzinnych dramatów w całej narracji. Aktualnie głosy odrzucające reguły programu podawane są widowni w dawkach homeopatycznych. Wcześniej opinie krytycznych wobec tych koncepcji bliskich były ważnym testem dla uczestników, postawionych nierzadko przed dylematem samotnego przeżycia telewizyjnego ślubu albo rezygnacji z tej Randki w ciemno na TVN-owskich sterydach (tak, wiem, że to duński format). 

Z czasem, gdy wskaźnik sukcesu (mierzony kontynuacją małżeństwa i ewentualnie potomstwem) okazał się cokolwiek niesatysfakcjonujący, zmieniła się nie tylko czołówka programu (przestaliśmy słyszeć o Ślubie… jako panaceum na wysoki odsetek rozwodów), grono ekspertów (coach, koniecznie coach), ale wyciszono też głosy krytyczne wobec formatu. Niezmienne pozostało natomiast przekonywanie uczestników przez osoby pozycjonowane jako eksperci, aby zaufali „procesowi”, dali szansę mężowi lub żonie, która w-zasadzie-to-tak-naprawdę-w-gruncie-rzeczy-mimo-wszystko ich odstręcza i nie budzi żadnych pozytywnych uczuć, spróbowali się do siebie zbliżyć, skoro znają się już tydzień, a nade wszystko – dostrzegli, że otrzymali szansę na związek, której poza programem nigdy by nie dostali. Miłość jest tu projektowana jako wymagająca wyciszenia naszych wewnętrznych alarmów, zdystansowania się od krytycznych bliskich i zamiast tego zaufanie ekspertom, których rozeznanie w naszych potrzebach i pragnieniach jest bezprecedensowe (wiedzą o tym szczególnie uczestniczki Ślubu…, których telemąż był zaprzeczeniem ich wprost wyrażonych oczekiwań). Podążanie za nimi nie jest wprawdzie przymusem rozumianym literalnie, ale już po rozpoczęciu udziału w programie faktycznie – tak. 

Powtarzana jak mantra w kolejnych sezonach fraza „dajcie sobie szansę” zdaje się ledwie kamuflowanym przemieszczeniem wobec „dajcie programowi szansę”. Trudno byłoby jednak przekonywać, że rozwody większości par są powodem, dla którego program nie będzie kontynuowany (jak widać – trwa w najlepsze), podobnie jak „pozostanie w małżeństwie” części par nie jest dowodem na to, że formuła jednak działa i nie powinna skłaniać do zasadniczych pytań. Bardziej zajmujące niż ten temat wydają mi się podpowiedzi czy wręcz wskazania, czego wymaga miłość – chętnie i często podsuwane widzom programu. Nie jestem pewna, czy lokują się one w zupełnie innym porządku niż te znane z Twin Flames Universe. Raczej wpisują się w konstelację metod, technik i paraeksperckich spektakli portretujących miłość jako rezultat ograniczenia woli i zaufania trzeciej instancji, suflującej frazy „podrywu”, dyskredytującej głosy bliskich i, last but not least, formujących naszą podmiotowość tak, aby lepiej odpowiadała rynkowi matrymonialnemu. 

Biznes Jeffa i Shalei, tak jak został ukazany w obu serialach dokumentalnych, charakteryzuje się osobliwym połączeniem języka miłosnego coachingu, uproszczonej duchowości spod znaku New Age oraz tradycyjnej sekciarskiej wizji guru jako nowego mesjasza. Szczególnie kuriozalne jest w tym kontekście samorozpoznanie się Jeffa jako białego, niebieskookiego Chrystusa z kiczowatych obrazów, co opatrzone jest krzykiem jego żony, podekscytowanej, że uprawia seks ze zbawcą. Twin Flames zdaje się w tym sensie nie tyle wystrzelonym w kosmos sekciarskim projektem duchowym (na marginesie: w dosłownym sensie ideę tę realizuje sekta znana z serialu Wrota Niebios. Sekta nad sektami), ale „techniką” zdobywania partnera, opartą w dużej mierze na stalkingu i samooszukiwaniu się, ledwie doprawioną nieznośnym religijnym sosem. 

Gdy oglądałam oba seriale na Netfliksie i Amazonie (skądinąd polecam zachowanie tej kolejności z uwagi na omawiane wątki i dobór postaci), zdałam sobie sprawę, że moje skojarzenia idą raczej w kierunku kapitalistycznych metod dyscyplinowania ludzi w celu uzyskania właściwego „produktu matrymonialnego”, na który znajdzie się popyt, aniżeli standardowych sekciarskich metod i celów (niewykluczone, że obejrzałam tych filmów i seriali już zbyt wiele). Co jednak znaczące, z perspektywy Twin Flames – w przeciwieństwie do ograniczonych czasowo programów randkowych – sukces nie może być zrealizowany zbyt szybko, ponieważ oznaczałoby to zakończenie subskrypcji i zakupów przez członków ich grup. Obietnica sukcesu jest jednak kreatywnie rozgrywana przez Jeffa w roli medium otrzymującego bezpośrednie matrymonialne wskazania dla uczestników jego treningów i programów od Boga. Deus ex machina już dawno nie było tak dosłowne. Prowadzi to w rezultacie do szokujących doniesień o przymuszaniu uczestników do tranzycji i uzgodnienia płci, z którą się w rzeczywistości nie identyfikują – tak, aby uzyskać nominalnie heteroseksualne pary z grona składającego się w większości z kobiet. 

W amazonowym serialu jest to szczególnie trafnie krytykowane przez badaczy i aktywistów na rzecz praw osób trans jako pozór wsparcia dla osób LGBT, w istocie zaś udosłownienie i hiperbolizacja tego, co Adrienne Rich nazywała (to już moje skojarzenie) „przymusowym heteroseksualizmem”. Jeff i Shaleia wydają się bowiem wyznawcami przede wszystkim dwóch idei: własnego dobrobytu i heteronormy ubranej w pseudospirytualny język odwiecznej oczywistości (binarne rozumienie płci w jakże kuszących formułach divine masculine i divine feminine). Trudno jest osądzić ten aspekt działalności TFU precyzyjnie i bez wahania, nie tylko z uwagi na dość szczątkowe dowody podsuwane przez oba dokumenty, ale także dlatego, że większość wypowiadających się byłych członków i pracowników została usunięta z grupy, nie zaś podjęła decyzje o jej opuszczeniu. Ich motywacje mogą być nie tyle wątpliwe, co złożone. Szczególnie jedna para (Anne i Catrina) zdaje się przede wszystkim zawiedziona utratą zarobków i kontaktów z TFU. Sprzeciw wobec praktyk Jeffa i Shalei, a także własnej działalności, przychodzi dopiero później. Nie zmienia to jednak faktu, że zarówno heteronormatywna ideologia wyrażana na ekranie przez liderów, jak i dowody dokumentalne wydają się przekonujące – podobnie jak zachęty do śledzenia swojego obiektu miłosnego, przymuszanie do podejmowania z nim kontaktu i upartego trwania w przekonaniu o tym, że mężczyzna jest nam pisany (a to tylko kwestia czasu, gdy uda się przełamać jego opór). W co najmniej jednym przypadku kończy się to wprawdzie aresztowaniem członkini TFU za złamanie zakazu zbliżania, ale – jak pisał poeta – nie porzucaj nadzieje, jakoć się kolwiek dzieje.

Co istotne, w obu serialach wybrzmiewa teza, że znalezienie miłości w innej relacji niż ta opisana (tj. ujawniona Jeffowi przez Boga) jako Twin Flame jest niemożliwa. Połączenie dwuznacznych – i całkiem jednoznacznych – koncepcji teologicznych, terapii i praktyk coachingowych z deklaracjami absolutnej pewności swoich sądów i ostatecznością wybrania obiektu jest kuriozalne. Jeszcze bardziej tragikomiczne wydaje się to, że z czasem uprzednio ostateczny i jedyny obiekt jest bez mrugnięcia okiem podmieniany na nowy (wtedy staje się też jasne, że poprzedni był po prostu fałszywy). Dzieje się tak wtedy, gdy pewność wobec metody słabnie wśród uczestniczek wciąż cierpiących samotność, a nadludzkie miłosne moce Jeffa i Shalei bledną. Kiedy ogląda się oba seriale, można odnieść wrażenie, że widocznie wrażliwe i dysponujące pewnym kapitałem kulturowym kobiety musiały odczuwać ogólne „coś tu jest nie tak” lub kojarzyć to, co widzą i słyszą z najbardziej trywialnymi strategiami marketingowymi. Myślę jednak, że obietnica końca samotności – o czym w wielowątkowym ujęciu pisze Oktawia Kromer – nierzadko skutecznie tłumi zdrowy rozsądek i instynkt samozachowawczy. Ta refleksja pozwala też spojrzeć na bohaterki programu z dużą dozą empatii, mimo że na poziomie intelektualnym wiele ich zapatrywań i decyzji zwyczajnie szokuje.

Myślę, że te niezbyt wyrafinowane metody („mirror exercise” jako odpowiedź na wszystkie problemy) i procedury rekomendowane przez guru nie są jedynie dodatkowym kuriozum, które powinno było pokazać intelektualną i duchową marność tego przedsięwzięcia. Przeciwnie, to jedna z przyczyn jego powodzenia i oddziaływania (wciąż trudno mi przyjąć deklaracje przyjaciół Jeffa, jak elektryzująco charyzmatyczna jest to osoba). Powstaje bowiem sugestia, że jest to opracowana i skodyfikowana metoda, za którą podążając, „dajemy sobie szansę”. To nie agresywny i nieprzyjemny Jeff nas prowadzi, nie czyni też tego, z roku na rok coraz bardziej milcząca, Shaleia (to oni, jak sądzę, są poniekąd poniesionym kosztem tego procesu z perspektywy uczestniczek), ale podążamy za metodą, za podpowiedziami zaufanego trenera, poddajemy się terapii, która pomaga nam się doskonalić i rozwijać. To w tobie tkwi problem, sama sobie stawiasz przeszkody – słyszy zastęp samotnych kobiet. Miłość jest tu obietnicą i nagrodą za wierność regułom i pozostanie „w programie”, będącym kuriozalną i nieodpowiedzialną wariacją na temat psychoterapii. 

W większości przypadków pożegnanie z TFU rozpoczyna się od smsa lub telefonu do bliskich. Ich głos nie jest już w odpowiedzi na prośbę o pomoc krytyczny, ale wyrażający miłość i wsparcie. Krytyka przychodzi później i znajduje cierpliwych słuchaczy dopiero wśród widzów dokumentów lub ławy przysięgłych. 

Olga Szmidt

(ur. 1989) – literaturoznawczyni, krytyczka literacka i telewizyjna, redaktor naczelna portalu Popmoderna. Pracuje w Katedrze Krytyki Współczesnej na Wydziale Polonistyki UJ. Autorka monografii naukowych „Korespondent Witkacy” (Universitas, 2014) oraz „Autentyczność: stan krytyczny. Problem autentyczności w kulturze XXI wieku” (Universitas, 2019), biografii „Kownacka. Ta od Plastusia” (Czarne, 2016) oraz tomu „Odkrywanie Ameryki. Wybór tekstów krytycznych z lat 2010-2017” (WUJ, 2018). Wydała także autorski notes „Finlandia. Książka do pisania” (Austeria, 2017).